Mnie ten tekst zdołował ;-) o tyle że sama mam taką listę nie byłam, nie zrobiłam itd. wolałabym coś co ukazałoby mi wartosć codziennego "trudu" w jaśniejszych barwach i zdewaluowało te głupie w gruncie rzeczy listy.
Jeśli wierzysz, że miejsce, w którym jesteś, jest od Boga, jesteś szczęśliwa i spokojna. Jeśli nie jesteś, to to albo nie wierzysz, albo jesteś pyszna, wciąż żądając czegoś rzekomo lepszego niż przewidział dla Ciebie Bóg. Świat jest pełen szałowych ofert, ale sztuką jest wycisnąć z tego, co masz, wszystko co tylko można. To nie jest o delektowaniu się myciem kibla, tylko o docenianiu tego, co mam. Spłycasz, Emila.
Mi się ten fragment książki bardzo spodobał, mam podobne przemyślenia. Poza tym przeczytałam notkę o autorce (Ann Voskamp współpracuje z kanałem Hallmark, jest redaktorem w Laity Lodge’s The High Calling i światowym ambasadorem biednych z ramienia Compassion International. Posiada wykształcenie z zakresu psychologii i edukacji. Razem z mężem prowadzi gospodarstwo rolne w wiejskiej społeczności w Ontario. Wspólnie wychowują szóstkę dzieci, uprawiają pole i wznoszą nieustanne podziękowania za wszystko), weszłam na jej bloga: www.aholyexperience.com. I, doprawdy, trudno powiedzieć o niej, że się poddała, zdziadziała i marudzi...
Na mszę to rano nie dam rady, ale tak dziś pomyślałam, że mam kaplicę w pracy, więc przynajmniej 5 minut adoracji Najswiętszego Sakramentu powinno mi wejść w krew!
Słyszałam ostatnio bardzo ciekawe kazanie o bł. Karolinie Kózkównie. Myśl byla taka, że należy patrzeć nie tylko na pobożność i męczeńską śmierć, ale tez na jej życie codzienne, upływające na ciężkiej pracy, nie z koniecznośi, a z chęci robienia wszystkiego najlepiej jak się da . Taka filozofia Opus Dei chyba.
Mi się ten fragment książki bardzo spodobał, mam podobne przemyślenia. Poza tym przeczytałam notkę o autorce (Ann Voskamp współpracuje z kanałem Hallmark, jest redaktorem w Laity Lodge’s The High Calling i światowym ambasadorem biednych z ramienia Compassion International. Posiada wykształcenie z zakresu psychologii i edukacji. Razem z mężem prowadzi gospodarstwo rolne w wiejskiej społeczności w Ontario. Wspólnie wychowują szóstkę dzieci, uprawiają pole i wznoszą nieustanne podziękowania za wszystko), weszłam na jej bloga: www.aholyexperience.com. I, doprawdy, trudno powiedzieć o niej, że się poddała, zdziadziała i marudzi...
czyli jednak nie jest taką zwykłą kobietą, jak np. ja.....ona działa społecznie, pisze książki, pisze bloga, prowadzi gospodarstwo rolne i jest znana, głosi miłość Bożą na szerszą skalę....nie jest chyba typem kobiety, którą przytłacza codzienność... Ja jak widzę taki zyciory i taka kobietę to od razu pytam siebie dlaczego ja tak nie potrafię, dlaczego mam takie masakrycznie cholernie szare życie, też chce robic wielkie rzeczy a jakoś nie wychodzi, ledwie sił starcza by dom i dzieci ogarnąć.....ale oddaje to Bogu
Ja jak widzę taki zyciory i taka kobietę to od razu pytam siebie dlaczego ja tak nie potrafię, dlaczego mam takie masakrycznie cholernie szare życie, też chce robic wielkie rzeczy a jakoś nie wychodzi, ledwie sił starcza by dom i dzieci ogarnąć.....ale oddaje to Bogu
Aga, a może to chodzi o to, że Tobie nie podoba się tu gdzie aktualnie jesteś, widzisz siebie gdzie indziej? sorki, mało ynteligętnie to napisałam, ale chodzi mi o akceptację swojego życia obecnego - najbardziej to nam by się chciało właśnie rzeczy wielkich, czuć się społecznie potrzebną i w ogóle robić "karierę" w głoszeniu miłości Boga - bo wtedy ma to sens, inni się nawracają i tak dalej, my jesteśmy doceniane i tak dalej, bo przecież, jaki ma sens zmienianie pampka 16 raz dziennie? gdzie tu heroizm? gdzie tu można chwałę Bogu oddawać? albo jak cała rodzina rota przechodzi - z autopsji - siedzieć z zarzyganym dzieciem pół nocy, w między czasie latając do kibla? albo jak dwoje dzieciów jazgocze cały dzień a trzecie jest chore?
