Witaj, nieznajomy!

Wygląda na to, że jesteś tutaj nowy. Jeśli chcesz wziąć udział, należy kliknąć jeden z tych przycisków!

Spór o NPR

1181921232426

Komentarz

  • No, rzeczywiście było. :D
  • I ci, co nie studiują nie są gorszymi ludźmi..
    Ach, jakaś Ty miła. :-*
    Ale skoro Ania77 wpomniała o studiach, to widocznie jej dzieci chcą i mają zamiar. Dlaczego miałyby rezygnować?
    Dzieci @Ania77 jeszcze nie opuściły nauczania początkowego i już mają wizję na przyszłość? :))

    Co do kosztów książek.... Czasy się zmieniają. Teraz mój studiujący chrześniak praktycznie nie korzysta z podręczników tylko ma wszystko w czytniku elektronicznym, całe skany, skrypty... Za 10-20lat to pewnie norma będzie.

    Skany oczywiście kupione, tak? To szczęściarz, bo niestety moje podręczniki nie były dostępne na czytnik, a ksero czy chomik jakieś mało etyczne mi się wydają.
    Off top się zrobił potężny.
  • I papier na otarcie łez.
  • @Fabulosita nie wypominając wieku... jesteś "nieco" starsza od mojego chrześniaka, więc nie warto się porównywać. :D

    Z tego co wiem, to niektóre udostępniali wykładowcy, ale nie byłam tak wnikliwa. Nie mniej technologia się zmienia. Wydania elektroniczne są tańsze, to oczywiste.
  • Ja nadal obstaję przy tym, że jeśli nie stosuje się npr-u i współżyje się regularnie w dni płodne, to powinno się mieć dużą ilość dzieci. Jeśli się one nie pojawiają, to jest coś nie tak z organizmem żony lub męża. Już chyba na początku tego wątku było, że każde współżycie w dni płodne powinno doprowadzić do poczęcia a nie dzieje się tak ze względu na skutki grzechu pierworodnego, które wciąż za nami się wleką m.in. w postaci chorób czy poronień. Zresztą na Waszych przykładach widać, że tylko niektóre z Was, nawet mimo karmienia, zachodzą w ciążę parę miesięcy po porodzie. Wiele małżeństw musi się o wiele bardziej starać.
    BTW nie rozumiem dlaczego Wy, wielodzietni, tak usprawiedliwiacie Pana Boga podkreślając, że jak nie będzie chciał to dzieci nie da. Nie twierdzę, że to niemożliwe, oczywiście Pan Bóg może zainterweniować też w nasz organizm i nie doprowadzić do poczęcia. Tylko że normalnie to Panu Bogu zależy na powołaniu do życia jak największej ilości dusz a my powinniśmy budzić w sobie wdzięczność za to błogosławieństwo w postaci dzieci. Chyba nie można do otwartości przekonywać mówiąc, że spoko, może Pan Bóg się zlituje i dzieci z tego nie będzie. Wręcz przeciwnie, przy otwartości na życie powinniśmy liczyć i starać się, żeby coś z tego jednak było.
    Uważam, że normalne,zdrowe katolickie małżeństwo nie powinno wyliczać npr-owo dni niepłodnych,aby unikać dzieci, ale też-nie wyliczać dni płodnych, aby koniecznie zachodzić w ciążę jak najczęściej.
    Zostawienie to Bogu daje wolność i to jaką!
    Regularne współżycie nie równa się ,,regularne współżycie w dni płodne". często akurat w dni płodne dzieci zachorują, mąż wyjedzie,albo przyjedzie brat z rodziną ;)

    I nie, nie uważam że mamy być wielodzietni...Mamy być tacy, jakimi Bóg chce żebyśmy byli.
    Czyli niektórzy wielodzietni, niektórzy małodzietni, niektórzy bezdzietni...
    Czyli, bierzemy co Bóg daje, mamy możliwość proszenia Go o więcej/mniej/ lub leczymy bezpłodność, ale zakładamy, że to On ma pierwsze i ostatnie słowo.
    W ST Pan Bóg wyraźnie zachęca do wyliczania dni płodnych i współżycia takiego, jakie daje maksymalnie duże szanse na poczęcie. Nie twierdzę, że Pan Bóg jest całkowicie ograniczony biologią i zawsze może zdarzyć się cud (czyli poczęcie wtedy, kiedy z biologicznego punktu widzenia nie powinno do niego dojść lub nie-poczęcie wtedy, kiedy właśnie warunki są sprzyjające) ale takich cudów jest pewnie tyle, co każdych innych uzdrowień - oczywiście się zdarzają, ale nie na co dzień.

