Kochani, w tym miejscu chciałam jeszcze podzielić się z Wami fragmentem książki Anntonio Socci, pt. „Caterina”, który pisze o dramacie własnej córki i tragedii syna znajomych ze wspólnoty. Ilustruję one bardzo dokładnie to, przez co my teraz przechodzimy, wobec jakich pytań stajemy, jak zostajemy odbierani przez innych ludzi przyglądających się tym wydarzeniom z boku… Sama nie jestem w stanie przekazać tego lepiej. W tych kilku zdaniach jest równocześnie zawarta głęboka prawda o krzyżu- polecam ku refleksji w tych dniach Wielkiego Postu.
Mnie ta książka mocno poruszyła, skłoniła do wielu refleksji, dlatego się dzielę…
Dlaczego Bóg pozwolił, by doświadczeni byli przez los w sposób tak okrutny ludzie, którzy przecież już oddają wszystko, co mają, dla innych, dla Niego? Znów- jak mówi psalmista- wydaje się, że przeciwnicy, triumfujący, do których uśmiecha się szczęście, mogą szydzić sobie z dzieci Boga dotkniętych i przybitych: „Gdzież jest ten wasz Bóg? Czy to tak błogosławi wam ten wasz Bóg? Na tym polega Jego dobroć?”
Być doświadczonym przez cios we własne dzieci, niewinne w pełni życia, to nieskończenie bardziej bolesne niż jakiekolwiek inne doświadczenie czy nawet ciężkie choroby, które bezpośrednio mogą dotknąć każdego z nas. Pozostałe nasze dzieci, od małego wychowywane do miłości względem nieskończenie dobrego Boga, ciągle zadają nam straszne pytania: „Tato, ale dlaczego Bóg nam to zrobił? Dlaczego właśnie nam? Przecież od zawsze modlimy się do Niego, kochamy Go i służymy Mu?”.
Nie wiem czy Alberto i Patrizia kiedykolwiek słyszeli podobne pytania z ust swoich dzieci, ale wiem, że szybko- jak widać- zaczęli niestrudzenie modlić się o uzdrowienie Giulia. I zostali wysłuchani.
Jednakże tego rodzaju pytania są bardzo trudne do udźwignięcia. Znakomicie znam wszystkie odpowiedzi w takich przypadkach (Bóg doświadcza tych, którzy są mu najdrożsi, itd.), ale sądzę, że tego rodzaju riposty, udzielane niemal z automatu, gotowce, w pośpiechu, mogą trącić cynizmem. Myślę, że łatwo, zbyt łatwo przychodzi nam głosić zuchwałe konferencje o krzyżu, samemu nie doświadczając nigdy przybicie do niego.
Czym innym jest mówić o krzyżu, a czym innym nieść go. Celebrowanie innych niosących w życiu krzyż- nawet słusznie argumentując- niesie ryzyko nieludzkiego, a więc i sprzecznego z chrześcijaństwem podejście wówczas, kiedy robi się to bez głębokiego współczucia, które pozwala na własnej skórze odczuć cierpienia innych.
Raczej lepiej zamilknąć i spróbować powiedzieć cierpiącym, to, co usłyszeli zarówno Alberto i Patrizia, jak i my od naszych przyjaciół: „Jestem z Tobą”.
Wydaje mi się to jedynym głęboko chrześcijańskim rozwiązaniem. Właśnie dokładnie to powiedział Bóg. Widząc z jakim dramatami zmaga się ludzkość, nie wygłosił żadnego pouczającego przemówienia, ale po prostu zszedł z nieba na ziemię. Zwrócił się tym samym do człowieka: „ ja jestem z tobą”. I dodał: „Każdego dnia, aż po krańce czasów”. I na swoje ramiona wziął nasze krzyże. Wykupił nas. Nie wygłosił konferencji o krzyżu, ale sam się w niego przyoblekł. Gigant, który przemierza stronice Ewangelii, szaleje z miłości do mnie, do Ciebie, Siostro moja i Bracie, który teraz właśnie czytasz tę książkę!
