Moniu, bo ludzie, którzy nazywają siebie ludźmi głębokiej wiary, tkwią w swoich małżeństwach bez rozwodu, bo to sakrament nierozerwalny, bo ro grzech, bo są dzieci, bo to wstyd. I małżeństwo trwa, rozpędu nie ma, ale ludzie żyją obok siebie jak obcy ludzie.
Taki fałszywy obraz szczęśliwej rodzinki.
W wątku obok padło- nie chce słów przekręcić, wiec jeśli to z góry przepraszam- ze gdyby nie Bóg, to nie byłoby małżeństwa już.
Nie ma mowy o miłości do meza, jest miłość do Boga. Jak an związek małżeński z osoba z krwi i kości, to ta miłość do Boga (tylko) to chyba za mało
To nie jest tak, że miłość do Boga a nie miłość do męża. Tylko tak, że w chwilach słabości opierasz się na Bogu a on daje miłość do męża/ żony. Sama z siebie nie byłabym w stanie kochać męża. Modlitwa mnie zmienia, sakramenty dają siłę do przezwyciężania trudności. Mieliśmy takie kryzysy, że by to już dawno wszystko szlag trafił ale się wygrzebujemy, wybaczamy i idziemy dalej. Śmiem twierdzić, że to właśnie jest miłość - kocham cię dalej, to jest moja decyzja. A Bóg daje siłę do okazywania czułości, wsparcia, ciepła. Media tak pokazują temat - rodzina z dziećmi w Kościele - tam musi być chłód i obcość, są razem tylko dlatego, że rozwód to grzech. Bzdury. I w ogóle co to za twierdzenie- są razem tylko dla Boga. Są razem dzięki Bogu- on daje znacznie więcej niż człowiek jest w stanie sam z siebie wykrzesać.
Nie wiem skąd biorą siłę ludzie z którzy są daleko od Boga. Wiem skąd ja mam siłę. I wiem, że to, co dostaje od Boga to miłość przez duże M a nie jakiś tombak - bo się boję grzechu, bo co w Kościele powiedzą. A gdyby Boga nie było - jak nie ma jak jest i widzę przecież jak kieruje moim życiem...
No i mam takie jeszcze skojarzenie - Bóg podtrzymuje życie wszystkich - wierzących i niewierzących. Nieświadomie oddychamy, trawimy, krew krąży. Czy kto wierzy czy nie wierzy to Bóg podtrzymuje jego istnienie. Tak samo może być z każdym dobrem, także z miłością. Jest miłość, oddanie, troska, której dawca jest Bóg - najwyższe dobro, niezależnie od tego, czy ktoś w niego wierzy czy nie.
Czasami są sytuacje, gdzie ciężko jest wybaczyć. Zdrada bez chęci powrotu, przemocowy partner... Dzisiaj ślub to ryzyko. Co nie znaczy, że nie powinno się zawalczyć, ale życie jest jakie jest.
Czasami są sytuacje, gdzie ciężko jest wybaczyć. Zdrada bez chęci powrotu, przemocowy partner... Dzisiaj ślub to ryzyko. Co nie znaczy, że nie powinno się zawalczyć, ale życie jest jakie jest.
Takie samo ryzyko jest w każdym związku.
Dlatego wiązać się należy nie dlatego, ze ciąża a dlatego, ze jest się pewnym, ze człowiek, z którym będzie się na dobre i na złe.
Konkubinat to jeszcze większe ryzyko. Poświęcisz lata życia i okaże się że byłaś tylko materacem. Bycie samej to też ryzyko. Na wakacje samemu kiepsko.
Związki to jest ciężka praca. Ale chyba nadal warto.
Ok. Zostaw tylko ze konkubinat to jeszcze większe ryzyko, że związek nie uda się
I tak jest mniejsze ryzyko, że do rozpadu związku dojdzie gdy jest ślub cywilny a jeszcze mniejsze gdy kościelny, jeszcze mniejsze gdy praktykujący katolicy. No chyba że bilbord kłamie.
Aaaa, to mamy teraz wierzyć w każda treść billboardu Fajnie.
Podobały mi się te, które mówiły o tum, ze PiS walki kręci
Moniu, wiesz ze rozwody nie są obce na tym forum? Wiesz, ze wcale ich nie tak mało.
Pewnie tego nie wiesz ale te osoby daleko od Boga to nie były. Tego noe moznaby nigdy o nich powiedzieć. A jednak.
