Ks. Bańka bardzo ciekawie opowiadał, jak w czasie formacji seminaryjnej w Bractwie klerycy są uczeni zwalczania NOM. Czyli nie chodzi tylko o zachowywanie spuścizny liturgicznej sprzed reformy Pawła VI, ale o aktywne odciąganie wiernych od tej liturgii, jaka jest powszechnie stosowana przez Kościół.
Ksiądz Bańka jest w swoim sposobie mówienia bardzo przekonujący. Inteligentny facet. Myślę, że jest w stanie sporo osób przekonać do racji Bractwa. Wystarczy zobaczyć, jak mu urósł kanał w krótkim czasie, sam podawał statystyki niedawno. Choć oczywiście mówi, że cieszy go to tylko ze względu na to, iż może większą grupę ludzi prowadzić do zbawienia.
Niemniej chyba popularność pozwoliła w końcu otwarcie namawiać widzów do niechodzenia na mszę w ogóle, jeśli nie ma w okolicy dostępu do mszy sprawowanej przez Bractwo, bo oni żadnej innej już nie uznają (przemknęła mi krytyka tzw. indultowców).
Popularność kanału Akwinaty jest wielkim sukcesem i stoi za tym ciężka praca - filmy są publikowane co drugi dzień. Mało kto potrafi narzucić sobie takie tempo.
Natomiast merytorycznie ataki na nową liturgię są dramatycznie słabe. Najpopularniejszym zarzutem jest to, że przez nią ludzie tracą wiarę. Jak mają stracić wiarę, skoro dostają na Mszy dużo więcej, niż wcześniej, tego autor nie wyjaśnia. Skupia się tylko na trzeciorzędnych elementach, które podczas reformy usunięto. Kupują to ludzie, którzy nie znają się na liturgii, tak jak pewien tradycjonalista, który przekonywał mnie na FB, że w starym mszale nie ma psalmu.
apropos starej mszy taki fragment rozmowy z Andrzejem Strugiem (dotyczącej zaniku muzyki ludowej)
W obliczu szybko zmieniającego się świata, inwazji sowieckiej i praktycznej okupacji trwającej do lat 90., także przyspieszenia gospodarczego i technologiczne-go, jedynym miejscem, gdzie muzyka tradycyjna miała schronienie, był kościół. Ko-ściół rozumiany na dwa sposoby. Po pierwsze, jako miejsce kultu, gdzie w liturgii używano tradycyjnego polskiego śpiewu. Ksiądz sprawował liturgię w rycie rzym-skim obowiązującym w całym kościele katolickim, a lud modlił się tak, jak potrafił, czyli śpiewał. W konsekwencji msze recytowane (zwane cichymi) wyglądały tak, że ksiądz swoje, a lud swoje. Nazywamy tę praktykę missa polonica. I to – na wniosek polskich purpuratów z XVI w. – dał nam Pius V. Śpiewane przez księży msze nie-dzielne także były zdominowane przez polski śpiew ludowy. Po drugie, było to schro-nienie na poziomie wspólnoty wierzących, to znaczy ludzi integralnie religijnych, których życie upływało w rytmie kalendarza liturgicznego. Byli to prawdziwi homo religiosus. (...)
