Dobra, a teraz żeby nie było, że Gabriel jest urodzony nieważnie...
Wody zaczęły się odchodzić pomału w sobotę, skontaktowałam się z Karoliną (ta nasza ulubiona położna) i powiedziała, że mamy przyjechać. Skurcze były nadal byle jakie, w aucie coś się rozkręciło, ale zgasło, jak tylko poszłam "na rozmowę" z lekarzem - tzn. papierologia, USG i takie tam. Tam dowiedziałam się, że moja blizna po pierwszej cesarce ma 1,9 mm. Tu miałam niezłego zonka, bo w mojej głowie zaczęło się ważyć to, czy chcę rodzić naturalnie, czy jednak to będzie bezpieczne dla mnie. Zakładałam, że nawet jeśli by się coś we mnie rypło, to mnie pokroją, dzieciątko wyjmą, co najwyżej ja nie przeżyję, no ale to jednak strata dla rodziny, dla mojego męża. Co ciekawe nie musiałam podejmować żadnej decyzji, bo lekarz powiedział: "wiem, że pani już wcześniej rodziła siłami natury, więc będzie pani wiedziała, kiedy jest coś innego, jakiś inny ból, więc panią puszczę do porodu naturalnego, choć normalnie musiałbym skierować na cc".
Ok. 14.30 byliśmy na porodówce, lewatywka + domięśniowo jakieś coś na zmiękczenie szyjki macicy (coś na p... -ktoś wie? ), bo cały czas była długa. Skurcze się rozhuśtały, nawet nie byłam świadoma, że to może tak szybko polecieć. W międzyczasie Karolina zaproponowała nam TENS, powiedziała, że nie jest to szkodliwe, ani dla dziecka, ani dla mnie, ani dla akcji porodowej. To sobie trochę ulżyłam... Miałam to przyklejone do pleców do momentu wejścia do wanny. Rzeczywiście pomogło na jakiś czas, a potem bóle znowu się zwiększyły. Fajne jest to, że KTG mogłam mieć robione w pozycji na klęcząco, bo leżenie na boku jest takie niewygodne... Jak prosiłam Karolinę, żeby mi badała rozwarcie w pozycji kolankowo - łokciowej (chyba tak się nazywa ?), to tak zrobiła. W ogóle super babeczka.
W końcu było 5 cm i powiedziała, że napuszcza wody do wanny, w wannie spędziłam jakieś pół godziny i sruuuuu, wyszła głowa, tzn. nie tak po prostu wyszła, bo jednak to bolało i nieźle się nastękałam przy tym, ale chyba po dwóch partych wyszła (a przy drugim porodzie parłam 1,5 godziny... - grzecznie na foteliku, nie czując nawet potrzeby parcia na zawołanie pani położnej ... grrrr ), potem na kolejnym skurczu wyszły barki, trochę większe niż głowa i Gabriel zaczął pływać między moimi nogami. Fajny był moment, jak już wypłynął z moich wnętrzności, taka ulga, że mnie już nic nie ciśnie na żołądek. Pływał tak kilka minut i na tekst: - to co wyciągamy go?; ja odpowiedziałam: - nie, ja to chcę zobaczyć, dajcie mi okulary (bo mi mąż zdjął wcześniej, jak mi przeszkadzały).
No to jeszcze trochę na niego popatrzyłam. Potem był u mnie w ramionach, tylko o dziwo płakał, bo ponoć takie dzieci nie płaczą, ale z czasem się zorientowałam, że on płacze, jak mu jest zimno i myślę, że to był główny powód. A może nie? Nie wiem. Nie ważne. Było miło. Pępowina została przecięta, jak przestała tętnić. Zrobił to osobiście mój mąż, potem musiałam już przejść na cudowny fotelik, bo w moim przypadku ręczne badanie macicy jest nieuniknione, łożysko urodziło się na fotelu, ale jakoś rodziło się drugą stroną (muszę obadać, co to znaczy), no i było niekompletne. Łyżeczkowanie więc musiało się również odbyć.