Aga, ja też mam masakrycznie cholernie szare życie - ale to chyba właśnie chodzi o to by w tej codziennej nudzie zobaczyć Pana Boga i Jego wielkość bo łatwo mi się wyobrazić w roli "społecznicy" - tam jest zawsze ładniej, łatwiej i milej i fajniej no w każydm razie lepiej niż tu gdzie aktualnie jestem i kim jestem. a jestem w domu z dziećmi i jestem żoną, matką, pielęgniarką, adwokatem, clownem i cholera niewiem kim jeszcze aaa i autorka jest dla mnie zwykłą kobietą - nie robi nic takiego czego i ja bym nie mogła zrobić
bo wydaje mi się, tak z własnego doświadczenia, że chodzi o zaakceptowanie swojego obecnego życia - tak, mam zasrane (dosłownie ) życie, nudne, szare, ciągle w zamknięciu z małymi dziećmi, ciągle w szarości i powtarzalności, takie właśnie jest, bez koloryzowania i dodawania sobie, z całą złością jaką matkę ogarnia, z niewyspaniem, żylakami, brzuchami i innymi (pomijając fakt że można iść na studia czy inne rzeczy robić, ale chodzi o sam fakt przyznania się do tego przed samym sobą że moje życie jest takie jakie jest) i tu Pan Bóg chce mnie widzieć i tu się realizuje Jego Wola. bo bez akceptacji ciągle można uciekać do życia innych co to mają lepiej od nas, albo porównywać jak to inna matka sobie lepiej/szybciej radzi.
czyli jednak nie jest taką zwykłą kobietą, jak np. ja.....ona działa społecznie, pisze książki, pisze bloga, prowadzi gospodarstwo rolne i jest znana, głosi miłość Bożą na szerszą skalę....nie jest chyba typem kobiety, którą przytłacza codzienność... Ja jak widzę taki zyciory i taka kobietę to od razu pytam siebie dlaczego ja tak nie potrafię, dlaczego mam takie masakrycznie cholernie szare życie, też chce robic wielkie rzeczy a jakoś nie wychodzi, ledwie sił starcza by dom i dzieci ogarnąć.....ale oddaje to Bogu
Aga, kiedyś moja teściowa (sic!) powiedziała mi coś w tym stylu: "Zajmij się najpierw domem, dziećmi, bądź tu królową, a zobaczysz, jak będziesz ludziom pomagać"... Ja wierzę, że Pan Bóg to wszystko prowadzi. Że jeśli On zechce, to pokieruje nasze działania także na zewnątrz... Zabawne, że najbardziej pomagam innym świadcząc o mojej słabości i mówiąc o wydarzeniach, na które przez długi czas nie było we mnie zgody. Popatrz, ten blog nie jest pisany przez kogoś niezwykłego. Autorka jest bardzo zwyczajna i swoją zwyczajność afirmuje. Niezwykła jest może tylko jej wiara. Masz piękną rodzinę, jesteś piękną kobietą. Jak założysz bloga z Waszymi zdjęciami i relacjami z szarej codzienności, będę czytać z rozkoszą Jeśli potrzebujesz - działaj. Jeśli nie - może to po prostu nie ten moment.
Mnie Pan Bóg także nie powołał do "wielkich rzeczy".
Choć z drugiej strony te naprawdę wielkie rzeczy dzieją się na moich oczach, w moim domu.
Chciałam napisać, że odnajduję się w tej mojej zwyczajności, lubię ją, baaa... Poczytuję sobie za wielką łaskę i dar, że tak jest! Czuję sie wyróżniona.
Rozumiem, że ktoś inny ma potrzebę działania, nie neguję tego i wiele razy o tym pisałam. Ja tak silnej potrzeby nie mam. Gdy zdarza się okazja - działam, gdy nie - pracuję w cichości i na uboczu we własnym domu. Widzę sens tej pracy, jej doniosłość i wagę. Bardzo podobają mi się słowa Teściowej Kerimy - są piękne i bardzo mądre!
A częste chwile słabości uzmysławiają mi, że wszystko, co robię nie jest ode mnie zależne, jest po prostu darem... Albo go przyjmę z miłością i zrealizuję, albo... albo nie...
