Witaj, nieznajomy!

Wygląda na to, że jesteś tutaj nowy. Jeśli chcesz wziąć udział, należy kliknąć jeden z tych przycisków!

Spór o NPR

1161719212226

Komentarz


  • tlumaczyc chyba nie trzeba, dlatego obecnie to slowo bywa uznawane za obrazliwe (rowniez w angielskich encyklopediach jedno ze znaczen jest okreslane jako offensive), pogardliwe. bardziej adekwatne byloby po prostu niewierzacy.
    Zamiast się obrażać i mieć fochy niechaj przejdą na chrześcijaństwo. Nie będą mieć powodów. :P

    BTW W zasadzie nie ma ludzi niewierzących. Jedni wierzą w Boga inni w mamonę, wróżby itp.
  • edytowano grudnia 2013
    nie, nie jest niedobra:) Ja też nigdzie nie napisałam że jestem jedynym żywicielem, to wspominałam o innej kobiecie, ja miałam kiedyś czas że powiedzmy byłam głównym:) Teraz to jest powiedzmy po równo. My mamy akurat całkiem stabilną odpukać sytuację i o ile w tych czasach może być "w miarę pewna" praca, to przynajmniej póki co nie grozi nam chyba że jej nie będzie. Ja akurat na sytuację materialną nie narzekam, nigdy, dziękuję Bogu za to co jest, nam wystarczy i jeszcze się nieraz uda komuś pomóc.
    Chodziło mi tylko o to, że jeśli kobieta pracuje bo musi/lub chce poprostu, to jednak trochę musi planować. Bywa czas że koleżanka która ją zastępowała wcześniej sama jest w ciąży, że ktoś się szkoli, że akurat jest taki moment że coś trzeba wziąć na siebie- na to też trzeba patrzeć:) Koleżanka która mnie teraz zastępuje, też ma troje małych dzieci. To miałam na myśli , że jeśli kobieta nie chce pracy stracić, ma to też wpływ na jej podejście, i nie można uznać że to jest nieważne. Jedna kobieta dobrze się czuje nie pracując i będąc tylko w domu, inna znosi to fatalnie. Ja lubię swoją pracę, i jest to coś w moim życiu dosyć ważne:) Napisałam "dosyć" bo nie jest tak ważne jak dom i dzieci, ale nie jest to jakieś "zło konieczne". Czułam się zawsze lepiej gdy wychodziłam do pracy, teraz mi się udało tak że czasem mogłam pracować poza domem tylko 5-6 godzin, więc niewiele, i zawsze jakoś godziłam te parę godzin poza domem z obowiązkami w domu, dziećmi, zawożeniami i odwożeniami (czyli typową mamową firmą taksówkarską jak to bywa przy szkolnych dzieciach). Teraz np jestem trzeci miesiąc na zwolnieniu, nie mogę już pracować, i trochę mi bije:) Tzn ewidentnie tęsknię za pracą, marudzę na moją niesprawność w ciąży, trochę się nudzę i ogólnie miewałam lepszą formę psychiczną:)
    Aneczka może krąg nietypowy, a może dlatego że podgórska małopolska to wogóle nietypowa pod tym względem:) Mój synek w klasie (27 dzieci) ma chyba dwoje jedynaków, conajmniej dwie lub trzy rodziny z czwórką dzieci, kilka z trójką itp. My tu z oszołomowa, to wiecie trochę inny styl:) Mamy największy przyrost naturalny w kraju:)
  • Poganin- wyznawca religii niechrześcijańskiej; także człowiek niewierzący lub nieochrzczony.

    pisalam o kontekscie. przy takim wyjasnieniu w slownikach mozna znalezc skrot 'daw.'. zmieniaja sie czasy i kontekst, tlumaczyc chyba nie trzeba, dlatego obecnie to slowo bywa uznawane za obrazliwe (rowniez w angielskich encyklopediach jedno ze znaczen jest okreslane jako offensive), pogardliwe. bardziej adekwatne byloby po prostu niewierzacy. osobiscie mi specjalnie nie przeszkadza, ale wole wiedziec co rozmowca ma na mysli i czy nie tworzy sobie definicji na swoj uzytek. z mojej strony eot
    Definicja słowa "poganin" już jest i jeżeli rozmówca go używa to zakładam, że zna jego znaczenie i chce wyrazić to co to słowo oznacza.



