Nie chodzi o odgradzanie całego morza. Chodzi żeby to było dobrze oznaczone jako czarny punkt. Ja nie mam nic do kąpania się na plażach niestrzeżonych, ale nie w czarnych punktach.
Ratownikiem nie zostanę ale jak pracowałam w mojej pierwszej pracy w przedszkolu i miałam nieodpowiedzialną dyrektorkę która jak tylko widziała mnie z moją grupą w ogrodzie otwierała drzwi i wypuszczała swoją grupę i szła robić papiery. Tym sposobem miałam pod opieką 50 dzieci w wieku 3-5lat, ani przez moment nie czułam się zwolniona z odpowdzialności za nie swoje dzieci , a jednocześnie zdając się nie sprawę z zagrożenia , po nieudanej interwencji u dyrektorki zgłosiłam rodzicom z tamtej grupy. Oczywiście pracowałam tak tylko rok bo nie byłam wygodnym pracownikiem.
Jeśli ratownik każdego dnia widział że pomimo zakazu ludzie się kąpią w czarnym punkcie to powinien zgłosić, wiedząc o zagrożeniu, jeśli natomiast sytuacja miała miejsce pierwszy raz bo wszyscy inni respektowali zakaz to tym bardziej powinien po wezwaniu pomocy szukać dzieci w wodzie a nie na plaży wiedząc o zagrożeniu w tym miejscu . Dlaczego na dzień po tragedii w tym miejscu podwojono opiekę, nagle miejsce zrobiło się bardziej niebezpieczne niż przez całe wakacje? Skoro wszystko było w porządku to poco te zmiany?
Daleka jestem od oskarżania ratownika, że zawinił, tak jak daleka jestem od oskarżania rodziców. Uważam, że to czyja to wina rozstrzygnie dochodzenie, może niczyja, w końcu czy nam się to podoba czy nie wypadki też się zdarzają.
Niestety-ale teraz nie ma pojęcia "nieszczesliwy wypadek", "głupota ludzka-głupota dziecięca" - zawsze musi znaleźć sie winny, szczególnie jeśli sprawa dotyczy dzieci. Teraz to nawet chyba nie ma uznania, ze człowiek, który złamał nogę na chodniku uległ nieszczęśliwemu wypadkowi- też można spróbowac znaleźć winnego-choćby zarządcę miejsca. No, chyba, ze idzie o wypłatę odszkodowania - wtedy często okazuje się, ze jednak te wypadki istnieją
@maliwiju Ratownik sam nie dostrzeże , że ktoś się topi kilkadziesiąt metròw dalej przy plaży niestrzeżonej, bo to nie jest jego teren pracy, on obserwuje swòj strzeżony rewir. Chyba że ktoś przybiegnie mu powiedzieć że coś się dzieje poza miejscem jego pracy i będzie odciągał ratownika z jego miejsca pracy- ale wtedy jak będzie jednocześnie akcja ratownicza na strzeżonym terenie, to topielec na niestrzeżonej i tak utonie. Poza tym ratownik opuszczając swòj rewir naraża się na konsekwencje prawne gdyby w tym czasie ktoś tam utonął w jego rewirze a jego by nie było na stanowisku. Szanujmy pracę innych i pilnujmy swoich dzieci a wszyscy będą bezpieczni. Poza tym nie rozumiem jak można wzywać ratownika poza jego miejsce pracy i zawracać gitarę! Jak człowiek się rozłożył tam gdzie nie ma ratownika to na własną odpowiedzialność, tylko jak można w takiej sytuacji ściągać ratownika że strzeżonej plaży???
Miałam się już nie wypowiadać, ale czuję się zobowiązana, bo to ja napisałam, że JEŻELI ratownicy wiedzą, że regularnie ktoś się kąpie w tym super niebezpiecznym miejscu, to to jest błąd w sztuce.
I nadal tak uważam. Systemowy błąd. Coś jest zorganizowanie nie do końca prawidłowo.
Ale nie obwiniam tego konkretnego ratownika, który miał wtedy dyżur. Nie wiem, co się tam dokładnie wtedy działo.