    Co to znaczy, że leczymy bezpłodność, ale Pan Bóg ma pierwsze i ostatnie słowo? Jeżeli leczymy, to Pan Bóg ma już tylko "częściowo" coś do powiedzenia. Jeżeli Pan Bóg ma pierwsze i ostatnie słowo, to po co się leczyć?
  • Chyba nie do końca rozumiem dyskusję o studiowaniu, ale pytam - co jest złego w tym, że rodzice utrzymują dziecko na studiach? Mnie na dzień dzisiejszy nie byłoby stać na utrzymanie ćwiartki dziecka na studiach i nie jest to dla mnie przeszkodą w otwarciu się na kolejne dziecko:P ale jeśli byłoby mnie stać, to czemu nie? Ja na studiach dorabiałam tylko na korepetycjach, żeby dostać stypendium naukowe całe noce spędzałam nad książkami, plan zajęć miałam taki, że zazwyczaj 3 razy w tyg. kończyłam o 20h00 i na żadną stałą pracę się nie brałam, a co zarobiłam to było do odłożenia na nową drogę życia ale na jakieś dodatkowe potrzeby. Oczywiście jak trzeba to trzeba, ale jak nie trzeba to o co kaman?
  • Chodzi o to, że już od poczęcia niemalże można się martwić, czy np. na studia dziecka się zarobi. A po co o tak odległej sprawie myśleć (i to ma być argument przeciwko kolejnym dzieciom), zwłaszcza że to dotyczy dorosłego, który sam sobie poradzi (jak jest obrotny)?
  • Ja to rozumiem jak najbardziej, tylko jeśli ostatecznie życie tak Ci się potoczy, że możesz utrzymać dzieci na studiach, to co w tym złego?
  • @Fabulosita nie wypominając wieku... jesteś "nieco" starsza od mojego chrześniaka, więc nie warto się porównywać. :D

    Z tego co wiem, to niektóre udostępniali wykładowcy, ale nie byłam tak wnikliwa. Nie mniej technologia się zmienia. Wydania elektroniczne są tańsze, to oczywiste.
    Skoro zaczyna, to chyba około sześć lat, prawda? Sporo, ale jednak nie pokolenie. To co, inne książki są dla tych kończących studia, a dla tych zaczynających wyłącznie w formie elektronicznej?
    Sądzę, że większość to albo materiały dane przez asystenta albo zassane z chomika. Księgarnie medyczne jakoś nie rzucają na kolana ofertą pdf a zresztą ceny nie zachęcają.
  • @Fabulosita nie powiedziałam, że medycynę studiuje. Jest na budownicwie. Pisze tylko, że każdy rok w technologii to niemal jakby wehikułem czasu się przenieść.
  • Uważam, że studenci powinni przynajmniej częściowo na siebie zarabiać. Bo można sobie i do 30. studiować i ciągle na garnuszku rodziców...
  • Wiecie, tak sobie myślę, że gdyby moi rodzice analizowali za co dzieci kiedyśtam utrzymają to by mnie na świecie nie było. Jestem piąta z kolei, więc bez szans by było... :P
  • Uhm, no tak. Obstawiam jednak, że nie wszystkie podręczniki można legalnie zdobyć za nieduże pieniądze na czytnik (który też troszkę kosztuje). Tyle w temacie.
  • No ja studiowałam portugalistykę, gdybym miała te książki legalnie sprowadzać a nie kserować to do dziś bym kredyt za to spłacała...
  • No ja studiowałam portugalistykę, gdybym miała te książki legalnie sprowadzać a nie kserować to do dziś bym kredyt za to spłacała...
    Rozumiem, ale technologia nie ma tu nic do rzeczy- część osób kseruje, a inni ściągają z chomika. Obie wersje są nielegalne i trzeba zdawać sobie z tego sprawę.
    Olu, u was też była taka nędza z biblioteką, czy potrzebowałaś jakichś dodatkowych?