  • To ja się może do męża odniosę:) Chyba nie wyjdę na patologiczną żonę jeśli napiszę że go kocham chyba jeszcze bardziej niż dzieci. I zawsze chcę mu pomóc i ułatwić , chciałabym go widzieć szczęśliwego i wypoczętego, i jest mi przykro jak widzę jak wracając do domu czasem np po 20 , bierze tabletkę od bólu głowy i zabiera się do zbierania talerzy i sprzątania kuchni, a ja bym chciała móc mu powiedzieć "odpocznij, połóż sie na chwilę". Byłam zawsze bardzo aktywna i dużo robiłam, sprawnie godziłam pracę- dom- szkołę i naukę dzieci itp, taki mam charakter, brałam na siebie ile się dało a teraz popcham wózek po sklepie 15 minut i robi mi się słabo. (ale miałam nie narzekać...)
    Poza tym potrzebujemy czasu tylko dla siebie. Teraz z pełną świadomością na jakiś czas tą potrzebę odłożyliśmy i to też jest jakaś ofiara z siebie jakie małżeństwo ponosi. Tego że nie wyjdziemy razem na kolację, potańczyć do ulubionej knajpki, na spacer w dwójkę, wymarzonego od dawna "weekendu w spa" który prawie zrealizowaliśmy ale ciąża nam go odsunęła:) na czas bliżej nieokreślony:) Jaki długi zobaczy się i zobaczy się jakie będą maluchy i czy niania w razie czego będzie chciała czasem przyjść na wieczór jak skończę karmić:)
    Odnośnie "prawdopodbieństwa" ciąży:) Ja poza pierwszą ciążą, o którą staraliśmy się kilka miesięcy, zaszłam w ciążę w prawie wszystkich sytuacjach w życiu wspólżycia w okresie ewidentnie płodnym, tzn około-owulacyjnym powiedzmy. Może 1-2 razy za całe życie po pierwszej ciąży zdarzyło się że nie:) No, poprostu nie mam powodu sądzić że przy normalnej płodności nie będę zachodzić np przez 2 czy 3 lata.
    A tak szczerze, znasz rodziny nie stosujące wogóle nic, nie obserwujące cyklu, normalnie płodne, które regularnie współżyją kiedy chcą, i mają dzieci np najczęściej co 3-4 lata? Ile mają dzieci?
    Ja szanuję każdego podejście i inne zdanie niż moje. Szanuję to, że można tak podchodzić, że ktoś sobie z tym radzi, że ogarnia, że go na to stać itp. Tylko chodzi mi o to, że nie ma powodu uważać, że każda para która stosuje NPR i ciąże ma raczej planowane jest zamknięta na życie, nie współpracuje z Bogiem itp bo dla wielu z tych par myśl o przyjęciu dziecka jest motorem napędowym działań i motywacją tak naprawdę:)

    Matka Chrzestna mojego trzeciego dziecka. 12 lat po ślubie, jeden syn w wieku 9 lat, drugi w wieku 5 lat. Pomiędzy chłopcami była jeszcze jedna ciąża, ale skończona poronieniem.
    Ciągle nie stosują nic, są zupełnie otwarci, marzą o kolejnym dziecku.

    Zresztą... tutaj na forum też są tacy.
    Anna, w DK pary mają sporo dzieci zwykle:) To normalne dla mnie. U nas w kręgu tak jak napisałam jeśli liczyć te "w drodze" to mamy:
    trójkę- rodzina w  trudnej sytuacji materialnej w tej chwili
    piątkę
    u nas z tymi w drodze czwórkę
    jeszcze jedną czwórkę
    i czwórkę w rodzinie gdzie jedno z dzieci jest ciężko chore i wymaga bardzo dużego nakładu opieki.
    Tak naparwdę sytuacja gdzie nie planując  jest przez 12 lat tylko dwoje dzieci, świadczy, że mają mniejszą niż przeciętnie płodność lub jakiś problem prawdopodobnie, sama piszesz że bardzo czekają na trzecie i póki co nie ma. Ale rodziny gdzie jest 10 lub 12 też są:)

    Zapytałaś, to odpowiedziałam. Są tacy i tacy. I wcale nie jest powiedziane, że przy totalnej otwartości małżeństwo będzie miało 15 dzieci. Jedni będą mieli 15, inni 5, a jeszcze inni w ogóle.

