To ktoś inny powinien przestawić zegarki - człowiek wie, o ile przyspieszył i tym bardziej je olewa (przynajmniej ja )
Ja mam trzy telefony (nie dla szpanu- wszystkie starutkie są jeden włoski, jeden polski, który mam od zawsze i trzeci ze specjalną promocją, żeby mama mogła do mnie tanio dzwonić ) i na każdym inną godzinę Wszystkie się spieszą o kilka minut, ale każdy inaczej. Nie sposób zapamiętać, który o ile dokładnie, więc zawsze przyjmuję, że godzina jest właśnie ta, jaka na losowo wybranym telefonie. Teoretycznie powinno mi to pomagać, ale, jak już wspominałam- zdarza mi się i tak biegiem lecieć na pociąg
mnie się zdarzyło kiedyś wyrzucić z obierkami do śmieci super obieraczkę, którą dostałam od mamy. Mama mnie wyśmiewała, ale załatwiła drugą. Po jakims roku okazało się, że jej się przydarzyło to samo. Mnie się to znów przydarzyło w mijającym tygodniu, ale potem kchciałąm obrać synowi kiwi i się zorientowałam. Skońćzyło się na nurkowaniu w koszu jeszcze w domu, a nie w kuble na podwórku...
Nam kiedyś też zaginęła ulubiona obieraczka mojego męża - odnalazła się dobre kilka miesięcy później na kompostowniku - tylko już nie jest taka dobra:(
myślałam, że tylko ja taka potrzepana jestem. też ostatnio wywaliłam nóż do warzyw razem z obierkami, niestety domyśłiłam się, że tak zrobiłam jak śmieci już były wywalone. maż kupił nowy nóż mówiąc, że to jakis fajny wypasiony hoho firmowy i mam go pilnować. no i natychmiast przy pierwszym obieraniu się nim ciachnęłam
ja nie mam nerwowych ranków. Wstaję ok 8:00. Wcześniej nie mam po co. Sklep otwierają od ósmej, dzieci mniejsze wstają ok 9:00. Starsza sama się do szkoły szykuje już mniej więcej od trzeciej klasy podstawówki. Już mi zapowiedziała że młodszą będzie odprowadzać, bo i tak pójdą do tej samej szkoły na ta samą godzinę. Zosia z Klarą potrafią się ubrać same więc im tylko wyciagam ubrania. Tereskę ubieram. Czeszemy dsię i jemy śniadanie. Mężowi kanapki ewentualne szykuję wieczorem.Rano se z lodówki wyciąga. Bardziej mnie stresują wieczory bo trzeba dzieci zagonic do składania zabawek w pokoju. Jak mi K zapomni o jakiejś składce powiedzieć to niestety nie daję w ostatniej chwili. Parę razy zapomniała a teraz problem się skończył bo nie będę biegać po bankomatach. Nigdy jej nie pilnowałam czy ma wszystko do szkoły przygotowane. Jej wstyd a nie mój jak zapomni. Taka mało opiekuńcza matka pod tym kątem jestem. Zadań też nie pilnowałam. No przychodzi jak czegoś nie rozumie i tyle.
Irenko, Tobie to dobrze - z kompostu można jeszcze wyciągnąć, jak ktoś mieszka w bloku to nic z tego, poszłooo. Też kilka obieraczek dobrych wyrzuciłam...
Ojtam ojtam, nie wszyscy Chociaż bym chciała, ale nie daję rady przed 1-2 w nocy...
Ech, Ty szczęściaro! Miałam w planach chodzenie spać przed 3 w tym miesiącu... raz mi się udało
No, nie pojmuję, jak ten czas zasuwa :-?
Katia, tak późnym chodzeniem spać (przez dłuższy czas), można sobie nieźle organizm rozregulować i zdrowie nadszarpnąć. Niezbyt zdrowe takie zarywanie nocy jest.
( Ale, ale.. ja też lubię siedzieć nocami na komp.:))
Rozumiem, że wysypiasz się w dzień. Ale mędrcy w mądrych księgach piszą iż- brak snu w środku nocy, jest główną przyczyną zaburzeń samopoczucia + nawet chorób nowotworowych i jest to związane z niskim poziomem melatoniny (hormonu snu), który wzrasta w ciemności a maleje w ciągu dnia. No niestety.
hehe, rozmowa z małżonkiem po południu Ja - zabierzesz dziś ze szkoły J (Maćkowego) Mąż - czy J o tym wie? - Mama J o tym wie - Ale czy J o tym wie, bo ja nigdy nie wiem, jak J wygląda. Oni są wszyscy do siebie podobnie w tych kurtkach, czapkach, kominiarkach - Nie jest tak źle, jak dotąd udaje ci się bezbłędnie rozpoznać syna i nie pomyliłeś się jeszcze... - Ale przychodzi mi to z trudem. Zawsze, jak wchodzę na teren szkoły to mam stres i usilnie próbuję sobie przypomnieć, jak on wyglądał, jak wychodził, znaczy w jakiej kurtce i czapce. - Trzeba było mu się przyjrzeć rano - Rano?!?!? Ja przytomnieję ok. południa.
