Dla mnie bardzo cenny i pouczajacy watek, wypowiedzi wiekszosci warte wziecia pod.uwage- zwlaszcza rodziców nastolatków, bo sama jeszcze takich nie mam.
Eh, przykład u bliskiej rodziny- mama wszystkie sprawy zalatwiala za córkę, w szkole, na praktykach itd, posunęła się do tego, że załatwiła dla córki pigułki antykoncepcyjne od lekarza, bo ta spotykała się z chłopakiem. Dziewczyna i tak ich nie brała regularnie, nie wiem, pewnie mama nie wsadzala jej do dzioba co wieczór, zaszła w ciążę. Mamy niczego to nie nauczylo. Dodam, ze mama wykształcona pedagog, nauczyciel, w życiu zawodowym pozwala podopiecznym ponosić konsekwencje swoich zachowań. To mi pokazuje, ze wszędzie potrzebny jest umiar. My z mężem nie mieliśmy póki co takich dylematów, jak Paweł, a mamy najstarsze dzieci juz na studiach i w klasie maturalnej. Nie wiem, jak zachowałabym się w takiej sytuacji. Pewnie dużo zależy od dziecka, od rodziny, każdy przypadek jest inny. Każdy zna swoje dziecko najlepiej, pewnie w uzasadnionych sytuacjach trzeba pójść na jakieś kompromisy.
Temat "ogólnie" jest ciekawy i wart dyskusji, ale w dywagacjach na temat Pawłowego Syna nie posuwałabym się za daleko. Mało danych. Niedostateczny jest z przedmiotu zawodowego. Kto wie, może człowiek zmienił zainteresowania i wcale go już nie obchodzi ten temat, może ma z przedmiotów "maturalnych" celujące od góry do dołu? No i chyba PAweł nie pytał o brzytwę dla siebie, tylko może to syn miał jej użyć? Załatwianie za "dziecko" nie, pomoc tak. Choćby to był syn marnotrawny.
Rodzic nadopiekuńczy to taki, który w każdej sytuacji wyręcza i ściele dywan, żeby dziecku było łatwiej. Jeśli raz w życiu lub raz na kilkanaście lat zdarzy się wtopa z winy dziecka, to (ale to już pisałam) JEDNORAZOWO rodzic powinien wręcz pomóc. W przeciwnym razie, moim przynajmniej zdaniem, jest po prostu rodzicem obojętnym i olewczym, a także wygodnickim. I powtarzam: JEDNORAZOWO, W WYJĄTKOWYCH SYTUACJACH. A co dla kogo jest sytuacją drastyczną, to już pozwólcie tym zaangażowanym osobom ocenić. Dla mnie powtarzanie klasy, ocena naganna to nie są sytuacje drastyczne. Ale już niedopuszczenie do matury z powodu przedmiotu zawodowego, a nie obowiązkowego (typu polski, język, matma) taką sytuacją jest. Gdyby z matmy nie chcieli dopuścić, to pewnie dlatego, że nie ma szansy tej matmy zdać, więc bym się nie kłóciła i przyjęła z pokorą, dając dziecku czas i możliwości na właściwe przygotowanie.
Ja nie napisałam, że obrażasz. Ton, w jakim piszesz o rodzicach, którzy w krytycznych według nich sytuacjach pomagają swoim dzieciom i wyciągają je z zawinionych tarapatów, jest pozbawiony szacunku i tyle (moim zdaniem, oczywiście). Zważywszy na to, że Paweł też w chwili obecnej jest takim rodzicem, pozwala mi domniemywać, że swoje poglądy przeciągasz też na niego. To co napisałaś w tym wątku o rodzicach pomagającym dzieciom (Twoim zdaniem niesłusznie), dotyczy też Pawła, bo i on stara się o to, by jego syn nie poniósł, słusznych Twoim zdaniem, konsekwencji.
Udajesz (ja napisałam, że udajesz), że nie rozumiesz, że miłość
do dziecka może wymagać od rodzica, by powstrzymał się od kroków, które
pozwolą dziecku uniknąć konsekwencji jego błędów.
Pomyłka w interpretacji.Nie udaję,ja się z takim poglądem ,akurat w tej sytuacji,po prostu nie zgadzam.Bo ogólnie to owszem tak.
Berenika powiedział(a): sami święci i
konsekwentni tu widzę piszą.Bo wy przecież nie korzystacie szczególnie
na co dzień z życzliwości,miłosierdzia,empatii innych ludzi.I Boga. Przykro bardzo czytać to co piszecie. Szczególnie w sąsiedztwie tych wszystkich wątków modlitewnych.