Jak mówi Julian Carron. Wraz ze chrztem Bóg zainicjował walkę o człowieka, niczym Vir pugnator (łac. silny, mężny wojownik- przyp. tłum.), by wszystkich nas uczynić swoimi, aż po ostatni atom, i by wyrwać nas z mocy Zła. W ten sposób Lew z Judy zwycięża i zwycięży ostatecznie, umierając za nas.
W rzeczywistości On nie przyszedł, by sądzić i krytykować tych, którzy upadli pod ciężarem własnego krzyża, ale jako dobry samarytanin na ramionach nieść zranionego i poturbowanego człowieka; przyszedł, by się nim zaopiekować, opatrzyć mu rany, wyleczyć go, pocieszyć: „Przyjdźcie do mnie wszyscy, którzy udręczeni jesteście, a ja was pokrzepię”.
+++ codziennie, wczoraj myślałam o Was jak czytałam biografię Ojca Pio, tam wśród wielu cudów i uzdrowień szokująca jest historia dwóch niewidomych bliskich sercu Świętego. Tylu uzdrowił, wielu ze ślepoty, a Ci tak bliscy pozostali niewidomi, to, że nie ma oczekiwanego cudu, nie znaczy, że mała jest nasza wiara, jesteśmy jeszcze ślepi na Boży plan, nie widzimy tego co Bóg, naszej przyszłości. Może to Ci pomoże choć trochę, popatrz na swoje dzieci jakby były około 50 lat starsze, u kresu swego życia, może te doświadczenia, teraz tak bolesne i trudne dadzą im siłę i moc by przeżyć życie prowadzące do Boga. Nawet załamanie, kryzys wiary może spowodować przyjście nowego, wiarę dojrzalszą, skierowaną na Boga i życie wieczne. Głupio mi się tak mądrować, ale bezsilność powala, tak by się chciało Wam pomóc jakoś.
Małgosiu to wszystko jest niewyobrażalnie trudne. Musimy trwać. Częsta spowiedź i komunia a zwątpień jeszcze więcej. Trwajmy przy Jezusie, ten Wielki Post jest bardzo trudny. Na każdym polu też padam i nie ma wyjścia muszę wstać. Dziś postaram się być na mszy wieczornej.
Małgosiu! Przeżywam od pewnego czasu cierpienie, choć nie tak wielkie jak Twoje, to jednak rozumiem te Twoje wzloty i upadki.
Moim problemem było: jak nieść krzyż? Pytałam mądrych ludzi, ale nikt mi nie dał odpowiedzi. Wstyd mi było, że nie potrafię nieść krzyża, cierpieć. Po kilku latach, kiedy Bóg cierpliwie mnie przez to prowadził, a co nie zawsze odczuwałam (powiem, że raczej czułam się jak na pustyni, jak w Ogrójcu - sama), po kilku latach zmagania się z problemami życiowymi i problemem cierpienia, zostałam doprowadzona do jego rozwiązania. Nie, nie odjęto mi krzyża, ale zrozumiałam, że problem mój polega na tym, że ja ciągle odpycham krzyż, że ja z nim walczę.
Najpierw więc Pan Bóg obdarzył mnie pokojem. I choć nie skończył się problem, ja zaczęłam uważniej wykonywać wolę Bożą i postępować nie po mojemu, ale tak, jak Pan mi mówił. I ten pokój, który mam do dziś.
Pozwól się prowadzić i daj sobie czas. Daj czas Bogu. Moje cierpienie jest niczym wobec Twojego, ale to dlatego, że ja nie potrafiłabym sobie poradzić z większym, przynajmniej dopóki nie pokonam swojej buntowniczej natury i nie będę wojownikiem świata, ale wojownikiem Bożym.
Małgorzato, rzeczywiście chyba wszyscy tu, uważamy, że jesteś silna w tej tragedii. Ale...nie, ze jesteś silna sama sobą, swoim charakterem czy poczuciem kontroli...
tylko SILNA BOGIEM.
