ja z perspektywy uważam, że nic tak nie wypróbowało naszej relacji, jak wspólna piesza pielgrzymka (koszmar), wspólna praca fizyczna w Norwegii i choroba mojej mamy. W takich sytuacjach nie wystarczy się spiąć.
>Nie rozumiem tego zamieszkania razem, bo nie rozumiem jak można rzeczowo traktować człowieka (ja w ideologii gender). Wypróbować mozna mebel, samochód, ale człowieka?
Przecież zawsze próbujemy. Zwykle nie żenimy/wychodzimy za mąż za pierwszego chłopaka/dziewczynę. Próbujemy z różnymi. Kwestia przekonań tylko jak daleko się posuwamy.
@M_Monia nie to miałam na myśli, że niszczy. Niszczy każdego takie życie, zarówno mężczyznę jak i kobietę. Nie powiem Ci jednak jak to z punktu widzenia mężczyzny wygląda, znam tylko własny punkt a nie jestem genderówą i wiem że psychicznie mężczyzna od kobiety się różni. Hmmm dla mnie to kobieta jest bardziej stratna żyjąc w ten sposób, nie tylko ze względu na presję społeczną ale dlatego że trochę inaczej patrzy na świat. Mężczyzna żyje bardziej na zewnątrz, kobieta wewnątrz. Kobieta pragnie domu, bo chce dbać o kogoś od środka i pragnie kogoś, kto o nią zadba od zewnątrz. Stratą mężczyzny jest tu przede wszystkim utrata szacunku do kobiet, do wartości życia rodzinnego, tej troski kobiecej o niego, pójście w skrajny egoizm. Kobieta zaś traci szacunek do siebie samej, bo jest traktowana jak przedmiot do zaspokajania czyjejś chuci. Rozumiem że istnieją kobiety które udają w tej materii mężczyzn i chcą ich wykorzystywać tak samo, ale według moich doświadczeń to jest fasada, pozory, bo naprawdę to są nieszczęśliwe kobiety szukające w niewłaściwy sposób kogoś kto je pokocha.
Edit pisałąm tylko żeby nie porównywać współżycia z wieloma parnerami/partnerkami przed ślubem do mieszkania razem bo to zupełnie inne światy.
@PawelK to dość istotna kwestia jak daleko się posuwamy. Mieszkając razem dla wypróbowania się brniemy w nieprawdę i nie obalamy fasadowości, ani nie chcemy odkryć prawdy o drugim człowieku, tylko bawimy się w męża i żonę. Można zadać sobie pytanie, czy tu nie chodzi bardziej o wytrwałość i chęć bycia ze sobą no i oczywiście pracę nad związkiem. Ludzie się nauczyli że problemy się rozwiązuje ucinając głowę a nie docierając do sedna spraw.
M_Monia widzę że nie rozumiesz o co mi chodzi. Ja nie piszę o kulturowym podejściu. Kulturowe podejście jest zmienne. Winne są obie strony. Poza tym wcale nie uważam że szkody u faceta są mniejsze niż u kobiety tylko że są inne. I myślę że kobiecie z różnych względów trudniej jest wrócić do normalności po takim życiu. Psychika niewiele ma wspólnego z kulturą i krajem zamieszkania. I brak szacunku nie do takich kobiet, bo wielu mężczyzn ma szacunek do takich kobiet, które wykorzystują facetów tak jak oni kobiety, tylko brak szacunku takich kobiet do samych siebie, bo zabijają w sobie kobiecość.
@M_Monia To tylko znaczy, że te kobiety coś bezpowrotnie straciły, tak samo zresztą jak ci mężczyźni. Zresztą wszystko zależy od definicji pojęcia szczęścia. @katarzynamarta, to znaczy że nie masz żadnego odniesienia do tych małżeństw które przed ślubem nie mieszkały. Nikt nie mówi że małżeństwa na pewno sie rozpadną jeśli mieszkały razem przed ślubem. Ja stoje na stanowisku że takie mieszkanie razem jeśli się chce być razem jest stratą czasu. Takie niewiadomocotomabyć.
Dla jednych współżycie jest bardzo ważne, dla drugich to tylko sex. Trudno więc będzie autorytatywnie stwierdzić dla wszystkich czy mieszkanie ma sens, czy nie. Każdy przypadek jest indywidualny.