I tu mieszasz życzliwość z empatią i miłosierdziem. To są jednak inne rzeczy. Sugerujesz, że brak nam wyżej wymienionych.
Dla mnie empatia,życzliwość i miłosierdzie są ze sobą powiązane. Dla Ciebie nie,dla mnie tak. Nic na to nie poradzę. A to że sugeruję, że brak komuś w/w to już Twoja nadinterpretacja.
Berenika powiedział(a): Co
do życzliwości, to nie spotkałam się na tym forum jeszcze z brakiem
życzliwości wobec rodzica, która ma problemy z dzieckiem, a jestem tu
już kilka lat. Wypowiadanie swojego zdania nie oznacza braku
życzliwości. Przeciwnie, odnosimy się do problemu
Odniosłam inne wrażenie.Ojciec został oceniony negatywnie,bo ośmielił się spróbować zawalczyć o nie przekreślenie przyszłości syna. Syn został wielokrotnie nazwany leniuchem, chociaż nie wiadomo tak naprawdę z jakiego powodu nie zaliczył tego przedmiotu. Nie widzę tu życzliwości.
Berenika powiedział(a):Co do empatii (zdolność rozumienia innych ludzi, umiejętność wczuwania się w ich potrzeby i uczucia),
jest tu ona właściwie zbędna wobec ojca, który jasno napisał, w czym
rzecz - niczego zgadywać nie trzeba - i zwyczajnie prosi o radę.
Berenika powiedział(a): Co do miłosierdzia - to rzeczywiście raczej w gestii Pana Boga
św.Faustyna powiedziała,że miłość jest kwiatem a miłosierdzie owocem. Myślę tak jak Ona.Ale może ja głupia jestem.
Berenika powiedział(a): Wątki
modlitewne dotyczą zwykle spraw, z którymi po ludzku trudno sobie
poradzić. Modlimy się za wielu, także za swoje dzieci, które
przysparzają nam siwych włosów, ale nie rezygnujemy z działania w
świecie tu i teraz.
Wątki modlitewne sobie a życie sobie. Tak to niestety niektóre osoby prezentują.
i skoro @beatak domniemujemy, że ojciec z synem rozmawiał , a skutek rozmowy jest taki, ze jest jedynka jednak, to znaczy, że syn wyniósł z rozmowy niewiele , i zrobił i tak swoje czyli sie nie uczył
No, to już wiemy od samego pierwszego postu w tym wątku.
Ja z tego frontu co też bym poszła rozmawiać, jakbym widziała, że dziecku jednak zależy. Może nie uczył się systematycznie z jakiegoś powodu ale teraz, żeby zaliczyć jednak musiał się nauczyć, skoro wiedza z danego przedmiotu opanowana to powinien mieć szansę zaliczyć. W liceum wogóle głupi system jest. Na studiach ludzie bardziej dorośli i na koniec semestru mogą zaliczyć, jak się nie uda jest poprawka, warunek. Ile razy wykładowcy umawiają się na poprawę poprawy indywidualnie. Nikt nie mówi, żeby zaliczyć na piękne oczy. Jeżeli opanował materiał to wydaje mi się, że krzywdzące byłoby uniemożliwienie weryfikacji wiedzy, czy też niedopuszczenie do matury.
pewnie, a potem mamy studentów, którzy liczą na poprawki, a potem siedzą na stażu i nie rozumieją budowy zęba na 5 roku studiów, gdzie mają pacjenta na fotelu albo na stażu lekarskim, można sobie głębokich dywagacji posłuchać czasem , gdzie to jest wątroba , czy inne narządy
I to wszystko wina Pawła i jego syna leniucha? No to chociaż wiadomo kto winien.
@Elunia - ale ja piszę o kraju europejskim, nie tak znów daleko od Polski. To jest kwestia uznaniowa, czy 18 czy 16 czy 21. Można spierać się o sensowność takiego obniżenia wieku, oczywiście.
@PawelK , a komisyjnego nie może teraz zdawać?Miałam raz ucznia, co prawda ja mu trójkę postawiłam, ale jego ojciec prosił mnie o czwórkę, "bo historia mu się już do niczego nie przyda, a szkoda mieć tróję na świadectwie maturalnym". Pomijam zasadność tej prośby. Zaproponowałam egzamin komisyjny. Zdawał. Dostał trzy. Jemu się nie udało, bo akurat na taką ocenę zasługiwał, ale może Twój syn umie lepiej i zda taki egzamin? Chyba że już za późno na wniosek...