I co się dzieje? Jest novus ordo, czyli nowy obrządek mszy, ale otoczenie mu-zyczne jest jeszcze przedrewolucyjne. Pieśni już się nie mieszczą, bo w nowej mszy jest miejsce na maksymalnie dwie zwrotki, ale nadal żyją. Żyją też ludzie, których wrażliwość religijną ukształtował obyczaj sprzed reformy. To ludowy polski kato-licyzm, który do każdego większego święta przygotowywał się postem i nowenną, a po każdym święcie obchodził oktawę, a oprawy oktaw były niezwykle uroczy-ste, połączone ze śpiewanymi nieszporami i procesjami. Była w nim też trudna do oszacowania liczba nabożeństw praktykowanych w kościele, oraz w sytuacjach pa-raliturgicznych w domach, ponieważ do reformy prawa kanonicznego obowiązywał przepis, że większa niż 10 km odległość od kościoła zwalniała wiernych z obo-wiązku niedzielnego. Przełom lat 60. i 70. upływa w kościele polskim pod znakiem zmian. W tym czasie Katarzyna Gertner napisała mszę bitową. Ojciec Dyrektor, uchodzący dzisiaj za ortodoksyjnego kapłana – co jest kompletnym nieporozumie-niem – był jednym z głównych orędowników tych nowości (to był wówczas taki liturgiczny harleyowiec). Ale na wsi dominował jeszcze tradycyjny katolicyzm i trzeba było tę „skostniałość” jakoś naruszyć. I tu do akcji wkracza protegowany Karola Wojtyły, czyli Franciszek Blachnicki i ruch oazowy, którego pełna nazwa brzmi Ruch Odnowy Liturgicznej Światło-Życie. Właśnie przez Oazę w krwiobieg ludowego katolicyzmu polskiego wsączano owe nowości liturgiczne, a w ślad za nimi także teologiczne. Świadomie pomijam polityczne znaczenie nowych ruchów kościelnych i ich twórców – to niezwykle ciekawy temat, ale na inną rozmowę. Nie było w Polsce kościółka parafialnego, gdzie nie powstałaby Oaza. I niemalże nie było w Polsce dziecka, które by nie zetknęło się z tym ruchem, albo w nim uczest-nicząc, albo mając w najbliższym otoczeniu oazową scholkę. Równolegle w trasę rusza Jan Góra i w małych ośrodkach śpiewa z gitarą – na zmianę – ekstatyczne piosenki typu „Idzie mój Pan”, albo mdłe jak flaki z olejem kanony z Taizé. W tym okresie zachodzi jeszcze koegzystencja: mamy śpiewającą starszyznę i gi-tarowców. Ale późniejsi duchowni, urodzeni w latach 60., zdecydowanie preferują nową muzykę. Zdarzają się w tym pokoleniu i tacy, którzy szanują dawny obyczaj, ale siły żywotne starszyzny słabną. Parcie na nowość jest tak duże, że z czasem starzy sami się usuwają i oddają miejsce. Podważono zasadę, która była obecna w kościele do II Soboru Watykańskiego, że starsze nauczanie i starszy obyczaj mają pierwszeństwo przed nowościami. Mówiąc krótko, to starszyzna winna nada-wać ton, a nie hippies i yuppies. Podczas mszy zaczęto skracać i cenzurować pieśni. W ich miejsce wprowadzano piosenki w stylu „Przy ognisku, przy ognisku, za-śpiewamy sobie wszyscy”. Z nowego kalendarza liturgicznego wypadło wiele na-bożeństw, których nieodłączną częścią były dawne, liczące po kilkadziesiąt zwrotek śpiewane całości. W ten sposób skarbiec muzyczny kościoła, który był gromadzo-ny przez 1000 lat, a w którym znajdowały się dzieła wszystkich najważniejszych polskich poetów i kompozytorów, w ciągu 50 lat został zdemolowany. Duchowni pochodzący ze wsi zrobili wszystko, by zapomnieć o swoim wiejskim pochodzeniu, o biedzie, z której wyrośli i której się wstydzili. Chcieli być współcześni, modni. Łatwiej być playboyem, gdy się ma w kościele gitarę i scholkę, a nie te stare, „za-wodzące baby”.Dawne pieśni były też niewygodne teologicznie. Ich przekaz jest ortodoksyjny. Posiłkują się dawną eklezjologią skodyfikowaną podczas Soboru Trydenckiego, z podkreśleniem patrystycznej formuły Extra Ecclesiam nulla salus (poza Kościo-łem nie ma zbawienia). Podobnie jest z eschatologią owych pieśni: zbawienie albo potępienie, bez światłocienia. Pieśni tradycyjne stały w pewniej mierze w sprzecz-ności z nauczaniem Vaticanum Secundum, oraz z nowym duszpasterstwem, nową ewangelizacją, jak zwał tak zwał.
Pan Strug ładnie śpiewa pieśni ludowe, ale w kwestiach liturgicznych jest kompletnym ignorantem. Gdyby Kościół przestrzegał zasady, że "starszy obyczaj ma pierwszeństwo przed nowościami", to nadal byśmy funkcjonowali jak pierwsi chrześcijanie i odprawiali nabożeństwa na modłę żydowską.
Swoją drogą ciekawe, że plucie na o. Jana Górę OP nie przeszkadza Strugowi organizować swoje warsztaty muzyczne w dominikańskim ośrodku w Jamnej, który został założony przez o. Jana.
Pan Strug ładnie śpiewa pieśni ludowe, ale w kwestiach liturgicznych jest kompletnym ignorantem. Gdyby Kościół przestrzegał zasady, że "starszy obyczaj ma pierwszeństwo przed nowościami", to nadal byśmy funkcjonowali jak pierwsi chrześcijanie i odprawiali nabożeństwa na modłę żydowską.