Osobiście nie widzę powodów, dla których miałbym mieć jakieś szkody na psychice z tego powodu.
ja znam jedną parę, która nie mieszkała razem przed ślubem. Nie są szczęśliwi. Ale wspólne mieszkanie nie pomogło by im nic. Bo, tak jak ktoś napisał wyżej, dopóki mieszkaliby razem na próbę to wszystko robiliby na próbę i wcale nie byliby sobą. Z tej samej przyczyny niezdołali się dobrze poznać przed ślubem. I są sobą rozczarowani.
Wydaje mi się, że dla ludzi ślub przestał być początkiem wspólnej drogi a stał się imprezą rodzinną związaną ze zmianą nazwiska. Większość osób, które znam nie traktuje wspólnego mieszkania jako czegoś na próbę, raczej jako naturalny etap przedślubny.
Dla mnie, a mieszkałam przed ślubem z moim mężem, tak naprawdę zrozumienie dopadło w dniu ślubu. Zrozumiałam jak pięknie było by zacząć wspólne życie w tym momencie, w momencie, gdy łączył nas sakrament. I było mi źle, że podjęłam wcześniej inną decyzję.
Nie ma czegoś takiego jak "tylko sex", zawsze wiąże się on z jakimiś konsekwencjami emocjonalnymi nawet jeśli w danym momencie człowiek nie zdaje sobie z tego sprawy. Stąd między innymi ten temat jest tak poruszający i wyzwala tyle emocji.
Bo ja wiem. Mam przyjaciółkę, która niczym wyszła za mąż, miała kilku facetów. Jak dłużej nie miała jakiegoś, spytałem ją, czy łączy ją coś z jednym kolegą, stwierdziła, że tylko sex, bo ona siostrą zakonną nie jest i swoje potrzeby ma. Wiem, że obydwoje mieli podobne podejście i raczej nie było rozpaczy, jak znaleźli swoje połówki i się skończyło spotykanie.
No ja też tak miałam i też tak mówiłam. Dopóki nie znalazłam mojego męża. Tylko choć całą moja postawa mówiła to co słowa to dopiero po poznaniu mojego męża zobaczyłam ile czasu zmarnowałam. Na realizowanie własnych potrzeb właśnie. Myślę że nie ma większych różnic między potrzebami ludzkimi tymi głębszymi. To że ktoś w sobie zabił jakąś wrażliwość i dla niego sex to tylko sex nie jest normalne. A poza tym to tak jak napisał Maciek. Wszystko należy rozpatrywać w kontekście wiary. Jesli wierze i żyję z kims przed ślubem to co ze mnie za katolik? Jeśli nie wierzę to co za różnica co mnie zbruka? Jeśli wierzę to powinnam starać się być jakimś świadectwem dla innych. Albo jestem w Kościele i przyjmuje jego nakazy albo nie.
A to zalezy w jakim temacie. Życie bez ślubu na próbę jest stratą czasu bez względu na wiarę. Natomiast nie mam zamiaru umoralniać niewierzących. A w drugim przypadku lekkie traktowanie seksu jest niemoralne zarówno dla wierzących jak i niewierzących i więcej szkód przynosi niż pożytku. Nie piszę o stratach moralnych, choć utrata jakiejś wrażliwości i traktowanie człowieka instrumentalnie, jako środek do zaspokojenia moich potrzeb jest niemoralny w każdym przypadku. Ale też nie mam zamiaru umoralniać niewierzących. Twierdzę tylko z istnieją realne szkody takiego postępowania.
Ja nie miałam na myśli wyłącznie katolików, wszyscy ludzie wbrew pozorom podstawowe potrzeby mają dość podobne, zresztą popędy też. Nie chodzi mi o nawracanie, tylko o to, że jeśli innych traktuje się przedmiotowo i samemu jest się tak traktowanym to w konsekwencji te głębsze potrzeby, fundamentalne nie są zaspokajane. Czy w tej sytuacji można być szczęśliwym? Co najwyżej zaspokoić potrzeby biologiczne.
Nie warto mieszkać razem przed ślubem, bo: 1. można wylądować po śmierci w piekle; 2. po nawróceniu trzeba zadośćuczynić za popełnione zło, odbyć karę za popełniony odpuszczony grzech, a jeżeli tej kary się nie odsiedzi na ziemi, to trzeba będzie ją przecierpieć w czyśćcu, no chyba że Pan Bóg za pośrednictwem KK daruje nam karę z racji odpustu.