Podobnie jak @maliwiju widzę, że można by poprawić infrastrukturę. I mam nadzieję, że ta tragedia posłuży temu, by wszystkie falochrony były lepiej oznaczone. Z różnych stron. Większymi tablicami. Z bardziej łopatologiczną informacją.
Nie widzę w takim stwierdzeniu szukania na siłę winnego.
Gdyby jakaś tragedia spotkała moje dziecko lub kogoś bliskiego, i wiedziałabym, że osoba zaangażowana w sytuację czy też w jakiś sposób za nią odpowiedzialna (lekarz, ratownik, pielęgniarka, nauczyciel, ktokolwiek) nie działała w złej wierze, nie pozwałabym takiej osoby do sądu.
Bo to by było kolejne złamane życie – a po co to komu?
No chyba, żeby chodziło o winę wynikającą z działania z premedytacją, to co innego. Wówczas może być rzeczą słuszną ukaranie takiej osoby – by nie szkodziła już innym
O co jeszcze mi chodzi, to że ja np. jako ratownik pracujący w takim miejscu (50 m od bardzo niebezpiecznego miejsca, o którym wiedziałabym, że jest używane do kąpieli) czułabym SPRZECIW SUMIENIA. Podobnie gdybym jako lekarz pracowała w szpitalu, robiącym masowo aborcje, czy jako pielęgniarka w domu starców, gdzie się świadomie zaniedbuje pacjentów.
Tu chodzi o to, jak to jest zorganizowane. Jeżeli wiadomo, że w tym punkcie ciągle ktoś się topi, to nie stawia się jednego małego znaku z nastawieniem, że jak komuś zależy na bezpieczeństwie, to go sobie zauważy i przestudiuje.
I uprzedzę przewidywany kontrargument: tak, wiem, zawsze się znajdą tacy, którzy świadomie zignorują ostrzeżenie – no trudno, na to się już nic nie poradzi. Ale zarządca danego miejsca ma moralny obowiązek umieścić informację, która dotrze do osób wchodzących na ten odcinek plaży od strony miejscowości/głównym wejściem, od strony morza, i z obu stron linii brzegowej.
Taka sucha informacja „liczne przypadki utonięć” może nie trafiać do niektórych, bo co to znaczy, że tam są te przypadki utonięć?
Może akurat tak się pechowo złożyło, że więcej tam trafiło osób nie umiejących pływać? Ale ja przecież umiem pływać, to sobie poradzę.
Myślę, że dużo osób, rozumiejąc dokładnie, dlaczego w tym miejscu jest zakaz, nie wejdzie do wody.
Powinna tam być informacja, że:
-jest tam wyjątkowo głęboko -są częstsze niż w innych miejscach prądy wsteczne (i co robią) -wystęują tam silniejsze fale i zawirowania wody.
No mnie by taki opis zniechęcił, nawet jakby oficjalnie nie było zakazu.
Zapalenie papierosa to to samo, co utonięcie. OK, nie mam więcej pytań.
Niech już nawet by został ten sam znak – taki problem postawić go co parę metrów?
Dobra, odmeldowuję się z dyskusji, chciałam tylko sprostować i napisać jasno, że nie oskarżam tych konkretnych ratowników, bo może mogło tak z mojego wpisu wynikać.
Ja mam takie przejście do szkoły. Tragedia na tragedii. Nie ma świateł i jest z górki zza zakrętu, droga szybkiego ruchu na Lublin. Sama się boję tam przechodzić a co dopiero z dziećmi. Szczęściem zaczęli przebudowywać, ale kupa ludzi zginęła. Ale co tam mogę se dzieci wziąć na ED, ewentualnie zapisać do szkoły o 10 km dalej...
Komentarz
Oczywiście pracowałam tak tylko rok bo nie byłam wygodnym pracownikiem.
Jeśli ratownik każdego dnia widział że pomimo zakazu ludzie się kąpią w czarnym punkcie to powinien zgłosić, wiedząc o zagrożeniu, jeśli natomiast sytuacja miała miejsce pierwszy raz bo wszyscy inni respektowali zakaz to tym bardziej powinien po wezwaniu pomocy szukać dzieci w wodzie a nie na plaży wiedząc o zagrożeniu w tym miejscu .
