Elunia a czemu miałoby nie działać jeśli leci sie prywatnie? ubezoieczenie jak każde inne. kupujesz u ubezpieczyciela, wiec nie musisz miec „papierka” z biura podróży.
U mnie ubezpieczenie za 7 biletów lotniczych do Tajlandii kosztowało 400 zł. - bez kosztów odwołania rezerwacji (na booking com) w pensjonatach .Poniosłam ten wydatek , ale z byle powodu na pewno z wyjazdu nie zrezygnuję Biletów lokalnych lotniczych już nie ubezpieczałam , bo to są mniejsze kwoty. A ubezpieczenie zdrowotne na miejscu na pewno wykupię , łącznie z transportem zwłok do kraju Miałam się już wycofać z dyskusji , ale nie wytrzymałam z tym ubezpieczeniem
Dodam tez , że u mnie pewien luz w traktowaniu infekcji u dzieci przedłożył się na ich odporność większą , niż u większości rówieśników. Co za tym idzie - mniej zarażają .
Mnie zawsze mówiono że wirusówki z gorączką trzeba wyleżeć w domu, póki jest się osłabionym i leczyć objawowo a nie antybolem. abtybiotykiem leczy się zaś choroby bakteryjne. Leczenie antybiotykiem infekcji wirusowych dzieje się dlatego że z dziećmi nie ma kto w domu zostać i muszą szybko dojść do siebie. Na antybolu dochodzą dość szybko ale choroba jest tylko zaleczona, organizm osłabiony po chorobie i antybiotykoterapii i łapie równie szybko kolejną wirusówkę. Po czym znowu dostaje antybiotyk a potem się mówi że dziecko ma niską odporność i jest chorowite. Jakoś zawsze byłam przekonana że dzieci chore na wirusówki muszą wyzdrowieć i dopiero wychodzić do ludzi. Nie mówię że do ogródka mają nie wychodzić jak się czują dobrze ale z pewnością nie do szkoły czy przedszkola. Jest trudno pracować mamie z kilkorgiem dzieci w wieku szkolno przedszkolnym. Chyba że ma się opiekę do dzieci. I rozumiem że kiedy praca jest potrzebna to robi się różne dziwne rzeczy. Ale nie jest to dobre.
@jukaa a bo jest ten mit fuinkcjonujący że przy antybiotyku się już nie zaraża. To się leczy objawowo plus antybiotykowo. No to sie ze trzy dnoi takie dziecko trzyma w domu a potem oddaje do przedszkola.
Ja przy wirusówkach nie podaję antybiotyków. Nawet jesli lekarz przepisze. Jeśli mi powie że to wirus a nie zakażenie bakteryjne to nie wykupuję antybola. A zawsze pytam. Osłonowo nie podaję bo nie uważam że to dobre dla moich dzieci. Zresztą rzadko chodzę do lekarza z dziećmi przy przeziębieniach. Jak nie wiem co jest to idę. Z ospą nie idę, ani z bostonką, ani z rumieniem. Ostatnio na wakacjach wszystkie nasze dzieci mniejsze przeszły rumień na polu namiotowym. Zaraziły się jedne od drugich. Zośka miała rumień w czasie jazdy do Polski i wysiadła w Polsce czerwona. I co mieliśmy zrobić? Nawet nie wiedziałam że to rumień dopiero jak zachorował Józek to się zorientowałam, a on zachorował na polu namiotowym w Krakowie jak już byliśmy z powrotem znad morza i zabieraliśmy się do popwrotu do Szwajcarii. Tak że pewnych rzeczy nie da się przewidzieć. Aczkolwiek nie pojechałąbym świadomie z żadną poważniejszą chorobą na wakacje z dziećmi. Fakt że moje przechodzą łagodnie większośc wirusówek nie znaczy że mają narażać inne dzieci. Jak miały ospę to goniły po ogródku jak się lepiej czuły, bo było bardzo ciepło ale do szkoły nie puściłam. Tzn Klarę puściłam ale to było na polecenie pani. Bo pani mi powiedziała że nie mogę dłużej trzymać dziecka w domu bez zwolnienia lekarskiego. a do lekarza musiałabym zabrać wszystkie komunikacją miejską po to żeby lekarz mi wystawił zaświadczenie. Szczęściem było już w schyłkowym okresie ospy. Ja jej mówiłąm że Klara ma ospę, ale pani swoje więc w końcu poszła z zaleczoną ale nie wyleczoną ospą.
