Witaj, nieznajomy!

Wygląda na to, że jesteś tutaj nowy. Jeśli chcesz wziąć udział, należy kliknąć jeden z tych przycisków!

Minusy edukacji domowej

edytowano września 2016 w Edukacja domowa
To mój pierwszy po powitaniu post na forum. Czytam Was od dawna i bardzo zainteresowała mnie edukacja domowa. O plusach wiem, sama jestem teraz na etapie dostrzegania samych plusów :) Sęk w tym, że minusy też są, bo przecież gdyby ED taka super była, to szkoły świeciłyby pustakami. Ciekawi mnie zdanie tych, którzy mimo zgłębienia tematu nie zdecydowali się na ED, bądź z niej zrezygnowali.
Najbardziej niepokoi mnie ten brak kontaktu z innymi dziećmi. Mieszkam na wsi, w sąsiedztwie syn ma jednego kolegę, córka musi do koleżanki dojechać.Są oboje w skautach, ale tez daleko, no i więzi tak żadnych nie mają :( Syn nie ma w klasie żadnego dobrego kolegi, twierdzi, że chce w domu się uczyć, ale obawiam się, że po miesiącu będzie jęczał, że się nudzi i chce do kolegów. Córka już teraz oświadczyła, że szkoda jej koleżanek i ... kolegi ;) Syn obecnie IV klasa, córka - III. Od września środkowa będzie w zerówce, także czekałoby mnie ewentualne nauczanie trójki w asyście 3-latka i 2-latki. Do tego sama nie wiem, czy podołam, ale codzienne wożenie 15 km w jedną stronę, nerwowe poranki i dzieci, które widuje wieczorami po to tylko, by odrobić z nimi lekcje wykańczają mnie. Sama pracuję jako nauczyciel w szkole, więc dlaczego nie miałabym pracy przenieść do domu? I chociaż na 3 wywiadówki nie jeździć?
Czasu na decyzję niewiele. Pomożecie?
«13456720

Komentarz

  • edytowano maja 2014
    Koledzy kolegami, ale w moim odczuciu szkoła to nie tylko nauka stricte, przy okazji uczy szeregu zachowań społecznych. Bałbym się, że dziecko sobie później nie poradzi w świecie dorosłych. Ale być może praktyka wskazuje na coś innego? 
  • Dla mnie jedynym minusem byłby (teoryzuje!) czynnik finansowy. Jedno z rodziców musi być w domu więc drugie musi zarobić...
    Podziękowali 1Honorata
  • Przy większej ilości dzieci ten czynnik finansowy może być plusem-koszty uczęszczania do szkoły i przedszkoli mogą być wyższe niż pensja rodzica. Podręczniki, wyprawki, najróżniejsze składki, wycieczki, wyjścia, koszty dowożenia etc. - tego potrafi być sporo...
  • wystarczy tez ze dziecko przyniesie wiruska lub bakterie ze szkoly i w ciągu tygodnia 270zl idzie na leczenie rodziny..

    to są koszty ktore ponoszę w zerówce..

