My byliśmy w kinie na filmie pt. "Koriolan". To adaptacja sztuki Szekspira. Dla mnie super,mąż się wynudził. Ale my mamy całkowicie inne smaki,poczucie estetyki itd. Ja się czułam jakbym wyszła z teatru. Gostek obok z wielką colą,popcornem i laską na koturnie powiedział: nie no, wychodzimy k....wa. Myślę, że to dobra reklama dla tego filmu :P
Niby jeden z wielu melodramatów, ale jak na moje oko dobrze pokazuje pewne ludzkie zachowania, dobre dla "panien na wydaniu: :-) Poza tym brak scen erotycznych, co pozwala na swobodne oglądanie z dziećmi.
A widzieliscie film Mala Miss? Ujmujacy komediodramat o rodzinie, genialna obsada, jeden z moich ulubionych.
Małą Miss uwielbiam, widziałem ten film na Warszawskim Festiwalu Filmowym (jak jeszcze miałem czas, żeby chodzić na festiwal). Podobał mi się też bardzo Fucking Amal - to taki ciepły film o miłości, o zagubionej dziewczynce w nowym mieście, o szukaniu swojego miejsca. Choć nie jestem pewny, czy mogę go tu polecać.
Wzorowa żona i matka zmienia się w morderczynię. Mści się na wszystkich ludziach, którzy ją zirytowali. Pierwszą ofiarą jest nauczyciel, który wezwał ją do szkoły i poskarżył się na zachowanie jej syna. Nęka znienawidzoną sąsiadkę obscenicznymi telefonami (kiedyś zajęła jej miejsce na parkingu), a po lunchu dokonuje morderstwa.
Nie no sam fun po prostu.
I recenzja z filmweb-u:
Ameryka kocha seryjnych morderców. To prawda stara jak procesy Mansona i spółki. Zabójcy zadomowili się na dobre w kulturze popularnej i egzystują w niej na zasadzie zbliżonej do tej, jaka stosuje się do gwiazd rocka. Skąd to niezdrowe zainteresowanie i relatywizm moralny największej demokracji świata? Może źródeł takiego stanu rzeczy niekoniecznie trzeba upatrywać w cynicznych mass mediach, ale w nas samych? Czyż bowiem krwawi idole pokroju Richarda Ramireza czy Teda Bundy'ego nie robią na co dzień tego, co sami z chęcią byśmy zrobili, ale brak nam odwagi? Każdy z pewnością nie raz myślał o rozwiązaniu problemu uciążliwych korków poprzez zmniejszenie populacji środowiska wielkomiejskiego, w którym się znajduje (po wskazówki odsyłam do "Upadku" Schumachera). Albo o pozbyciu się wrednej sąsiadki bądź znienawidzonego nauczyciela. Jak robi to Beverly Suthpin, na pierwszy rzut oka przykładna i bardzo typowa gospodyni domowa.
Beverly (Kathleen Turner) zamieszkuje wraz z mężem i dwójką dzieci skromny domek na przedmieściach Baltimore. Jej życie to ciąg uporządkowanych dni pełnych obowiązkowego uśmiechu. Uśmiechu dla rodziny, współmieszkańców, śmieciarzy, wizytującej jej skromne progi policji... Tak, właśnie tak - policji. Tak się bowiem składa, że w okolicy dochodzi do serii brutalnych zabójstw, a niepozorna Beverly szybko staje się główna podejrzaną...
Skandalista John Waters ("Różowe flamingi") wraz z przełomem lat 80- i 90-tych wkroczył w nowy, bardziej "przystępny" etap swojej twórczości, co zresztą większość jego ortodoksyjnych fanów miała mu za złe. Jednak, pomimo że forma w tym przypadku jest zdecydowanie łagodniejsza niż we wczesnych filmach tego pana, to treść "W czym mamy problem?" pozostaje podobnie wywrotowa i anarchistyczna. Jest to w pierwszej kolejności zjadliwa satyra zarówno na wspomniany na wstępie kult morderczych idoli, jak i na cały amerykański styl życia. Historia ludobójczych praktyk pogodnej kury domowej opowiedziana została w konwencji skrajnie przerysowanej czarnej komedii. Większość postaci pojawiających się na ekranie to skrajni idioci i hipokryci. Tyczy się to zarówno sympatyków "zabójczej mamuśki", którzy z niezdrową podnietą kibicują bezwzględnej morderczyni, jak i tych, którzy jej poczynaniami są oburzeni.
"W czym mamy problem?" obnaża fałsz kryjący się za typowo amerykańskimi cnotami i ideałami, ale jednocześnie nie pragnie, by zawartą w nim krytykę traktować całkowicie poważnie. To pokręcona rozrywka, stworzona w myśl zasady: jak kpić, to ze wszystkiego.Koniec końców to właśnie Beverly budzi spośród wszystkich bohaterów największą sympatię.W brawurowej interpretacji Turner jawi się ona jako wcielenie zła i ucieleśnienie słusznego boskiego gniewu w jednej osobie. Miejscami trochę może przesadza, ale nawet jeśli to... jest przy tym nieodparcie zabawna. Jak widać, oczekujący na śmierć w komorze gazowej psychopata niekoniecznie musi być skończonym potworem. Kto wie, może byłby idealnym mężem i ojcem...
(wytłuszczenie moje)
Co to ma k***wa być Jin-Jang? Azul - daruj sobie rekomendacje takich gówien - ten wątek służy do polecania filmów wartościowych.
