JiB Zwróć uwagę na to, że zdaniem św. Tomasza grzechem powszednim jest współżycie wtedy, gdy służy spełnieniu TYLKO pożądliwości. Może być też dziełem cnoty (sprawiedliwości), o ile służy spełnieniu powinności małżeńskiej. Nie ma wyłącznej alternatywy, lansowanej na linkowanym blogu: albo chęć poczęcia dzieci albo pożądliwość. Jako zobrazowanie: współżycie po menopauzie.
Potomstwo jako cel i dobro małżeństwa, to nie tylko zapłodnienie, ale również wychowanie. Dziś zdecydowanie lepiej rozumiemy, na czym polega wkład współżycia rodziców w budowanie prawidłowych relacji rodzinnych (choćby kwestie hormonalne czy psychiczne).
"Jeżeli jego celem jest przekazanie życia, stanowi wówczas akt cnoty. Jeżeli ponadto..."
To teraz trzeba by udowodnić, że permanentne współżycie wyłącznie w okresie niepłodnym, ma na celu przekazanie życia. To trochę tak, jakby powiedzieć, że ktoś, kto przed prowadzeniem samochodu, wypija ćwierć litra wódki, ma na celu bezpieczne dotarcie do miejsca przeznaczenia. Owszem, może mu się udać, ale że to właśnie ma na celu. Kto by to pomyślał?!
JiB Zwróć uwagę na to, że zdaniem św. Tomasza grzechem powszednim jest współżycie wtedy, gdy służy spełnieniu TYLKO pożądliwości. Może być też dziełem cnoty (sprawiedliwości), o ile służy spełnieniu powinności małżeńskiej. Nie ma wyłącznej alternatywy, lansowanej na linkowanym blogu: albo chęć poczęcia dzieci albo pożądliwość. Jako zobrazowanie: współżycie po menopauzie.
Potomstwo jako cel i dobro małżeństwa, to nie tylko zapłodnienie, ale również wychowanie. Dziś zdecydowanie lepiej rozumiemy, na czym polega wkład współżycia rodziców w budowanie prawidłowych relacji rodzinnych (choćby kwestie hormonalne czy psychiczne).
"Jeżeli jego celem jest przekazanie życia, stanowi wówczas akt cnoty. Jeżeli ponadto..."
To teraz trzeba by udowodnić, że permanentne współżycie wyłącznie w okresie niepłodnym, ma na celu przekazanie życia. To trochę tak, jakby powiedzieć, że ktoś, kto przed prowadzeniem samochodu, wypija ćwierć litra wódki, ma na celu bezpieczne dotarcie do miejsca przeznaczenia. Owszem, może mu się udać, ale że to właśnie ma na celu. Kto by to pomyślał?!
Nie jest tak, że każdy poszczególny akt małżeński ma mieć na celu przekazanie życia. Wg Ciebie współżyjąc po menopauzie popełnia się każdorazowo grzech lekki?
Swoją drogą, wyciągasz wszystkie wnioski z nauki św. Tomasza, które on wyciągał? Właśnie ze względu na skutki grzechu pierworodnego przyjemność seksualna jest postrzegana jako zaciemniająca rozum. Stąd też Tomaszowa argumentacja, by nie współżyć w dni świąteczne, lecz oddawać chwałę Bogu. Tradycyjnie też zakazane było współżycie na 3 dni przed przyjęciem Ciała Pańskiego tudzież w Wielkim Poście. Jeszcze nie spotkałem tradycjonalisty, który by tutaj brał sobie do serca przekonanie o osłabionej ludzkiej naturze w dziedzinie współżycia.
A co do świadectw wszelakich. Mój problem z nimi jest taki, że mają pewną wadę. Świadectwa w Kościele dają ludzie, którym wyszło i którzy, z perspektywy czasu, oceniają, że było warto. Że Bóg im pobłogosławił, wsparł łaską itd. Nie czyta się świadectw ludzi, którzy podejmując te same decyzje, odeszli potem od wiary, popadli w depresję, którym się rozpadło małżeństwo, ale bez happy endu.