A tak na marginesie dodam, że też mnie taka postawa kiedyś oburzał (takie chodzenie rodziców za ocenami), ale teraz, kiedy mam dzieci, już nie jestem taka twarda. Presja społeczna jest bardzo silna, począwszy od pytań: a chodzi już? mówi? po: jak matura? co studiuje? @Malgorzata jeśli Ci się udaje oprzeć tej presji, to gratulacje. JA się staram ale słabo mi wychodzi Ale to już oczywiście nie dotyczy sprawy PAw
Hej hej, ale skoro prawie dorosły chłopak zawalił sobie (nie uczył się, nie chodził na zajęcia, olewał przedmiot) i dobrze wiedział, że to ostatnia szansa i ma jedynkę a potem już matura, do której nie podejdzie z jedynką, to soooory! Przegapił, że nie ma tego przedmiotu po feriach? Bo raczej nauczyciel się "nie uwziął", skoro zgodził się na poprawkę. Naprawdę na jedynkę trzeba sobie olać. Jeszcze matma to ok. Ale wymagania na dwóję są na niskim poziomie.. A syn Pawła chyba nie jest całkiem głupi skoro do matury chce przystąpić. W takiej sytuacji niech ponosi konsekwencje swojego wyboru? Cwaniactwa? Nie wiem, co wpłynęło na tą ocenę. Maturę można zdawać za rok, jak komuś zależy. Co innego gdyby się starał, ale by mu nie szło, a on sobie "dopieprzył". A jeśli to już "program naprawczy" to pomagać, ale niektórych decyzji już się nie cofnie. To powinno być nauką.
Teoretyzując sobie; rozróżniałbym załatwianie za dziecko od pomagania dziecku. Jeśli dziecko prosi, by mu pomóc, to bym pomógł. Uważam, że radzenie sobie w życiu polega też na umiejętności zwracania się do innych o pomoc, kiedy coś nie jest w zasięgu naszych możliwości. Szczególnie wtedy, gdy "utrata zasięgu" jest z własnej winy.
Samo ponoszenie konsekwencji jest postawą bierną, która nic nie wnosi.
Dyskusja już jest teoretyczna więc też się wypowiem- nastolatek szuka rozwiązania, prosi rodzica o pomoc, grzebie w necie, uczy się, niechby nawet prosił o kasę na korki, żebrał u nauczycieli, wszystko ok. Ale ze moich nie tak dawnych licealnych czasów nie pamiętam, żeby za tym wszystkim chodzili rodzice. W podstawówce tak, mamusie niektóre chodzimy, ale w liceum to uczeń szedł z kwiatami i błagał o litość, nie rodzic.....
@beatak, nie wiedziałam, że nie ma. A opisany przeze mnie przypadek miał miejsce jeszcze w 4-letnim LO, więc trochę dawno temu. Potem już nie uczyłam w LO, ale w SP i gimnazjach komisy jeszcze jakiś czas były...