  • Rozumiem, ale technologia nie ma tu nic do rzeczy- część osób kseruje, a inni ściągają z chomika. Obie wersje są nielegalne i trzeba zdawać sobie z tego sprawę.
    I ksero i ściąganie z chomika są legalne pod warunkiem, że na własny użytek.
  • edytowano grudzień 2013
    Już 16 latek może legalnie pracować więc właściwie mógłby  utrzymywać się samodzielnie, tylko czy to jest najlepsza droga? Jest kolosalna różnica pomiędzy pomocą a wychowaniem życiowego niedołęgi. Nie jest obowiązkiem rodzica zapewnić dziecku utrzymanie na studiach, mieszkanie czy co tam jeszcze, ale bez przesady z tego powodu nie stanie się nierobem. Często pomoc na początku właśnie pomaga rozwinąć skrzydła
  • Często pomoc na początku właśnie pomaga rozwinąć skrzydła
    A czy ta zasadnicza pomoc to nie ma miejsca w okresie dużo, dużo wcześniejszym? Wg mnie ma. Ile teraz, od powiedzmy 3-go roku życia do tych nastu lat nauczę - będzie procentować. W każdej dziedzinie.
  • Ksero to żadne dobrodziejstwo. Wpływa jedynie na obniżenie poziomu studiów. I mówię to z perspektywy niedawnej studentki i wykładowcy od niedawna.
    Przygotowany do zajęć student=student z kserem. I wykładowcom też łatwiej - jeśli studenci mają ksero, to można ich odesłać do konkretnej strony i zajęcia jakoś lecą do przodu, zawsze ktoś coś tam zacytuje.

    Ja rozumiem zmartwienia współczesnych rodziców i dylematy, czy dam radę zadbać o odpowiednie wykształcenie więcej niż jednego dziecka. Zewsząd nam wmawiają, że dziecko musi chodzić na zajęcia plastyczne, rozwijać się muzycznie, od zerówki mieć dodatkowy angielski, co kończy się oczywiście na studiach.
    I co potem? Nic.
    W czasach tych zmartwionych rodziców studia dawały gwarancję dobrego zatrudnienia i "lepszej przyszłości" i tym też przekonaniem rodzice kierują się dziś kupując mieszkania, zakładając 2latkom lokaty na studia, wysyłając regularnie pieniądze.
    "Niech tylko jakoś skończy te studia". "Potem z licencjatem/inżynierem/magistrem już da sobie rade, znajdzie prace, zawsze będzie MIAŁ te studia".
    G.prawda.

    Szczerze mówiąc, wolałabym wychować pięciu zadowolonych z życia, dobrych i solidnych krawców, cukierników i mechaników po zawodówkach i technikach, niż jednego wybitnego filologa angielskiego dziś.
    Owszem, zdarza mi się myśleć i rozmawiać o wykształceniu moich dzieci. Ale nie byłoby mi trudno pogodzić się z faktem, gdyby pomimo możliwości finansowych jednak zdecydowały się nie iść na studia.
    Tyle, że ja jestem świeżą ofiarą tego systemu i widzę, ile ja i moi znajomi możemy sobie zrobić ze swoim dyplomem z ostatnich 2-3 lat.