Oczywiście można się tym nie przejmować. U św. Tomasza jest fajny passus o tym, dlaczego trędowatych dopuszcza się do małżeństwa. Mniej więcej w ten deseń, że lepiej urodzić się trędowatym niż wcale.
@aga---p a co to jest multiwielodzietnosc? Albo wielodzietnosc? Nasi politycy juz przy trojce dzieci mowia o wielodzietnosci ale np prof Półtawska ma troche inny obraz liczebnosci wielodzietnosci. Jestem ciekawa czy chec na kolejne dziecko kiedys mija definitywnie? Przeraza mnie ciaza jako zbior wszelkich mozliwych przypadłosci gastrycznych ale po kilkunastu/kilkudziesieciu miesiacach tam w glowie gdzies z tylu budzi sie tesknota za kolejnym malenstwem (egoizm czy hormony?)
Pracowalam z ludzmi w podeszlym wieku i o ile jeszcze rodzice jedynakow zalowali ze nie mieli wiecej dzieci to rodzice dwojga czy trojga nigdy. Z reguly jak napisala @jukaa zalowali jakosci relacji nie ilosci dzieci.
ja zgadzam sie z jukaa, czy umierajacy czlowiek otoczony kochajacymi i troskliwymi dziecmi w liczbie 2, 3 czy 4 naprawde mysli wtedy o tym ze szkoda ze nie ma ich wiecej?
a jesli umiera samotnie to czy mysli o tym ze szkoda ze ma takie relacje z dziecmi ze z nim nie sa czy zaluje ze ich wiecej nie splodzil?
@Elunia może niedługo będziesz miała wnuki do kochania Moja babcia miała dwoje dzieci, ale doczekała takiego wieku, że miała też wnuki, prawnuki, żony i mężów dzieci i wnuków. Była dobra, kochająca osobą i kiedy była śmiertelnie chora,nie było problemu, by stale ktoś przy niej czuwal.
Ludzie żałują ,że nie mają więcej dzieci Dlatego że na starość zazwyczaj są sami Dzieci te, które są mieszkają daleko Rzadko odwiedzają I to kolejne potencjalne dziecko to taka nadzieja ,że te następne być może byłyby bliżej i częściej
Przypomniala mi sie sasiadka w bloku. O mojej ciazy dowiedziala sie od mojej mamy - z ust mojej mamy to nie byla raczej dobra wiadomosc jak mnie spotkala na schodach pytala sie jak sie czuje a potem pocieszala mnie (chyba myslala ze mam podejscie jak moja mama) zebym sie nie przejmowala bo ona tez byla trzecim dzieckiem i teraz widac jak sie przydala (jej mama 95 lat i juz kilka razy byla jedna noga na tamtym swiecie i tylko starania i troska corki zyje) szczegolnie ze rodzenstwo nie zyje juz.
a się nie zgpdzę, że Ci bez happy endu podjęli takie same decyzje bo niestety nie podjęli ich do końca , odpadli w któryms momencie i poszli nie w tę stronę i małżeństwo sie rozpadło , a dawali świadectwo także w trakcie tej drogi kiedy byli blisko happy endu , zeżarła ich pewnośc siebie i chyba pycha, ze są na mecie , a nie byli, wada jest taka, ze sie o tym nie wspomina, że można się zgubić we własnej pysze , że jesteśmy u celu ( happy end)
Podoba mi się, to co piszesz od odpuszczaniu w kontekście dzieci. Ja nie akceptuję jednostronnego przenoszenia pewnych wzorców z przeszłości i traktowanie ich dogmatycznie, z drugiej strony nieświadome przyjmowanie współczesnych wzorców, co razem daje niezbyt fortunną mieszankę.
