Może się zgadza jeśli chodzi o Amerykanów czy Włochów. W Polsce myślę, że mało kto jest tak z wyboru konsumpcyjnym singlem. Ludzie nie zakładają rodzin, nie wiążą się z nikim na serio ze strachu, bo młode pokolenia przeżyły najpierw puste pólki PRLu, więc mają jakiś lęk, że nie zapewnią przyszłym dzieciom choćby odpowiedniego pożywienia , kolejne widziało jak ich rodzice tyrali po kilkanaście godzin aby zapłacić za czynsz, lub połowa z nich nie miała pracy i wyjechali za granicę, rodziny się porozpadały, w związku z czym ci młodzi boją się powtórzyć ich błędy. Nawet ludzie z mojego jeszcze pokolenia ( dzisiejsi 40 i prawie 40 latkowie) to dzieci rozwodników lub osób które miały poważne problemy z utrzymaniem rodziny i możliwością poświęcenia czasu małżonkowi i dzieciom. A teraz jest nagonka na rodzinę , na rodziców , ludzi nazywa sie nieodpowiedzialnymi tylko dlatego, że decydują sie na urodzenie kolejnego dziecka, czy już za sam fakt podjęcia decyzji o związku na całe życie. Ludzie nie potrafią też rzucić wszystkiego na jedną kartę i zaufać sobie nawzajem a żeby stworzyć dobry związek trzeba otworzyć serce i umysł na drugą osobę bezgranicznie i na dodatek musi to być w zgodzie ze samym sobą ale żeby to działało musi być obustronne.
Singiel - człowiek Nowego Wspaniałego Świata. Nie przeludnia biednej zanieczyszczonej ziemii, jest idealnym konsumentem. Ma kasę bo zarabia i wydaje tylko na siebie i ma maksymalnie rozdmuchane przez reklamę potrzeby. Po erze singli będzie duuużo miejsca na świecie dla naprawdę bogatych.
O ile nasze dzieci nie będą sterylizowane odgórnie albo unia nie wprowadzi limitów na dzieci lub też zezwoleń lub w przypadku nieposłuszeństwa wobec władz- przymusowych aborcji....
A mnie się wydaje,że single lubią mówić,że są samotni z wyboru bo ciężej jest się przyznać,że jestem sam bo nie trafiłem na swoją połówkę.Owszem są na pewno tacy, którym życie bez zobowiązań odpowiada ale ile ludzi poszukuje. Tyle,ze wymagania też rosną. Era komputera- portale randkowe rosną jak grzyby po deszczu.Dla kogo?
Jako długoletnia singielka nie z wyboru myślę, że to nie takie wszystko proste do oceny. Fakt, znaleźć odpowiednią osobę też niełatwo. Nie zawsze Pan Bóg od razu kogoś odpowiedniego przysyła...
Czasem warto przejść przez parę toksycznych relacji, by docenić dobrego człowieka i człowieka dla nas...
Takich niezdecydowanych, wiecznych singli, zwłaszcza panów jest sporo, nawet w grupach modlitewnych, w kościele katolickim. Wypłakują się, że są bezżenni, ale jak trzeba powziąć kroki poważne, zadeklarować się, to jest ucieczka.
Myślę, że single, to czasem nie tyle dzieci dobrobytu, co raczej dzieci strachu przed bezrobociem i tzw. korporacyjnej mentalności, która zawłaszcza coraz większe obszary naszego życia zawodowego. Trzeba się wykazywać, być efektywnym, mieć wyniki, bo inaczej zwyczajnie zwolnią i zostanie się bez środków do życia. Gdzie tu czas i przestrzeń na poważny związek?
Tyle trąbi się o niżu demograficznym, o polityce prorodzinnej, a jak przychodzi, co do czego, to widzę, ze koleżanki dzieciate są pod obstrzałem, są niewygodne, bo jednak nie zawsze dyspozycyjne, bo zaabsorbowane dziećmi itp.
Tak to wygląda, więc singielstwo nie tylko z wygody, ale myślę też z niemożności znalezienia czasu i sił na życie prywatne.
To a propos singli na uczelniach. Ale uniwersytety to zawsze były wyjątkowe pod tym względem. Czasem życie naukowe przypomina życie zakonne. Współmałżonek ma do wyboru zaakceptować taki stan rzeczy, lekko go zmodyfikować albo nie wytrzyma z naukowcem.