    ja byłam w poradni i uzyskałam papier na ED dla 5 latki, jednak wycofaliśmy się z tego z mężem i chyba jednak dobrze, gdyż po pierwsze u nas problem organizacyjno motywacyjny się pojawia a poza tym, jednak te kontakty z dziećmi..ja nie zapewniłabym jej towarzystwa, a ona potrzebuje mieć koleżanki  mimo tego że z siostrą też się fajnie bawi. W naszej sytuacji ED oznaczałaby izolację społeczną..
  • Minusy edukacji domowej (z doświadczenia własnego i obserwacji innych rodzin ED):
    - otoczenie się czepia i formułuje różne nieuzasadnione zarzuty, co może powodować tendencję do tłumaczenia, że nie jest się wielbłądem;
    - trzeba się raz na jakiś czas użerać z poradnią p-p i pamiętać o terminowym załatwieniu różnych papierologii;
    - egzaminy bywają stresujące - zwykle bardziej dla rodziców niż dla dzieci, choć mam poczucie, że z czasem można się trochę wyluzować;
    - jeden z rodziców lub jakaś najęta osoba musi nadzorować naukę dzieci - im mniejsze dzieci, tym bardziej na stałe musi ktoś z nimi być w domu; ma to istotny aspekt finansowy;
    - nie ma okazji żeby odpocząć od własnych dzieci ;-) (dla mnie nie problem, bo mogę ich wywalić do ogródka albo wysłać do lasu po chrust, ale niektórzy się na to skarżą);
    - przez fakt bycia "poza systemem" trzeba czujniej samemu pilnować różnych spraw - np. udział dzieci w konkursach (dzieci szkolne mają proponowany z automatu, dzieci w ED - raczej nie), przygotowanie do sakramentów, badania przesiewowe robione w szkole (np. badanie wad postawy, czy badanie dojrzałości szkolnej w zerówce);
    - potrzeba zagospodarowania dziecku znacznej ilości wolnego czasu, który w innym przypadku spędzałoby w szkole.
    Na szybko więcej mi do głowy nie przychodzi.
    Podziękowali 1Honorata
  • Myślę, że izolowane minusy ED, bez minusów systemu nie mają sensu. No chyba, że lepszy diabeł oswojony, czy jak to się tam nazywa.
  • @agga - ale minusy systemu mogą obserwować praktycznie wszyscy, co mają dzieci w systemie. Czyli prawie wszyscy w ogóle. Rozumiem, że autorce wątka chodziło o to, żeby osoby, co siedzą już w ED podzielili się swoimi przemyśleniami na temat minusów ED.
    Gdyby mnie zapytała o minusy systemu, to bym, na podstawie mojego doświadczenia, mogła długą listę wygenerować. W takich aspektach (szukanie dziury w całym lub mniej całym) potrafię być bardzo twórcza ;-)
  • Z tą izolacją i radzeniem sobie to ściema jest, wydaje mi się. Nasze dzieci, nauczone przebywania i z dzidziusiami  z dorosłymi, zachowują się w świecie swobodniej niż wiele dzieci szkolnych, żyjących w izolowanej grupie rówieśniczej. Choć na pewno gen ma znaczenie, i nastawienie rodziców, i nacisk rodziców na relacje społeczne.

    Cenne bardzo są zajęcia dodatkowe, systematyczne i na zewnątrz.
    Minusy generalnie dostrzegam dla rodziców, nie dla dzieci - te, o których pisze Katarzyna. Ale frajda też jest duża, do naszego stylu życia i charakterów ED bardzo pasuje.
  • Świetny film oglądaliśmy ostatnio, w tle o dziewczynce w ED i chłopcu, którego tłamsiła szkoła. Może znacie?  "Mój przyjaciel delfin", inspirowany prawdziwą historią Winter, delfina, który stracił płetwę ogonową.
  • Uważam, że ktoś kto nie uczy w domu, ma małe pojęcie o minusach. Te bowiem pojawiają się z czasem, zależą od samych rodziców, dzieci, otoczenia. 
    My uczymy za granicą, więc wejście w system szkolny to masa zabawy w dowożenie, spotkania z nauczycielem, masa lekcji zadanych do domu, długi dzień w szkole. W domu jest swoboda co do nauki, mogę uczyć czego chcę, nie obowiązuje mnie program ani egzaminy. Te zdaje uczeń, jak chce, w terminie egzaminów po szkole sredniej, jak gimnazjalny i matura. Czyli same plusy, wydaje się. Ale my zobaczyliśmy i minusy. Dzieci nie mówią po angielsku (młodsze), bo nie mamy w otoczeniu rodzin anglojęzycznych, dzieci nie bawią się z innymi, nie znają zatem słowa po angielsku. Najstarszy mówi, ale od momentu odejścia ze szkoły, ta zdolność słabła. Inne rodziny ED nie były zainteresowane spotkaniem, nawiązaniem znajomości. Więc problem języka trzeba było rozwiązać. I od stycznia posłaliśmy najstarszego na 4 ranki do szkoły, kiedy mają angielski. Młodszy też poszedł, ale poradzono, by pochodził do przedszkola do końca roku szkolnego, bo tak wszedł w środku nauki, bez języka i jest trudność. Więc daliśmy do tego przedszkola i 3-latkę. Wyrodna matka jestem, ale 3 razy w tygodniu po 2h - może choroby sierocej nie dostanie. Poza tym, kontakt z dziećmi nie jest nieodzowny, ale: my nie mamy tu znajomych z dziećmi, poza sąsiadami, siedzimy w głuszy bez kontaktu z ludźmi, więc takie wyjście do przedszkola jest atrakcją. Ale gdybym mieszkala w Pl,czy nawet w jakimś innym miejscu w UK, gdzie byłyby wokół inne rodziny ED, gdzie można by podzielić się nauką z innymi - czy posłać na jakieś zajęcia prywatnie - to byłaby inna sytuacja. Można szkołę ominąć, jak jest coś w zamian. A jak ani ludzi, ani zajęć dla dzieci, ani możliwości prywatnej nauki - trzeba wtedy korzystać z tego, co jest. Nie jest mi łatwiej, bo robię teraz jako kierowca - wożę wszystkich wszędzie, ale i to wykorzystuję: rozmawiamy podczas jazdy, gdzie może w domu znalazłyby się inne obowiązki i ne byłoby czasu na spokojną rozmowę. 
    Ja myślę, że warto zacząć ED i zobaczyć, co będzie. 

