Witaj, nieznajomy!

Wygląda na to, że jesteś tutaj nowy. Jeśli chcesz wziąć udział, należy kliknąć jeden z tych przycisków!

Finanse domowe

1202123252628

Komentarz

  • edytowano styczeń 2018
    W tej cześci miasta, gdzie mieszkam, same młode rodziny i mnooooostwo dzieci. Szkoły przeladowane, dwuzmianowe. Świetlice tylko dla dzieci obojga  pracujących rodzicow,  wrzask i rozgardiasz  (tak to wyglądało, jak pracowałam w sp)
  • Bagata powiedział(a):
    W wielu punktach pełna zgoda, system wymaga zaorania. 
    Ale nadal uważam, że jest potrzebny, tylko wymaga gruntownych reform. Ja wiem, że tu na forum uważamy wszyscy, że najlepiej, jak mama nie pójdzie do pracy i sama będzie uczyć swoje dzieci, ale naprawdę ludzie bywają różni, niektórzy nie mogą zostać w domu, inni nie chcą, innym brak elementarnej wiedzy, którą mogliby przekazać dzieciom. A dzieci zasługują na równe szanse. Tyle że nie równane w dół ale do góry.
    Nie istnieje nic takiego jak równe szanse, a jako że nie da się równać w górę, więc jedynym sposobem równania w państwowym systemie jest równanie w dół. W ogóle jeżeli jest tak dobrze, to dlaczego nauczyciele i rodzice są jednak niezadowoleni? Skąd przekonanie, że państwo najlepiej wie, kiedy, gdzie i czego powinny się uczyć czyjeś dzieci? Wystarczyłoby pozostawić decyzje rodzicom. Gdyby chcieli szkół, znaleźliby się tacy, którzy by je założyli. Gdyby chcieli świetlic, również znaleźliby się tacy, którzy by je założyli etc. Społeczeństwo istniało również przed Marksem, Leninem i rewolucją francuską.
    Podziękowali 3Basja Odrobinka Katia
  • Tak, wiem, wiem, kto za publiczną oświatą ten niewolnik socjalizmu i uczeń Lenina :)

    A jednak są kraje, w których publiczna edukacja ma się bardzo dobrze. Na przykład osławiona ostatnio Finlandia. I jakoś da się.
  • Nie no, tak w ogóle to nie mogę pojąc tego podejścia "Dajcie ludziom spokój, sami o siebie zadbają". Najprościej sobie wyobrazić ciężką chorobę w rodzinie, dziecko z niepełnosprawnością, śmierć współmałżonka i zastanowić się, czy rzeczywiście wystarczyłoby nie płacić podatków, żeby dać sobie radę bez pomocy w postaci publicznej szkoły czy publicznej służby zdrowia.
  • @beatak możesz na priv napisać gdzie ta szkoła, dokładniej? Oprócz świetlicy jak oceniasz te szkołę?
  • Ciekawy temat ubóstwa.

    Zwróćcie uwagę na słowa Chrystusa Pana: nie martwcie się o to, co będziecie jeść i w co się ubierzecie. Wg mnie to jest prowokacja, która potraktowana na serio (i słusznie!) ma na celu odkryć prawdziwe oblicze naszych serc, które bez względu na stan posiadania są uwikłane w sprawy światowe po prostu.
    Wszyscy jak tu pewnie jesteśmy wybraliśmy życie rodzinne, czyli takie, gdzie trzeba się martwić o jedzenie i ubranie i parę innych kwestii. Nie ma co się łudzić: to jest trud i się z tego stokroć więcej braci, pól etc. nie otrzyma w tym życiu, a co do oddziedziczenia życia wiecznego - no właśnie - kiedyś ludzie żyjący w świecie mieli większe poczucie przepaści pomiędzy życiem świątobliwych mnichów a życiem rodzinnym.
  • kociara powiedział(a):
    Aga85 powiedział(a):
    Fajna świetlica w szkole państwowej? To nie u nas  :'(

    Oooo nie.
    Nasza jest genialna. Żadna tam przechowalnia. 
    Normalny program, zajęcia, konkursy, zawody. 
    Dużo wycieczek.
    Kilka sal. 