Swoją drogą ciekawe, że plucie na o. Jana Górę OP nie przeszkadza Strugowi organizować swoje warsztaty muzyczne w dominikańskim ośrodku w Jamnej, który został założony przez o. Jana.
Ani przed ani po. Pieśni ludowe wcale nie są wzorem ortodoksji. Przeciwnie, zawierają błędy teologiczne, nie wspominając o marnej jakości tekstu (rymy częstochowskie). Miały swoją funkcję pomagając poznać prawdy wiary osobom prostym i niewykształconym. To, że dziś się nie śpiewa kilkudziesięciu zwrotek to nie efekt spisku "księży ze wsi", ale po prostu ludzie się zmienili i mają inne oczekiwania.
Co zresztą charakterystyczne, Strug wypomina dominikanom o. Górę grającego na gitarze, ale nie wspomina ani słowem o zainicjowanej przez Zakon Kaznodziejski odnowie muzyki liturgicznej, która ma obecnie miejsce w Polsce. Jednym z jej elementów jest przywrócenie dawnym pieśniom blasku poprzez przygotowanie dla nich wysmakowanych aranżacji wielogłosowych.
Z nowego kalendarza liturgicznego wypadło wiele na-bożeństw, których nieodłączną częścią były dawne, liczące po kilkadziesiąt zwrotek śpiewane całości. W ten sposób skarbiec muzyczny kościoła, który był gromadzo-ny przez 1000 lat, a w którym znajdowały się dzieła wszystkich najważniejszych polskich poetów i kompozytorów, w ciągu 50 lat został zdemolowany.
a przy okazji kawał religijności ludowej
Ko-ściół rozumiany na dwa sposoby. Po pierwsze, jako miejsce kultu, gdzie w liturgii używano tradycyjnego polskiego śpiewu. Ksiądz sprawował liturgię w rycie rzym-skim obowiązującym w całym kościele katolickim, a lud modlił się tak, jak potrafił, czyli śpiewał. W konsekwencji msze recytowane (zwane cichymi) wyglądały tak, że ksiądz swoje, a lud swoje. Nazywamy tę praktykę missa polonica. I to – na wniosek polskich purpuratów z XVI w. – dał nam Pius V. Śpiewane przez księży msze nie-dzielne także były zdominowane przez polski śpiew ludowy. Po drugie, było to schro-nienie na poziomie wspólnoty wierzących, to znaczy ludzi integralnie religijnych, których życie upływało w rytmie kalendarza liturgicznego. Byli to prawdziwi homo religiosus. (...)
Prof. Falkowski na polskim omawia z moimi dziećmi stare pieśni, są b. bogate teologicznie (np. kolędy), czasem puenta jest w ostatnich zwrotkach, więc nie śpiewana w całości może umknąć. Pamiętam też z oazy i duszpasterstwa studenckiego krytykowanie pieśni, zwłaszcza eucharystycznych, jakie one są błędne.
Bractwo uznaje papieża Franciszka. Był taki podcast ks. Bańki o tym, że niemożliwe, by Benedykt XVI był dalej papieżem, tak ( jeśli dobrze go rozumiem) uważa arcybiskup Lenga. Pan Jezus nie obiecał, że wszyscy papieże będą świętymi. Niektórzy byli bardzo ułomni po ludzku, a mimo to Kościół trwa. Benedykt XVI pisał, że papież to ogrodnik, który pielęgnuje liturgię, Kościół, a nie mechanik, który przychodzi i go zmienia. Możliwe, że Benedykt XVI jest dalej papieżem, mam cień wątpliwości po wysłuchaniu arcybiskupa Lengi.
> nowego kalendarza liturgicznego wypadło wiele nabożeństw
W każdy miesiącu w kościele są dodatkowe nabożeństwa związane z rokiem liturgicznym - litanie, różaniec, Droga Krzyżowa, roraty itp. Skoro "wypadło wiele nabożeństw", to można zadać pytanie, czego dotyczyły i czy byłby potrzebne. Oraz, czy wierni by chcieli w nich uczestniczyć. Bo nie sztuka jest posadzić w ławce księdza z rytuałem, ale muszą się jeszcze zainteresować wierni. Ja mam doświadczenie organizatora Nieszporów w parafii raz w miesiącu, na które przychodzi garstka ludzi. Dlatego przypuszczam, że owo "wiele nabożeństw" umarło śmiercią naturalną i formalna likwidacja była jedynie uznaniem stanu faktycznego.
