Bardzo możliwe, że zaangażowanie w praktyki religijne koreluje dodatnio z trwałością małżeństwa. Ale pamiętajmy, że korelacja nie mówi nam nic o przyczynowości. Może być tak, że chodzenie do kościoła sprawia, że małżeństwa są trwalsze, a może być i tak, że kochające się pary chętniej chodzą do kościoła.
Jeśli chodzi o pracowników "Ordo Iuris", którzy zdradzili małżonków, to nie wynika z tego nic poza upadkiem konkretnych osób.
Czasem w rodzinach Wielo- o czym mozna było tu wyczytać, Rodos e chodziło osobno z dziećmi, osobno z mniejszymi, osobno ze starszymi itp. Czy tzn ze osobno chodzili?
Naprawdę uważacie, ze to jest powod rozpadu małżeństwa, nieuczestniczenie we mszy?
Ale kto pisze o tym, że przyczyną rozpadu jest nieuczestnictwo we Mszy? Te statystyki pokazują, że trwalsze są małżeństwa, w których małżonkowie regularnie praktykują - może poważniej podchodzą do tematu i uznają, że kryzys trzeba pokonać a nie kończyć małżeństwo. Każde małżeństwo przeżywa kryzysy, kłóci się, ma okresy oschłości. I pytanie co się z tym robi - czy wracamy do siebie, nawet mimo jakiś neprzyjemnych uczuć, czy twierdzimy, że "coś się wypaliło", czy szukamy rozwiązania, przemadlamy temat, czy rzucamy się w ramiona kogoś innego.
Dopiero przeczytałam Myślę, ze to prawdopodobne. Chodzi dokładnie o sformułowanie "chodzących razem do kościoła". Jak się zastanawiam to wszystkie znajome mi małżeństwa, które brały rozwód po ślubie kościelnym, podobno wierzące, faktycznie nie chodziły razem do kościoła! Może kiedyś wcześniej albo od czasu do czasu i Z tych aktywnie uczestniczących wspólnie w Eucharystii nie znam ani jednego po rozwodzie.! Nigdy wcześniej się nad tym nie zastanawiałam... także może coś w tym jest.
Brzmi jakby wspólne chodzenie do Kościoła było przyczyna trwałości małżeństwa . Chodzisz do Kosciola z mężem? Tylko smierć was rozłączy mnie chodzisz? Rozwód was czeka
Ty piszesz: trwalsze są małżeństwa, w których małżonkowie regularnie praktykują - może poważniej podchodzą do tematu i uznają, że kryzys trzeba pokonać a nie kończyć małżeństwo
Naprawdę uważasz, ze tylko ci, którzy praktykują maja w sobie chęci naprawy związku, kiedy pojawiają się problemy? A cala reszta w moment się rozstaje?
Zawsze myślałam, ze ludzie musza chcieć SAMI naprawić, musza chcieć sami scalać coś, co się kruszyć z jakiegoś powodu zaczyna.
A tu się okazuje, ze wystaczy wspólna nasza, modlitwa.
Życie pd razu staje się prostsze.
Mogliby w sądach nakazać chodzić wspólnie na msze i pyk, papiery rozwodowej wycofane.
@hipolit czytaj ze zrozumieniem. Nigdzie nie napisałam, ze chodzenie do kościoła ma wpływ na trwłosc małżeństwa. Cytat byl cytatem z linku = daną, którą podano. Stąd mógł byc taki wynik. Nie wiem czy tak jest. Nie musisz się ze mną zgadzać. Nie atakuj.
Czasem w rodzinach Wielo- o czym mozna było tu wyczytać, Rodos e chodziło osobno z dziećmi, osobno z mniejszymi, osobno ze starszymi itp. Czy tzn ze osobno chodzili?
Naprawdę uważacie, ze to jest powod rozpadu małżeństwa, nieuczestniczenie we mszy?
