@matka6 a jaki relaks! Byłam tam sama z czwórka dzieci na 3 czy 4 dni. Myslalam ze sama to się zajadę, najstarszy miał 6lat.. a tak wypoczęlam! Dzieci mają tam tyyyyyle do robienia ze prawie ich nie widywałam chodziłam tylko za roczniakiem.
Kupilam ten środek na slimaki, nie Brosa tylko "Ślimax GB" firma Best Pest z Jaworzna. Niebieskie malutkie granulki, zawartosc substancji czynnej metaldehyd 30g/kg(3%). Kupilam sobie śmierdziuchów( yyyy aksamitek znaczy sie) za 10 zl i ten przysmak slimaka za 13 zeta. No i zaczelam podsypywac, bo mi w nocy jakies skurczyflaki sukcesywnie obgryzały kwietnik. I co sie okazuje: to winniczki -a nie tak jak myslalam pomrow wielki- obzeraly mi uprawy, co rano swieze domki na skalniaku. Az mi moje dziewczyny zaczely chowac ten slimakol i uslyszalam: mamooo, dosyc juz tego okrucienstwa, ty mordujesz te biedne slimaczki, one umieraja w męczarniach!! A ja na to: nikt im nie kaze zrzerac moich kwiatuszkow pieknych, tyle trawy rosnie w ogrodku - niech jedza, prosze bardzo
Szpaczyska mniej ale robali normalnie. Czereśnie pycha ale przez arte dość dokladnie
A ja potwierdzam, że oprysk Mospilanem (jednokrotny) w momencie sygnalizacji przez Piorin był bardzo skuteczny, nawet jeśli wykonany tylko na części drzewa. Mój tata opryskał tyle, ile sięgnął z ziemi, swoje czereśnie i tam, gdzie dosięgnął opryskiem owoce praktycznie bez jednego robaka. Wyżej, gdzie nie sięgnął, robaki już są.
Ja pierdziele....Wiem co czujesz Julek, naprawde Moje kwiaty dwa razy z rzedu zalatwil na wakacjach ten sam sasiad. Dalam mu szanse po totalnym przelaniu( przez dwa tygodnie lał w te kwiatki jak obłąkany i kiedy przyszly deszcze nie przyszlo mu do glowy, ze moze kapac z dachu prosto w doniczki i ze trzeba wylac wode z podstawek i popchnac doniczki wgłąb parapetu. Fakt faktem - przyjezdzam po 2 tygodniach i zastaje gnijace rosliny stojace po uszy w wodzie). Bylam tak zla na niego, zla....wsciekla! Rozszarpalabym dziada! Zmarnowal mi krakowiaki o wartosci okolo 100 zl. Dwa lata pozniej dostal szanse na zrehabilitowanie sie. Na prozno. Znowu zamordowal kwiatki, tym razem inną metodą. Wyprowadzenie ich z tego stanu zajelo mi okolo 3 tygodni. Powiedzialam sobie: dosyc i w zeszlym roku kwiatki poszly do sasiadki co mieszka kawalek dalej, wielbicielki ogrodow, ktora chetnie je przyjela ale jak sama wyznała tuz przed naszym odejsciem - nie zna sie na krakowiakach i jak miala swoje to je zarąbała... Zapalila mi sie czerwona lampka: oooo nieeee, moje najdrozsze malenstwa....mamusia musi jechac.... Dalam jej wytyczne. Co z tego! Wracam po 2-ch tygodniach: moje krakowiaczki w oplakanym stanie, wygladały jak wypłosze, płakać mi sie chciało, bo jak fo niej szly to byl jeden kwiat a zobaczylam je w stanie agonalnym. Uszy bym jej urwala za to co im zrobila, naprawde. I znow okolo 3-4 tygodni zajelo mi wyprowadzenie ich na prostą. W tym roku chyba wroce po tygodniu do moich niuniusiów podlac je, zagadac do kazdego, poglaskac listeczki, pomiziać To juz znacie moje drugie zboczenie, oprocz prasowania
Dostałam krzaczek lubczyku. Wygląda na to, że się przyjął...ale uparcie wypuszcza łodygi kwiatowe. Listki, a te mnie akurat bardziej interesują, są nieliczne i ich nie przybywa... Obrywam te kwiaty, a roślina wypuszcza kolejne...:o Dać jej spokój? Martwić się (konające rosliny wydają resztką sił nasiona....)? Dokarmiać czymś?
Komentarz
http://dobrewiadomosci.net.pl/25118-gasienice-ktore-jedza-plastik-moga-uratowac-swiat/
Kupilam sobie śmierdziuchów( yyyy aksamitek znaczy sie) za 10 zl i ten przysmak slimaka za 13 zeta. No i zaczelam podsypywac, bo mi w nocy jakies skurczyflaki sukcesywnie obgryzały kwietnik. I co sie okazuje: to winniczki -a nie tak jak myslalam pomrow wielki- obzeraly mi uprawy, co rano swieze domki na skalniaku. Az mi moje dziewczyny zaczely chowac ten slimakol i uslyszalam: mamooo, dosyc juz tego okrucienstwa, ty mordujesz te biedne slimaczki, one umieraja w męczarniach!!
A ja na to: nikt im nie kaze zrzerac moich kwiatuszkow pieknych, tyle trawy rosnie w ogrodku - niech jedza, prosze bardzo
Dwa lata pozniej dostal szanse na zrehabilitowanie sie. Na prozno. Znowu zamordowal kwiatki, tym razem inną metodą. Wyprowadzenie ich z tego stanu zajelo mi okolo 3 tygodni.
Powiedzialam sobie: dosyc i w zeszlym roku kwiatki poszly do sasiadki co mieszka kawalek dalej, wielbicielki ogrodow, ktora chetnie je przyjela ale jak sama wyznała tuz przed naszym odejsciem - nie zna sie na krakowiakach i jak miala swoje to je zarąbała...
Zapalila mi sie czerwona lampka: oooo nieeee, moje najdrozsze malenstwa....mamusia musi jechac.... Dalam jej wytyczne. Co z tego! Wracam po 2-ch tygodniach: moje krakowiaczki w oplakanym stanie, wygladały jak wypłosze, płakać mi sie chciało, bo jak fo niej szly to byl jeden kwiat a zobaczylam je w stanie agonalnym.
Uszy bym jej urwala za to co im zrobila, naprawde. I znow okolo 3-4 tygodni zajelo mi wyprowadzenie ich na prostą.
W tym roku chyba wroce po tygodniu do moich niuniusiów podlac je, zagadac do kazdego, poglaskac listeczki, pomiziać To juz znacie moje drugie zboczenie, oprocz prasowania
ale moje makowe poletko
Dać jej spokój? Martwić się (konające rosliny wydają resztką sił nasiona....)? Dokarmiać czymś?