    I tak jak dziewczyny piszą, co w tym złego, jeśli jest więcej dzieci niż mniej.
    Przecież dzieci to nie zło.

  • :-)) czadowo tu u Was!!
  • Ja nadal obstaję przy tym, że jeśli nie stosuje się npr-u i współżyje się regularnie w dni płodne, to powinno się mieć dużą ilość dzieci. Jeśli się one nie pojawiają, to jest coś nie tak z organizmem żony lub męża. Już chyba na początku tego wątku było, że każde współżycie w dni płodne powinno doprowadzić do poczęcia a nie dzieje się tak ze względu na skutki grzechu pierworodnego, które wciąż za nami się wleką m.in. w postaci chorób czy poronień. Zresztą na Waszych przykładach widać, że tylko niektóre z Was, nawet mimo karmienia, zachodzą w ciążę parę miesięcy po porodzie. Wiele małżeństw musi się o wiele bardziej starać.
    BTW nie rozumiem dlaczego Wy, wielodzietni, tak usprawiedliwiacie Pana Boga podkreślając, że jak nie będzie chciał to dzieci nie da. Nie twierdzę, że to niemożliwe, oczywiście Pan Bóg może zainterweniować też w nasz organizm i nie doprowadzić do poczęcia. Tylko że normalnie to Panu Bogu zależy na powołaniu do życia jak największej ilości dusz a my powinniśmy budzić w sobie wdzięczność za to błogosławieństwo w postaci dzieci. Chyba nie można do otwartości przekonywać mówiąc, że spoko, może Pan Bóg się zlituje i dzieci z tego nie będzie. Wręcz przeciwnie, przy otwartości na życie powinniśmy liczyć i starać się, żeby coś z tego jednak było.

  • BTW nie rozumiem dlaczego Wy, wielodzietni, tak usprawiedliwiacie Pana Boga podkreślając, że jak nie będzie chciał to dzieci nie da. Nie twierdzę, że to niemożliwe, oczywiście Pan Bóg może zainterweniować też w nasz organizm i nie doprowadzić do poczęcia. Tylko że normalnie to Panu Bogu zależy na powołaniu do życia jak największej ilości dusz a my powinniśmy budzić w sobie wdzięczność za to błogosławieństwo w postaci dzieci. Chyba nie można do otwartości przekonywać mówiąc, że spoko, może Pan Bóg się zlituje i dzieci z tego nie będzie. Wręcz przeciwnie, przy otwartości na życie powinniśmy liczyć i starać się, żeby coś z tego jednak było.
    Ola podam przykłady małżeństw którzy mieli wszelkie warunki aby mieć dzieci i byli otwarci na życie a mimo to Bóg im dziećmi nie pobłogosławił w czasie kiedy oni chcieli tylko wtedy kiedy On chciał.

    Abraham i Sara
    Elżbieta i Zachariasz.

    Tak, wiem, zaraz można się czepnąć, że napewno na coś chorowali dlatego dzieci nie mieli w sile wieku - no nie, ale tu moja odpowiedź -  a na starość to pewnie ozdrowieli i Pan Bóg w końcu postanowił dać im dzieci :-)
    ja się nadal upieram, że Pan Bóg wie doskonale komu i kiedy dawać dzieci, i nie daje dzieci co cykl i regularne współżycie - to mit jest i ja osobiście wraz z moim małżonkiem obalam - pomimo owtartości na życie i nie poczynały się nasze dzieci zaraz w pierwszy cykl kiedy moja płodność wracała, a byliśmy przy tym oboje zdrowi, a było takich kilka ewidentnych sytuacji z których powinno być dziecko - a nie było.
    To On decyduje o tym kiedy dzieci dawać małżonkom,
    skąd też teoria jakoby zależało Mu na największej liczbie dzieci u małżonków otwartych na życie i współżyjących regularnie w dni płodne? Nigdy tak o tym nie myślałam, może dlatego, że nie skupiałam się w ten sposób na rozmyślaniu i gdybaniu na tym co Pan Bóg powinien/może i inne takie myśli.