Ale kto pisze o tym, że przyczyną rozpadu jest nieuczestnictwo we Mszy? Te statystyki pokazują, że trwalsze są małżeństwa, w których małżonkowie regularnie praktykują - może poważniej podchodzą do tematu i uznają, że kryzys trzeba pokonać a nie kończyć małżeństwo. Każde małżeństwo przeżywa kryzysy, kłóci się, ma okresy oschłości. I pytanie co się z tym robi - czy wracamy do siebie, nawet mimo jakiś neprzyjemnych uczuć, czy twierdzimy, że "coś się wypaliło", czy szukamy rozwiązania, przemadlamy temat, czy rzucamy się w ramiona kogoś innego.
Dopiero przeczytałam Myślę, ze to prawdopodobne. Chodzi dokładnie o sformułowanie "chodzących razem do kościoła". Jak się zastanawiam to wszystkie znajome mi małżeństwa, które brały rozwód po ślubie kościelnym, podobno wierzące, faktycznie nie chodziły razem do kościoła! Może kiedyś wcześniej albo od czasu do czasu i Z tych aktywnie uczestniczących wspólnie w Eucharystii nie znam ani jednego po rozwodzie.! Nigdy wcześniej się nad tym nie zastanawiałam... także może coś w tym jest.
Brzmi jakby wspólne chodzenie do Kościoła było przyczyna trwałości małżeństwa . Chodzisz do Kosciola z mężem? Tylko smierć was rozłączy mnie chodzisz? Rozwód was czeka
Ty piszesz: trwalsze są małżeństwa, w których małżonkowie regularnie praktykują - może poważniej podchodzą do tematu i uznają, że kryzys trzeba pokonać a nie kończyć małżeństwo
Naprawdę uważasz, ze tylko ci, którzy praktykują maja w sobie chęci naprawy związku, kiedy pojawiają się problemy? A cala reszta w moment się rozstaje?
Zawsze myślałam, ze ludzie musza chcieć SAMI naprawić, musza chcieć sami scalać coś, co się kruszyć z jakiegoś powodu zaczyna.
A tu się okazuje, ze wystaczy wspólna nasza, modlitwa.
Życie pd razu staje się prostsze.
Mogliby w sądach nakazać chodzić wspólnie na msze i pyk, papiery rozwodowej wycofane.
Nie, nie uważam, że tylko ci, którzy praktykują mają chęci do naprawy związku. Nie napisałam tego. Ale założenie, że małżeństwo jest nierozerwalne pomaga przezwyciężyć kryzys. A wiele osób zawiera małżeństwo z myślą - jak będzie coś nie tak to się rozwiodę. I tak, uważam właśnie tak - msza, modlitwa i życie staje się prostsze. Nie bezproblemowe ale prostsze. Pan Bóg daje siły do przezwyciężania wielkich trudności.
Czepiacie się słówek - czy razem na mszę to musi być razem czy każde na inną godzinę, czy samo praktykowanie bez chęci naprawy związku to już wystarczy (choć trudno mi sobie wyobrazić serio wierzącego człowieka, który nie chce naprawiać małżeństwa). Tak bardzo agresywny staje się narzucany medialnie obraz rodzin katolickich - zimnych i smutnych, krzywdzących dzieci, że nawet tutaj podwarza się cudze (w tym przypadku moje) doświadczenia o tym, że stała modlitwa zmienia małżeństwo, utrwala, dodaje sił do kochania, wypełniania obowiązków. No bo przecież nie może być tak, że jak człowiek praktykuje modlitwę to jest szczęśliwszy i bardziej spełniony. A może by tak jednak spróbować?
Czasem w rodzinach Wielo- o czym mozna było tu wyczytać, Rodos e chodziło osobno z dziećmi, osobno z mniejszymi, osobno ze starszymi itp. Czy tzn ze osobno chodzili?
Naprawdę uważacie, ze to jest powod rozpadu małżeństwa, nieuczestniczenie we mszy?
Ale kto pisze o tym, że przyczyną rozpadu jest nieuczestnictwo we Mszy? Te statystyki pokazują, że trwalsze są małżeństwa, w których małżonkowie regularnie praktykują - może poważniej podchodzą do tematu i uznają, że kryzys trzeba pokonać a nie kończyć małżeństwo. Każde małżeństwo przeżywa kryzysy, kłóci się, ma okresy oschłości. I pytanie co się z tym robi - czy wracamy do siebie, nawet mimo jakiś neprzyjemnych uczuć, czy twierdzimy, że "coś się wypaliło", czy szukamy rozwiązania, przemadlamy temat, czy rzucamy się w ramiona kogoś innego.