Otóż przed wiekami status społeczny dzieci był bardzo niski; ludzie w tym temacie byli do bólu pragmatyczni. Więcej była warta krowa (co to mogła mlekiem wykarmić kilkoro dzieci), niż kolejny dzieciak. Nie płakano nad poronionymi płodami (oczywiście oprócz ludzi niepłodnych). Połowa dzieciaków po prostu umierała. Nikt nie zajmował się terapią autystyków czy dzieci z porażeniem mózgowym. Czy historie z tego wątku o oddawaniu najmłodszego dzieciaka do wujków.
Nie istniało coś takiego jak wychowanie!!! To jest nawet stosunkowo nowe słowo. Dawniej dzieci trzeba było odchować, tj. wykarmić i ubrać. Wychowanie to jest pojęcie, które przyszło wraz z edukacją szkolną.
Dziś jest totalnie inna kultura. Traktujemy dzieci po partnersku, tj. jak ludzi równych nam. Nie chodzi mi o metodę wychowawczą, ale o wartość w naszych oczach. Czujemy się odpowiedzialni za poronienia, śmierci noworodków, alergię na mleko, znajomość języków, dysleksję, krzywy kręgosłup, wyniki w szkole itd. Nie mówię nawet o całym praniu mózgów związanym z kwestiami zapewnienia komfortu psychicznego, traumami z dzieciństwa.
I teraz są ludzie, którzy łapią w tym balans: są wyjątkowo sprawni i potrafią pogodzić wysokie wymagania w kwestii wychowania z dużą liczbą dzieci; nie są tak sprawni, ale dzieci nie były wymagające; nie są tak sprawni, ale udało im się zmienić sposób myślenia i wyzwolić ze schematów naszej kultury i, jak napisałaś, odpuścić sobie.
Ale nie ma co się łudzić, większość ludzi nie potrafi ot tak wyjść poza to, jak zostali uformowani. W swoim sumieniu uznają, że są zobowiązani do takiego życia i takiego planowania. Nawet, jeśli widzą już ograniczenia i chcieliby inaczej, to nim pójdzie za tym sprawność uczuć, droga długa.
I żeby jeszcze raz wyartykułować mój pogląd: uznaję, że obie strony mają swoje racje, które mieszą się w granicach "rozumności". To są decyzje w warunkach niepewności, nie idzie określić, czyj wybór jest obiektywnie lepszy.
Otóż przed wiekami status społeczny dzieci był bardzo niski; ludzie w tym temacie byli do bólu pragmatyczi ----------------------------- Wcale nie takie przed wiekami tylko moja 92 letnia babcia wiele razy opowiadała że 3letnie dziecko to było już odchowane" i zostawione w chałupie z 4letnia siostrą i samemu szło się w pole. Kobiety które nie miały już co do garnka włożyć skaly ze stołu na brzuch ciążowy i tak oto domowym sposobem ciąży się pozbywały. Zdarzało się że i przy okazji własnego życia.
A ja uważam ,że akurat na moment przed śmiercią można czuć się samotnym , niezaleznie od tego ,ile ma się dzieci. Nie podoba mi się prawdę mówiąc taki argument za posiadaniem dzieci - żeby nie być samotnym na starość. To jednak mocno egoistyczne. Nie mówię , żeby od dorosłych dzieci niczego nie oczekiwać ,ale argument za zrodzeniem większej liczby dzieci jak dla mnie słaby.
Ja się nie bronię ,żeby mi dzieci miały na starość pomóc.Ale też tego nie zakładam. W ogóle ze znajomymi planujemy na starość jakiś całkiem prywatny dom złotej jesieni ,gdzie będziemy mogli na starość poszaleć
Dużo ludzi dopiero na starość dostrzega jak ważna jest rodzina. Kiedy życia zwalnia, nie ma już tak dużo pracy, często znajomi i przyjaciele odeszli. Często zmieniają się wtedy priorytety Raczej młodzi ludzie, decydujący się na dzieci ,rzadko widzą siebie jako zniedołężniałych staruszków wymagających opieki, a dzieci jako swoich opiekunów...