Jest tak, jak jest. Do mnie należy TERAZ i chcę przeżyć je jak najlepiej. Dzisiaj np. na zaprawianiu ogórków kiszonych. A już myślałam, że nie zrobię ani słoika... A tu aż 40 wyszło i jeszcze kamionka na małosolne...
A co do zmieniania pampka 16 razy na dobę (o czym pisała Aga82) - kto, jak nie my...?
Czyich pełnych miłości rąk użyje do tego Bóg, jak nie Twoich @aga---p i moich...?
Przyznam sie szczerze,ze jak byłam z małym w domu,to byłam strasznie nieszczęśliwa.i powtarzlam sobie, ze to jest dobre i mam tak wyrażać moja miłość do Boga, a jednocześnie wyc mi sie chciało!bardzo sie cieszę, mogę pracować na niepełnym etacie i tak robić coś dobrego.mam poczucie,ze w ten sposób mogę dać z siebie wiecej. A jednocześnie czuje sie gorsza,ze nie potrafię czerpać takiej satysfakcji z prowadzenia domu jak ta pani:(
O, ale fajnie piszecie! @Małgorzata32, ja walczę, wiesz? nieustannie walczę z sobą o siebie. Mam taki swój życiowy midrasz - on się rozrasta wraz z upływem lat. Lubię go sobie odtwarzać i przyglądać się mu - na co dzień jest to strasznie nużąca i trudna fabuła, a jak tak czasem siądę i sobie go odtworzę w całości i ogólności - zdumiewa i napawa otuchą. Może dlatego ta książka tak mnie poruszyła. Zamieszkując na wsi, nie podążaliśmy wcale za swoimi marzeniami, raczej za potrzebą kąta na ziemi. Z żalem opuściliśmy miasto, raczej. Czułam, że to jak wyjście na pustynię. Że to będzie hardcore. I nie pomyliłam się
Powiem Wam tylko, że ta pani, kiedy pisze książkę, najmłodsze dziecię ma w wieku chyba czterech lat. Potem synek - 6. Reszta uczy się już sama, pomaga w gospodarstwie. To nie jest mama maleńkich dzieci. Więc która z nas może powiedzieć, co ją jeszcze czeka? Ona nie wiedziała.
To, co pisze, pomaga przetrwać czas "maleńkich dzieci". Pokazuje też, że głęboka i realna relacja z Bogiem jest jak okno w samotności. Siedzisz w domu sama, urobiona po łokcie, a życie masz jak pilot-oblatywacz:)
No i ta pani to wie, ale też jeszcze walczy, żeby przełożyć wiedzę na praktykę. I to jej świadectwo jest takie poruszające najbardziej.
Ja też siedzę sama w domu, gęby nie mam do kogo otworzyć. I choć nie jestem urobiona, ale zmęczona tym właśnie zamknięciem się w domu. Dzieciaki biegają po ogródku, ja mam czas, żeby poczytać, ale to uwięzienie... I nie chodzi mi o to, że mam potrzebę gdzieś od tych dzieci uciec, ale choćby z dziećmi wyjść... I dwa samochody stoją przed domem, nie że nie mam tej możliwości, ale są inne uwarunkowania, które mi to utrudniają...
I nawet wolę się urobić, nie dręczy wtedy tak pobyt w tym uwięzieniu...
Szczurzysko, jak przeczytałam, że zima nie różni się od lata, to zaklęłam w myślach z niedowierzaniem. Autentycznie. Ja Ci nie zazdroszczę. Modlitwą wesprzeć mogę. Bo jeśli są granice, to Ty jesteś parę ładnych mil chyba za nimi... Ja zimą dostaję niemal obłędu. Już mnie chandra dopada, jak widzę te zaorane, monotonne pola i dzień coraz krótszy i już czuję oddech zimowego zamknięcia na karku. A mnie żaden prom niepotrzebny, żebym metropolię zobaczyła...