Dopiero przeczytałam Myślę, ze to prawdopodobne. Chodzi dokładnie o sformułowanie "chodzących razem do kościoła". Jak się zastanawiam to wszystkie znajome mi małżeństwa, które brały rozwód po ślubie kościelnym, podobno wierzące, faktycznie nie chodziły razem do kościoła! Może kiedyś wcześniej albo od czasu do czasu i Z tych aktywnie uczestniczących wspólnie w Eucharystii nie znam ani jednego po rozwodzie.! Nigdy wcześniej się nad tym nie zastanawiałam... także może coś w tym jest.
Brzmi jakby wspólne chodzenie do Kościoła było przyczyna trwałości małżeństwa . Chodzisz do Kosciola z mężem? Tylko smierć was rozłączy mnie chodzisz? Rozwód was czeka
Ty piszesz: trwalsze są małżeństwa, w których małżonkowie regularnie praktykują - może poważniej podchodzą do tematu i uznają, że kryzys trzeba pokonać a nie kończyć małżeństwo
Naprawdę uważasz, ze tylko ci, którzy praktykują maja w sobie chęci naprawy związku, kiedy pojawiają się problemy? A cala reszta w moment się rozstaje?
Zawsze myślałam, ze ludzie musza chcieć SAMI naprawić, musza chcieć sami scalać coś, co się kruszyć z jakiegoś powodu zaczyna.
A tu się okazuje, ze wystaczy wspólna nasza, modlitwa.
Życie pd razu staje się prostsze.
Mogliby w sądach nakazać chodzić wspólnie na msze i pyk, papiery rozwodowej wycofane.
Nie, nie uważam, że tylko ci, którzy praktykują mają chęci do naprawy związku. Nie napisałam tego. Ale założenie, że małżeństwo jest nierozerwalne pomaga przezwyciężyć kryzys. A wiele osób zawiera małżeństwo z myślą - jak będzie coś nie tak to się rozwiodę. I tak, uważam właśnie tak - msza, modlitwa i życie staje się prostsze. Nie bezproblemowe ale prostsze. Pan Bóg daje siły do przezwyciężania wielkich trudności.
Wszyscy, którzy wchodzili w związek małżeński (ci, których znam oczywiście) wchodzi w niego z myślą, ze to związek do końca życia. Ze rozstanie będzie tylko z powodu śmierci jednego z nich.
Nie znam nawet żadnego konkubinatu, w ktorym Osoby wchodzące w związek, wchodzili w niego z takimi założeniami absurdem jest tworzyć wspólnotę zakładając, se jak coś bezie nie tak, to się po prostu rozstaną.
Założenie, ze małżeństwo jest nierozerwalne, tworzy czasem patologie. Jedno z małżonków trwa przy drugim a drugie dla św spokoju, tkwi w tym ale na boku ma drugie życie. Albo oboje tkwią obok siebie jak obcy ludzie i taki wzorzec dziecim przekazują.
Czy religijność jest do zbawienia koniecznie potrzebna i czym tak naprawdę jest?
Słowo religijność ma współcześnie zabarwienie pejoratywne, choć uważam, że niesłusznie. Czym jest ta religijność - czy człowiek, który modli się pompejanką uprzykrza wszystkim życie, czy matka, która chodzi codziennie na mszę zaniedbuje emocjonalnie dzieci, czy 10 minut kontemplacji dziennie to już religijność neurotyczna? A jak wszystko razem to już na pewno fanatyzm?
Szczerze mnie nie wzruszają te statystyki. Kto się rozwodzi częściej, kto rzadziej. Z pewnością pierwszym warunkiem rozwodu jest ślub. Co jest warunkiem ślubu kościelnego. W sensie formalnym nie jest to wiara, bo wielu niewierzących te śluby bierze. Co to za pojęcie "chodzący do kościoła"? Albo "uczestniczący w mszy świętej"? W sensie kto jest w stanie ocenić poziom uczestnictwa obecnych w kościele? I co wynika ze statystyki dla mnie i mojej rodziny?