  • Aspekt finansowy odpada. Dzieci chodzą do płatnej szkoły. Czesne, opłata za dwójkę w przedszkolu i opłata za nianię dla najmłodszej znacznie przekraczają moją pensję. Dojazdów nie liczę. Leków też. Najbardziej boję się tej izolacji dzieci od rówieśników (zwłaszcza starszych, które już tam kogoś poznały lepiej) i tego, czy dam radę z dziećmi non stop.No ale mąż jeszcze jest :) Wraca ok 17.30, więc może bym wtedy gdzieś uciekła na chwilę? ;)
  • Wartościowszy może być kontakt z innymi dziećmi ED niż ze szkolnymi. 
  • Myślę, że z ED jest trochę jak z mieszkaniem na zamkniętym osiedlu strzeżonym. Bardzo wygodnie, bezpiecznie, pełna kontrola nad wszystkim. Ale jednocześnie - trochę poza prawdziwym światem.
  • No, jeśli dla kogoś szkoła to prawdziwy świat, to masz rację.
    ;-)
  • Sęk w tym, że ruchu moim dzieciom nie brakuje. Mieszkamy na wsi: rower, trampolina, w domu stół do tenisa. W sąsiedztwie zapalony piłkarz rok młodszy od mojego syna - potrafią cały dzień w piłkę grać. A szkoła 15 km od nas i koledzy syna mieszkają daleko, nie ma też takich więzi, żeby go do nich wozić. W okolicy jest klub piłkarski, ale boję się, ze tam towarzystwo gorsze niż w szkole będzie :(
    Córka ma dwie koleżanki dość blisko (ok 2 km). Poza tym moje dzieci są mocno ze sobą związane (19 mies. różnicy) i mimo różnicy płci świetnie się razem bawią i porozumiewają. Młodsza brygada (dz-ch-dz) tez w miarę zgrana. Całą trójkę rodziłam równo co 18 mies. Tylko czy towarzystwo rodzeństwa jest wystarczające?
  • Nie powinnam się wypowiadać, bo nie mam, ani nie miałam dzieci w ED.


    Wydaje mi się jednak ważne wspomnienie koleżanki, dorosłej obecnie, nauczycielki, z czasów jej dzieciństwa:

    "W szkole do której chodziła pracowali moi rodzice. Oboje. Nie było rzeczy, którą zrobiłam, dobrej czy złej, o której by nie wiedzieli. nie było znajomych, których by nie znali. Nie miałam w ogóle swojego życia."