    Tak fajna, że dzieci nie chcą wychodzić do domów 
    Potwierdzam....moje dzieci są bardzo nieświetlicowe...wolą być w domu...Wasza świetlica była jedyną w której bywały na żądanie, mimo, że nie musiały...i nie raz z młodszym w wózku musiałam kółko po boisku zrobić zanim zechciały iść do domu, bo właśnie tworzyli przedstawienie czy coś w ten deseń...a mam wymagające towarzystwo w tych dziedzinach
    Podziękowali 1kociara
  • Skatarzyna powiedział(a):
    Szczególnie gdy bogaty kupuje drogie majtki. Wkłada je na wierzch i na lewą stronę żeby dobrze markę było widać.  B)
    Myślę, że nie musi pokazywać bielizny, bo ona, nawet gdy jest bardzo droga, to nie dorówna cenom torebek, butów, garniturów czy garsonek B) O biżuterii i dodatkach nie wspomnę.
  • edytowano styczeń 2018
    Kupuja tanie, bo nie widac?
    Czy nie ma znaczenia jakie kupią, bo nie widać. Czy jednak majtki też mają droższe?
    Podziękowali 1Coralgol
  • Gacie drogie ale przechodnie! Ze starszej siostry na młodszą... z matki na corke, z ojca na syna ;)
    Podziękowali 1Coralgol
  • Bagata powiedział(a):
    Nie no, tak w ogóle to nie mogę pojąc tego podejścia "Dajcie ludziom spokój, sami o siebie zadbają". Najprościej sobie wyobrazić ciężką chorobę w rodzinie, dziecko z niepełnosprawnością, śmierć współmałżonka i zastanowić się, czy rzeczywiście wystarczyłoby nie płacić podatków, żeby dać sobie radę bez pomocy w postaci publicznej szkoły czy publicznej służby zdrowia.
    Jak wiadomo, kiedy jest publiczna służba zdrowia, ludzie w ogóle nie umierają, a kiedy zachorują, są leczeni niezwłocznie.
    Podziękowali 3szczurzysko tymka Katia
  • Dla mnie to trochę gadanie o niczym z tymi pensjami. Decydując soe na zawod nauczyciela ma sie ten komfort ze tak naprawdę dokładnie wiesz ile będziesz zarabiał. Moze Cie tylko mile zaskoczyć wysokość dodatkow czy liczba godzin. To chyba dość uczciwy układ ze znasz swoja pensje juz w momencie wyboru zawodu. W budżetówce wielkiej kasy nie ma co szukać, ale na pewno jest większe bezpieczeństwo, stabilność, usystematyzowane sprawy związane z wolnym. To są zalety nie do kupienia. Mowie z perspektywy osoby pracującej w korpo i teraz w budżetówce.
    Podziękowali 4Dorotak Aga85 Monira AgaMaria
  • I tez nie zgodze sie, ze wynagrodzenie 2500 to taka mała pensja. W świetle nakladu pracy, ilości godzin i ilości wolnego (plus innych przywilejow) uważam ze to nie idealna ale dość uczciwa kwota.
    Podziękowali 3Dorotak Aga85 Monira
  • andora powiedział(a):
    I tez nie zgodze sie, ze wynagrodzenie 2500 to taka mała pensja. W świetle nakladu pracy, ilości godzin i ilości wolnego (plus innych przywilejow) uważam ze to nie idealna ale dość uczciwa kwota.
    To bardzo mało wiesz o tym zawodzie, skoro tak piszesz. Ale oczywiście, masz prawo do własnego zdania. Ja zaś pozostanę w tej kwestii przy swoim.
    Podziękowali 1Agnieszka88
  • Jeśli pensja 2500jest uczciwa to koszty życia są bardzo nieuczciwe wobec tej pensji
  • Elunia powiedział(a):
    Skoro nauczyciel jest w stanie latami ciągnąć półtora etatu i żyć normalnie to chyba to 18 godzin aż tak wyczerpujące nie jest? 
    Mam koleżankę właśnie lingwistkę, która pracuje na półtora etatu do tego bierze jeszcze czasami studentów zaocznych i do 5 tysi dociąga będąc często i tak wcześniej w domu niż ja. Dajcie spokój.