Komentarz
:P
Uważam, że świetny.
polski niskobudżetowy, o szukaniu swojej drogi w życiu
http://www.filmweb.pl/film/Teraz+i+zawsze-2008-472391
Niby jeden z wielu melodramatów, ale jak na moje oko dobrze pokazuje pewne ludzkie zachowania, dobre dla "panien na wydaniu: :-)
Poza tym brak scen erotycznych, co pozwala na swobodne oglądanie z dziećmi.
http://gloria.tv/?media=306483
spowiedź generalna
http://gloria.tv/?media=305810
fajnie się ogląda, no i wygrywa wartość małżeństwa i miłość.
Jest na ekino do obejrzenia z napisanmi po polsku.
Magda, miłość i rak
http://www.tvp.pl/vod/dokumenty/spoleczenstwo/magda-milosc-i-rak/wideo/magda-milosc-i-rak/4280676
http://www.filmweb.pl/film/Tam+i+z+powrotem-2001-31401
Bo z tego co na plakacie to ja mam odrzut na dzień dobry. Zabijanie mnie jakoś nie śmieszy, ani trup w szafie.
Wzorowa żona i matka
zmienia się w morderczynię. Mści się na wszystkich ludziach, którzy ją
zirytowali. Pierwszą ofiarą jest nauczyciel, który wezwał ją do szkoły i
poskarżył się na zachowanie jej syna. Nęka znienawidzoną sąsiadkę
obscenicznymi telefonami (kiedyś zajęła jej miejsce na parkingu), a po
lunchu dokonuje morderstwa.
Nie no sam fun po prostu.
I recenzja z filmweb-u:
i spółki. Zabójcy zadomowili się na dobre w kulturze popularnej i
egzystują w niej na zasadzie zbliżonej do tej, jaka stosuje się do
gwiazd rocka. Skąd to niezdrowe zainteresowanie i relatywizm moralny
największej demokracji świata? Może źródeł takiego stanu rzeczy
niekoniecznie trzeba upatrywać w cynicznych mass mediach, ale w nas
samych? Czyż bowiem krwawi idole pokroju Richarda Ramireza czy Teda Bundy'ego
nie robią na co dzień tego, co sami z chęcią byśmy zrobili, ale brak
nam odwagi? Każdy z pewnością nie raz myślał o rozwiązaniu problemu
uciążliwych korków poprzez zmniejszenie populacji środowiska
wielkomiejskiego, w którym się znajduje (po wskazówki odsyłam do "Upadku" Schumachera).
Albo o pozbyciu się wrednej sąsiadki bądź znienawidzonego nauczyciela.
Jak robi to Beverly Suthpin, na pierwszy rzut oka przykładna i bardzo
typowa gospodyni domowa.
Beverly (Kathleen Turner)
zamieszkuje wraz z mężem i dwójką dzieci skromny domek na
przedmieściach Baltimore. Jej życie to ciąg uporządkowanych dni pełnych
obowiązkowego uśmiechu. Uśmiechu dla rodziny, współmieszkańców,
śmieciarzy, wizytującej jej skromne progi policji... Tak, właśnie tak -
policji. Tak się bowiem składa, że w okolicy dochodzi do serii
brutalnych zabójstw, a niepozorna Beverly szybko staje się główna
podejrzaną...
Skandalista John Waters ("Różowe flamingi")
wraz z przełomem lat 80- i 90-tych wkroczył w nowy, bardziej
"przystępny" etap swojej twórczości, co zresztą większość jego
ortodoksyjnych fanów miała mu za złe. Jednak, pomimo że forma w tym
przypadku jest zdecydowanie łagodniejsza niż we wczesnych filmach tego
pana, to treść "W czym mamy problem?"
pozostaje podobnie wywrotowa i anarchistyczna. Jest to w pierwszej
kolejności zjadliwa satyra zarówno na wspomniany na wstępie kult
morderczych idoli, jak i na cały amerykański styl życia. Historia
ludobójczych praktyk pogodnej kury domowej opowiedziana została w
konwencji skrajnie przerysowanej czarnej komedii. Większość postaci
pojawiających się na ekranie to skrajni idioci i hipokryci. Tyczy się to
zarówno sympatyków "zabójczej mamuśki", którzy z niezdrową podnietą
kibicują bezwzględnej morderczyni, jak i tych, którzy jej poczynaniami
są oburzeni.
"W czym mamy problem?"
obnaża fałsz kryjący się za typowo amerykańskimi cnotami i ideałami,
ale jednocześnie nie pragnie, by zawartą w nim krytykę traktować
całkowicie poważnie. To pokręcona rozrywka, stworzona w myśl zasady: jak
kpić, to ze wszystkiego. Koniec końców to właśnie Beverly budzi spośród
wszystkich bohaterów największą sympatię. W brawurowej interpretacji Turner
jawi się ona jako wcielenie zła i ucieleśnienie słusznego boskiego
gniewu w jednej osobie. Miejscami trochę może przesadza, ale nawet jeśli
to... jest przy tym nieodparcie zabawna. Jak widać, oczekujący na
śmierć w komorze gazowej psychopata niekoniecznie musi być skończonym
potworem. Kto wie, może byłby idealnym mężem i ojcem...
(wytłuszczenie moje)
Co to ma k***wa być Jin-Jang?
Azul - daruj sobie rekomendacje takich gówien - ten wątek służy do polecania filmów wartościowych.