    Było to wyjaśnienie, odpowiedź na pytanie, dlaczego jej dzieci nie chodzą do szkoły, w której ona pracuje. Dodam, że pracuje w gimnazjum, czyli chodziło o wiek powszechnie uważany za najbardziej niebezpieczny, w którym nadzór nad własnym dzieckiem wydawał mi się najważniejszy.
  • @Berenika - ale nieustanny nadzór rodziców nie jest nieodzowną konsekwencją ED. Moje dzieci spędzają po kilka godzin dziennie poza domem. Starsi też często uczą się na osobności i nie stoję im nad głową kontrolując, co robią. Staram się uczyć ich odpowiedzialności, a nie z nich ją zdejmować.
  • edytowano maja 2014
    Pewnie masz rację. Twoją organizację podziwiam nieustannie. Poważnie. Napisałam to, bo wydaje mi się, że istnieje realne zagrożenie takiej "totalnej obecności" rodziców w życiu dzieci.
  • Swoją drogą, gdy moi chodzili do szkoły, to też się starałam nie wtrącać nauczycielom w ich robotę i nie kontrolować na każdym kroku, co dzieci robią, czego się uczą, jakie czynią postępy itp. Inna rzecz, że to moje zaufanie (do nauczycieli głównie, bo dzieci były jeszcze bardzo małe) zostało poważnie nadszarpnięte przez szkołę :-(
  • edytowano maja 2014
    Nasi znajomi właśnie zapisali dziecko do gimnazjum, choć podstawówkę robiło w ED. Dlaczego? Bo w tym wieku rodzice przestają być autorytetem i jak mówią, dużo rozsądniej jest znaleźć szkołę z sensownymi nauczycielami, których dziecko będzie ceniło i których zdanie będzie się liczyło.
  • edytowano maja 2014
    No, mój pierworodny od września zaczyna gimnazjum w ED. Nie chce do szkoły. Mam poczucie, że my, rodzice nadal jesteśmy dla niego autorytetami. I naiwnie wierzę, że tak pozostanie. Nawet jeśli miewa potrzebę by te nasze autorytety z czymś zewnętrznym konfrontować, to nie uważam, że musi do tego chodzić do szkoły.
    Inna rzecz - dla mnie nauczyciele nie byli autorytetami. Jeśli już, to raczej starsi koledzy z ZHR. A to nie ma nic wspólnego ze szkołą.
  •  Z tym, że małe dzieci nie potrzebują rówieśników. Spokojnie sobie mogą żyć w domu. Przedszkole i okres wczesnoszkolny nie wydaje mi się być czasem, kiedy szuka się towarzystwa. Raczej później, ale tu obawiałabym się takiego towarzystwa szkolnego, podwórkowego. Idealnym rozwiązaniem bylaby duża sieć rodzin ED w okolicy, sąsiedztwie, współpraca rodziców w edukacji, zajęcia zorganizowane jak: harcerstwo, sport itp. 
    Ja nie wiem, co zrobię jak przyjedzie czas szkoły średniej (coś jak gimnazjum). Chciałabym, by chodzili na sam angielski do szkoły, ale mam obawy co do środowiska, bo to są duże szkoły, nie tak jak podstawowe, duże odległości, konieczność wożenia dzieci, przywożenia. To może być już i koszt i kłopot. 

  • @Berenika - rozwinęłaś wypowiedź już po mojej odpowiedzi. Teraz dopiero doczytałam. Myślę, że Twoja obawa nie jest nieuzasadniona. W przypadku rodziców o nadmiernie rozwiniętej potrzebie kontroli ED daje świetne pole do popisu. Niewątpliwie łatwiej przejąć pełną kontrolę nad dzieckiem w ED niż na tym, które na kawał dnia znika w placówce. Ale, moim zdaniem, problem tkwi w rodzicu, a nie w samej ED.
  • Ja mam jednego syna od roku w edukacji domowej. I jedyny minus jaki widze to to ze od rodzica wymaga znacznie lepszej organizacji dnia. Mam dziecko jedno + małe w domu . Środkowe córy w placówkach. I wiem ze gdybym miała uczyć jeszcze je to nieogarnełabym chaosu. Z tym że moje dzieci są duzo bardziej niż przeciętne ruchliwe i nadpobudliwe. Edukacji syna też nie ogarniam ostatnimi czasy, ale to dlatego że przybył mi obowiązek opieki nad rodzicami , a teraz nad matką. No i pracuję do tego ( wolny zawód)
    Jęsli chodzi o relacje społeczne. To mój syn zawsze miał z tym kłopot do czasu wejścia w ED. Teraz jego kontakty przeszły rewolucję. Nie poznaję syna. Jest kontaktowy, szybko łapie kontakt z innymi dziećmi,czego wcześniej nie było.
    Co do kontroli rodzicielskiej - uwazam ze nadmierna męczy w równym stopniu mnie i dziecko, a ED uczy dzieci duzo bardziej odpowiedzialności i samodzielnego uczenia się. U mnie to wygląda w ten sposób że to ja jestem odpowiedzialna za dostarczenie dziecku materiałów do nauki a 95 procent to jego samodzielna praca. Ja jestem po to by wskazywać kierunek, moderować jego pracę, i wyjaśniać niejasności. Ale ja mam duże dziecko( piata klasa)
  • edytowano maja 2014
    Ja tam patrząc na moich wracających, czy to z podstawówki czy gimnazjum widzę, że mają tam swój świat, w którym są szczęśliwe. Pamiętam jak jakiś czas syn chodził do szkoły innej niż wioska i ewidentnie widać było, że jest wyalienowany, pomimo, że popołudniu widział się z nimi. Ale oni żyli czym innym. Sam wspominam szkołę, jako czas kiedy robiło się z kolegami najbardziej zwariowane rzeczy, a przy okazji uczyło się samodzielnego radzenia sobie z problemami, o których rodzice nie mieli pojęcia. Nie odważyłbym się odebrać tego moim dzieciom.
    Przy czym wszystkie wypowiedzi czy za czy przeciw to takie trochę o wyższości. Ciekaw jestem czy powstały jakieś rzetelne badania jak sobie radzą dzieci po ED - i w życiu i socjalnie. Chociaż to pewnie jest nie do uchwycenia, bo pomiędzy samymi warunkami ED będzie różnica - np głusza kontra blokowisko.