@jukaa z tą miłością, to jest ciekawie. Ostatnio czytałem Dunbara o miłości i zdradzie: cytuje badania, które pokazują (społeczeństwa Wschodu), że aranżowane małżeństwa są trwalsze i szczęśliwsze. Wybiera się pragmatycznie, a natura załatwia resztę. Myślę, że w kwestii dzieci działa podobny mechanizm. Przez wieki dzieci były traktowane przedmiotowo i nie wiem, czy to było z negatywnym skutkiem dla ich rozwoju, w tym rozwoju emocjonalnego. Coraz bardziej zaczynam podejrzewać, że to są po prostu samospełniające się proroctwa naszych czasów. Zabawa rozbija się o rozjazd pomiędzy tym, co uważamy, że powinno być, a tym co jest. Gdybyś chłopowi sprzed 150 lat zaczęła perorować, że jego rodzice powinni go kochać bezwarunkowo i okazywać mu miłość, a byłby szczęśliwy jako dorosły... pewnie nawet nie byłby w stanie zwizualizować tego, co mówisz.
Wychowałam się w domu wielopokoleniowym, dziadkowie odchodzili na naszych oczach i w tym umieraniu było coś pięknego, taka tajemnica ale nie do końca. Rodzina razem z gromnicą i różańcem w ręku. Po ślubie trafiłam również do wielopokoleniowego domu, pomimo różnic jakie mam z teściami nie wyobrażam sobie żebym miała się nimi nie zająć na starość. Na razie młodzi 60 lat ale kto wie co będzie... teraz oni pomagają nam przy dzieciach a potem my im. Taka kolej rzeczy, tak zostałam wychowana przez przykład moich dziadków i rodziców. Bo nie przez gadanie wychowawcze że trzeba robić tak czy tak. I mam nadzieje, że mogę pewne rzeczy wpoić własnym dzieciom właśnie dając dobry przykład... a co one z tym zrobią? Na to już niestety nie będę miała wpływu...
Wielodzietność nie jest niczym wyjątkowym, niczym szczególnym, jest czymś normalnym, zwyczajnym, jest wypełnianiem Bożego nakazu: "Bądźcie płodni i rozmnażajcie się, abyście zaludnili ziemię i uczynili ją sobie poddaną" (Rdz 1, 28), co, oczywiście, nie wyklucza przekraczania Bożego prawa w innych kwestiach. Czy pracownik, który nie spóźnia się do pracy, uczeń, który odrabia lekcje, pociąg, który przyjeżdża i odjeżdża punktualnie, sprawiają, że rozdziawiamy gęby ze zdziwienia? Nie, bo jest to coś normalnego, powszedniego. Potencjalnie każda rodzina może być wielodzietna, o ile, oczywiście, taka jest wola Boża. Problem w tym, że obecnie prawie żadna nie chce być wielodzietna, że nad Boże prawo i perspektywę wieczności przedkłada własną wygodę doczesną i uzasadnia to pięknie na tysiące sposobów w tysiącu traktatów, usprawiedliwiając się sama przed sobą i przed innymi. Jednakże nawet rzadkość normalnej sytuacji nie powinna wywoływać naszych zachwytów, podobnie jak nie zachwycamy się człowiekiem przychodzącym punktualnie do pracy, uczniem odrabiającym lekcje czy punktualnym pociągiem, nawet jeżeli prawie wszyscy się spóźniają, prawie nikt nie odrabia lekcji i prawie wszystkie pociągi są spóźnione. Wystarczy jedynie oddać sprawiedliwość tym, którzy po prostu wykonują swoje obowiązki.
A propos 'nowości' wychowania, Św. Tomasz pisze niemal 800 lat temu w "Sumie teologicznej", przywołując Arystotelesa (umarł ponad 300 lat przed Chrystusem): "Natura bowiem zmierza nie tylko do zrodzenia
potomstwa, ale także do utrzymania go i pobudzania go w dążeniu ku pełnej
dojrzałości człowieka jako człowieka, polegającej na usprawnieniu się w cnotach.