    Czemu nie można założyć bez gdybania że to On jest Dawcą życia i daje dzieci temu komu chce dawać je i kiedy chce je dawać?

    I ja też nigdy nikogo w ten sposób - ani w inny - nie przekonywałam do otwartości na życie, napewno nie w ten sposób, że Pan Bóg się zlituje i dziecka nie będzie,
    zawsze mówiłam, że warto, ale że to cholernie ciężkie jest i nie ma się co oszukiwać, że miodzio jest.
    Ale warto i tylko to daje wolność, oddanie piłeczki Bogu, że daje dzieci kiedy chce i komu chce, ja się nad tym nie zastanawiam, kiedy nam da kolejne dzieci, czy nam w ogóle da, jestem w tym wolna wraz z moim mężem.

    Nie rozumiem, po raz kolejny to piszę, skąd ta teoria, że jak się przestanie kontrolować Pana Boga, to dzieci co cykl będą, albo conajmniej rok po roku i to dużo.
  • a naprzykład taka sprawa. Wiadomo że obowiązkiem rodziców jest o dzieci zadbać, wyżywić, zapewnić im edukację itp. I jest taki temat którego może tak bardzo nie rozważają osoby mieszkające w dużych miastach lub tuż obok nich, a u nas jest to stały temat rozmów rodziców:) My mamy do najbliższego ośrodka akademickiego ok 100 km co wyklucza dojeżdżanie. Wykształcenie dzieci na studiach dziennych wymaga ogromnego wysiłku rodziców z mniejszych miast. Moi rodzice kształcili pięcioro, ale odstępy między nami nie były małe (5-3-4-7lat) więc tylko raz byłyśmy naraz poza domem we dwie, przez rok, i to był bardzo ciężki rok. Ja korzystałam z kredytu studenckiego, ze stypendium naukowego (na I roku nie dawali) które wtedy były dosyć wysokie, ale teraz są z tego co wiem znacznie niższe. Dzieci szybko rosną, mój najstarszy jak dobrze pójdzie za 9 lat zdaje maturę, młodszy "idzie" 3 lata za nim. Liczę się z tym że będziemy utrzymywać na studiach po dwoje naraz, rozważamy jak się trochę "odrobimy" zakup mieszkania w mieście akademickim jako inwestycję na studia dzieci/ naszą emeryturę:) Nie wiem czy będzie nas na to stać, bardzo się to "opłaca" większym rodzinom, bo bardzo redukuje koszt utrzymania dzieci przez wiele lat. Dzieci bardzo dobrze się uczą, co nas cieszy, najstarszy jest świetny zwłaszcza z przedmiotów ścisłych i jeśli nie odpuści:) pewnie będzie chciał pójść na dzienne studia. Ja wiem że "nikt nie wie co będzie za 10 lat" ale nie znaczy to że rodzice wogóle nie powinni myśleć o tym że ten czas nadejdzie. Troje dzieci co 2 lata może oznaczać troje naraz na studiach... :)
  • edytowano grudnia 2013
    Mamy troje na studiach. :D
    I kolejne się zapowiadają. :D
    Co prawda, naraz miałam tylko dwoje, bo najstarsza jest już w tej chwili praktycznie samodzielna.
    Nie było i nie ma w nas myślenia "co będzie, gdy..."
    Dzieci uczą się bardzo dobrze i pewnie powinny swoje talenty rozwijać i wykorzystać do dobrego życia w przyszłości ("dobrego" nie oznacza tutaj "bogatego", żeby była jasność).
    Wychowujemy i utrzymujemy je tu i teraz. Nikt nie wie, co bedzie za ileś tam lat.
    Planujemy, pracujemy i mamy nadzieję.
    Ale jesteśmy otwarci na różne rozwiązania, ponieważ naprawdę nie wiadomo, co bedzie za chwilę, a cóż dopiero za lat naście...
    Dla naszych dzieci ważniejsze jest, aby wyrosły na wierzących ludzi - resztę "będą układać w łączności" z Bogiem. I to wcale nie musi oznaczać kończenia jakichś tam fakultetów, naprawdę.
    Moim powtarzam, że mogą zbierać papierki w parku - o ile da im to szczęście i spowoduje, że będą dobrymi ludźmi. :P Ale skoro zostali obdarzeni talentami - w pewnym sensie mają obowiązek je rozwijać i dzielić się nimi.
    Poza tym, nie jest strasznie aż tak utrzymywać dzieci na studiach na razie. No i mają ręce do pracy - mogą same także na siebie zarabiać. :) Nasze dzieci pracują, praktycznie cała trójka coś tam zarabia.
  • Jak się bardzo dobrze uczą to dostaną stypendia naukowe, a wielkie korporacje będą się o nie zabijały więc nie ma co się martwić.
  • no, jak ja studiowałam 1997-2003 to miałam pod koniec stypendium ok 450 zł miesięcznie, to było wtedy sporo (akademik kosztował 200 zł) . Ale już jak studiowała moja młodsza siostra, to były znacznie niższe kwoty ok 200 zł miesięcznie- nie wiem czy wszędzie, ale z tego co wiem to się niestety bardzo zmieniło na niekorzyśc studentów.
  • Wiele zależy od uczelni. Mam dzieci na trzech różnych uczelniach (stolica i Gdańsk) w każdej jest inaczej.