Komentarz
Natomiast merytorycznie ataki na nową liturgię są dramatycznie słabe. Najpopularniejszym zarzutem jest to, że przez nią ludzie tracą wiarę. Jak mają stracić wiarę, skoro dostają na Mszy dużo więcej, niż wcześniej, tego autor nie wyjaśnia. Skupia się tylko na trzeciorzędnych elementach, które podczas reformy usunięto. Kupują to ludzie, którzy nie znają się na liturgii, tak jak pewien tradycjonalista, który przekonywał mnie na FB, że w starym mszale nie ma psalmu.
O, matulu.
Mówią, że jak Pan Bóg chce kogoś ukarać, to mu rozum odbiera.
itd...
taki fragment rozmowy z Andrzejem Strugiem (dotyczącej zaniku muzyki ludowej)
Swoją drogą ciekawe, że plucie na o. Jana Górę OP nie przeszkadza Strugowi organizować swoje warsztaty muzyczne w dominikańskim ośrodku w Jamnej, który został założony przez o. Jana.
wystarczy opis przed i po
zginęła wielesetletnia tradycja
tradycja to coś, co buduje się powoli, sprawdza dziesiątkami lat, zanim się przyjmie jakąś nowość,
generalnie jest to budowanie organiczne
krótkie opisanie , trochę na granicy patosu, jest tu
a przy okazji kawał religijności ludowej
Ko-ściół rozumiany na dwa sposoby. Po pierwsze, jako miejsce kultu, gdzie w liturgii używano tradycyjnego polskiego śpiewu. Ksiądz sprawował liturgię w rycie rzym-skim obowiązującym w całym kościele katolickim, a lud modlił się tak, jak potrafił, czyli śpiewał. W konsekwencji msze recytowane (zwane cichymi) wyglądały tak, że ksiądz swoje, a lud swoje. Nazywamy tę praktykę missa polonica. I to – na wniosek polskich purpuratów z XVI w. – dał nam Pius V. Śpiewane przez księży msze nie-dzielne także były zdominowane przez polski śpiew ludowy. Po drugie, było to schro-nienie na poziomie wspólnoty wierzących, to znaczy ludzi integralnie religijnych, których życie upływało w rytmie kalendarza liturgicznego. Byli to prawdziwi homo religiosus. (...)
Pamiętam też z oazy i duszpasterstwa studenckiego krytykowanie pieśni, zwłaszcza eucharystycznych, jakie one są błędne.
Bractwo uznaje papieża Franciszka. Był taki podcast ks. Bańki o tym, że niemożliwe, by Benedykt XVI był dalej papieżem, tak ( jeśli dobrze go rozumiem) uważa arcybiskup Lenga.
Pan Jezus nie obiecał, że wszyscy papieże będą świętymi. Niektórzy byli bardzo ułomni po ludzku, a mimo to Kościół trwa.
Benedykt XVI pisał, że papież to ogrodnik, który pielęgnuje liturgię, Kościół, a nie mechanik, który przychodzi i go zmienia. Możliwe, że Benedykt XVI jest dalej papieżem, mam cień wątpliwości po wysłuchaniu arcybiskupa Lengi.
6 się nie zaszczepiło, 3 odeszło z własnej woli, a pozostali 3 ?
Mówi, że chorowali wszyscy i zaszczepieni, i nie zaszczepieni, on przechorował, a mimo to zwolniono go? Rozumiem, że do Watykanu nie wejdzie już nikt bez paszportu covidowego.
W każdy miesiącu w kościele są dodatkowe nabożeństwa związane z rokiem liturgicznym - litanie, różaniec, Droga Krzyżowa, roraty itp. Skoro "wypadło wiele nabożeństw", to można zadać pytanie, czego dotyczyły i czy byłby potrzebne. Oraz, czy wierni by chcieli w nich uczestniczyć. Bo nie sztuka jest posadzić w ławce księdza z rytuałem, ale muszą się jeszcze zainteresować wierni. Ja mam doświadczenie organizatora Nieszporów w parafii raz w miesiącu, na które przychodzi garstka ludzi. Dlatego przypuszczam, że owo "wiele nabożeństw" umarło śmiercią naturalną i formalna likwidacja była jedynie uznaniem stanu faktycznego.