Babki, nadmienię tylko, że bez dzieci też życie bywa chwilami szare i monotonne...może właśnie dlatego, że bez dzieci? Byliśmy dwa dni u rodzinki na wsi, były rodziny moich kuzynów...raem 7 dzieci...od razu wesołe zamieszanie:
Adaś: Babciu, gdzie masz mikser (bo chłopak uwielbia gotować). 12 latek ugotował nam zupę z dyni, upiekł placek, który zniknął nim zaparzyła się herbata, to upiekliśmy drugi
Albo Isia mówiąca: Ja uwielbiam, kiedy jest ognisko
:P
Próbuję odnajdywać sens właśnie tu i teraz, w takiej sytuacji, w jakiej Pan Bóg mnie postawił...w monotonii pracy - ufam, że i w tym jest sens
AgaMaria - ja nie marzę o chwili wytchnienia. Ja mam czas dobrze zorganizowany. Ale ja mam tylko troje dzieci, nawet teraz w ciąży mimo zwykłych dolegliwości, nadążam i daję radę. Ja marzę o normalności. O tym, żeby wsiąść w samochód i pojechać te choćby 2-3 godziny do kościoła w niedzielę(bo tu kościoły nie są na każdej ulicy, a taka jest średnia UK na dotarcie z dowolnego miejsca do normalnego kościoła), żeby wyjść z dziećmi gdzieś do lasu na spacer, pójść do jakiegoś z nimi muzeum, spotkać się z inną rodziną czasem...
Ale pozostaje mieć nadzieję, że jakoś się wszystko ułoży i do cywilizacji wrócimy.
@szczurzysko, jak ja Cię rozumiem, choć mieszkam w Polsce. Wiem, o czym mówisz. Myśmy zamieszkali na wsi, choć ja nienawidzę wsi. Z dala od bliskich. Ja: praca, dom. Potem problemy coraz poważniejsze, a ja nie mam kogo się poradzić. Z własnej głupoty narobiłam błędów, za które sama płacę, ale i dzieci także. Jeszcze gorzej, bo ja Boga nie znałam i nie miałam nawet okienka, o którym pisze @Kinga.
Przetrwałam. Naprawdę warto marzyć, mówić o swoich marzeniach Bogu. On wszystko zmieni, ale trzeba przetrwać, wytrwać. Przetrwałam, bo wytrwałam, a i Pan wyciągnął swoją pomocną dłoń w najwłaściwszym momencie.
Choć więc każdy odczuwa inaczej, chyba mogę powiedzieć, że w jakiejś części wiem, co czujesz i bardzo Ci współczuję. Mówię, wytrwaj, bo masz więcej niż ja wtedy i masz na to szanse, bo są Wielodzietni
AgaMaria - ja nie marzę o chwili wytchnienia. Ja mam czas dobrze zorganizowany. Ale ja mam tylko troje dzieci, nawet teraz w ciąży mimo zwykłych dolegliwości, nadążam i daję radę. Ja marzę o normalności. O tym, żeby wsiąść w samochód i pojechać te choćby 2-3 godziny do kościoła w niedzielę(bo tu kościoły nie są na każdej ulicy, a taka jest średnia UK na dotarcie z dowolnego miejsca do normalnego kościoła), żeby wyjść z dziećmi gdzieś do lasu na spacer, pójść do jakiegoś z nimi muzeum, spotkać się z inną rodziną czasem...
Ale pozostaje mieć nadzieję, że jakoś się wszystko ułoży i do cywilizacji wrócimy.
A kiedy zaczynacie naukę w ED? - może to po części wypełni tę próżnię. Nie ma lasów, tam gdzie mieszkasz? @-)
Wiecie, czytałam właśnie objawienia Cataliny Rivas o duszach czyśćcowych. I mam postanowienie, że będę znosić mój krzyż codzienności za te dusze, wypełniać sumiennie moje obowiązki za nie. Jak bardzo im to pomaga - tym, którzy dla zbawienia siebie już nic zrobić nie mogą, a tak chętnie zrobią coś dla nas. Chciałabym, żeby w moim życiu było inaczej, ale bez szemrania, nawet w myślach będę znosić to co jest. Ciekawe czy mi się uda.
Czytam Was i wstydzę się ...bo jestem zmęczona moja niepewnością, brakiem cierpliwości, znoszeniem niedogodności i tym, ze nie mam tej radości, której od siebie wymagam,za którą tęsknię.Jednocześnie dziękuję za każdy dzień Bogu z nadzieją na więcej...
Ja bym chciała zobaczyć wiele miejsc na Ziemi. Stany, Australię. I wydaje mi się, że jest dla mnie bardzo ważne robić to, co w danym momencie jest do zrobienia. Chowanie prania do szuflad na przykład. Często od tej codzienności uciekam, od dzieci zwłaszcza. Nie podoba mi się ton tego fragmentu książki, ale myślę, że warto prosić Boga o akceptację tego, co nam dał. Ja muszę nieraz tę prośbę ponawiać kilkanaście razy dziennie.