@AgaMaria - może też naukowiec sobie odpuścić samorealizację i wielkie ideały i skoncentrować się na rodzinie, a naukę, to tylko tak, od niechcenia, lewym tylnym odnóżem popychać ;-)
niedawno zaczęłam bardziej wszystkiemi odnóżami popychać, bo jak byłam młodsze, to właśnie mi się nie chciało, marzyłam o rodzinie, nudziły mnie te działania naukowe, teraz bardziej cieszą.
Akurat mam w otoczeniu takie osoby, które próbują wypełnić to, co prawie niemożliwe - nie zaniedbać swojej rodziny, w tym dzieci i wypełnić wymogi pracodawcy i systemu na uczelniach...
Serio, nie znam kobiety, która by odmówiła małżeństwa z powodu "ideałów naukowych"...jak jest z prokreacją nie wiem. Natomiast na uczelniach sporo osób, które właśnie nie mogły mieć własnej dziatwy "zrobiło karierę". Taka kompensacja?
Nie trzeba być naukowcem aby praca wypełniała całe życie a utrzymać z tej pracy człowiek może tylko siebie i ewentualnie jednego kota lub niedużego psa.( no chyba, że się chce mieć łatkę nieodpowiedzialnej i lekkomyślenej osoby jak większość z nas) Nie dziwię się, że ludzie uciekają stąd, szczególnie ci co mają rodziny albo chcą mieć w przyszłości dzieci. Tym bardziej jak komuś wyprano mózg, że na dzieci trzeba mieć doskonałe warunki, żonie /mężowi mieć co do zaoferowania, jakieś banały o odpowiedzialnym planowaniu rodziny i takie tego. Nie wiem jak jest w przypadku młodych mężczyzn, ale np. moja siostra trafiała na samych beznadziejnych chłopaków a czas przeleciał. A wiązać się z kimkolwiek kto w dodatku ma jakieś obciążenia w postaci byłych konkubin, albo eksżony nie ma sensu.
A mnie się wydaje, że jeżeli ktoś opiekuje się zwierzakiem i to daje mu jakąś namiastkę uczuć do człowieka, to mu wolno...i dobrze, że te pokłady ciepła w sobie ma, choćby wobec mniejszych stworzeń ;;) >:D<
W ogóle jestem pełna podziwu jak ludzie radzą sobie z życiem, ze swoim życiem, w tym z samotnością też. I to jest dzielność przed ludźmi, przed Bogiem.
Single dzieci dobrobytu...nie wydaje mi się...widzę wkoło ludzi z niewypełnionym powołaniem i trochę tym faktem sfrustrowanych.
Nie każdemu dar macierzyństwa / ojcostwa jest dany. Z drugiej strony te osoby czasem żałowały, że dzieci nie miały, ale przecież nie były w małżeństwie, więc dla katolików i tak no way...
Skomplikowane to wszystko, więc dlatego pełna podziwu jestem dla osób samotnych, a pozbieranych, niezgorzkniałych, służących innym, dających świadectwo itp.
Historia pokazuje ze katolicy mieli władze i pieniadze a jesli nie to mieli godnosc i sluzyli biedniejszym i slabszym..i przede wszydtkim Bogu. Jak czytam ze tylko bieda i nieszczęście daje wiarę i spelnienie to mi słabo.
Moja siostra jest "singlą". Ma 30 lat, dobry zawód, własne mieszkanie i samochód. I... fajna z niej dziewczyna nic jej nie brakuje:) I nie ukrywa że... jej z tym smutno. Poprostu jakoś tak dotąd się nie ułożyło. Kocha dzieci, bardzo chciałaby mieć swoje. Mówi o tym otwarcie, nie udaje że tak super być singielką pomimo że lata sobie po świecie z koleżanką, zwiedza itp- zamieniłaby się od zaraz ze mną, mamą czwórki:) bardzo ją kocham i życzę jej wspaniałego męża :x
Bo wymagania rosną wraz z wiekiem. Ale z drugiej strony przecież nie ma sensu wchodzić w jakikolwiek związek po to by nie być samemu, bo obydwoje na dłuższą metę nie będą w nim szczęśliwi. Poza tym im ktoś starszy tym trudniej mu chyba pójść na kompromisy w związku i to też dość utrudnia sprawę.
A mi się wydaje, że single to często ludzie z porozbijanych rodzin, lub dzieci akloholików, które potem boją sie związków na poważnie. Albo panicznie boją się biedy, lub że zostaną porzuceni, zdradzeni.
