Ale pogarda nie jest niczym dobrym. I to świadczy na niekorzyść takich matek i moim zdaniem o tym że jednak traktują wielodzietność jako swoją własną zasługę i swoisty wyścig na liczbę dzieci.
Większość matek wielodzietnych jakie znam ma za soba i poronienia i trudne ciąże i obiektywnie różne przeszkody, wiec noszą sie raczej normalnie. Korona na głowie, ale w glowie raczej porzadek.
Ja chyba czegoś nie rozumiem naprawdę uważasz, że jeśli małżeństwo z bardzo ważnych powodów unika przez długi czas współżycia to już nie jest małżeństwem? A kim jesteś, żeby to oceniać?
edit. zresztą nie interesuje mnie odpowiedź zaraz zacznie się roztrząsanie tysiąca przypadków i ocenianie, że w tym jest tak a w tym inaczej. W tym właściwie, a w tym już nie bardzo. najlepiej niech każdy zajmie się swoim małżeństwem i swoją relacją z Bogiem
Wiesz co jest tyle sytuacji różnych że nigdy nie wiesz dlaczego ktos ma tylko jedno czy dwoje dzieci. Kto w ten sposób myśli? Ja widzę raczej odwrotną tendencję: że jaka nieodpowiedzialna matka bo ma szóstkę, jak ona je wykształci? Nie umie się zabezpieczać? To jest wśród katolików z mojego otoczenia. I widzę jeszcze taką sytuację dośc często że małżeństwa z dwójką, które chcą się z nami zaprzyjaźnić często mi się tłumaczą czemu mają tylko dwoje. Wysłuchuję. Ale czasem ciężko słuchać mi tych tłumaczeń.
@Odrobinka, cieszę się, że się przeprowadzasz. Zobaczysz inny świat.
Trudny ten temat, ale bliski sercu chyba bardzo wielu - co chwilę toczy się tu dyskusja wokół niego. A główna trudność chyba jest jedna - wysiłku i zaangażowania, otwarcia na Boga nie da się kompletnie porównać. Przykłady dwa. Koleżanka z szóstką dzieci, większość rok po roku wychodzi na dwór bez większych problemów- ma domek ze świetnie zabezpieczonym ogródkiem i wypuszcza kolejne dziecięcia ubrane, pod opieką najstarszego. Dodatkowo ma zimny wiatrołap - towarzystwo może ubierać etapami. W domu spodnie, sweter, w wiatrołapie - resztę. Gdyby mieszkała na piątym piętrze bez windy, w kamienicy wychodzącej na ruchliwą ulicę musiałaby mieć pomoc na obowiązkowych spacerach. Drugi przykład. Zdanie mojej innej koleżanki: "Z tym moim X (10 latek z zespołem Aspergera) to mam pracy i problemów kilka razy więcej, niż z młodszą trójką łącznie. Ot - i matematyka pęka. Kto jest bardziej otwarty na życie i Boga? Taka mama z jej NPR (z resztą niedawno urodziła kolejne dziecko, sama zaś jest w fatalnym zdrowiu i prawie bez pomocy rodziny), czy nie stosująca NPR zdrowa mama zdrowej siódemki dzieci, posiadająca do tego dwie zdrowe i chętne do pomocy babcie? A stosująca npr matka jedynaka, która przez ekstremalnie traumatyczne dzieciństwo nie jest wstanie poradzić sobie sama ze sobą, a co dopiero z kolejnymi dziećmi? Jak to dobrze, że nie musimy tego roztrząsać i możemy zdać się na Sąd Boży... Ale temat niewątpliwie uwiera, mnie z resztą też.
Ps. @mama_asia - dzięki za szczerość! Myślę, że każdy ma trudniejsze chwile, a nawet lata. To krzepiące, gdy znajduje się ktoś, kto o tym odważnie mówi. Porównując swój Sajgon wyłącznie z wzorcowymi internetowymi rodzinami można by popaść w zwątpienie. A tak powstaje myśl - "Inni też pchają wózek pod górkę, może więc tak ma być - uszy do góry i pchamy dalej!"