    >w szkole dzieci nie uczą się, jak sobie radzić w świecie dorosłych

    W szkole nie uczą, ale szkołą uczy. Powiem taki przykład, jak pierworodny miał 2 lata byliśmy na wakacjach, gdzie pierwszy raz miał masowy kontakt z rówieśnikami. W pierwszy dzień rówieśnicy zabrali mu wszystkie zabawki i on nie umiał zaprotestować, nie wiedział jak się zachować. Po tygodniu nabył tej umiejętności, przestał być ciapą ;) I ze szkołą myślę, że jest podobnie :)

    Np. wtedy kiedy spotykają się z niesprawiedliwością i muszą się nauczyć że mogą, ale i jak zaprotestować. Bez szklanego klosza.
  • W ogóle skąd się wzięło przeświadczenie, że dziecko w danym wieku poszukuje autorytetu wśród obcych osób, i dlaczego miałoby to odbywać się w opozycji do rodziców? Czyżby kolejny artefakt? Intuicja mi podpowiada, że tak. Spokojnie mogę sobie wyobrazić inne autorytety niż ja dla moich dzieci. Ja im nikogo zastąpić nie mam zamiaru. A składa się też dobrze, że nikt nie musi zastępować mnie :)
  • @agga - ja myślę, że to taki skrót myślowy. Skoro w wieku dojrzewania dziecko bardziej świadomie chce budować własną tożsamość, to poddaje autorytet rodziców (który do tej pory był raczej naturalny i niepodważalny) pewnej ocenie. Jak się zagalopujemy, to możemy stąd wyciągnąć wniosek, że rodzice przestają być autorytetem. Zgodzę się o tyle, że przestają być naturalnym i niepodważalnym autorytetem. Co nie znaczy, że nie mogą pozostać autorytetem świadomie zaakceptowanym.
  • To poszukiwanie autorytetu w opozycji do rodziców jest powtarzane jak mantra. Im dalej od rodzica, tym bardziej jesteśmy w opozycji. Rodzic kapcaniej w domu bidny, to co un może wiedzieć ;) Dalej twierdzę, że rodzic nie przeszkadza w poszukiwaniu autorytetów. I myślę, że rodzic bliżej 'paradoksalnie' ułatwia sprawę. A jeśli chodzi o dalszą część mantry, to już pani z nauczania początkowego bywa mądrzejsze i ładniejsza od mamy. Nie trzeba czegać do gimnazjum ;)
  • @natalinka - może miałaś świetnych nauczycieli i stąd Twoje przekonanie, ze są tak bardzo kompetentni zarówno merytorycznie, jak i metodycznie. Ja trafiałam raczej słabo (z nielicznymi wyjątkami - np. polonistka w SP) i mam przekonanie (może mało skromne), że potrafię moje dzieci uczyć lepiej niż robi to przeciętny nauczyciel. I nie mam potrzeby prezentowania się przed dziećmi jako nieomylna. Ani w zakresie zagadnień edukacyjnych ani w jakimkolwiek innym. Przeciwnie - często im powtarzam, że nie ma ludzi nieomylnych i wszystkowiedzących. Pokazuję im też, jak mogą korzystać z innych źródeł wiedzy niż tylko moja zawodna pamięć.
  • Trochę nie na temat, ale nie mogę pojąć, dlaczego nie można wieku rozpoczęcia edukacji szkolnej ustalić płynnie na od pięciu do ośmiu lat i na podstawie rozmowy kwalifikacyjnej umieszczać dziecko od razu w klasie pierwszej bądź trzeciej. Niezależnie od wieku, a od możliwości intelektualnych i psycho-społecznych.
Aby napisać komentarz, musisz się zalogować lub zarejestrować.