@Tola - ospą zaraża się 1-2 dni przed pojawieniem się pęcherzyków do całkowitego przyschnięcia tych pęcherzyków , co może zając parę dni. I co z tego wynika ? Bo nie rozumiem twojego ostatniego wpisu adresowanego do mnie .
Właśnie czytam w internetach , że można zarażać nawet 7-10 dni od pojawienia się pęcherzyków , ale najbardziej zaraźliwa jest pierwszego dnia od pojawienia się pęcherzyków.
A jak reagujecie na to, że dorośli z infekcją łażą do pracy? Wielu studentów przychodzi na zajęcia mocno trafionych, zasmarkanych itp. Co można zrobić? Staram się odsuwać, wietrzyć salę po zajęciach. Częściej myć ręce.
Podobnie w komunikacji publicznej. W tramwaju kaszel tu, kaszel tam. Bez wahania przesiadam się, oddalam, jeśli jest gdzie.
Często myję ręce w pracy.
Z drugiej strony publiczna suszarka do rąk, to pewnie niezłe siedlisko.
Choróbska są be. Życie społeczne jest niebezpieczne. Ale ciężko żyć bez społeczności.
Parę dni temu jechałam zatłoczną windą na uczelni. Dziewczyna z katarem po pas, takim świeżym, chyba wirusowym. Odsuwałam się jak mogłam.
Na uroczystości w Dzień Edukacji siedziałam obok brzydko kaszlącej babki. Ale pocieszyła, że już nie zaraża, bo już wyszła z zapalenia płuc i już wg lekarki nie zaraża.
@AgaMaria Wy pojechaliście chorzy na rekolekcje z dziećmi. Zastanawiasz się, jak reagować na chorych studentów?... Przepraszam za śmiałość, ale to zastanawiające po prostu.
To może brzydkie pocieszenie, ale z drugiej strony katary są jakieś demokratyczne. Wielu trafiają, różnych dopadają. Można się zjednoczyć w bólu. I w smarkaniu.
Ale uwielbiam nie mieć infekcji i nie mieć kataru! Yuuupi!
Biedny mąż. Też trochę zaczynam smarkać. Przeziębiona byłam pół lipca. Potem sierpień spokój, bo tkwiłam w domu. Wrzesień i pół października leczyłam i wyleczyłam infekcję bez antybola. A teraz też trochę strach, bo niby ciepło, gorąco, a tu nagle człeka przewieje, chłodniej się zrobi i bach... I naokoło, jak pisałam, smarczą, charczą, kaszlą. Na uczelni, w przychodni, w tramwaju, w sklepie, w kościele.
A w ogóle od czasu jak ograniczyłam nabiał i gluten duuuuuuużo lepiej się czuję z przewodem pokarmowym. Samą mnie to dziwi. Poza tym od trzech lat zero antyboli. Lekarka mówi, że dlatego lepiej z tymi kiszkami. Dużo lepij.
Pojechaliśmy, ale staraliśmy się w miarę możliwości nie integrować, poza tym pytaliśmy prowadzących i to było za ich wiedzą. Ale ok, to była nasza odpowiedzialność.
Ja się cieszę, że studenci nie opuszczają zajęć z byle przeziębienia, choć trudno ocenić, kiedy jest błahe. Ale też się martwię, żeby czegoś nie złapać, żeby się nie rozniosło. Staram się te sale wietrzyć. Choć wtedy się wyziębiają i też jest źle.
Nie mam do studentów pretensji, tylko się obawiam o siebie i innych.
Ale jak pisałam, do ciężko chorych z infekcją nie łażę.
@AgaMaria Wy pojechaliście chorzy na rekolekcje z dziećmi. Zastanawiasz się, jak reagować na chorych studentów?... Przepraszam za śmiałość, ale to zastanawiające po prostu.
To chodzi o to, że pojechaliśmy na rekolekcje, gdzie były dzieci. Tak to rozumiem. Tak, pytaliśmy parę prowadzącą rekolekcje (animatorkę lekarkę) , czy możemy, czy nie strach, że będziemy zarażać, a było to już chyba ponad 10 dni infekcji. I wyraziła zgodę. A potem sama polecała nam sambucol.
Tyle, że ta zaraza trochę nam się ciągnie. Zmarzłam porządnie 11 czerwca u znajomych w ogrodzie. I od tego czasu z tym dziadostwem się bujam. Jak jest ładna pogoda, to przechodzi. Na przykład teraz. Za to męża dopadło. Antyboli nie braliśmy. Jedziemy na takich dostępnych lekach. Mnie dodatkowo bardzo teraz bolą stawy, bardzo. Do reumatologa mam termin w listopadzie, do ortopedy idę w czwartek. Nie wiem, czy ma to związek z infekcjami w tym sezonie letnim.