@Nika76 ja to widzę tak. Jak dziecko jest małe, to rodzic robi przy nim wszystko. Im wieksze, tym więcej rzeczy przejmuje dziecko. Z wielką uwagą trzeba dostosowywać wymagania do mozliwości, by nie być kwoką przez wiele lat, zupełnie bez potrzeby. I tak dla mnie szokujące jest to o czym Ty pisałaś, że przy jakimś nieporozumieniu w szkole wierzyłaś ślepo nauczycielowi. Dla mnie podstawa to rozmowa z nauczycielem, potem z dzieckiem. I dopiero wnioski. (sami mieliśmy taką sytuację i okazało się, że nauczyciel ma dane od osoby, która się przyznała, że kłamała - więc gdybym uwierzyła nauczycielowi, bez rozmowy z synem, to nie byłoby dobrze). A idąc dalej. Jak dziecko ma 18-19 lat, to już od dawna takie sprawy załatwia sam, to trudno go niańczyć do jego emerytury. Nagrabił, zdarza się, to potem idzie i sam próbuje to odkręcać. Nie ma w tym nic dziwnego, złego, strasznego. Pełnoletni człowiek, który może założyć rodzinę i być ojcem nie wymaga już prowadzenia za rączkę. U mnie funkcjonuje tak, że dzieci mają się uczyć, mają czytać ileś stron dziennie, mają domowe obowiązki. Mają, czy muszą, to ich obowiązek. Co mogę, to im zlecam poza domem. A mają się uczyć, by potem bez względu na to, jaki wybiorą zawód, dało się z nimi porozmawiać na każdy temat, by nie byli głąbami. Moje zdanie jest takie, że kasjerka, kierowca etc (naprawdę nie ujmując nic tym zawodom, to przykład na szybko) ma mieć pojęcie o wszystkim. I mam w rodzinie osoby bez studiów, z którymi rozmawia się z przyjemnością. Bo interesują się róznymi rzeczami, bo mają jakąś wiedzę, swoje pasje. A z drugiej strony pamiętam osoby z którymi pracowałam czy miałam styczność w pracy, po studiach, takie że "ą" i "ę", a jak przyszło do rozmowy, to tragedia, bo potrafią powtarzać wyłącznie slogany, bo nie myślą, nie czytają, nie interesują się niczym i mają minimalną wiedzę o świecie i o wszystkim. A dzieci mają się uczyć i pracować, tu nie ma przeproś. Mnie nikt z obowiązku gotowania, dbania o dom nie zwolni, ich w dorosłym życiu też nikt nie zastąpi. Teraz mają jako podstawę naukę (choć w domu tez pracują) i mają to robić na tyle, na ile mogą, na ile są zdolne. Rodzic wie jakie ma dzieci - czy błyskotliwe, od których może wymagać świetnych ocen, czy z dobrą pamięcią, że spokojnie będzie jechać na czwórkach, czy też słabego, który może wyuczyć sie na trójki. I tego trzeba się trzymać.
Przez 3 lata byłam sekretarzem komisji rekrutacyjnej na jednym z wydziałów UW, macie pojęcie ile osób przychodziło składać dokumenty z rodzicami? A bardzo często tylko rodziców przysyłali i sami się nie fatygowali, bo przecież mieli wakacje zasłużone po trudach zdawania matury. Tyle, że w informatorze rekrutacyjnym stało jak wół, że dokumenty należy składać osobiście. No i był zonk potem... Oczywiście, nie ma obowiązku czytać informatora. Jak dla mnie, to wyręczanie dzieci to swoisty znak czasów - zaczyna się od wyręczania malucha (np. te słynne "bałwanki", co to stoją w przedszkolnej szatni, a mamusia sprawnie zakłada poszczególne części garderoby), a kończy się na tym, że dorosły człowiek z każdym problemem zdaje się na pomoc rodziców. To tak, abstrahując od jakiejkolwiek konkretnej sytuacji. Bo jestem zdania, że sytuacje są bardzo różne i czasem to jest uzasadnione, że by dziecku, nawet całkiem dorosłemu, pomóc w taki, czy inny sposób. Bardziej chodzi mi o podejście ogólne, gdy obowiązującym standardem staje się, że rodzic wyręcza dziecko, bo przecież on to zrobi szybciej i lepiej, a dziecko to się tylko zmęczy niepotrzebnie, nabrudzi, zrobi źle i będzie trzeba po nim poprawiać, albo się niepotrzebnie zestresuje.
Katarzyna,Ania D. ależ cały czas wałkujemy temat WYJĄTKOWEJ sytuacji.Bo co do tego że 18-19 letni człowiek na co dzień jest już całkowicie samodzielny i odpowiedzialny za siebie,myślę, że wszyscy się zgadzamy.
Komentarz
No i chyba PAweł nie pytał o brzytwę dla siebie, tylko może to syn miał jej użyć?
Załatwianie za "dziecko" nie, pomoc tak. Choćby to był syn marnotrawny.
A co dla kogo jest sytuacją drastyczną, to już pozwólcie tym zaangażowanym osobom ocenić. Dla mnie powtarzanie klasy, ocena naganna to nie są sytuacje drastyczne. Ale już niedopuszczenie do matury z powodu przedmiotu zawodowego, a nie obowiązkowego (typu polski, język, matma) taką sytuacją jest. Gdyby z matmy nie chcieli dopuścić, to pewnie dlatego, że nie ma szansy tej matmy zdać, więc bym się nie kłóciła i przyjęła z pokorą, dając dziecku czas i możliwości na właściwe przygotowanie.
Dla mnie empatia,życzliwość i miłosierdzie są ze sobą powiązane.
Dla Ciebie nie,dla mnie tak.
Nic na to nie poradzę.