  • Pamiętam... chodziłem wtedy do liceum. Znaczy wtedy jak studiowałaś Ty, Twoja starsza siostra no i z maturą załapałem się na Twoją młodszą.
  • no ale student to zdaje sie dorosly czlowiel i moze pracowac na swohe utrzymanie, prawda? 
    dlaczego zycie kolejnych moich dzieci ma byc uzaleznione teraz od tego czy i za ile moje dzieci w przyszlosci befa studiowac?
    jakos mam wrazenie ze sie @Anna77 rozmieniasz na drobne z tymi "waznymi powodami"
    zaraz befzie " a co jak samochod zamsly bdzie / mieszkanie/ dom/ za mala pensja
  • wybaczcie literowki telefon mi szaleje

  • Ja wlasnie niedawno taki argument uslyszalam, ze nie mozna miec duzo dzieci, bo trzeba im studia oplacic @-) Rozumiem, ze moze byc ciezko dziecku zarobic kilkanascie tys dolarow na semestr, jesli bedzie studiowalo na Harvardzie, czy innym Yale, ale poza tym, to srednio rozgarniety czlowiek nie powinien miec problemow, zeby na siebie zarobic i to niespecjalnie sie przepracowujac.
    Mam doswiadczenie w tym wzgledzie (w DE wszelkie studia, nawet dzienne sa platne), pracowalam, uczylam sie, bylam w ciazy i jeszcze na boku zbieralam materialy do pracy koncowej, wiec takie teksty tylko mnie smiesza.
    Ania77, nie zapomnij, ze dziecku przeciez jeszcze trzeba mieszkanie i auto kupic, a pozniej zalatwic ciepla posadke. No nie wiem, czy juz teraz nie powinnas ktores do adopcji oddac....
  • Ania77 niewiele jest takich rodzin które dorobią się domu i jeszcze mieszkania pod wynajem, a jednak daja radę wychować dzieci i wykształcić.
  • miałam sporo koleżanek na studiach, które utrzymywały się same,
    przeżyły, studia skończyły, nieźle sobie radzą teraz
  • a jednak nie wytrzymałam, choć dobrze mi szło ;)
  • Ja tylko jeszcze dodam, ze utrzymujac dzieci na studiach po prostu sie je krzywdzi, bo taki mlody czlowiek nie ma zupelnie motywacji, zeby sie o prace starac. A pozniej placz i zdziwienie, ze poszukuje sie absolwentow z doswiadczeniem. Nieskromnie powiem, ze jak szlam szukac pierwszej "prawdziwej" pracy po studiach mialam juz w cv trzy remomowane firmy, przez ktore przeszlam + dobre opinie szefow na moj temat. Mysle, ze mialo to niemale znaczenie przy przyjmowaniu mnie do pracy.
  • @Maciejka - to samo dzieciom mówię.
  • Wyszłam za mąż po pierwszym roku studiów. Od dnia ślubu żyliśmy tylko z zarobków męża, minimalnych zresztą. Studiowałam dziennie, uczyłam się i stypendium naukowe razem z socjalnym było tylko nieco nizsze niż pobory męża  ;) Da się. Pracę magisterską broniłam z trzecim dzieckiem pod sercem. 