A swoją drogą dziś rano to ja odwoziłam dzieci, bo z małą jechałam do Wawy na nieźle płatne badania. Spałam tylko kilka godzin, zapomniałam spakować niektórych kwitów, ale nie były niezbędne. Wychodziliśmy z domu "z przytupem", ale się nie pospóźniali szkolniaki. Potem ja w korkach, dotelepałam się do zakaźnego ze swoją osobą, okazało się, że nic mi nie zbadają. Potem z małą do innego miejsca, znów korki. Przed wejściem na górę jeszcze dzwonię i pytam, czy przyjmuja karty, czy szukać bankomatu. Przyjmują. Wchodzę, zgłaszam listę badań do pobrania krwi. Pani mówi cenę, ja w dokumento/portfel a tam nie ma ani karty ani złotówki gotówki. Qrde, qrde, przejechałam 40 km i na pewno drugi raz nie przyjadę, bo już nie będe miała kiedy do połowy lutego. Najpierw telefon do męża i delikatny ochrzanik przed paniami w rejestracji, że mi musiał przełożyć kartę do dokumentów innego auta. On się zarzeka, że nie, szuka - w drugich dokumentach karty nie znajduję. Ja oczywiście pamiętam, że sama tę kartę wyjmowałam, ale kompletnie nie wiem, gdzie ją wsadziłam. Wpadam na pomysł, żeby zadzwonił do swojej byłej pracy (parę przecznic stąd) i poprosił kumpla, co by pożyczył i dowiózł migiem, bagatela - parę stówek. Kumpel jest na spotkaniu poza biurem, więc wysyła podwładnego tramwajem. OK, załatwione, czekam, w międzyczasie zbijam cenę o prawie połowę, panie miłe krew pobrały, mała possała, uspokoiła się. Rozmawiam z paniami i tłumaczę, jak mogło dojść do przełożenia, oczywiście w domyśle to wina męża. Czekając korzystam z toalety i naciągając spodnie odkrywam, że mam coś w tylnej kieszeni. Tadam! Karta! Idę, płacę i od nowa tłumaczę się, że karta znalazła się w "innej kieszeni" (już nie wyjaśniam, że chodzi o spodnie, a nie torebkę). Dzwonię do posłańca z kasą, ale nie odbiera. Postanawiam czekać w aucie. Żegnam się, wychodzę i mówię, że będę go łapać na parkingu. Dodzwaniam się w końcu, ale on już jest 200 m ode mnie, przyjechał dwoma tramwajami po jednym przystanku, hmmm... Tłumaczę się jak ta głupia, a on mi mówi, że spoko, to standard... i nie wiem, czy ma na myśli swoją żonę, czy mnie, hehe. Odwożę go do pracy, dzwonię do męża z informacją, że karta znaleziona (bo by mi ją jeszcze zastrzegł), a on "oczekuje przeprosin". Wracam, przepraszam... a o 16 idę do pracy i muszę myśleć logicznie do ok 22 albo i dłużej.
Dziś w ogóle cały dzień będzie nerwowo. Co ja mam być, Hołek? Nie wyjadę z naszej ulicy, już sąsiad się zakopał w śniegu. chyba sobie łopatę wezmę do bagażnika.
Dziś w ogóle cały dzień będzie nerwowo. Co ja mam być, Hołek? Nie wyjadę z naszej ulicy, już sąsiad się zakopał w śniegu. chyba sobie łopatę wezmę do bagażnika.
do tego koc i napój w termosie oraz jakas fajna książka do czytania i latarka. No i pełny bak. I ważna rzecz, jak siedzimy w aucie zakopanym i chcemy się ogrzać silnikiem, to najpierw należy odkopać rurę wydechową
Dziś w ogóle cały dzień będzie nerwowo. Co ja mam być, Hołek? Nie wyjadę z naszej ulicy, już sąsiad się zakopał w śniegu. chyba sobie łopatę wezmę do bagażnika.
Mój mąż bez łopaty z domu nie rusza.
Mój szwagier ma w bagażniku taką ogrodową łopatę i koc . Jak otworzył kiedyś bagażnik, to się zlękłam .
mój brat prowadzi firmę i przewozi autem różne gabarytowo sprzęty i jak czasem wystają z bagażnika to zawieszał na końcu coś czerwonego, pech chciał, że z czerwonych szmatek w domu znalazł tylko ... ekhm majtki, no i woził je rzucone na tylnych siedzeniach ... i raz zabrał stopem dwóch młodych chłopaków .... siedli z tyłu zbledli i za chwilę poprosili o wysadzenie zanim dojechali do celu
Komentarz
my dziś idealny poranek
wstaliśmy cichutko sami ze starszakiem nikogo nie budząć, on się migiem wyszykował bo go zabierałam na ściankę wspinaczkową na półkolonie
dziwne ... do szkoły już nam się tak nie udaje
No, nie pojmuję, jak ten czas zasuwa :-?