    Więc dyskusja o wykształceniu jest w sumie dla mnie całkiem logiczna w kontekście wątku o nprze. Ludzie chcą wiedzieć, że zagwarantują wszystkim swoim dzieciom najlepsze wykształcenie, a wszędzie trąbią nam, że można to zrobić jedynie przy pomocy olbrzymich nakładów finansowych. No przecież te studia tyle dziś kosztują, mieszkanie, książki, ksera (mnie nota bene np. często na studiach nie było stać na ksero).
  • W bibliotece było sporo ale w jednym egzemplarzu, więc albo czytanie lektur na miejscu (jakieś dodatkowe lektury się dałoby tak czytać, ale znaczną część też trzeba mieć na zajęciach, ponadto wszyscy studenci z jednego egzemplarza nie dadzą rady korzystać) albo kserowanie. Jeśli chodzi o podręczniki do nauki języka (portugalskie i chyba czeskie?), to chyba w bibliotece ich wcale nie było (albo też po 1 egz), ale wykładowcy od razu dla wszystkich kserowali, zresztą często jeden rozdział z tego, dwa z tamtego. Na filologii francuskiej było lepiej, trochę kserowałam ale na pewno nie tyle.
  • @OlaOdPawła, skąd ja to znam. Też miałam wykładowców, którzy podrzucali nam ksero albo skany na maila. Tylko teraz to bardziej na zasadzie "przygotujcie się chociaż jako tako na zajęcia, bo co ja z wami przez 1,5h będę robić"...
    Stypendium naukowe zaczęłam dostawać, jak uznałam, że szkoda mi kasy na ksero i zaczęłam weekendy spędzać w bibliotece:P


  • Szczerze mówiąc, wolałabym wychować pięciu zadowolonych z życia, dobrych i solidnych krawców, cukierników i mechaników po zawodówkach i technikach, niż jednego wybitnego filologa angielskiego dziś.

    Zgadzam się z Tobą w 100% pod warunkiem, że ten krawiec jest krawcem dlatego, że chciał nim zostać, a nie dlatego, że nie miał kasy na studia. BTW myślę, ze często studia mogą być tańsze i bez ksera, trzeba szukać pod innym kątem. Na moim kierunku nie dałabym rady nie kserować, ale może już na takiej ekonomii nie byłoby problemu. Można szukać takich kierunków, które nie mają zajęć od rana do nocy, żeby łatwiej to pogodzić z pracą. Można też studiować zaocznie. Nie mówię, że studia są niezbędne, ale jak się nie chce być krawcem tylko filologiem, to why not?
  • Savia to o czym piszesz to jest baza. Najważniejsze i najtrudniejsze zadanie rodzica-  wychowanie, przekazanie prawdziwych wartości, ale nie zgadzam się z założeniem, które płynie z niektórych wypowiedzi, że rodzice, którzy np kupują mieszkanie czy zapewniają możliwość studiowania dziennego krzywdzą swoje dzieci robiąc z nich bezradnych oczekujących wiecznej pomocy mamisynków. 
  • @OlaOdPawła leczymy bezpłodność po to samo, co inne choroby. Jeśli jednak dziecko się nie pojawia, to trzeba uznać, że być może Bóg takie życie dla nas przewidział, a nie ,,majstrować " dziecko za wszelką cenę .Choćby in vitro.