Emilio_K - piękny pomysł! Jesteś niesamowita. Dziękuję! I godny naśladowania...Podejmuję jak najlepiej to, gdzie jestem. Takie małe nic. Ale czasem i to owocuje - ufam!
Szczurzysko, oj faktycznie nie masz łatwo. Może pomoże Ci myśl, że na tej Ziemi w ogóle trudno o stany idealne. I może w Polsce miałabyś te najważniejsze dla Ciebie możliwości jak choćby dostęp do Kościoła ale np inne sprawy byłyby trudniejsze...
za dużo przemyśleń, żeby odpisywać osobno, więc będzie chaotycznie i nie po polsku czasem, bo 5-dniowa żabka leży mi na brzuchu i mi trochę niewygodnie... Dziś wychodziłam z sypialni tylko do WC i raz do kuchni złapać coś do jedzenia. Cieszę się na wycieczkę na obiad - to jest dopiero więzienie. Książkę zamówiłam, już jest w drodze. Radośnie służyć, wykonywać swoją pracę rzetelnie to owszem Opus Dei, ale też ewangeliczny nakaz dla każdego chrześcijanina. Zmieniać "pampki" 16 razy dziennie to jest herozim w czystej postaci, zwłaszcza, jak się człowiek nachyla, a potem nie może wyprostować. Myślenie, że chciałabym robić rzeczy większe to podszepty pychy. Ale owszem, zdarza się tak myśleć, w końcu w dodatku talent mam większy niż niejeden uczestnik telentycznego teleturnieju - miałam takie perspektywy, czy ich zarzucenie nie jest zakopywaniem owych talentów (jaki ten diabeł potrafi byc pzebiegły). A przecież Bogu milsze jest, że śpiewam na dobranoc kołysanki dzieciom a w kościele Jemu psamy, niżbym miała być solistką Opery Narodowej... Jakie piękne Słowo Boże było w minionm tygodniu codziennie... dla umocnienia
Komentarz
Lodge’s The High Calling i światowym ambasadorem biednych z ramienia
Compassion International. Posiada wykształcenie z zakresu psychologii i
edukacji. Razem z mężem prowadzi gospodarstwo rolne w wiejskiej społeczności w
Ontario. Wspólnie wychowują szóstkę dzieci, uprawiają pole i wznoszą
nieustanne podziękowania za wszystko), weszłam na jej bloga: www.aholyexperience.com.
I, doprawdy, trudno powiedzieć o niej, że się poddała, zdziadziała i marudzi...
dlaczego ja tak nie potrafię, dlaczego mam takie masakrycznie cholernie
szare życie, też chce robic wielkie rzeczy a jakoś nie wychodzi, ledwie
sił starcza by dom i dzieci ogarnąć.....ale oddaje to Bogu
----------------------------------------------------------------------
Aga, a może to chodzi o to, że Tobie nie podoba się tu gdzie aktualnie jesteś, widzisz siebie gdzie indziej? sorki, mało ynteligętnie to napisałam, ale chodzi mi o akceptację swojego życia obecnego - najbardziej to nam by się chciało właśnie rzeczy wielkich, czuć się społecznie potrzebną i w ogóle robić "karierę" w głoszeniu miłości Boga - bo wtedy ma to sens, inni się nawracają i tak dalej, my jesteśmy doceniane i tak dalej, bo przecież, jaki ma sens zmienianie pampka 16 raz dziennie? gdzie tu heroizm? gdzie tu można chwałę Bogu oddawać?
albo jak cała rodzina rota przechodzi - z autopsji - siedzieć z zarzyganym dzieciem pół nocy, w między czasie latając do kibla? albo jak dwoje dzieciów jazgocze cały dzień a trzecie jest chore?
Aga, ja też mam masakrycznie cholernie szare życie - ale to chyba właśnie chodzi o to by w tej codziennej nudzie zobaczyć Pana Boga i Jego wielkość bo łatwo mi się wyobrazić w roli "społecznicy" - tam jest zawsze ładniej, łatwiej i milej i fajniej no w każydm razie lepiej niż tu gdzie aktualnie jestem i kim jestem. a jestem w domu z dziećmi i jestem żoną, matką, pielęgniarką, adwokatem, clownem i cholera niewiem kim jeszcze
aaa i autorka jest dla mnie zwykłą kobietą - nie robi nic takiego czego i ja bym nie mogła zrobić
Popatrz, ten blog nie jest pisany przez kogoś niezwykłego. Autorka jest bardzo zwyczajna i swoją zwyczajność afirmuje. Niezwykła jest może tylko jej wiara.