Jak ludzie żyć ze sobą nie będą chcieli, to się rozstaną. Obojętnie czy byl to konkubinat, cywilny czy kościelny slub mieli.
Bo to nie jest tak, ze związki (śluby takoż) są nierozerwalne.
I wiesz, rozstanie - dla mnie- jest uczciwsze niż trwanie, bo rozwód to zło, to grzech, ze miłość do Boga nakazuje trwanie w małżeństwie.
Niegdy nie chciałabym usłyszeć od meza, ze jest ze mną, bo kocha Boga i dzięki Bogu jest ze mną, ze Jany Boga nie było, to nie był by ze mną.
Nie wiem czy złapał by zakręt.
A odnoście pana Kłoska.
To jak wziac pod uwagę jego rodzeństwo - biologiczne i przyrodnie i te wszystkie związki to tak pięknie jak na billboardach to nie jest
@hipolit Czytałam już tutaj o rozwodach, kryzysach małżeńskich . Wiara w Boga wzmacnia, ale nie gwarantuje szczęścia w małżeństwie czy wierzących dzieci.
Człowiek ma wolną wolę i tego Pan Bóg nie zmienia. Kazdy sam podejmuje decyzje i ponosi ich konsekwencje. Bóg obdarza małżeństwo sakramentalne łaską i to jest wyjątkowe. Ludzie się zmieniają. Jedni na lepsze inni na gorsze niestety... Rozwodów po ślubie kościelnym jest więcej bo ślubów kos ielnych jest więcej niz tych tylko w urzędzie. Nikt nie mówi o rozstaniach w konkubinatach
Dopiero przeczytałam Myślę, ze to prawdopodobne. Chodzi dokładnie o sformułowanie "chodzących razem do kościoła". Jak się zastanawiam to wszystkie znajome mi małżeństwa, które brały rozwód po ślubie kościelnym, podobno wierzące, faktycznie nie chodziły razem do kościoła! Może kiedyś wcześniej albo od czasu do czasu
Z tych aktywnie uczestniczących wspólnie w Eucharystii nie znam ani jednego po rozwodzie.! Nigdy wcześniej się nad tym nie zastanawiałam... także może coś w tym jest.
Z tych aktywnie uczestniczących wspólnie w Eucharystii nie znam ani jednego po rozwodzie.! Nigdy wcześniej się nad tym nie zastanawiałam... także może coś w tym jest.
No, a ja tylko takich rozwodników znam. W sensie, uczestniczących RAZEM w Eucharystii. Nie żebym znała setki takich par, ale trochę znam i wszyscy dzielne razem chodzili do kościoła.
Czasem w rodzinach Wielo- o czym mozna było tu wyczytać, Rodos e chodziło osobno z dziećmi, osobno z mniejszymi, osobno ze starszymi itp. Czy tzn ze osobno chodzili?
Naprawdę uważacie, ze to jest powod rozpadu małżeństwa, nieuczestniczenie we mszy?
Ile ludzi, małżeństw tyle powodów. Każda historia jest trochę inna. Nic nie dzieje się bez przyczyny. Nie można wrzucać wszystkich do jednego worka... a czy dane są prawdziwe - nie wiem. Mogą być.
@hipolit Dla mnie było smutne, gdy czytałam zarzuty nieraz wobec innych, że źle żyją, mało za mało dzieci, to raczej kiedyś... A potem się okazywało, że niektórych dzieci nie chciały z Kościołem mieć nic wspólnego a malzenstwa się rozstawały albo były skłócone.... I nie chodzi o to, że to coś dziwnego. Dramaty są wszędzie, moje życie też było i jest smutne. Lecz nie rozumiem po co były te rozkminy, krytyki, narzucanie swojego zdania...
@hipolit Dla mnie było smutne, gdy czytałam zarzuty nieraz wobec innych, że źle żyją, mało za mało dzieci, to raczej kiedyś... A potem się okazywało, że niektórych dzieci nie chciały z Kościołem mieć nic wspólnego a malzenstwa się rozstawały albo były skłócone.... I nie chodzi o to, że to coś dziwnego. Dramaty są wszędzie, moje życie też było i jest smutne. Lecz nie rozumiem po co były te rozkminy, krytyki, narzucanie swojego zdania...
wiesz, ja tez nie potrafię zrozumieć tego ustawiania innym życia. Tych „dobrych” rad, co byłoby w moim życiu lepsze i snucie myśli o mojej przyszłości, nędznej oczywiście, bo żyje inaczej niż ci doradzacze na szczęście nie jestem osoba, która bierze do siebie wywody osób, które nie znają mnie, mojejgo życia
Czasem w rodzinach Wielo- o czym mozna było tu wyczytać, Rodos e chodziło osobno z dziećmi, osobno z mniejszymi, osobno ze starszymi itp. Czy tzn ze osobno chodzili?