Z tym prowadzaniem dzieci do placówek to naprawdę są chyba trudne decyzje. Dorośli też muszą to oszacować. Czy lepiej do tej roboty pójść, czy lepiej nie sprzedawać infekcji dalej.
@AgaMaria Wy pojechaliście chorzy na rekolekcje z dziećmi. Zastanawiasz się, jak reagować na chorych studentów?... Przepraszam za śmiałość, ale to zastanawiające po prostu.
Do lekarzy chodzę, ale z nimi negocjuję i zgadzają się bez antyboli. Albo sami tak proponują. W tej chwili u mnie osłuchowo jest ok, mąż idzie jutro rano do lekarki, bo gorączkuje. Nie boję się, bo już wiele przeszłam.
Natomiast antyboli się boję, bo większość albo uczula albo nie działa, albo działa ale w pakiecie z krwawą biegunką. Więc robię wszystko, żeby wyleczyć bez.
U mnie to standard, że jak się przeziębię, to wlecze się to miesiącami. I zawsze tak miałam jako dzieci i młodzież też, nie tylko po nowotworze.
Dlatego zawsze tak dbam, żeby nie zmarznąć i nie zachorować, bo wiem, że będzie to zwykle trwało tygodniami, miesiącami.
Niektórzy tak mają. Nie wszystkim przechodzi po paru dniach. Serio.
Pamiętam jak @AgaMaria tutaj się zastanawiała czy chorzy mają jechać czy jednak lepiej odpuscić i też oberwała,że się wymiguje od rekolekcji....że to pokusa....że owoce będą obfite jak pojedzie.... Ech baby...
Oskrzela były tzn. lekkie zapalenie, ale udało mi się zwalczyć hurra, bez antybola, pod kontrolą lekarki. Dobra, ale spadam stąd, bo zrobiłam pamiętnika blog mój zdrowotno-chorobowy, a mogłabym długo. Wierzcie. Wszystkim zdrowia, pięknej jesieni! I żeby dzieci były super zdrowe!!!!!!!
Pamiętam jak @AgaMaria tutaj się zastanawiała czy chorzy mają jechać czy jednak lepiej odpuscić i też oberwała,że się wymiguje od rekolekcji....że to pokusa....że owoce będą obfite jak pojedzie.... Ech baby...
Komentarz
a czemu miałoby nie działać jeśli leci sie prywatnie?
ubezoieczenie jak każde inne.
kupujesz u ubezpieczyciela, wiec nie musisz miec „papierka” z biura podróży.
U mnie ubezpieczenie za 7 biletów lotniczych do Tajlandii kosztowało 400 zł. - bez kosztów odwołania rezerwacji (na booking com) w pensjonatach .Poniosłam ten wydatek , ale z byle powodu na pewno z wyjazdu nie zrezygnuję Biletów lokalnych lotniczych już nie ubezpieczałam , bo to są mniejsze kwoty. A ubezpieczenie zdrowotne na miejscu na pewno wykupię , łącznie z transportem zwłok do kraju Miałam się już wycofać z dyskusji , ale nie wytrzymałam z tym ubezpieczeniem
Dodam tez , że u mnie pewien luz w traktowaniu infekcji u dzieci przedłożył się na ich odporność większą , niż u większości rówieśników. Co za tym idzie - mniej zarażają .
abtybiotykiem leczy się zaś choroby bakteryjne.
Leczenie antybiotykiem infekcji wirusowych dzieje się dlatego że z dziećmi nie ma kto w domu zostać i muszą szybko dojść do siebie. Na antybolu dochodzą dość szybko ale choroba jest tylko zaleczona, organizm osłabiony po chorobie i antybiotykoterapii i łapie równie szybko kolejną wirusówkę. Po czym znowu dostaje antybiotyk a potem się mówi że dziecko ma niską odporność i jest chorowite.
Jakoś zawsze byłam przekonana że dzieci chore na wirusówki muszą wyzdrowieć i dopiero wychodzić do ludzi. Nie mówię że do ogródka mają nie wychodzić jak się czują dobrze ale z pewnością nie do szkoły czy przedszkola.
Jest trudno pracować mamie z kilkorgiem dzieci w wieku szkolno przedszkolnym. Chyba że ma się opiekę do dzieci. I rozumiem że kiedy praca jest potrzebna to robi się różne dziwne rzeczy. Ale nie jest to dobre.
ja pisze o dodatkowym ubezpieczeniu, w którym zawarte sa koszty rezygnacji.