    Ja normalnie nie żyję, nie mam też w szkole 18 godzin, i jestem codziennie zmęczona. I gdybym nie musiała, nie dorabiałabym , bo nie mam na to najmniejszej ochoty, a często i siły. W mojej szkole dyrekcja wymaga niezwykłego zaangażowania, wysokich wyników matury (uczę przedmiotu, który w szkole zdają wszyscy na obu poziomach), ciągłych szkoleń, itp. Nie narzekam na te akurat wymagania, bo jako rodzic wymagam podobnych rzeczy od nauczycieli moich dzieci, a wyniki moich uczniów świadczą o jakości mojej pracy, ale obiektywnie stwierdzam, że moja praca to nie tylko odwalenie 18 godzin, ale coś znacznie więcej. Ale tak jak już kiedyś powiedziałam - nie szanujemy się nawzajem i bardzo szybko i najczęściej niesprawiedliwie oceniamy innych (mało pracują, za dużo zarabiają, mają przywileje). A poza tym, nie przekonam nieprzekonanych, bo zawsze wszystko wiedzą lepiej. 
    Podziękowali 1Barbasia
  • jukaa powiedział(a):
    @beatak - andora ma porównanie własnej pracy w szkole i w innych miejscach, więc pewnie stąd jej wnioski. 
    Mój mąż też pracuje w szkole i w innej budżetówce, szkoła w jego ocenie wypada na plus - te same zarobki przy mniejszym czasie pracy, nawet wliczając domową.  Aczkolwiek, najlepiej by było jakby pensje i tu i tu były ze dwa razy większe.... Kto nam zabroni pomarzyć ;)
    Czy Andora jest nauczycielem przedmiotu maturalnego (obowiązkowego, zdawanego na obu poziomach), z wyników którego nauczyciel jest rozliczany? Pytam, bo nie kojarzę. A wiem dobrze, że żaden znany mi nauczyciel takiego przedmiotu nie sugerowałby, że pensja nauczyciela jest adekwatna do pracy.
    Podziękowali 3Barbasia Laf2011 Katia
  • Z ta ilością pracy to zależy czego i jak się uczy. Znam polonistów, którzy nie mają prawie wcale np sprawdzania prac, jak i biologów, którzy ciągle siedzą w sprawdzianach, zadaniach i planowaniu lekcji.
    Dochodzi jeszcze kwestia dodatkowej papierologii. Wiadomo, że wychowawstwo to główne źródło męki, nie wszyscy je mają ;)

    Ja cenie pracę mojego męża za to, że nie ma zmian, nie ma nocek, w święta, większość weekendów mam go w domu. To nie jest praca, że musi wisieć na telefonie, bo zaraz ktoś go może wezwać. Dla mnie to mega plus bycia żoną nauczyciela. Choć mój w budżetówce nie robi, ale marzymy oboje o takiej pracy dla niego i o tych 2500 :D 
    Podziękowali 2Subiektywna Katia
  • edytowano styczeń 2018
    Prace nauczyciela w szkole państwowej, zwykle doceniają ludzie, którzy popracowali gdzie indziej. Sfera budżetowa jest słabo opłacana generalnie. Nauczyciele mają zdecydowanie więcej przywilejów niż pozostałe grupy, stad ta zazdrość. Choc zasadniczo pensja 2500, w dużym mieście szalowa nie jest...
    Podziękowali 1andora
  • Pracuję w szkole, z wyboru. Mogłam robić karierę gdzie indziej, ale szkoła i konkretny profil zawodowy to mój świadomy wybór.
    Ja nie dorobię, nigdy i nigdzie. Bo to, za co inni biorą konkretne pieniądze-ja robię za darmo :D. A propozycji otwarcia własnej praktyki mam wiele. No tak już mam. Bardzo często jestem proszona o porady i konsultacje przez inne placówki czy urzędników, służę pomocą wielu rodzinom i dzieciom spoza mojej placówki. Poza godzinami pracy.
    Nie pracuję tylko w wyznaczonych godzinach, pracuję także w weekendy, wakacje i ferie. Telefony odbieram nawet po 22 - ostatnio w pt rozmawiałam z zagranicznym rodzicem od północy przez 45 minut. Bo wiem, że jak nie o tej porze, to wcale.

    Przestałam sie szkolić w typowy sposób w momencie, kiedy po entym doskanalaniu dotarło do mnie, że to służy wyłącznie wyciąganiu kasy, a prowadzący tak naprawdę uczą się od nas, praktyków. Doszkalam się we własnym zakresie
    Dużo cenniejsze są dla mnie spotkania w gronie tych samych specjalistów, co ja, warsztaty, superwizje itp. Grupy robocze, zespoły interdyscyplinarne...
    często to ja szkolę, za darmo ofkorsik ;) 

    Niestety, coraz częsciej dociera do mnie, ze tak naprawdę nie chodzi o to, co robisz i ile robisz-ważne, by nie wychylać się poza ramki. Boleśnie odczułam to na własnej skórze, po kilku kontaktach z kuratorium. 
    I zawsze i tak ktoś uzna cię za nic nierobiącego palanta, który ma wolne wakacje (haha), ferie, swięta, 13tkę i pracuje 18 h (kolejne haha). Albo co gorsza - urzędasa, co to tylko niszczyć potrafi.