Tak myślę, żemieszkanie przed ślubem, seks pozamałżeński, grzeszenie, któe sprawia przyjemność to wszystkomożna porównać do raka. W człowieku rozną i rozwijają się komórki, które niosą chorobę. Przez długi czas nie ma żadnych objawów, czasami są objawy niespecyficzne. Rozwija się, człowiek wygląda na zdrowego, zdrowy się czuje. Kiedy zaczyna boleć, idzie do lekarza i dowiaduje się, że jego organy są zaatakowane i jest śmiertelnie chory. Wtedy dopiero szok.
Czasami mówimy, że ktoś nawet nie wyglądał na chorego, ale nagle zasłabł, zmarł. włąśnie... nie wyglądał na chorego.
Próbujemy tłumaczć, że ci ludzie nic złego nie robią, mają się dobrze, ich dzieci nie czują, ze są ze związków nielegalnych. Tylko, że ten rak grzechu toczy i zabija nie tylko tych grzeszących, ale czasami kilka pokoleń.
A przecież na zewnątrz nic nie widać. Chcemy być bogami, stanowić prawa, a patrzymy tylko na to co widać. Obyśmy nie przyszli za późno po ratunek.
Odkopuje watek bo problem dotyczy kogos mi bardzo bliskiego. Dziewczyna (30 lat ) na powaznie rozwaza zamieszkanie z chlopakiem od wrzesnia. Wiekszosc moich argumentow zostaje zbita gdyz co ja moge wiedziec jak wyszlam za maz mlodo (24 lata....) i gdybym nie miala meza do 30 lat to napewno bysmy razem mieszkali wczesniej....ciezko dyskutowac po prostu. A ze stosunek mam bardzo emocjonalny to moze i ciezko....Prosze o wszelkie argumenty zebym mogla ich uzyc. Szczegolnie mile widziane komentarze meskie...
@Natasza, Powiem tak: Argumenty nie pomogą. Niestety czasami człowiek MUSI mieć pewne doświadczenia by coś wreszcie do jego mózgu bądź rozumu dotarło. Znam parę przypadków i na nic wszelkie dyskusje, argumenty. "I tak, zrobi wszystko po swojemu" Zwracać uwagę zawsze można... Ale bólu i goryczy nie doświadcza się z książek. Trzeba nwłasnej skórze.
Wiecie co? Mieszkać przed ślubem nie warto, bo motylki w brzuchu wtedy znikają. Trzeba wykorzystać te chwile wybrane. Ile radości, beztroski, tak oddalone od codzienności! Człowiek ma tyle energii! Tyle wiary! Jeszcze nie zastanawia się kto w tym tygodniu ma wynieść śmieci czy wyczyścić kibel (no bo przecież do tego zamieszkania razem pasuje równouprawnienie. )
Ach, jak kochałam te motylki, gdy przyszły mąż do mnie dzwonił, lub gdy się spotykaliśmy. Po ślubie jest inaczej, choć czasami motyle wracają... ">
Właśnie, a gdyby podpowiedzieć, że po co zwlekać ze ślubem...Do września można się spiąć. Tylko tu jest może i problem. Inicjatywa ma wyjść od mężczyzny, czy tak uważa ta dziewczyna? Może ma rację...
Komentarz
Hmmm dla mnie to kobieta jest bardziej stratna żyjąc w ten sposób, nie tylko ze względu na presję społeczną ale dlatego że trochę inaczej patrzy na świat. Mężczyzna żyje bardziej na zewnątrz, kobieta wewnątrz. Kobieta pragnie domu, bo chce dbać o kogoś od środka i pragnie kogoś, kto o nią zadba od zewnątrz. Stratą mężczyzny jest tu przede wszystkim utrata szacunku do kobiet, do wartości życia rodzinnego, tej troski kobiecej o niego, pójście w skrajny egoizm. Kobieta zaś traci szacunek do siebie samej, bo jest traktowana jak przedmiot do zaspokajania czyjejś chuci. Rozumiem że istnieją kobiety które udają w tej materii mężczyzn i chcą ich wykorzystywać tak samo, ale według moich doświadczeń to jest fasada, pozory, bo naprawdę to są nieszczęśliwe kobiety szukające w niewłaściwy sposób kogoś kto je pokocha.