Taka sytuacja mojej znajomej: przez wiele lat nie mogła mieć dzieci, pogodzenie i adopcja córki a potem niespodzianka ciąża i zdrowe dziecko jakby szczęścia było mało okazało się ze biologiczni jej córki będą mieć kolejne dziecko, którego nie mogą wychować więc znów adopcja bo rodzeństwo powinno być razem jeśli to możliwe i po pewnym czasie kolejna niespodzianka - ciąża i zdrowy synek.... to dopiero otwartość na życie i rozeznanie woli Bożej
Jak miałam kilkanaście lat i patrzyłam na moich rodziców to modliłam się, zeby moje życie było ciekawe. No to mi dał ciekawe Pewnie że czasem jest wyczerpująca ta wielodzietność. Ale zdecydowanie jest więcej plusów. Ja jestem tradycjonalistka jeśli chodzi o cele małżeństwa i uważam jak w starych encyklikach że celem małżeństwa sa dzieci i wzajemna pomoc. I można sobie mówić o świętości i jedności i innych takich ale właśnie do ich budowania służą dzieci. To jest moje osobiste doświadczenie. Bo właśnie w dzieciach dwoje staje się jednym ciałem... Gdyby nie dzieci, nie ich dobro to podejrzewam że nie mielibyśmy żadnej motywacji żeby cokolwiek w życiu zmieniać. Pęd do kariery czy do zaistnienia nie jest aż tak silny jak do wychowania dzieci, robienia pewnych rzeczy dla nich. I nie chodzi o zamiatanie pyłków spod stóp. Nie odczuwam większej dumy niż z tego że moje dzieci coś osiągnęły. Nawet w duperelach. Nauczyły się czegoś nowego, zostały pochwalone w szkole, w rodzinie, na ulicy. No ja tak mam. x2 byłoby dla mnie za mało. Czasem przy posiłku wspólnym jakimś jak obsiądą stół to miałam i mam wrażenie że kogoś jeszcze brakuje. Zawsze to jest jedna osoba mniej a potem się pojawia. Dzieci w związku dają jakąś stabilność i stałość. Mnie dają faktycznie kopa żeby coś w życiu zmieniać. Dzięki nim nie śledzę każdej zmarszczki na twarzy i nie przejmuję się duperelami bo po prostu nie mam na to czasu. Po prostu w wielu sytuacjach musimy cos wymyślić żeby było dobrze właśnie dzieciom.
@Malgorzata , mi też zawsze podobały się te słowa, że Maryja zachowywała wszystkie te sprawy w swoim sercu. Myślę, że były to piękne przeżycia: doświadczenia miłości i wspaniałości Boga, szczęście z bycia przy Jezusie, tak piękne i cudowne chwile w życiu, o jakich nawet nie marzyła. Czuła zachwyt i mówiła sobie: wielkie rzeczy Pan dla Mnie uczynił. Poza tym była szczęśliwa z Józefem i na pewno Swoją osobowością przyciągała wspaniałych przyjaciół. Myślę, że wiele zachowujemy po prostu w pamięci, a tylko wybrane rzeczy w sercu. To są skarby, nasze drogocenne kolekcje. Ja mam np. najmilsze słowa Męża, widok jak starsze dzieci śmiały się i jednocześnie płakały ze szczęścia widząc pierwszy raz braciszka, chwilę, gdy starszy synek miał nałożoną pelerynkę ministranta.
Ten kto ma pierwsze trudne dziecko nie tak łatwo zdecyduje się na kolejne. Moja koleżanka miała pierwszego synka bardzo spokojnego,zawsze podkreślała jak to cudownie być mamą i jak się spotykałyśmy,to zawsze mi współczuła tak ruchliwego i wszędobylskiego dziecka, twierdziła że ona z takim to nie dałaby rady. W swoim zachwycie nad macierzyństwem zdecydowała się na drugie dziecko, trafił jej się taki egzemplarz, że jej cierpliwość i anielski spokój poszły sobie gdzieś a jej zachowanie z radosnej mamy zmieniło się o 180 stopni, jej podejście do życia też się zmieniło, no jak nie tą sama osoba.Mówi że gdyby tylko wiedziała że tak będzie,to jej pierworodny byłby jedynakiem.