    Mam takie poczucie, że gdyby przeciętny rodzic wiedział, jak bardzo inwigilowany jest przez system, to by mu się odechciało cokolwiek wymagać od szkoły. Szkoła jest w tej chwili urzędem, absurdy prawne są gorsze niż za głębokiej komuny.

    Już kiedyś pisałam, ile zarabiam. Teraz mój dodatek motywacyjny wzrósł o jakieś 50 zł.

    Nie narzekam. Narzekam jedynie wówczas, gdy po raz kolejny "ktoś" wie więcej, niż ja sama - o mnie, o tym, co robię, jak robię, kim jestem, ile mam profitów i że znowu tylko o patologii. A. I jeszcze, że nic a nic nie wiem, bo tylko narzekam
  • Dorotak powiedział(a):
    Z ta ilością pracy to zależy czego i jak się uczy. Znam polonistów, którzy nie mają prawie wcale np sprawdzania prac, jak i biologów, którzy ciągle siedzą w sprawdzianach, zadaniach i planowaniu lekcji.
    Dochodzi jeszcze kwestia dodatkowej papierologii. Wiadomo, że wychowawstwo to główne źródło męki, nie wszyscy je mają ;)

    Ja cenie pracę mojego męża za to, że nie ma zmian, nie ma nocek, w święta, większość weekendów mam go w domu. To nie jest praca, że musi wisieć na telefonie, bo zaraz ktoś go może wezwać. Dla mnie to mega plus bycia żoną nauczyciela. Choć mój w budżetówce nie robi, ale marzymy oboje o takiej pracy dla niego i o tych 2500 :D 
    Dorotak, ja też jestem zadowolona z tych wszystkich rzeczy, o których Ty piszesz. I bardzo doceniam wakacje. A przede wszystkim kocham moją pracę i uczniów i nie wyobrażam sobie innego zawodu, choć wiem, że mogłabym go zmienić, bo mam inne kwalifikacje. Niemniej jednak uważam, że płaca jest za niska i tyle. Zwłaszcza gdy zestawimy ją z wydatkami (mieszkanie, jedzenie, wizyty prywatne - moja córa musi chodzić do endokrynologa i wizyta kosztuje 170 zł).

