To mój pierwszy po powitaniu post na forum. Czytam Was od dawna i bardzo zainteresowała mnie edukacja domowa. O plusach wiem, sama jestem teraz na etapie dostrzegania samych plusów

Sęk w tym, że minusy też są, bo przecież gdyby ED taka super była, to szkoły świeciłyby pustakami. Ciekawi mnie zdanie tych, którzy mimo zgłębienia tematu nie zdecydowali się na ED, bądź z niej zrezygnowali.
Najbardziej niepokoi mnie ten brak kontaktu z innymi dziećmi. Mieszkam na wsi, w sąsiedztwie syn ma jednego kolegę, córka musi do koleżanki dojechać.Są oboje w skautach, ale tez daleko, no i więzi tak żadnych nie mają

Syn nie ma w klasie żadnego dobrego kolegi, twierdzi, że chce w domu się uczyć, ale obawiam się, że po miesiącu będzie jęczał, że się nudzi i chce do kolegów. Córka już teraz oświadczyła, że szkoda jej koleżanek i ... kolegi

Syn obecnie IV klasa, córka - III. Od września środkowa będzie w zerówce, także czekałoby mnie ewentualne nauczanie trójki w asyście 3-latka i 2-latki. Do tego sama nie wiem, czy podołam, ale codzienne wożenie 15 km w jedną stronę, nerwowe poranki i dzieci, które widuje wieczorami po to tylko, by odrobić z nimi lekcje wykańczają mnie. Sama pracuję jako nauczyciel w szkole, więc dlaczego nie miałabym pracy przenieść do domu? I chociaż na 3 wywiadówki nie jeździć?
Czasu na decyzję niewiele. Pomożecie?
Komentarz
- otoczenie się czepia i formułuje różne nieuzasadnione zarzuty, co może powodować tendencję do tłumaczenia, że nie jest się wielbłądem;
- trzeba się raz na jakiś czas użerać z poradnią p-p i pamiętać o terminowym załatwieniu różnych papierologii;
- egzaminy bywają stresujące - zwykle bardziej dla rodziców niż dla dzieci, choć mam poczucie, że z czasem można się trochę wyluzować;
- jeden z rodziców lub jakaś najęta osoba musi nadzorować naukę dzieci - im mniejsze dzieci, tym bardziej na stałe musi ktoś z nimi być w domu; ma to istotny aspekt finansowy;
- nie ma okazji żeby odpocząć od własnych dzieci ;-) (dla mnie nie problem, bo mogę ich wywalić do ogródka albo wysłać do lasu po chrust, ale niektórzy się na to skarżą);
- przez fakt bycia "poza systemem" trzeba czujniej samemu pilnować różnych spraw - np. udział dzieci w konkursach (dzieci szkolne mają proponowany z automatu, dzieci w ED - raczej nie), przygotowanie do sakramentów, badania przesiewowe robione w szkole (np. badanie wad postawy, czy badanie dojrzałości szkolnej w zerówce);
- potrzeba zagospodarowania dziecku znacznej ilości wolnego czasu, który w innym przypadku spędzałoby w szkole.
Na szybko więcej mi do głowy nie przychodzi.
Gdyby mnie zapytała o minusy systemu, to bym, na podstawie mojego doświadczenia, mogła długą listę wygenerować. W takich aspektach (szukanie dziury w całym lub mniej całym) potrafię być bardzo twórcza ;-)
Cenne bardzo są zajęcia dodatkowe, systematyczne i na zewnątrz.
Minusy generalnie dostrzegam dla rodziców, nie dla dzieci - te, o których pisze Katarzyna. Ale frajda też jest duża, do naszego stylu życia i charakterów ED bardzo pasuje.
1. Zorganizowane zajęcia dodatkowe na zewnątrz to zupełnie coś innego niż spontaniczna zabawa grupy dzieci, której nie nadzoruje nikt dorosły. Chodzi o to, żeby dzieci umiały same organizować sobie zabawę, umiały się dogadywać, walczyć o swoje miejsce w grupie, iść na kompromisy etc. Sama szkoła też tego oczywiście nie zapewnia, ale jeśli mieszka się w okolicy, w której są w sąsiedztwie dzieci znane ze szkoły to taka swobodna zabawa na podwórku staje się czymś możliwym i naturalnym. Plusem naszej szkoły są dłuuuugie przerwy na świeżym powietrzu - chłopaki grają w gałę, ale również organizują wyścigi ślimaków, walki mrówek z "tramwajami" (to takie robale) etc. Można to oczywiście zorganizować również w ED, ale jest to trudniejsze, trzeba wtedy się umawiać i dowozić te dzieci. U nas jest tak, że jedno dziecko wychodzi na dwór i zaraz z pozostałych domów wysypują się koledzy - idą do lasu, budują szałasy, wspinają się po drzewach, grają w gałę. Coś jak w czasach mojego dzieciństwa.
2. W sumie punkt związany z pierwszym. Może mam świra na tym punkcie, ale uważam, że chłopiec w wieku wczesnoszkolnym powinien mieć jak najwięcej ruchu, najlepiej na świeżym powietrzu. Kiedyś - w czasach mojej młodości - wracało się ze szkoły o 13, jadło obiad w domu i wybiegało na podwórko, z którego mama ściągała progeniturę w okolicach kolacji. Teraz dzieci spędzają popołudnia w samochodach, wożone na przeróżne zajęcia dodatkowe, ewentualnie ślęcząc nad jakimś tabletem. Nie ma z kim pograć w piłkę, kosza, badmintona, pojeździć na rowerze. Paradoksalnie - płacę grubą kasę za szkołę głównie ze względu na jej aspekt sportowo - towarzyski. Naukowo mój syn niewątpliwie zwolnił, do tego zrobił się bardziej pyskaty i leniwy. Za to rozwinął się sportowo. Za czasów ED wyglądało to tak, że uczyliśmy się powiedzmy do 11, a potem szłam na spacer z wózkiem i zabierałam go biedaka ze sobą.
3. Tym niemniej nie wykluczam, że wrócimy do ED, zwłaszcza gdyby np. mąż stracił pracę. Najlepiej byłoby zamieszkać w takiej wiosce ED, z innymi podobnymi rodzinami
;-)
Inna rzecz - dla mnie nauczyciele nie byli autorytetami. Jeśli już, to raczej starsi koledzy z ZHR. A to nie ma nic wspólnego ze szkołą.
Jęsli chodzi o relacje społeczne. To mój syn zawsze miał z tym kłopot do czasu wejścia w ED. Teraz jego kontakty przeszły rewolucję. Nie poznaję syna. Jest kontaktowy, szybko łapie kontakt z innymi dziećmi,czego wcześniej nie było.
Co do kontroli rodzicielskiej - uwazam ze nadmierna męczy w równym stopniu mnie i dziecko, a ED uczy dzieci duzo bardziej odpowiedzialności i samodzielnego uczenia się. U mnie to wygląda w ten sposób że to ja jestem odpowiedzialna za dostarczenie dziecku materiałów do nauki a 95 procent to jego samodzielna praca. Ja jestem po to by wskazywać kierunek, moderować jego pracę, i wyjaśniać niejasności. Ale ja mam duże dziecko( piata klasa)