Edit pisałąm tylko żeby nie porównywać współżycia z wieloma parnerami/partnerkami przed ślubem do mieszkania razem bo to zupełnie inne światy.
I brak szacunku nie do takich kobiet, bo wielu mężczyzn ma szacunek do takich kobiet, które wykorzystują facetów tak jak oni kobiety, tylko brak szacunku takich kobiet do samych siebie, bo zabijają w sobie kobiecość.
@katarzynamarta, to znaczy że nie masz żadnego odniesienia do tych małżeństw które przed ślubem nie mieszkały. Nikt nie mówi że małżeństwa na pewno sie rozpadną jeśli mieszkały razem przed ślubem. Ja stoje na stanowisku że takie mieszkanie razem jeśli się chce być razem jest stratą czasu. Takie
niewiadomocotomabyć.
Wydaje mi się, że dla ludzi ślub przestał być początkiem wspólnej drogi a stał się imprezą rodzinną związaną ze zmianą nazwiska. Większość osób, które znam nie traktuje wspólnego mieszkania jako czegoś na próbę, raczej jako naturalny etap przedślubny.
Dla mnie, a mieszkałam przed ślubem z moim mężem, tak naprawdę zrozumienie dopadło w dniu ślubu. Zrozumiałam jak pięknie było by zacząć wspólne życie w tym momencie, w momencie, gdy łączył nas sakrament. I było mi źle, że podjęłam wcześniej inną decyzję.
Myślę że nie ma większych różnic między potrzebami ludzkimi tymi głębszymi. To że ktoś w sobie zabił jakąś wrażliwość i dla niego sex to tylko sex nie jest normalne.
A poza tym to tak jak napisał Maciek. Wszystko należy rozpatrywać w kontekście wiary. Jesli wierze i żyję z kims przed ślubem to co ze mnie za katolik? Jeśli nie wierzę to co za różnica co mnie zbruka? Jeśli wierzę to powinnam starać się być jakimś świadectwem dla innych. Albo jestem w Kościele i przyjmuje jego nakazy albo nie.
A w drugim przypadku lekkie traktowanie seksu jest niemoralne zarówno dla wierzących jak i niewierzących i więcej szkód przynosi niż pożytku. Nie piszę o stratach moralnych, choć utrata jakiejś wrażliwości i traktowanie człowieka instrumentalnie, jako środek do zaspokojenia moich potrzeb jest niemoralny w każdym przypadku.
Ale też nie mam zamiaru umoralniać niewierzących. Twierdzę tylko z istnieją realne szkody takiego postępowania.
1. można wylądować po śmierci w piekle;
2. po nawróceniu trzeba zadośćuczynić za popełnione zło, odbyć karę za popełniony odpuszczony grzech, a jeżeli tej kary się nie odsiedzi na ziemi, to trzeba będzie ją przecierpieć w czyśćcu, no chyba że Pan Bóg za pośrednictwem KK daruje nam karę z racji odpustu.
W sumie dlatego nie warto.
I przed czym ma uratować to mieszkanie razem???
Jakieś tu oszukaństwo czuję?
Diabła? Świata?
Albo 32?
Albo nawet 33!
A może nawet 42
Powiem tak:
Argumenty nie pomogą.
Niestety czasami człowiek MUSI mieć pewne doświadczenia by coś wreszcie do jego mózgu bądź rozumu dotarło. Znam parę przypadków i na nic wszelkie dyskusje, argumenty. "I tak, zrobi wszystko po swojemu"
Zwracać uwagę zawsze można... Ale bólu i goryczy nie doświadcza się z książek. Trzeba nwłasnej skórze.
Mieszkać przed ślubem nie warto, bo motylki w brzuchu wtedy znikają. Trzeba wykorzystać te chwile wybrane. Ile radości, beztroski, tak oddalone od codzienności! Człowiek ma tyle energii! Tyle wiary! Jeszcze nie zastanawia się kto w tym tygodniu ma wynieść śmieci czy wyczyścić kibel (no bo przecież do tego zamieszkania razem pasuje równouprawnienie. )
Ach, jak kochałam te motylki, gdy przyszły mąż do mnie dzwonił, lub gdy się spotykaliśmy. Po ślubie jest inaczej, choć czasami motyle wracają... ">
Tylko tu jest może i problem. Inicjatywa ma wyjść od mężczyzny, czy tak uważa ta dziewczyna?
Może ma rację...