    Nie mówię o in vitro, mówię o godziwych i moralnych sposobach. A jeśli po tym iluśletnim kombinowaniu dziecko się pojawia, to znaczy, że nie było przewidziane przez Boga? To po co cała napro? Powiedz to paru osobom z tego forum, które dzięki takim majstrowaniom mają dziecko, albo które ciągle majstrują i jeszcze niewiele to daje...
  • Savia to o czym piszesz to jest baza. Najważniejsze i najtrudniejsze zadanie rodzica-  wychowanie, przekazanie prawdziwych wartości, ale nie zgadzam się z założeniem, które płynie z niektórych wypowiedzi, że rodzice, którzy np kupują mieszkanie czy zapewniają możliwość studiowania dziennego krzywdzą swoje dzieci robiąc z nich bezradnych oczekujących wiecznej pomocy mamisynków. 
    Teoretycznie jak kupią mieszkanie by dzieci mieszkały w mieście akademickim - dramatu nie ma. W moim otoczeniu widzę jednak, że potrzebę zapewnienia takiej pomocy mają właśnie mamy mamisynków ogólnie rzecz ujmując.  I za tym mieszkaniem idą wyprasowane przez mamusię koszule ;) Nie spotkałam innych wersji. Co oczywiście nie znaczy, ze ich nie ma. Ale moze są marginalne?
  • @Aga85 bo w calej dyskusji nie chodzilo o to, czy rodzice maja pomagac, czy nie, ale o to, ze ludzie warunkuja poczecie nastepnego dziecka przyszlymi, hipotetycznymi studiami swoich dzieci. Zupelne postawienie sprawy na glowie! Ja sie tam ludziom nie wtracam na co wydaja swoje pieniadze. Jesli chca i moga, niech wydaja je na studia dzieci. Ale mowienie, ze dziecku trzeba zaplacic za studia to absurd do kwadratu. Nie wiadomo, czy dziecko w ogole bedzie studiowalo, co i gdzie, za ile, czy bedzie moglo dorabiac, czy nie. A i tak wszyscy klepia ten "argument" bez zastanowienia.
  • Mam kiepskie zdanie o dzisiejszych studiach na uczelniach publicznych, dziennych, a jeszcze gorsze o zaocznych. O uczelniach prywatnych to nawet nie wspomnę.
    Jeśli ktoś chce być filologiem, to w sumie ma drogę wolną dziś, może się uczyć i próbować na najlepsze uczelnie, może liczyć na pomoc rodziców i iść prywatnie. Tylko to nie jest już wyznacznik "lepszej przyszłości", a wielu rodziców nadal tkwi w przekonaniu, że jest i wtedy zaczyna się kupowanie mieszkań, wysyłanie pieniędzy i "pomaganie", a to gubi ideę wymarzonego filologa, a rodzi ideę studenta ot, po prostu, jak tysiące innych.
    Ilu ja spotkałam takich ludzi w czasie studiów... nie tylko na kierunkach humanistycznych...
  • Ja się ze wszystkim zgadzam, ale nie ma co studiów demonizować - jak chcesz być architektem, lekarzem, prawnikiem, inżynierem, nauczycielem to musisz parę lat postudiować. Nie każdy nadaje się na piekarza i krawca tak jak nie każdy na architekta. W niektórych zawodach liczą się tylko umiejętności a nieraz trzeba mieć tytuł.
    A wyznacznikiem "lepszej przyszłości" jest pewnie bycie świetnym w tym, co się robi - świetny lekarz i świetny piekarz, bycie świetnym to zawsze już coś na początek.
    Ale tytuł mgr sam z siebie też ma pewne plusy - w firmie, w której pracowałam liczyła się w zasadzie przede wszystkim znajomość języka, ale bez licencjatu by nie wpuścili, taka zasada i tyle. No i 26 dni urlopu na etacie:P
  • Mam kiepskie zdanie o dzisiejszych studiach na uczelniach publicznych, dziennych, a jeszcze gorsze o zaocznych. O uczelniach prywatnych to nawet nie wspomnę.
    nie zawsze prywatne są kiepskie - znam co najmniej jedną taka (humanistyczna), gdzie poziom jest bardzo wysoki, wyzszy od publicznych uczelni o tym samym profilu
    nie lubie generalizowania ze jak prywatna to nic sie nie robi, nic sie nie umie a dyplom daja ci za kase
    mam takie przemyślenia, tam gdzie student płaci za studia i z tych pieniędzy utrzymuje się szkoła/uczelnia trzeba przynieść akt zgonu, żeby skreślili z listy studentów. Nikt nie wyrzuci dobrowolnie kogoś, kto go utrzymuje.
    W ogóle chciałabym wierzyć w to, że gdzieś jeszcze daje się i zdobywa dobre, solidne wykształcenie... ale mówię, mam się za ofiarę współczesnego systemu szkolnictwa... gorzkich słów na niego nie szczędzę w związku z tym ;-)
  • Dla mnie to jest argument, jak każdy inny związany z finansami czyli "czy będzie mnie stać". Faktycznie o coś innego mi chodziło, wątek poboczny do głównego ;)
Aby napisać komentarz, musisz się zalogować lub zarejestrować.