W dzisiejszych czasach położony jest nacisk na wygodę i realizację własnych marzeń. Narzucanym przez środowisko marzeniem jest najczęściej wysoka pozycja społeczna oraz odpowiedni poziom życia, podróże, bankiety, modne ubrania, gadżety. Dzięki temu chcemy skończyć jak najszybciej/najłatwiej najlepszą możliwą uczelnię i zdobyć dobrą pracę z wysoką pensją. Najłatwiej się uczyć kiedy brak innych obowiązków, fajnie jest poflirtować, ale tak bez zobowiązań żeby nie przeszkadzało nauce. Po szkole znalezienie pracy i utrzymanie się w niej, to niemal cały dostępny czas młodego człowieka. Nawet nie zauważa jak przekracza trzydziestkę. Ponieważ jest nastawiony na wygodę, wymagania wobec partnera rosną coraz bardziej. Niechęć do ustępstw z osiągniętego poziomu życia również. I tak na dość leniwym szukaniu upływa kolejne dziesięć lat. Singielstwo to naturalna forma życia nastawionego hedonistycznie.
Od najmłodszych lat dzieci uczą się, że mają prawa, a o obowiązkach to czasem coś może i rodzice powiedzą, ale kto by tam "starych" słuchał. najważniejsze przecież są prawa. I tak rośnie kolejne pokolenie hedonistów, do czasu aż "kolejni barbarzyńcy" nie zastąpią praw obowiązkami. Tylko będzie to już inny naród i inne tradycje. A o nas kiedyś będzie można przeczytać w historycznej książce.
Myślę że tu są dwa jakby to powiedzieć typy:)? Może głupio określiłam. Jedne tak jak pisałam o mojej siostrze, są singielkami nie całkiem że tak powiem z wyboru. Tzn chętnie wyszłyby za mąż i urodziły dzieci, ale może się nie poukładało, może nie spotkały odpowiedniego faceta (niekoniecznie mając jakieś mega wymagania, można czasem mieć pecha, jakieś złe doświadczenia.....) Moja Sio mówi tak- patrząc na nią ktoś pewnie ją zakwalifikuje do zadowolonych z siebie singielek, ma wlasne mieszkanie, niezłą pracę, stać ją na wycieczki zagraniczne itp ale tak wcale nie jest, głębi duszy jest ciepłą osobą która najzwyczajniej tęskni za miłością, za macierzyństwem, kocha dzieci (zresztą z dziećmi pracuje). Ale owszem, widzę wokół i nawet mam też w rodzinie, babeczki które no w sumie nie są wcale takie już mega młode (jak ja miałam 30 lat to rodziłam drugie dziecko...) , mieszkają z facetem albo jak to się mówi teraz "są" z facetem , imprezują, balują, wydają kasę, najważniejszą kwestią jest dla nich figura i zgrabne nogi i wogóle do glowy im nie przychodzi ślub czy dzieci. Może tak być że jak im przyjdą do głowy będzie nieco późno.... Myślę że często u podłoża tego stylu życia jest odejście od wiary, no bo w sumie co przeszkadza mieszkać z facetem bez ślubu? Tylko wiara. A jeśli chodzi to że nie chcą mieć dzieci (albo może niby chcą ale "kiedyś") to mnie się wydaje że tu duże znaczenie ma to co niektórzy nazywają kultem ciała. Muszę być piękna, muszę być idealnie zgrabna, nie mogę mieć rozstępów, itp itd..
Są to też ofiary czasów gdzie wszystko stoi na głowie, które próżno poszukują normalnej drugiej połowy. A co mają robić jak nie ma rodziny? Oddają się całkowicie pracy. A jak dają z siebie 100% to awansują, dobrze zarabiają, wyjeżdżają na zagraniczne wakacje. Ale czy są szczęśliwi? Moja rodzona siostra jest w takiej sytuacji.
Myślę że często u podłoża tego stylu życia jest odejście od wiary, no bo w sumie co przeszkadza mieszkać z facetem bez ślubu? Tylko wiara
Nie zawsze. Czasami szacunek do samej siebie. Ludzie nie wierzący z pokolenia mojej mamy brali śluby cywilne. Po co? Przecież można sie rozwieść. Przecież i tak nie bali sie piekła. Ale była inna mentalność mimo wszystko jeśli chodzi o szacunek do kobiet. Jakby ktoś zaproponował nawet niewierzącej dziewczynie konkubinat czy barabara bez zobowiązań to tak jakby ją uderzył w twarz, postawił na równi z patologią albo ulicznicą.
masz rację. A teraz jest chyba wydaje mi się odwrotnie. Ja kończyłam studia 11 lat temu. Wtedy jeszcze śluby studenckie były czymś normalnym, w mojej grupie było nas cztery mężatki kończąc studia (wszystkie te małżeństwa dobrze się mają i trwają nadal). Wtedy jeśli chłopak z dziewczyną chodzili ze sobą jakiś tam czas i byli dorośli normalne było myślenie o ślubie, o dzieciach.