Na podstawowe od TO to ja nawet nie patrze
Co można zrobić? Staram się odsuwać, wietrzyć salę po zajęciach. Częściej myć ręce.
Podobnie w komunikacji publicznej. W tramwaju kaszel tu, kaszel tam.
Bez wahania przesiadam się, oddalam, jeśli jest gdzie.
Często myję ręce w pracy.
Z drugiej strony publiczna suszarka do rąk, to pewnie niezłe siedlisko.
Piję dużo wody.
Łykam rutinoscorbin 3 razy po 2.
Czasem czosnek, syrop z malin.
Mąż właśnie leży z gorączką.
I oczywiście nie stykać z chorymi leczonymi lekami immunosupresyjnymi.
Parę dni temu jechałam zatłoczną windą na uczelni. Dziewczyna z katarem po pas, takim świeżym, chyba wirusowym. Odsuwałam się jak mogłam.
Na uroczystości w Dzień Edukacji siedziałam obok brzydko kaszlącej babki. Ale pocieszyła, że już nie zaraża, bo już wyszła z zapalenia płuc i już wg lekarki nie zaraża.
I w smarkaniu.
Ale uwielbiam nie mieć infekcji i nie mieć kataru! Yuuupi!
Biedny mąż. Też trochę zaczynam smarkać. Przeziębiona byłam pół lipca. Potem sierpień spokój, bo tkwiłam w domu. Wrzesień i pół października leczyłam i wyleczyłam infekcję bez antybola. A teraz też trochę strach, bo niby ciepło, gorąco, a tu nagle człeka przewieje, chłodniej się zrobi i bach...
I naokoło, jak pisałam, smarczą, charczą, kaszlą. Na uczelni, w przychodni, w tramwaju, w sklepie, w kościele.
Za to jelito drażliwe od 25 lat.
Ja się cieszę, że studenci nie opuszczają zajęć z byle przeziębienia, choć trudno ocenić, kiedy jest błahe. Ale też się martwię, żeby czegoś nie złapać, żeby się nie rozniosło. Staram się te sale wietrzyć. Choć wtedy się wyziębiają i też jest źle.
Nie mam do studentów pretensji, tylko się obawiam o siebie i innych.
Ale jak pisałam, do ciężko chorych z infekcją nie łażę.
A potem sama polecała nam sambucol.
Tyle, że ta zaraza trochę nam się ciągnie. Zmarzłam porządnie 11 czerwca u znajomych w ogrodzie. I od tego czasu z tym dziadostwem się bujam. Jak jest ładna pogoda, to przechodzi. Na przykład teraz. Za to męża dopadło.
Antyboli nie braliśmy. Jedziemy na takich dostępnych lekach. Mnie dodatkowo bardzo teraz bolą stawy, bardzo. Do reumatologa mam termin w listopadzie, do ortopedy idę w czwartek. Nie wiem, czy ma to związek z infekcjami w tym sezonie letnim.
Jestem przerażona
Nie boisz się powikłań?
Ja mam taką zasadę że jak po dwóch dniach nie ma poprawy to lekarz... albo jak za długo się wlecze stan średnio kiepski (kilka tygodni)...
Nie boję się, bo już wiele przeszłam.
Natomiast antyboli się boję, bo większość albo uczula albo nie działa, albo działa ale w pakiecie z krwawą biegunką. Więc robię wszystko, żeby wyleczyć bez.
U mnie to standard, że jak się przeziębię, to wlecze się to miesiącami. I zawsze tak miałam jako dzieci i młodzież też, nie tylko po nowotworze.
Dlatego zawsze tak dbam, żeby nie zmarznąć i nie zachorować, bo wiem, że będzie to zwykle trwało tygodniami, miesiącami.
Niektórzy tak mają. Nie wszystkim przechodzi po paru dniach. Serio.
https://parenting.pl/najgrozniejsze-powiklania-przeziebienia-dlaczego-nie-mozna-bagatelizowac-jego-objawow
ale co to znaczy nieleczone?
Przecież od paru miesięcy biorę sinulan, rutinoscorbin, emskie itp.?
A poza tym chodzę na kontrole do internistów, laryngologów itp.
Ech baby...
Dobra, ale spadam stąd, bo zrobiłam pamiętnika blog mój zdrowotno-chorobowy, a mogłabym długo. Wierzcie.
Wszystkim zdrowia, pięknej jesieni!
I żeby dzieci były super zdrowe!!!!!!!