Na jakimś etapie życia gorszyło mnie niezmiernie, że kapłan, który trzymał w rękach Ciało Pańskie może tak po prostu odejść. A czasem tymi samymi rękami dopuścić się nieprawości, która woła o pomstę do Nieba. A jednak. Człowiek ma wolną wolę i wybiera, czasem na swoją zgubę.
Ja chodzę do kościoła, mój mąż nie chodzi. Przed ślubem ustaliliśmy, że rozwodu nie będzie i tego się trzymamy dbając na co dzień o nasze małżeństwo i nie dopuszczając, by coś między nami się psuło.
Ważniejsze by walczyć zawczasu, a nie dopiero jak odbije. Dużo pewniejsze w zakresie skuteczności. Wyobrażacie sobie, że w małżeństwie, w którym mąż dba, by żona była szczęśliwa, żona dba, by mąż był szczęśliwy któremuś odbiło i poszło w romans?
Ważniejsze by walczyć zawczasu, a nie dopiero jak odbije. Dużo pewniejsze w zakresie skuteczności. Wyobrażacie sobie, że w małżeństwie, w którym mąż dba, by żona była szczęśliwa, żona dba, by mąż był szczęśliwy któremuś odbiło i poszło w romans?
Jak najbardziej. Serio, z przykrością stwierdzam, że : 1) po pierwsze wystarczy okazja, 2) nieco alkoholu.
@beatak okazja+nieco alkoholu wystarcza, by wejść w romans gdy jest się szczęśliwym w małżeństwie i gdy trwa się świadomie w postawie troski o małżonka? Jakoś wątpię.
Komentarz
Jeśli chodzi o pracowników "Ordo Iuris", którzy zdradzili małżonków, to nie wynika z tego nic poza upadkiem konkretnych osób.
W Boga wierzę jakby co
i
Z tych aktywnie uczestniczących wspólnie w Eucharystii nie znam ani jednego po rozwodzie.! Nigdy wcześniej się nad tym nie zastanawiałam... także może coś w tym jest.
Brzmi jakby wspólne chodzenie do Kościoła było przyczyna trwałości małżeństwa .
Chodzisz do Kosciola z mężem? Tylko smierć was rozłączy
mnie chodzisz? Rozwód was czeka
Ty piszesz:
trwalsze są małżeństwa, w których małżonkowie regularnie praktykują - może poważniej podchodzą do tematu i uznają, że kryzys trzeba pokonać a nie kończyć małżeństwo
Naprawdę uważasz, ze tylko ci, którzy praktykują maja w sobie chęci naprawy związku, kiedy pojawiają się problemy? A cala reszta w moment się rozstaje?
On chodzi na inną Msze, ja na inną
Jego Msza jest ponoć prawdziwa moja tak se
Ciekawe co na to Bóg
Nie musisz się ze mną zgadzać. Nie atakuj.
I tak, uważam właśnie tak - msza, modlitwa i życie staje się prostsze. Nie bezproblemowe ale prostsze. Pan Bóg daje siły do przezwyciężania wielkich trudności.
Czasem jedna osoba jest bardziej religijna i może być to irytujące i też prowadzić do kryzysu w związku
Tak bardzo agresywny staje się narzucany medialnie obraz rodzin katolickich - zimnych i smutnych, krzywdzących dzieci, że nawet tutaj podwarza się cudze (w tym przypadku moje) doświadczenia o tym, że stała modlitwa zmienia małżeństwo, utrwala, dodaje sił do kochania, wypełniania obowiązków.
No bo przecież nie może być tak, że jak człowiek praktykuje modlitwę to jest szczęśliwszy i bardziej spełniony.
A może by tak jednak spróbować?
Osoby wchodzące w związek, wchodzili w niego z takimi założeniami
absurdem jest tworzyć wspólnotę zakładając, se jak coś bezie nie tak, to się po prostu rozstaną.
drugie życie. Albo oboje tkwią obok siebie jak obcy ludzie i taki wzorzec dziecim przekazują.
Staram się być pobożna.
Też się zdarza.