Potem jeszcze przyszedł do nas pan pediatra, który nie rozumiał, czemu nie chcę poddać dziecka zabiegowi Credego, skoro takie jest zalecenie Ministerstwa (hłe, hłe , hłe.... ) Natomiast ustąpiłam przy witaminie K, bo powiedział, że dają ją w kroplach. To już olałam, uznając to za kompromis, bo trwał ten monolog pediatryczny około 15 minut. Oksytocyny też mi nie podali po porodzie na moje własne życzenia, a macica i tak się kurczyła.
No to tyle
Dziękuję Wam wszystkim jeszcze raz za wsparcie modlitewne, proszę o dalsze za jakiś czas ;-) Dodam jeszcze, że w piątek wieczorem już byłam taka zmęczona tym naturalnym indukowaniem porodu, że podczas modlitwy wieczornej z mężem powiedziałam: "Boże, ja już nie umiem, ja Ci oddaję ten poród, Ty zrobisz, tak jak będzie słusznie, tylko proszę niech najstarszy syn będzie w końcu zdrowy, tego Ci nie oddaję, tylko chcę, żeby był zdrowy".
No i ja następnego dnia urodziłam, a synowi przeszło z ucha na kaszel + katar... dziś mówi, że go szyja boli. Wczoraj już go oddałam Bogu, bo Jemu jednak wszystko lepiej wychodzi. ;-)
Jasiu został odintubowany, zostały mu noski którym podają mu tlen w razie potrzeby. Oddycha jeszcze zbyt szybko żeby mogli go odłączyć całkiem. Och ciężki ten Wielki Tydzień. Dziękuję wszystkim za modlitwę i proszę o jeszcze. Gratuluję AniaB i palusia
palusia, gratulacje raz jeszcze i przyznaję, że zazdroszczę...też się szykuję na poród w tamtejszym szpitalu.:) Ostatnio mnie gin. próbowała zniechęcić do naturalnego porodu,bo mówiła, że wywiad obciążony, a i do końca nigdy nie wiadomo jak z blizną po cc...Ale - co tam, mam nadzieję, że się uda.:) Pewnie jakoś jeszcze osobiście pogadamy o tym Twoim porodzie.:)
Melduję, że w Wielki Piątek w godzinach wieczornych przyszła na świat Faustynka, zasś Święta spędziliśmy już razem w domu. Spełniło się moje marzenie, by na Święta tulić malucha.
Komentarz
SylwiaM wspieram +++
Wody zaczęły się odchodzić pomału w sobotę, skontaktowałam się z Karoliną (ta nasza ulubiona położna) i powiedziała, że mamy przyjechać. Skurcze były nadal byle jakie, w aucie coś się rozkręciło, ale zgasło, jak tylko poszłam "na rozmowę" z lekarzem - tzn. papierologia, USG i takie tam. Tam dowiedziałam się, że moja blizna po pierwszej cesarce ma 1,9 mm. Tu miałam niezłego zonka, bo w mojej głowie zaczęło się ważyć to, czy chcę rodzić naturalnie, czy jednak to będzie bezpieczne dla mnie. Zakładałam, że nawet jeśli by się coś we mnie rypło, to mnie pokroją, dzieciątko wyjmą, co najwyżej ja nie przeżyję, no ale to jednak strata dla rodziny, dla mojego męża. Co ciekawe nie musiałam podejmować żadnej decyzji, bo lekarz powiedział: "wiem, że pani już wcześniej rodziła siłami natury, więc będzie pani wiedziała, kiedy jest coś innego, jakiś inny ból, więc panią puszczę do porodu naturalnego, choć normalnie musiałbym skierować na cc".