Dla mnie to co piszesz o słabościach, o wątpliwościach i o tym wszystkim, czego być może Ty się wstydzisz nie jest dowodem, na brak siły....zobacz...w tym wszystkim o czym piszesz jest Bóg. Nie wyrzuciłaś go ze swojego życia, widzisz owoce modlitwy...
mało tego, nie piszesz" mam w nosie, że ktoś poszedł do spowiedzi z powodu modlitwy za Weronikę"- tylko cieszysz się z czyjegoś nawrócenia!!
Film opisujący historię młodej dziewczyny, która po niefortunnym skoku do wody łamie kręgosłup. Zmaga się z kalectwem i powoli zaczyna oddawać wszystko w Boże ręce.
Małgosiu, to normalne, że w takiej sytuacji masz chwile zwątpienia. Ale myślę, że to własnie Twoja silna wiara, daje Ci napęd do wszystkiego, przez co musisz przechodzić. Dobrze, że z Weroniką jest lepiej, coraz lepiej. Myślę, że teraz to już może być tylko lepiej. Pomyśl, Weronika mogła umrzeć, nie miałabyś Jej. A tak masz Ją, możesz Ją przytulić, patrzeć na Nią, zajmować się Nią. A mogło tego już nie być. Więc nie jest tak źle. Inni rodzice nie mieli tego szczęścia. Zdaję sobie sprawę, że Wasz świat stanął na głowie i że jest bardzo ciężko, ale takie jest życie. Dla jednych łaskawe, a dla drugich okrutne. Ale u Was jest coraz lepiej. Weronika robi postępy. Wiem, że bardzo powoli, ale tu się nic nie przyspieszy. Mózg się bardzo powoli regeneruje, ale nawet, jeśli nie zregeneruje się całkowicie, to jest na tyle"elastyczny", że przjmie funkcje, tego co się już zregenerować nie może. Ale trzeba czasu. Niedługo córka wróci do domu i logistycznie będzie Wam łatwiej. Jedyne co można teraz powiedzieć to - Cierpliwości. I pamiętaj, że kto powiada: cierpliwości, mówi- odwagi, wytrwałości i siły.
Komentarz
Kochani, w tym miejscu chciałam jeszcze podzielić się z Wami fragmentem
książki Anntonio Socci, pt. „Caterina”, który pisze o dramacie własnej córki i
tragedii syna znajomych ze wspólnoty. Ilustruję one bardzo dokładnie to, przez
co my teraz przechodzimy, wobec jakich pytań stajemy, jak zostajemy odbierani
przez innych ludzi przyglądających się tym wydarzeniom z boku… Sama nie jestem w
stanie przekazać tego lepiej. W tych kilku zdaniach jest równocześnie zawarta
głęboka prawda o krzyżu- polecam ku refleksji w tych dniach Wielkiego Postu.
Mnie ta książka mocno poruszyła, skłoniła do wielu refleksji, dlatego się
dzielę…
Dlaczego Bóg pozwolił, by doświadczeni byli przez los w sposób tak okrutny
ludzie, którzy przecież już oddają wszystko, co mają, dla innych, dla Niego?
Znów- jak mówi psalmista- wydaje się, że przeciwnicy, triumfujący, do których
uśmiecha się szczęście, mogą szydzić sobie z dzieci Boga dotkniętych i
przybitych: „Gdzież jest ten wasz Bóg? Czy to tak błogosławi wam ten wasz Bóg?
Na tym polega Jego dobroć?”
Być doświadczonym przez cios we własne dzieci, niewinne w pełni życia, to
nieskończenie bardziej bolesne niż jakiekolwiek inne doświadczenie czy nawet ciężkie
choroby, które bezpośrednio mogą dotknąć każdego z nas. Pozostałe nasze dzieci,
od małego wychowywane do miłości względem nieskończenie dobrego Boga, ciągle
zadają nam straszne pytania: „Tato, ale dlaczego Bóg nam to zrobił? Dlaczego
właśnie nam? Przecież od zawsze modlimy się do Niego, kochamy Go i służymy Mu?”.