Masz piękną rodzinę, jesteś piękną kobietą. Jak założysz bloga z Waszymi zdjęciami i relacjami z szarej codzienności, będę czytać z rozkoszą Jeśli potrzebujesz - działaj. Jeśli nie - może to po prostu nie ten moment.
Może dlatego ta książka tak mnie poruszyła. Zamieszkując na wsi, nie podążaliśmy wcale za swoimi marzeniami, raczej za potrzebą kąta na ziemi. Z żalem opuściliśmy miasto, raczej. Czułam, że to jak wyjście na pustynię. Że to będzie hardcore. I nie pomyliłam się
Powiem Wam tylko, że ta pani, kiedy pisze książkę, najmłodsze dziecię ma w wieku chyba czterech lat. Potem synek - 6. Reszta uczy się już sama, pomaga w gospodarstwie. To nie jest mama maleńkich dzieci. Więc która z nas może powiedzieć, co ją jeszcze czeka? Ona nie wiedziała.
To, co pisze, pomaga przetrwać czas "maleńkich dzieci". Pokazuje też, że głęboka i realna relacja z Bogiem jest jak okno w samotności. Siedzisz w domu sama, urobiona po łokcie, a życie masz jak pilot-oblatywacz:)
No i ta pani to wie, ale też jeszcze walczy, żeby przełożyć wiedzę na praktykę. I to jej świadectwo jest takie poruszające najbardziej.
Babki, nadmienię tylko, że bez dzieci też życie bywa chwilami szare i monotonne...może właśnie dlatego, że bez dzieci? Byliśmy dwa dni u rodzinki na wsi, były rodziny moich kuzynów...raem 7 dzieci...od razu wesołe zamieszanie:
Adaś: Babciu, gdzie masz mikser (bo chłopak uwielbia gotować). 12 latek ugotował nam zupę z dyni, upiekł placek, który zniknął nim zaparzyła się herbata, to upiekliśmy drugi
Albo Isia mówiąca: Ja uwielbiam, kiedy jest ognisko
:P
Próbuję odnajdywać sens właśnie tu i teraz, w takiej sytuacji, w jakiej Pan Bóg mnie postawił...w monotonii pracy - ufam, że i w tym jest sens
Dziewczyny, chciałam pocieszyć, że bez dzieciakó Wasze życie byłoby jeszcze bardziej monotonne...bo może nikt by od Was nic nie chciał...
i to jest dopiero tragedia
ale mogę sobie wyobrazić, że o chwili wytchnienia czasami marzycie
Nie ma lasów, tam gdzie mieszkasz? @-)
Dobrze, że zaczynacie ED :-h i miłego wypoczynku we wrześniu życzę.
Chciałabym, żeby w moim życiu było inaczej, ale bez szemrania, nawet w myślach będę znosić to co jest. Ciekawe czy mi się uda.
Emilio_K - piękny pomysł! Jesteś niesamowita. Dziękuję! I godny naśladowania...Podejmuję jak najlepiej to, gdzie jestem. Takie małe nic. Ale czasem i to owocuje - ufam!
Szczurzysko, oj faktycznie nie masz łatwo. Może pomoże Ci myśl, że na tej Ziemi w ogóle trudno o stany idealne. I może w Polsce miałabyś te najważniejsze dla Ciebie możliwości jak choćby dostęp do Kościoła ale np inne sprawy byłyby trudniejsze...
Książkę zamówiłam, już jest w drodze.
Radośnie służyć, wykonywać swoją pracę rzetelnie to owszem Opus Dei, ale też ewangeliczny nakaz dla każdego chrześcijanina.
Zmieniać "pampki" 16 razy dziennie to jest herozim w czystej postaci, zwłaszcza, jak się człowiek nachyla, a potem nie może wyprostować. Myślenie, że chciałabym robić rzeczy większe to podszepty pychy. Ale owszem, zdarza się tak myśleć, w końcu w dodatku talent mam większy niż niejeden uczestnik telentycznego teleturnieju - miałam takie perspektywy, czy ich zarzucenie nie jest zakopywaniem owych talentów (jaki ten diabeł potrafi byc pzebiegły). A przecież Bogu milsze jest, że śpiewam na dobranoc kołysanki dzieciom a w kościele Jemu psamy, niżbym miała być solistką Opery Narodowej...
Jakie piękne Słowo Boże było w minionm tygodniu codziennie... dla umocnienia