    Wkurza mnie takie gadanie, że dziecku trzeba opłacić studia. Dla rodziców student to dalej ich dziecko, ale obiektywnie dziecko jest DOROSŁYM człowiekiem i powinno żyć jak dorosły. Koleżanka z roku, posiadająca 10 rodzeństwa, oprócz studiów dziennych, pracowała wieczorami i w weekendy w pizzerii. Kupiła sobie auto z odłożonych pieniędzy, pomagała rodzicom finansowo. Ci koledzy, którzy nie musieli martwić się o finanse, łatwo ją wydawali na głupoty, imprezy, wycieczki. 
  •  O ile oczywiscie nie jest tak że ktoś chce do sklepu obuwniczego na 8 godzin dziennie , studenta oniecznie pana koniecznie studia dzienne. Trafiłam na takie ogłoszenie, przykład autentyczny oczywiście kwestia dziennych studiów wyszła w praniu. 
      Żeby dziecie mogło utrzymać się na studiach musi mieć pracę a ta musi najpierw byc. i nie 4 zł /  godz. Ja tam uważam że dach nad głową dam i utrzymanie a na zachcianki niech zarabia , w ten sposób nie będzie że nie mógł dzieciak studiować przez brak kasy. 
  • Mój mąż świetnie się uczył, jednak edukację zakończył na technikum, bo musiał iść do pracy, żeby zarobić pieniądze i pomagać matce utrzymywać dom i rodzeństwo. Pracę magisterską obronił jako ojciec czwórki dzieci  :D Życie i mozliwości nie kończą się z uływem 25 roku życia czy zawarcia małżeństwa  ;)
  • Ja bym zapytała: skąd pewność, ze dziecko bedzie chciało się uczyć? :-?

    Ja tam wolę rodzinę, dzieci, ogródek... Już kiedyś o tym pisałam: dzieci wyzwoliły mnie z jarzma nauki. 8->

    Więc co tu gdybać?
  • dla mnie pisanie, że jak ktoś jest zdrowy i otwarty na życie to będzie miał co rok czy co dwa dziecko trąci pychą.
    Z własnego doświadczenia wiem doskonale, że tak nie jest, w szczegóły wchodzić nie będę.

    Po drugie dla mnie dziwne jest martwienie się teraz o to co będzie za 20 lat... że nie dam rady utrzymać dzieci na studiach itp.

    Za 20 lat, ba nawet jutro to ja mogę już nie żyć i co wtedy... to najlepiej zostać bezdzietnym, nikogo nie osierocę.

    Mądre zdanie usłyszałam na konferencji ED - celem wychowania jest doprowadzenie człowieka do zbawienia... a nie zapewnienie mu wykształcenia. Jeden będzie się kształcił i zostanie profesorem, drugiego drogą do zbawienia będzie praca jako sprzątaczka, czy pani w sklepie (nie mam nic przeciwko temu, żeby moje dzieci tak pracowały jeśli w tym odnajdą wolę Boża i będą się uświęcać).

    Wola Boża to światło świecy oświetlające naszą drogę o JEDEN krok naprzód (ks Bogdan Bartołd) .
    O jeden a nie o 20 lat. Teraz wolą  Boża jest otwarcie na życie, rodzicielstwo, małżeństwo, rodzina anie zamartwianie się studiami dzieci, co to może jeszcze się nie urodziły, choć by mogły.
    Mamy żyć tu i teraz a nie katować się przeszłością ani nie zamartwiać przyszłością.