Dlaczego na dzień po tragedii w tym miejscu podwojono opiekę, nagle miejsce zrobiło się bardziej niebezpieczne niż przez całe wakacje? Skoro wszystko było w porządku to poco te zmiany?
W końcu ktoś winny być musi...
Teraz to nawet chyba nie ma uznania, ze człowiek, który złamał nogę na chodniku uległ nieszczęśliwemu wypadkowi- też można spróbowac znaleźć winnego-choćby zarządcę miejsca.
No, chyba, ze idzie o wypłatę odszkodowania - wtedy często okazuje się, ze jednak te wypadki istnieją
I nadal tak uważam. Systemowy błąd. Coś jest zorganizowanie nie do końca prawidłowo.
Ale nie obwiniam tego konkretnego ratownika, który miał wtedy dyżur. Nie wiem, co się tam dokładnie wtedy działo.
Podobnie jak @maliwiju widzę, że można by poprawić infrastrukturę. I mam nadzieję, że ta tragedia posłuży temu, by wszystkie falochrony były lepiej oznaczone. Z różnych stron. Większymi tablicami. Z bardziej łopatologiczną informacją.
Nie widzę w takim stwierdzeniu szukania na siłę winnego.
Gdyby jakaś tragedia spotkała moje dziecko lub kogoś bliskiego, i wiedziałabym, że osoba zaangażowana w sytuację czy też w jakiś sposób za nią odpowiedzialna (lekarz, ratownik, pielęgniarka, nauczyciel, ktokolwiek) nie działała w złej wierze, nie pozwałabym takiej osoby do sądu.
Bo to by było kolejne złamane życie – a po co to komu?
No chyba, żeby chodziło o winę wynikającą z działania z premedytacją, to co innego. Wówczas może być rzeczą słuszną ukaranie takiej osoby – by nie szkodziła już innym
O co jeszcze mi chodzi, to że ja np. jako ratownik pracujący w takim miejscu (50 m od bardzo niebezpiecznego miejsca, o którym wiedziałabym, że jest używane do kąpieli) czułabym SPRZECIW SUMIENIA. Podobnie gdybym jako lekarz pracowała w szpitalu, robiącym masowo aborcje, czy jako pielęgniarka w domu starców, gdzie się świadomie zaniedbuje pacjentów.
Tu chodzi o to, jak to jest zorganizowane. Jeżeli wiadomo, że w tym punkcie ciągle ktoś się topi, to nie stawia się jednego małego znaku z nastawieniem, że jak komuś zależy na bezpieczeństwie, to go sobie zauważy i przestudiuje.
Taka sucha informacja „liczne przypadki utonięć” może nie trafiać do niektórych, bo co to znaczy, że tam są te przypadki utonięć?
Może akurat tak się pechowo złożyło, że więcej tam trafiło osób nie umiejących pływać? Ale ja przecież umiem pływać, to sobie poradzę.
Myślę, że dużo osób, rozumiejąc dokładnie, dlaczego w tym miejscu jest zakaz, nie wejdzie do wody.
Powinna tam być informacja, że:
-jest tam wyjątkowo głęboko
-są częstsze niż w innych miejscach prądy wsteczne (i co robią)
-wystęują tam silniejsze fale i zawirowania wody.
No mnie by taki opis zniechęcił, nawet jakby oficjalnie nie było zakazu.
Zapalenie papierosa to to samo, co utonięcie. OK, nie mam więcej pytań.
Niech już nawet by został ten sam znak – taki problem postawić go co parę metrów?
Dobra, odmeldowuję się z dyskusji, chciałam tylko sprostować i napisać jasno, że nie oskarżam tych konkretnych ratowników, bo może mogło tak z mojego wpisu wynikać.
Jest lato, spędzamy czas nad wodą, więc wyciągam ważny wątek dla przypomnienia.
I zamieszczam tytułowy artykuł, też dla przypomnienia.
Uważajmy!
https://www.ostrow24.tv/news/60015-tonacy-nie-wyglada-jakby-sie-topil.html
https://opoka.news/ratownik-wodny-nieodpowiedzialnosc-ludzi-wypoczywajacych-nad-woda?fbclid=IwAR0tRLNPXy-fNwnbhyalaWaXuCojoJKLbIzmE51m5rOXt7V87fqNYG0lWJA