Toteż - według Arystotelesa — zawdzięczamy rodzicom trzy rzeczy: istnienie,
wykarmienie i wychowanie. Do wychowania zaś oraz do wykształcenia dzieci są
potrzebni rodzice posiadający pewne określone przymioty, których nie mogą mieć
bez więzi wzajemnych zobowiązań mężczyzny i kobiety, czyli bez związku
małżeńskiego"
@Joanna i Bronisław Mnie z tego cytatu nie wynika wcale wielodzietność .Przecież 1 dziecko to też już jest rozmnożenie się, warunek zostaje spełniony. Aktualna nauka Kościoła też nie nakazuje wielodzietności a raczej roztropny namysł małżonków w tej dziedzinie. A wielkoduszność to też jest tylko zachęta -nie nakaz. Możesz ale nie musisz.
1. pokolenie 1 matka + 1 ojciec = 2 osoby 2 pokolenie 1 dziecko = 1 osoba
Jeśli 2 przechodzi w 1, to można to nazwać redukcją o 50%, bo rozmnażaniem na pewno nie.
Nauka Kościoła jest niezmienna, ponieważ Bóg jest niezmienny. Nauka aktualna musi być więc zgodna z nauką dawną, a jeżeli nie jest, to znaczy, że nie jest nauką Kościoła.
Fakt, że niezmienna nauka Kościoła Tobie i bardzo wielu innym osobom nie odpowiada, to zupełnie inna kwestia.
@Joanna i Bronisław Naprawdę nie wiem o jakiej nauce Ty piszesz, bo ostatni Papieże Jan Paweł II czy Papież Franciszek mówili jasno o roztropnym namyśle w kwestii przekazywania życia, dokumenty kościelne również. Jan Paweł II w Castel Gandolfo w 1994 roku powiedział o tym wprost.Również bardzo ważna jest tu Encyklika HV.
Współczesne dokumenty Kościoła mówią to samo co dawne, ponieważ Bóg jest niezmienny, a zatem i nauka Kościoła jest niezmienna. Jeżeli widzisz w nich zaprzeczenie nauki Kościoła, to najwyraźniej coś musiało Ci się wydawać.
"Czy chcecie z miłością przyjąć i po katolicku wychować potomstwo, którym was Bóg obdarzy? Chcemy"
"Przyjąć" i "obdarzy". Dodawanie tu jakichś komentarzy to już interpretacja.
W całej niezmienności prawd bożych zaistniały zmiany egzystencjalne. O ile zaludnienie ziemi jawi mi się radośnie i rajsko to zaludnienie 60mkw mieszkań w blokowisku nie jawi mi się radośnie i błogo
@JiB w odniesieniu do wychowania, nie chodziło mi o naturalną funkcję, którą realizuje każda rodzina (nieświadomie), choćby wtedy, gdy zabierała dziecko do pracy w polu. Chodziło mi o świadomy namysł nad tym, jak postępować w stosunku do dzieci, by je dobrze wychować. To jest novum, które przyszło wraz z edukacją społeczeństwa, XIX wiecznymi poradnikami itd.
Obdarzy to czas dokonany. Nie ma tam nic o maksymalnym otwieraniu się na kolejne dzieci, o dążeniu do wielodzietności czy tez czasowym unikaniu poczęcia. Jeśli ktoś tak to rozumie to jest już jego interpretacja
Komentarz
To teraz trzeba by udowodnić, że permanentne współżycie wyłącznie w okresie niepłodnym, ma na celu przekazanie życia. To trochę tak, jakby powiedzieć, że ktoś, kto przed prowadzeniem samochodu, wypija ćwierć litra wódki, ma na celu bezpieczne dotarcie do miejsca przeznaczenia. Owszem, może mu się udać, ale że to właśnie ma na celu. Kto by to pomyślał?!