Komentarz
:P
:-SS
Nie dziwię się, że ludzie uciekają stąd, szczególnie ci co mają rodziny albo chcą mieć w przyszłości dzieci.
Tym bardziej jak komuś wyprano mózg, że na dzieci trzeba mieć doskonałe warunki, żonie /mężowi mieć co do zaoferowania, jakieś banały o odpowiedzialnym planowaniu rodziny i takie tego.
Nie wiem jak jest w przypadku młodych mężczyzn, ale np. moja siostra trafiała na samych beznadziejnych chłopaków a czas przeleciał. A wiązać się z kimkolwiek kto w dodatku ma jakieś obciążenia w postaci byłych konkubin, albo eksżony nie ma sensu.
Jak czytam ze tylko bieda i nieszczęście daje wiarę i spelnienie to mi słabo.
I nie ukrywa że... jej z tym smutno. Poprostu jakoś tak dotąd się nie ułożyło. Kocha dzieci, bardzo chciałaby mieć swoje. Mówi o tym otwarcie, nie udaje że tak super być singielką pomimo że lata sobie po świecie z koleżanką, zwiedza itp- zamieniłaby się od zaraz ze mną, mamą czwórki:) bardzo ją kocham i życzę jej wspaniałego męża
:x
Od najmłodszych lat dzieci uczą się, że mają prawa, a o obowiązkach to czasem coś może i rodzice powiedzą, ale kto by tam "starych" słuchał. najważniejsze przecież są prawa. I tak rośnie kolejne pokolenie hedonistów, do czasu aż "kolejni barbarzyńcy" nie zastąpią praw obowiązkami. Tylko będzie to już inny naród i inne tradycje. A o nas kiedyś będzie można przeczytać w historycznej książce.
Jedne tak jak pisałam o mojej siostrze, są singielkami nie całkiem że tak powiem z wyboru. Tzn chętnie wyszłyby za mąż i urodziły dzieci, ale może się nie poukładało, może nie spotkały odpowiedniego faceta (niekoniecznie mając jakieś mega wymagania, można czasem mieć pecha, jakieś złe doświadczenia.....) Moja Sio mówi tak- patrząc na nią ktoś pewnie ją zakwalifikuje do zadowolonych z siebie singielek, ma wlasne mieszkanie, niezłą pracę, stać ją na wycieczki zagraniczne itp ale tak wcale nie jest, głębi duszy jest ciepłą osobą która najzwyczajniej tęskni za miłością, za macierzyństwem, kocha dzieci (zresztą z dziećmi pracuje). Ale owszem, widzę wokół i nawet mam też w rodzinie, babeczki które no w sumie nie są wcale takie już mega młode (jak ja miałam 30 lat to rodziłam drugie dziecko...) , mieszkają z facetem albo jak to się mówi teraz "są" z facetem , imprezują, balują, wydają kasę, najważniejszą kwestią jest dla nich figura i zgrabne nogi i wogóle do glowy im nie przychodzi ślub czy dzieci.
Może tak być że jak im przyjdą do głowy będzie nieco późno....
Myślę że często u podłoża tego stylu życia jest odejście od wiary, no bo w sumie co przeszkadza mieszkać z facetem bez ślubu? Tylko wiara. A jeśli chodzi to że nie chcą mieć dzieci (albo może niby chcą ale "kiedyś") to mnie się wydaje że tu duże znaczenie ma to co niektórzy nazywają kultem ciała. Muszę być piękna, muszę być idealnie zgrabna, nie mogę mieć rozstępów, itp itd..
w sumie co przeszkadza mieszkać z facetem bez ślubu? Tylko wiara
Nie zawsze. Czasami szacunek do samej siebie. Ludzie nie wierzący z pokolenia mojej mamy brali śluby cywilne. Po co? Przecież można sie rozwieść. Przecież i tak nie bali sie piekła. Ale była inna mentalność mimo wszystko jeśli chodzi o szacunek do kobiet. Jakby ktoś zaproponował nawet niewierzącej dziewczynie konkubinat czy barabara bez zobowiązań to tak jakby ją uderzył w twarz, postawił na równi z patologią albo ulicznicą.