     Zresztą, jak już pisałam, wiele innych zawodów jest podobnie niedocenianych i uważam to za niesprawiedliwe, bo to nie są zawody niszowe i niepotrzebne(pielęgniarka, ratownik, nauczyciel, itp). Moim zdaniem, ważny jest wzajemny szacunek. My się jako różne grupy zawodowe nie lubimy i często sobie wtykamy nawzajem szpile: mało robisz - to mało zarabiasz, księża to pedofile, nauczyciele to nieudacznicy, lekarze to łapówkarze, pielęgniarki są leniwe i opryskliwe, itp. I jak tu takiemu dawać podwyżkę, skoro przecież całe społeczeństwo uważa, że dana grupa zawodowa na podwyżkę nie zasługuje. Rząd ma generalne społeczne przyzwolenie na brak szacunku dla pewnych grup zawodowych - bo my się nawzajem nie szanujemy i nie staramy zrozumieć. Wystarczy poczytać dowolne forum, widać to jak na dłoni.
  • Ja nie pisze ze szalowa jest. Ale pozwolę sobie porównać:  1. Praca w korpo, 26 dni wolnego plus 2 dni opieki, na wszystkie zwolnienia patrzą wilkiem. Praca od 8-16 w teori w praktyce dojazdy wiec o 7 wychodziłam z domu a o 18-19 wracałam bo zawsze cos jeszcze było do zrobienia. Plus delegacje, wyjazdy integracyjne. Ciągły stres i parcie na wynik. Do prezentacji, wyjazdów trzeba sie przygotować w domu. Wiele delegacji jednodniowych kiedy jedziesz o 5 a wracasz o 24 a rano do pracy normalnie bo dojzd sie nie wlicza w czas pracy. kasa przyzwoita ale musilam mieć opiekunkę, ktora nam dopinala opiekę nad dzieckiem i siedziała jak młoda byla chora, nie miałam czasu na gotowanie sensownych obiadów często wiec sporo dużo droższego jedzenia na mieście, ubrania biznesowe. Obecnie szkola - dużo mniejsza kasa ale niania nie potrzbna. Nie ma stresu, pracuje również w domu ale w momencie kiedy ogarnę obowiązki domowe. Noe ma chorej presji. Mam wolne wtedy kody moje dziecko ma wolne. Nikt nie dostaje zawału ze Mala jest chora i moge iść na zwolnienie. Mam dużo czasu na ewentualne dorobienie. no i uwielbiam swoja prace. Oczywiście można trafić na fajniejsze korpo, pracować na pol etatu albo buc super programista i pracować na swoich warunkach. Tylko ja uważam, ze nie ma co narzekać tylko brać życie w swojej ręce i jak sie cos nie podoba, cos nas meczy to trzeba zmieniać. U mnie wszyscy sie za głowę lapami jak z dobrej pracy w korpo rezygnowalam. A ja zamiast narzekać to właśnie zrezygnowałam. I czuje soe świetnie, schudłam, zdrowie mi soe poprawiło, małżeństwo mi sie poprawiło, relacje z dzieckiem, relacje z rodzicami. Mamy teraz fajny dom gdzie mama jest a nie bywa. Jak Ania urośnie to na pewno zaangażuje sie w dodatkowa prace ale na razie jest super. Lasy mniej ale wydatkow tez.
  • U mnie dochodzi jeszcze jeden aspekt, całkowicie nie nadający się do "wyceny" - ogromne obciążenie psychiczne problemami i sytuacjami, w jakie jestem uwikłana i włączona.
    Gdybym mogła wściekać się jedynie o poziom napisanych sprawdzianów albo o to, że znowu niczego nie kumają to...byłabym znacznie, znacznie szczęśliwsza i pewnie moglabym się upajać tymi wakacjami, feriami, 13tką "18 h pensum".
  • kociara powiedział(a):
    U mnie dochodzi jeszcze jeden aspekt, całkowicie nie nadający się do "wyceny" - ogromne obciążenie psychiczne problemami i sytuacjami, w jakie jestem uwikłana i włączona.
    Gdybym mogła wściekać się jedynie o poziom napisanych sprawdzianów albo o to, że znowu niczego nie kumają to...byłabym znacznie, znacznie szczęśliwsza i pewnie moglabym się upajać tymi wakacjami, feriami, 13tką "18 h pensum".
    Ja jako wychowawca śniłam po całych nocach o moich uczniach. I nie były to miłe sny, oj nie. Teraz pierwszy raz tego wychowawstwa nie mam i widzę różnicę. Nie zmienia to faktu, że nie tylko o poziom sprawdzianów się martwię, bo przecież praca z uczniem nie polega tylko na dydaktyce.I nie tylko o to się wściekam. Przecież uczniowie także obciążają mnie swoimi problemami, zwłaszcza gdy mają ze mną sporo godzin.
  • Wydaje mi się, że praca w szkole jest wymarzoną dla kobiet, które mają dzieci (oczywiście jeśli lubią uczniów i ten rodzaj pracy) właśnie ze względu na ilość godzin, wakacje i ferie
    Pracowałam krótko w szkole ,ale tez w innych miejscach i w sumie mam podobne spostrzeżenia co @andora
    Podziękowali 4Monira andora Gloria Felicyta
  • Ja też.  Pracowałam na 1,5 etatu w szkole i to był luksus. Serio. Zawsze gorsza mnie zrzedzenia nauczycieli. W sumie na miejsce każdego z nich jest wielu chętnych zazwyczaj. O czym to świadczy?  
    Podziękowali 3Gloria andora Aneczka08
  • Monira powiedział(a):
    W sumie na miejsce każdego z nich jest wielu chętnych zazwyczaj. O czym to świadczy?  
    Z moich obserwacji i doświadczeń rekrutacyjnych wynika, że do szkoły teraz to głownie tacy chcą, co myslą właśnie jak te 99% społeczeństwa - nic nie robisz, się nie narobisz, a przyzwoita kaska wpada
  •  
    Bagata powiedział(a):

    A jednak są kraje, w których publiczna edukacja ma się bardzo dobrze. Na przykład osławiona ostatnio Finlandia. I jakoś da się.
    Do czasu. Już się wali:

    http://www.compareyourcountry.org/pisa/country/FIN?lg=en

  • edytowano styczeń 2018
    Monira powiedział(a):
    Ja też.  Pracowałam na 1,5 etatu w szkole i to był luksus. Serio. Zawsze gorsza mnie zrzedzenia nauczycieli. W sumie na miejsce każdego z nich jest wielu chętnych zazwyczaj. O czym to świadczy?  
    Świadczy to o tym, że ludzie chcieliby zarabiać więcej. I to bardzo dobrze. Natomiast z drugiej strony chcieliby mieć mało godzin, długie wakacje, mieć pewność zatrudnienia i robić to, co lubią. I to bardzo niedobrze, bo świadczy to o oderwaniu od rzeczywistości.
Aby napisać komentarz, musisz się zalogować lub zarejestrować.