Naprawdę uważacie, ze to jest powod rozpadu małżeństwa, nieuczestniczenie we mszy?
Ale kto pisze o tym, że przyczyną rozpadu jest nieuczestnictwo we Mszy? Te statystyki pokazują, że trwalsze są małżeństwa, w których małżonkowie regularnie praktykują - może poważniej podchodzą do tematu i uznają, że kryzys trzeba pokonać a nie kończyć małżeństwo. Każde małżeństwo przeżywa kryzysy, kłóci się, ma okresy oschłości. I pytanie co się z tym robi - czy wracamy do siebie, nawet mimo jakiś neprzyjemnych uczuć, czy twierdzimy, że "coś się wypaliło", czy szukamy rozwiązania, przemadlamy temat, czy rzucamy się w ramiona kogoś innego.
Poza tym w nauczaniu Kościoła jest też granica, w której separacja jest wręcz wskazana - jeśli dochodzi do przemocy, jeśli cierpią dzieci, jeśli ktoś jest w uzależniony to wręcz należy się od takiego współmałżonka odizolować, żeby w ten sposób dać mu szansę na zmianę patologicznych zachowań. Nie trzeba robić z siebie cierpiętnika i trwać przy patologicznym współmałżonku, bo małżeństwo jest nierozerwalne.
Każde małżeństwo przeżywa kryzysy, kłóci się, ma okresy oschłości. I pytanie co się z tym robi - czy wracamy do siebie, nawet mimo jakiś neprzyjemnych uczuć, czy twierdzimy, że "coś się wypaliło", czy szukamy rozwiązania, przemadlamy temat, czy rzucamy się w ramiona kogoś innego.
Pięknie napisane, ale podstawą pracy nad związkiem jest chęć odbudowy relacji i przede wszystkim chęć trwania w związku małżenskim. U wszystkich znanych mi par które się rozwiodły (choć były osobami religijnymi) pojawiała się druga kobieta więc mężowie nie mieli ochoty na pracę nad związkiem. Podobnie było u tych słynnych prawicowych rozwodników. Zdrada i rozwód potem nowa rodzina.
Takie historie tylko dowodzą, że najpierw podjęli decyzję o odejsciu od Boga. Wybrali zdradę, grzech, cierpienie żony. Nie sądzę aby uczestniczyli w Eucharystii.
Komentarz
Śmiem twierdzić, że to właśnie jest miłość - kocham cię dalej, to jest moja decyzja. A Bóg daje siłę do okazywania czułości, wsparcia, ciepła.
Media tak pokazują temat - rodzina z dziećmi w Kościele - tam musi być chłód i obcość, są razem tylko dlatego, że rozwód to grzech. Bzdury.
I w ogóle co to za twierdzenie- są razem tylko dla Boga. Są razem dzięki Bogu- on daje znacznie więcej niż człowiek jest w stanie sam z siebie wykrzesać.
Ona przyszła i jest.
I wiem, że to, co dostaje od Boga to miłość przez duże M a nie jakiś tombak - bo się boję grzechu, bo co w Kościele powiedzą.
A gdyby Boga nie było - jak nie ma jak jest i widzę przecież jak kieruje moim życiem...
A życie z Bogiem, zgodnie z przykazaniami, szukanie kontaktu z Bogiem to według Ciebie magiczny pył? Sorry, ale to jest walka...
Fajnie.
Moniu, wiesz ze rozwody nie są obce na tym
forum? Wiesz, ze wcale ich nie tak mało.
mozna było tu wyczytać, Rodos e chodziło osobno z dziećmi, osobno z mniejszymi, osobno ze starszymi itp. Czy tzn ze osobno chodzili?
na szczęście nie jestem osoba, która bierze do siebie wywody osób, które nie znają mnie, mojejgo życia
Każde małżeństwo przeżywa kryzysy, kłóci się, ma okresy oschłości. I pytanie co się z tym robi - czy wracamy do siebie, nawet mimo jakiś neprzyjemnych uczuć, czy twierdzimy, że "coś się wypaliło", czy szukamy rozwiązania, przemadlamy temat, czy rzucamy się w ramiona kogoś innego.