Ok. 14.30 byliśmy na porodówce, lewatywka + domięśniowo jakieś coś na zmiękczenie szyjki macicy (coś na p... -ktoś wie? ), bo cały czas była długa. Skurcze się rozhuśtały, nawet nie byłam świadoma, że to może tak szybko polecieć. W międzyczasie Karolina zaproponowała nam TENS, powiedziała, że nie jest to szkodliwe, ani dla dziecka, ani dla mnie, ani dla akcji porodowej. To sobie trochę ulżyłam... Miałam to przyklejone do pleców do momentu wejścia do wanny. Rzeczywiście pomogło na jakiś czas, a potem bóle znowu się zwiększyły. Fajne jest to, że KTG mogłam mieć robione w pozycji na klęcząco, bo leżenie na boku jest takie niewygodne... Jak prosiłam Karolinę, żeby mi badała rozwarcie w pozycji kolankowo - łokciowej (chyba tak się nazywa ?), to tak zrobiła. W ogóle super babeczka.
W końcu było 5 cm i powiedziała, że napuszcza wody do wanny, w wannie spędziłam jakieś pół godziny i sruuuuu, wyszła głowa, tzn. nie tak po prostu wyszła, bo jednak to bolało i nieźle się nastękałam przy tym, ale chyba po dwóch partych wyszła (a przy drugim porodzie parłam 1,5 godziny... - grzecznie na foteliku, nie czując nawet potrzeby parcia na zawołanie pani położnej ... grrrr ), potem na kolejnym skurczu wyszły barki, trochę większe niż głowa i Gabriel zaczął pływać między moimi nogami. Fajny był moment, jak już wypłynął z moich wnętrzności, taka ulga, że mnie już nic nie ciśnie na żołądek. Pływał tak kilka minut i na tekst:
- to co wyciągamy go?; ja odpowiedziałam:
- nie, ja to chcę zobaczyć, dajcie mi okulary (bo mi mąż zdjął wcześniej, jak mi przeszkadzały).
No to jeszcze trochę na niego popatrzyłam. Potem był u mnie w ramionach, tylko o dziwo płakał, bo ponoć takie dzieci nie płaczą, ale z czasem się zorientowałam, że on płacze, jak mu jest zimno i myślę, że to był główny powód. A może nie? Nie wiem. Nie ważne. Było miło. Pępowina została przecięta, jak przestała tętnić. Zrobił to osobiście mój mąż, potem musiałam już przejść na cudowny fotelik, bo w moim przypadku ręczne badanie macicy jest nieuniknione, łożysko urodziło się na fotelu, ale jakoś rodziło się drugą stroną (muszę obadać, co to znaczy), no i było niekompletne. Łyżeczkowanie więc musiało się również odbyć.
Potem jeszcze przyszedł do nas pan pediatra, który nie rozumiał, czemu nie chcę poddać dziecka zabiegowi Credego, skoro takie jest zalecenie Ministerstwa (hłe, hłe , hłe.... )
Natomiast ustąpiłam przy witaminie K, bo powiedział, że dają ją w kroplach. To już olałam, uznając to za kompromis, bo trwał ten monolog pediatryczny około 15 minut. Oksytocyny też mi nie podali po porodzie na moje własne życzenia, a macica i tak się kurczyła.
No to tyle
Dziękuję Wam wszystkim jeszcze raz za wsparcie modlitewne, proszę o dalsze za jakiś czas ;-) Dodam jeszcze, że w piątek wieczorem już byłam taka zmęczona tym naturalnym indukowaniem porodu, że podczas modlitwy wieczornej z mężem powiedziałam: "Boże, ja już nie umiem, ja Ci oddaję ten poród, Ty zrobisz, tak jak będzie słusznie, tylko proszę niech najstarszy syn będzie w końcu zdrowy, tego Ci nie oddaję, tylko chcę, żeby był zdrowy".
No i ja następnego dnia urodziłam, a synowi przeszło z ucha na kaszel + katar... dziś mówi, że go szyja boli.
Wczoraj już go oddałam Bogu, bo Jemu jednak wszystko lepiej wychodzi. ;-)
Gratuluję AniaB i palusia
Za jasia+
Jasienku trzymaj sie chlopie i nie oddychaj tak szybko!
gratulacje mamusiom
niech pociechy rosną na chwałę
Wypis na żądanie?