Katia, tak późnym chodzeniem spać (przez dłuższy czas), można sobie nieźle organizm rozregulować i zdrowie nadszarpnąć. Niezbyt zdrowe takie zarywanie nocy jest.
( Ale, ale.. ja też lubię siedzieć nocami na komp.:))
Ja - zabierzesz dziś ze szkoły J (Maćkowego)
Mąż - czy J o tym wie?
- Mama J o tym wie
-
Ale czy J o tym wie, bo ja nigdy nie wiem, jak J wygląda. Oni są
wszyscy do siebie podobnie w tych kurtkach, czapkach, kominiarkach
- Nie jest tak źle, jak dotąd udaje ci się bezbłędnie rozpoznać syna i nie pomyliłeś się jeszcze...
-
Ale przychodzi mi to z trudem. Zawsze, jak wchodzę na teren szkoły to
mam stres i usilnie próbuję sobie przypomnieć, jak on wyglądał, jak
wychodził, znaczy w jakiej kurtce i czapce.
- Trzeba było mu się przyjrzeć rano
- Rano?!?!? Ja przytomnieję ok. południa.
A swoją drogą dziś rano to ja odwoziłam dzieci, bo z małą jechałam do Wawy na nieźle płatne badania. Spałam tylko kilka godzin, zapomniałam spakować niektórych kwitów, ale nie były niezbędne. Wychodziliśmy z domu "z przytupem", ale się nie pospóźniali szkolniaki. Potem ja w korkach, dotelepałam się do zakaźnego ze swoją osobą, okazało się, że nic mi nie zbadają. Potem z małą do innego miejsca, znów korki. Przed wejściem na górę jeszcze dzwonię i pytam, czy przyjmuja karty, czy szukać bankomatu. Przyjmują. Wchodzę, zgłaszam listę badań do pobrania krwi. Pani mówi cenę, ja w dokumento/portfel a tam nie ma ani karty ani złotówki gotówki. Qrde, qrde, przejechałam 40 km i na pewno drugi raz nie przyjadę, bo już nie będe miała kiedy do połowy lutego.
Najpierw telefon do męża i delikatny ochrzanik przed paniami w rejestracji, że mi musiał przełożyć kartę do dokumentów innego auta. On się zarzeka, że nie, szuka - w drugich dokumentach karty nie znajduję. Ja oczywiście pamiętam, że sama tę kartę wyjmowałam, ale kompletnie nie wiem, gdzie ją wsadziłam. Wpadam na pomysł, żeby zadzwonił do swojej byłej pracy (parę przecznic stąd) i poprosił kumpla, co by pożyczył i dowiózł migiem, bagatela - parę stówek. Kumpel jest na spotkaniu poza biurem, więc wysyła podwładnego tramwajem.
OK, załatwione, czekam, w międzyczasie zbijam cenę o prawie połowę, panie miłe krew pobrały, mała possała, uspokoiła się. Rozmawiam z paniami i tłumaczę, jak mogło dojść do przełożenia, oczywiście w domyśle to wina męża. Czekając korzystam z toalety i naciągając spodnie odkrywam, że mam coś w tylnej kieszeni. Tadam! Karta! Idę, płacę i od nowa tłumaczę się, że karta znalazła się w "innej kieszeni" (już nie wyjaśniam, że chodzi o spodnie, a nie torebkę). Dzwonię do posłańca z kasą, ale nie odbiera. Postanawiam czekać w aucie. Żegnam się, wychodzę i mówię, że będę go łapać na parkingu. Dodzwaniam się w końcu, ale on już jest 200 m ode mnie, przyjechał dwoma tramwajami po jednym przystanku, hmmm...
Tłumaczę się jak ta głupia, a on mi mówi, że spoko, to standard... i nie wiem, czy ma na myśli swoją żonę, czy mnie, hehe. Odwożę go do pracy, dzwonię do męża z informacją, że karta znaleziona (bo by mi ją jeszcze zastrzegł), a on "oczekuje przeprosin". Wracam, przepraszam... a o 16 idę do pracy i muszę myśleć logicznie do ok 22 albo i dłużej.
I ważna rzecz, jak siedzimy w aucie zakopanym i chcemy się ogrzać silnikiem, to najpierw należy odkopać rurę wydechową
mój brat prowadzi firmę i przewozi autem różne gabarytowo sprzęty i jak czasem wystają z bagażnika to zawieszał na końcu coś czerwonego, pech chciał, że z czerwonych szmatek w domu znalazł tylko ... ekhm majtki, no i woził je rzucone na tylnych siedzeniach ... i raz zabrał stopem dwóch młodych chłopaków .... siedli z tyłu zbledli i za chwilę poprosili o wysadzenie zanim dojechali do celu
brat długo dochodził co im się stało ....
Cóż, i takie się zdarzały
Zwłaszcza, gdy wybranek to był jeszcze "nie ten"