J2017 Ja cię czytam kobieto to mi witki opadają...
Dziewczyny, ja wiem, że może Wam trudno sobie to wyobrazić. Ale tak bywa. Moje drugie dziecko średnio raz na dzień doprowadzało mnie do płaczu. A przy nodze biegało niespełna dwuletnie. Wrzeszczał całymi dniami, noszony na rękach, odkładany do łóżeczka, w wózku na spacerze. Usypiałam go po 50 minut, a on po pięciu się budził. Potrafił płakać ciągiem przez cztery godziny noszony na ręku. Biegalismy po lekarzach, usg brzucha, usg główki, neurolog...... każdy mówił - zdrowe dziecko, taki typ. Był taki do około roku. Ledwo wtedy żyłam. Nie miałam czasu pójść za przeproszeniem do kibla, nie mogłam rozwiesić całego prania bo już wył. Obok dziecina, dla której kompletnie nie miałam czasu. To nie trwało kilka dni. To był rok. Cały w nerwach, stresie, płaczu. Ten osobnik do dziś jest bardzo wrażliwy, delikatny, wybuchowy, ma problemy z bólami głowy.
Doskonalr Ciebie rozumiem też tak miałam z moimi chłopakami...do toalety z niemowlakiem , gotowanie , sprzątanie wszystko z niemowlakiem na rękach...nieustanne wycie i płacz. U mnie to zaczynało mijać po 6 miesiącu...człowiek na granicy szaleństwa.
Może warto pomóc takiej osobie, która nie daję sobie rady z dwójką dzieci (Ale to śmieszne dla niektórych, prawda?), odciążyć, jeśli ma się ją może w zasięgu ręki, wesprzeć, pokazać pozytywne strony wielodzietnosci. Może przyjdzie czas, że zapragnie kolejnego dziecka.
Moim zdaniem wiele problemów jest związana z tym że się rzeczywistość mija z oczekiwaniami i reklamą pampersów. Dzieci mają być słodkie i radosne, mieć wszystko czego chcą i nie chcą. Nie da się zapewnić życia jak z reklamy w wielodzietnej rodzinie. Tylko mam wrażenie że te reklamy często mają wpływ że to że się nie da zapewnić wszystkiego albo że wszystko co nie jest słodkie i piękne jest traktowane jako nienormalne. Serio. Dawno temu normalnością było że rodziny mniej sytuowane miały tylko potrzebne rzeczy. Nie było tyle roboty bo miało się dwa ubrania na zmianę i jedno kościółkowe. A teraz to jest niecodzienne i nienormalne. Bo dziecku trzeba zapewnić wszystko i zawsze. Od siedmiu par spodni do zajęć z angielskiego z native speakerem i profesjonalną nauką jazdy konnej. Nie dziwi mnie że ludzie mówią że ich nie stać na więcej dzieci ani finansowo ani psychicznie. Ja teraz w ramach przeprowadzki patrzę na te wszystkie rzeczy które zgromadziliśmy przez 6 lat w Szwajcarii i wiem że potrzebujemy z tego może 5%.
Takie klimaty, jak w tej sucharowej historyjce - dowcipie:
Co ludzie myślą, jak matka wraca z parku z 1 brudnym dzieckiem- "Ale się świetnie bawiło"
A co myślą, jak matka wraca z parku z 3 brudnymi dziećmi?
"Ale sobie nie radzi".
Kurtyna.
Unas bylo z 3 inaczej myjemy czy robimy Nowe....Zart.... (czyli ja sobie nie radzilam dobrze ze to teraz sie dowiedzialam bo w Depresje bym wpadla....hihihi)
Gdyby Majtek był naszym pierwszym dzieckiem, pewnie byłby jedynakiem, różnie bywa...
