Staram się go właśnie nie zauważać. Za mną sterta ciuchów do poskładania (już nawet nie piszę, że do poprasowania). Jak sobie pomyślę, że kiedyś gorszyły mnie niewykrochmalone ścierki, to chce mi się śmiać.
Podłogę (w całym mieszkaniu) wycieram około 7 razy dziennie.
Codziennie myję okna (tylko po to, by przez nie świat zobaczyć).
Właściwie cały dzień sprzątam - a i tak wieczorem (po kolacji i kąpieli) w domu jest strasznie...
Późną nocą z R. harujemy na zmianę przez godzinę, by doprowadzić dom do standardów unijnych i nie obudzić się w śmietniku. Rano R. wypija jeszcze kawę w czystej kuchni, po czym wychodzi, zostawiając mnie na pastwę bałaganu.
A ja tak lubię porządek...