  • @Aneczka08 - święte słowa! :*
    Podziękowali 1czekolada
  • Maciejka , ja się staram nie być dla nikogo złośliwa, i mam nadzieję że inni też tak będą się zachowywać. Teksty "to oddaj któreś do adopcji" są bardzo niesympatyczne, i generalnie wydaje mi się że jeśli mówimy na temat, to omawiamy temat, a nie przerzucamy się złośliwostkami.
    Idusia, oczywiście że masz rację. Tak naprawdę każdy ma po trochę racji, i każdy ma swoje doświadczenia. Ja tak jak pisałam pochodzę z rodziny z pięciorgiem dzieci ze wsi. Nie byliśmy biedni, mama pracowała, tata wtedy kiedy ja studiowałam już był na rencie z powodu choroby, rodzice radzili sobie i nigdy głodni i obdarci nie chodziliśmy, ale nie przelewało się. Swoja drogą gdyby mama nie pracowała mogłabym zapomnieć o wyjeździe na dzienne studia w momencie kiedy tata musiał przejść na rentę. Ale to na marginesie.
    Skończyłam dzienną (bo nie ma innej) medycynę. Sześć lat. Dwa pierwsze lata były nieustanną nauką. Nie ściemniam. Codziennie, całe popołudnia i wieczory, czasem chwila luzu w weekend czy święta. Za studia nie płaciłam, nie wchodziła w grę oczywiście taka opcja. Pierwszy rok nie miałam nic z uczelni, więc rodzice musieli opłacić miejsce w akademiku, moje wyżywienie, dojazdy itp. Dla nich to było dużo, choc ja żyłam bardzo skromnie. Od II do VI roku cały czas brałam stypednium naukowe. Nigdy nie miałam socjalnego, pomimo że rodzice nie mieli dużego dochodu, bo dwoje najstarszych nie było już na utrzymaniu, a ja nigdy nie oszukiwałam w papierach. Potem, kiedy sytuacja mojego teraz męża (wtedy jeszcze nie) bardzo się pogorszyła i nie mógł za bardzo liczyć na wsparcie z domu, wzięliśmy oboje kredyt studencki. Od trzeciego roku trochę udzielałam korepetycji (jedno popołudnie) trochę tłumaczyłam z angielskiego - tyle czasu ile byłam w stanie wykroić, przy systemie nauki na AM- codziennie 8-12 zajęcia na klinice, popołudniu wykłady i reszta zajęć, masę nauki do olbrzymich egzaminów przez cały rok. Zarabiałam niewiele, ale tak bardziej na jakieś swoje wydatki, nieregularnie. Po chyba IV roku wyjechaliśmy do USA na wakacje i trochę zarobiliśmy, odłożyliśmy wtedy na część pierwszego wkłądu na mieszkanie, jakieś pierwsze meble itp. Mieszkaliśmy cały czas w akademiku, też po ślubie, jednak dopóki nie poszłam do pracy, pomoc rodziców była potrzebna, bo nie skończyłabym tych studiów. Na różnych kierunkach jest bardzo różnie z czasem i możliwościami, na niektórych bardzo trudno poświęcić więcej godzin na pracę. Wiem że mój dyplom zawdzięczam tak pewnie w 90% wyrzeczeniu moich Rodziców.
  • I dziękuj Panu Bogu za takich wspaniałych rodziców!
    Taka jest ich rola. 
    Nasz rola jako rodziców.
    Myślisz, że gdyby było Was mniej byłoby Wam lepiej...? I kogo z Was miałoby nie być?
    Jak to sprawdzić?
    Jak sprawdzić, czy wyroślibyście na takich samych ludzi...?
    Zobacz, jak świetnie sobie poradziliście, jak bogate doświadczenia są teraz za Wami...!
    Nie byłoby tego, gdyby rodzice podali Wam wszystko "na tacy".

    Pochodzę także ze wsi. Mam jedną siostrę. I nieustanne wrażenie, że kogoś brakuje... A nie brakowało mi niczego w dzieciństwie...
  • edytowano grudnia 2013
    Jak się bardzo dobrze uczą to dostaną stypendia naukowe, a wielkie korporacje będą się o nie zabijały więc nie ma co się martwić.
    A co z tymi, co uczą się zaledwie dobrze? Zanim zrobili jakieś czary ze stypendiami na moim uniwersytecie, za średnią 4,0 można było dostać miesięcznie 50 złotych. W sytuacji, o której pisze @Ania77 to zakrawa na kpinę.

    E: kpią oczywiście WYŁADZE uczelni, nie ty :)
Aby napisać komentarz, musisz się zalogować lub zarejestrować.