Nie wiem czy Alberto i Patrizia kiedykolwiek słyszeli podobne pytania z ust
swoich dzieci, ale wiem, że szybko- jak widać- zaczęli niestrudzenie modlić się
o uzdrowienie Giulia. I zostali wysłuchani.
Jednakże tego rodzaju pytania są bardzo trudne do udźwignięcia. Znakomicie
znam wszystkie odpowiedzi w takich przypadkach (Bóg doświadcza tych, którzy są
mu najdrożsi, itd.), ale sądzę, że tego rodzaju riposty, udzielane niemal z
automatu, gotowce, w pośpiechu, mogą trącić cynizmem. Myślę, że łatwo, zbyt
łatwo przychodzi nam głosić zuchwałe konferencje o krzyżu, samemu nie
doświadczając nigdy przybicie do niego.
Czym innym jest mówić o krzyżu, a czym innym nieść go. Celebrowanie innych
niosących w życiu krzyż- nawet słusznie argumentując- niesie ryzyko
nieludzkiego, a więc i sprzecznego z chrześcijaństwem podejście wówczas, kiedy
robi się to bez głębokiego współczucia, które pozwala na własnej skórze odczuć
cierpienia innych.
Raczej lepiej zamilknąć i spróbować powiedzieć cierpiącym, to, co usłyszeli
zarówno Alberto i Patrizia, jak i my od naszych przyjaciół: „Jestem z Tobą”.
Wydaje mi się to jedynym głęboko chrześcijańskim rozwiązaniem. Właśnie
dokładnie to powiedział Bóg. Widząc z jakim dramatami zmaga się ludzkość, nie
wygłosił żadnego pouczającego przemówienia, ale po prostu zszedł z nieba na
ziemię. Zwrócił się tym samym do człowieka: „ ja jestem z tobą”. I dodał: „Każdego
dnia, aż po krańce czasów”. I na swoje ramiona wziął nasze krzyże. Wykupił nas.
Nie wygłosił konferencji o krzyżu, ale sam się w niego przyoblekł. Gigant,
który przemierza stronice Ewangelii, szaleje z miłości do mnie, do Ciebie,
Siostro moja i Bracie, który teraz właśnie czytasz tę książkę!
Jak mówi Julian Carron. Wraz ze chrztem Bóg zainicjował walkę o człowieka,
niczym Vir pugnator (łac. silny, mężny wojownik- przyp. tłum.), by wszystkich
nas uczynić swoimi, aż po ostatni atom, i by wyrwać nas z mocy Zła. W ten
sposób Lew z Judy zwycięża i zwycięży ostatecznie, umierając za nas.
W rzeczywistości On nie przyszedł, by sądzić i krytykować tych, którzy
upadli pod ciężarem własnego krzyża, ale jako dobry samarytanin na ramionach
nieść zranionego i poturbowanego człowieka; przyszedł, by się nim zaopiekować,
opatrzyć mu rany, wyleczyć go, pocieszyć: „Przyjdźcie do mnie wszyscy, którzy
udręczeni jesteście, a ja was pokrzepię”.
Małgosiu to wszystko jest niewyobrażalnie trudne. Musimy trwać. Częsta spowiedź i komunia a zwątpień jeszcze więcej. Trwajmy przy Jezusie, ten Wielki Post jest bardzo trudny. Na każdym polu też padam i nie ma wyjścia muszę wstać. Dziś postaram się być na mszy wieczornej.
Siły Małgosiu +++
+++ Małgosiu za Was
i nas+++ aby nie ustawać w modlitwie
+++
Zmaga się z kalectwem i powoli zaczyna oddawać wszystko w Boże ręce.
http://gloria.tv/?media=265515
Będzie zdrowa!!! To niesamowite ile możemy się, uczyć od naszych dzieci.
+++
Pozdrawiamy :-h
+++