Nie obraz sie i nie mysl ze mowie to zlosliwie ale nigdy nie mow tego przy swoim dziecku - moj maz zyje z takim piętnem tesciowa czesto publicznie na roznych "gosciach" mowila ze ona chciala miec trojke ale Pawel byl taki siaki i owaki ze po nim juz byla pewna ze nigdy wiecej. Moj maz zyje w kompleksach i ma sie za gorszego od swojego brata ktory od dziecka byl idealny i grzeczny - takie dziwne dorosly facet a na sumieniu ciagle mu ciazy ze te on taki zly/wymagajacy byl
Jak mnie to śmieszy, jak ktoś radzi na przemęczenie psychiczne i fizyczne wielomiesięczne przy niemowlaku nowe hobby, nie wiesz o czym piszesz, wysikać się nie masz kiedy, rozumiesz? Nowe hobby? Ja mam 5 i pierwszy rok taki miałam z 4, z 5 pół roku..., ale mój mąż pracuje w domu i codziennie dużo pomagał, gdyby nie to...
Komentarz
Większość matek wielodzietnych jakie znam ma za soba i poronienia i trudne ciąże i obiektywnie różne przeszkody, wiec noszą sie raczej normalnie. Korona na głowie, ale w glowie raczej porzadek.
Nigdzie nie napisałam, że chronicznie
(Podkreślam, że piszę teoretycznie)
Załóżmy, że sytuacja jest skrajna, żona ma raka
decydują się z mężem na to, że nie będą współżyć
wiele ich to kosztuje
Wg Ciebie to już nie małżeństwo?
Lepiej jak współżyją i stosują antykoncepcję?
naprawdę uważasz, że jeśli małżeństwo z bardzo ważnych powodów unika przez długi czas współżycia to już nie jest małżeństwem?
A kim jesteś, żeby to oceniać?
edit. zresztą nie interesuje mnie odpowiedź
zaraz zacznie się roztrząsanie tysiąca przypadków i ocenianie, że w tym jest tak a w tym inaczej. W tym właściwie, a w tym już nie bardzo.
najlepiej niech każdy zajmie się swoim małżeństwem i swoją relacją z Bogiem
@Odrobinka, cieszę się, że się przeprowadzasz. Zobaczysz inny świat.
Koleżanka z szóstką dzieci, większość rok po roku wychodzi na dwór bez większych problemów- ma domek ze świetnie zabezpieczonym ogródkiem i wypuszcza kolejne dziecięcia ubrane, pod opieką najstarszego. Dodatkowo ma zimny wiatrołap - towarzystwo może ubierać etapami. W domu spodnie, sweter, w wiatrołapie - resztę. Gdyby mieszkała na piątym piętrze bez windy, w kamienicy wychodzącej na ruchliwą ulicę musiałaby mieć pomoc na obowiązkowych spacerach.
Drugi przykład. Zdanie mojej innej koleżanki: "Z tym moim X (10 latek z zespołem Aspergera) to mam pracy i problemów kilka razy więcej, niż z młodszą trójką łącznie. Ot - i matematyka pęka. Kto jest bardziej otwarty na życie i Boga? Taka mama z jej NPR (z resztą niedawno urodziła kolejne dziecko, sama zaś jest w fatalnym zdrowiu i prawie bez pomocy rodziny), czy nie stosująca NPR zdrowa mama zdrowej siódemki dzieci, posiadająca do tego dwie zdrowe i chętne do pomocy babcie? A stosująca npr matka jedynaka, która przez ekstremalnie traumatyczne dzieciństwo nie jest wstanie poradzić sobie sama ze sobą, a co dopiero z kolejnymi dziećmi? Jak to dobrze, że nie musimy tego roztrząsać i możemy zdać się na Sąd Boży... Ale temat niewątpliwie uwiera, mnie z resztą też.
Ps. @mama_asia - dzięki za szczerość! Myślę, że każdy ma trudniejsze chwile, a nawet lata. To krzepiące, gdy znajduje się ktoś, kto o tym odważnie mówi. Porównując swój Sajgon wyłącznie z wzorcowymi internetowymi rodzinami można by popaść w zwątpienie. A tak powstaje myśl - "Inni też pchają wózek pod górkę, może więc tak ma być - uszy do góry i pchamy dalej!"
Edit: i juz nawet zwierzątka nasladuje, muczy i mialczy .
Musi do Jozka po naukę podjechać.
Wybacz, ale dawno nie czytałam większej bzdury.
Pewnie że czasem jest wyczerpująca ta wielodzietność. Ale zdecydowanie jest więcej plusów.