A to że sugeruję, że brak komuś w/w to już Twoja nadinterpretacja.
Odniosłam inne wrażenie.Ojciec został oceniony negatywnie,bo ośmielił się spróbować zawalczyć o nie przekreślenie przyszłości syna.
Syn został wielokrotnie nazwany leniuchem, chociaż nie wiadomo tak naprawdę z jakiego powodu nie zaliczył tego przedmiotu.
Nie widzę tu życzliwości.
Nie zrozumiałaś.Pisałam o empatii wobec młodego chłopaka,nie rodzica.
św.Faustyna powiedziała,że miłość jest kwiatem a miłosierdzie owocem.
Myślę tak jak Ona.Ale może ja głupia jestem.
Wątki modlitewne sobie a życie sobie.
Tak to niestety niektóre osoby prezentują.
No to chociaż wiadomo kto winien.
A tak na marginesie dodam, że też mnie taka postawa kiedyś oburzał (takie chodzenie rodziców za ocenami), ale teraz, kiedy mam dzieci, już nie jestem taka twarda. Presja społeczna jest bardzo silna, począwszy od pytań: a chodzi już? mówi? po: jak matura? co studiuje? @Malgorzata jeśli Ci się udaje oprzeć tej presji, to gratulacje. JA się staram ale słabo mi wychodzi Ale to już oczywiście nie dotyczy sprawy PAw
Samo ponoszenie konsekwencji jest postawą bierną, która nic nie wnosi.
MORZE GŁĘBOKIE I SZEROKIE
Każdy sądzi według siebie
głęboko zaglądając w siebie
I szeroko interpretuje głęboko ujrzane własne domniemania i szeroko krytykuje cudze domniemania....
U mnie funkcjonuje tak, że dzieci mają się uczyć, mają czytać ileś stron dziennie, mają domowe obowiązki. Mają, czy muszą, to ich obowiązek. Co mogę, to im zlecam poza domem. A mają się uczyć, by potem bez względu na to, jaki wybiorą zawód, dało się z nimi porozmawiać na każdy temat, by nie byli głąbami. Moje zdanie jest takie, że kasjerka, kierowca etc (naprawdę nie ujmując nic tym zawodom, to przykład na szybko) ma mieć pojęcie o wszystkim. I mam w rodzinie osoby bez studiów, z którymi rozmawia się z przyjemnością. Bo interesują się róznymi rzeczami, bo mają jakąś wiedzę, swoje pasje. A z drugiej strony pamiętam osoby z którymi pracowałam czy miałam styczność w pracy, po studiach, takie że "ą" i "ę", a jak przyszło do rozmowy, to tragedia, bo potrafią powtarzać wyłącznie slogany, bo nie myślą, nie czytają, nie interesują się niczym i mają minimalną wiedzę o świecie i o wszystkim.
A dzieci mają się uczyć i pracować, tu nie ma przeproś. Mnie nikt z obowiązku gotowania, dbania o dom nie zwolni, ich w dorosłym życiu też nikt nie zastąpi. Teraz mają jako podstawę naukę (choć w domu tez pracują) i mają to robić na tyle, na ile mogą, na ile są zdolne. Rodzic wie jakie ma dzieci - czy błyskotliwe, od których może wymagać świetnych ocen, czy z dobrą pamięcią, że spokojnie będzie jechać na czwórkach, czy też słabego, który może wyuczyć sie na trójki. I tego trzeba się trzymać.
Oczywiście, nie ma obowiązku czytać informatora.
Jak dla mnie, to wyręczanie dzieci to swoisty znak czasów - zaczyna się od wyręczania malucha (np. te słynne "bałwanki", co to stoją w przedszkolnej szatni, a mamusia sprawnie zakłada poszczególne części garderoby), a kończy się na tym, że dorosły człowiek z każdym problemem zdaje się na pomoc rodziców.
To tak, abstrahując od jakiejkolwiek konkretnej sytuacji. Bo jestem zdania, że sytuacje są bardzo różne i czasem to jest uzasadnione, że by dziecku, nawet całkiem dorosłemu, pomóc w taki, czy inny sposób. Bardziej chodzi mi o podejście ogólne, gdy obowiązującym standardem staje się, że rodzic wyręcza dziecko, bo przecież on to zrobi szybciej i lepiej, a dziecko to się tylko zmęczy niepotrzebnie, nabrudzi, zrobi źle i będzie trzeba po nim poprawiać, albo się niepotrzebnie zestresuje.