Ja jestem tradycjonalistka jeśli chodzi o cele małżeństwa i uważam jak w starych encyklikach że celem małżeństwa sa dzieci i wzajemna pomoc. I można sobie mówić o świętości i jedności i innych takich ale właśnie do ich budowania służą dzieci. To jest moje osobiste doświadczenie. Bo właśnie w dzieciach dwoje staje się jednym ciałem...
Gdyby nie dzieci, nie ich dobro to podejrzewam że nie mielibyśmy żadnej motywacji żeby cokolwiek w życiu zmieniać. Pęd do kariery czy do zaistnienia nie jest aż tak silny jak do wychowania dzieci, robienia pewnych rzeczy dla nich. I nie chodzi o zamiatanie pyłków spod stóp. Nie odczuwam większej dumy niż z tego że moje dzieci coś osiągnęły. Nawet w duperelach. Nauczyły się czegoś nowego, zostały pochwalone w szkole, w rodzinie, na ulicy. No ja tak mam. x2 byłoby dla mnie za mało.
Czasem przy posiłku wspólnym jakimś jak obsiądą stół to miałam i mam wrażenie że kogoś jeszcze brakuje. Zawsze to jest jedna osoba mniej a potem się pojawia.
Dzieci w związku dają jakąś stabilność i stałość. Mnie dają faktycznie kopa żeby coś w życiu zmieniać. Dzięki nim nie śledzę każdej zmarszczki na twarzy i nie przejmuję się duperelami bo po prostu nie mam na to czasu. Po prostu w wielu sytuacjach musimy cos wymyślić żeby było dobrze właśnie dzieciom.
Myślę, że wiele zachowujemy po prostu w pamięci, a tylko wybrane rzeczy w sercu. To są skarby, nasze drogocenne kolekcje. Ja mam np. najmilsze słowa Męża, widok jak starsze dzieci śmiały się i jednocześnie płakały ze szczęścia widząc pierwszy raz braciszka, chwilę, gdy starszy synek miał nałożoną pelerynkę ministranta.
J2017
Ja cię czytam kobieto to mi witki opadają...
Grzech zniechęcenia, tzw potocznie nie chce mi się. Poważna choroba dzisiejszych czasów
Wrzeszczał całymi dniami, noszony na rękach, odkładany do łóżeczka, w wózku na spacerze. Usypiałam go po 50 minut, a on po pięciu się budził. Potrafił płakać ciągiem przez cztery godziny noszony na ręku. Biegalismy po lekarzach, usg brzucha, usg główki, neurolog...... każdy mówił - zdrowe dziecko, taki typ.
Był taki do około roku. Ledwo wtedy żyłam. Nie miałam czasu pójść za przeproszeniem do kibla, nie mogłam rozwiesić całego prania bo już wył. Obok dziecina, dla której kompletnie nie miałam czasu. To nie trwało kilka dni. To był rok. Cały w nerwach, stresie, płaczu. Ten osobnik do dziś jest bardzo wrażliwy, delikatny, wybuchowy, ma problemy z bólami głowy.
Doskonalr Ciebie rozumiem
też tak miałam z moimi chłopakami...do toalety z niemowlakiem , gotowanie , sprzątanie wszystko z niemowlakiem na rękach...nieustanne wycie i płacz. U mnie to zaczynało mijać po 6 miesiącu...człowiek na granicy szaleństwa.
Serio. Dawno temu normalnością było że rodziny mniej sytuowane miały tylko potrzebne rzeczy. Nie było tyle roboty bo miało się dwa ubrania na zmianę i jedno kościółkowe. A teraz to jest niecodzienne i nienormalne. Bo dziecku trzeba zapewnić wszystko i zawsze. Od siedmiu par spodni do zajęć z angielskiego z native speakerem i profesjonalną nauką jazdy konnej. Nie dziwi mnie że ludzie mówią że ich nie stać na więcej dzieci ani finansowo ani psychicznie.
Ja teraz w ramach przeprowadzki patrzę na te wszystkie rzeczy które zgromadziliśmy przez 6 lat w Szwajcarii i wiem że potrzebujemy z tego może 5%.