Wg Ciebie współżyjąc po menopauzie popełnia się każdorazowo grzech lekki?
Swoją drogą, wyciągasz wszystkie wnioski z nauki św. Tomasza, które on wyciągał? Właśnie ze względu na skutki grzechu pierworodnego przyjemność seksualna jest postrzegana jako zaciemniająca rozum. Stąd też Tomaszowa argumentacja, by nie współżyć w dni świąteczne, lecz oddawać chwałę Bogu. Tradycyjnie też zakazane było współżycie na 3 dni przed przyjęciem Ciała Pańskiego tudzież w Wielkim Poście. Jeszcze nie spotkałem tradycjonalisty, który by tutaj brał sobie do serca przekonanie o osłabionej ludzkiej naturze w dziedzinie współżycia.
Oczywiście można się tym nie przejmować. U św. Tomasza jest fajny passus o tym, dlaczego trędowatych dopuszcza się do małżeństwa. Mniej więcej w ten deseń, że lepiej urodzić się trędowatym niż wcale.
Jestem ciekawa czy chec na kolejne dziecko kiedys mija definitywnie? Przeraza mnie ciaza jako zbior wszelkich mozliwych przypadłosci gastrycznych ale po kilkunastu/kilkudziesieciu miesiacach tam w glowie gdzies z tylu budzi sie tesknota za kolejnym malenstwem (egoizm czy hormony?)
Pracowalam z ludzmi w podeszlym wieku i o ile jeszcze rodzice jedynakow zalowali ze nie mieli wiecej dzieci to rodzice dwojga czy trojga nigdy. Z reguly jak napisala @jukaa zalowali jakosci relacji nie ilosci dzieci.
a jesli umiera samotnie to czy mysli o tym ze szkoda ze ma takie relacje z dziecmi ze z nim nie sa czy zaluje ze ich wiecej nie splodzil?
Moja babcia miała dwoje dzieci, ale doczekała takiego wieku, że miała też wnuki, prawnuki, żony i mężów dzieci i wnuków.
Była dobra, kochająca osobą i kiedy była śmiertelnie chora,nie było problemu, by stale ktoś przy niej czuwal.
Ja nie akceptuję jednostronnego przenoszenia pewnych wzorców z przeszłości i traktowanie ich dogmatycznie, z drugiej strony nieświadome przyjmowanie współczesnych wzorców, co razem daje niezbyt fortunną mieszankę.
Otóż przed wiekami status społeczny dzieci był bardzo niski; ludzie w tym temacie byli do bólu pragmatyczni. Więcej była warta krowa (co to mogła mlekiem wykarmić kilkoro dzieci), niż kolejny dzieciak. Nie płakano nad poronionymi płodami (oczywiście oprócz ludzi niepłodnych). Połowa dzieciaków po prostu umierała. Nikt nie zajmował się terapią autystyków czy dzieci z porażeniem mózgowym. Czy historie z tego wątku o oddawaniu najmłodszego dzieciaka do wujków.
Nie istniało coś takiego jak wychowanie!!! To jest nawet stosunkowo nowe słowo. Dawniej dzieci trzeba było odchować, tj. wykarmić i ubrać. Wychowanie to jest pojęcie, które przyszło wraz z edukacją szkolną.
Dziś jest totalnie inna kultura. Traktujemy dzieci po partnersku, tj. jak ludzi równych nam. Nie chodzi mi o metodę wychowawczą, ale o wartość w naszych oczach. Czujemy się odpowiedzialni za poronienia, śmierci noworodków, alergię na mleko, znajomość języków, dysleksję, krzywy kręgosłup, wyniki w szkole itd. Nie mówię nawet o całym praniu mózgów związanym z kwestiami zapewnienia komfortu psychicznego, traumami z dzieciństwa.
I teraz są ludzie, którzy łapią w tym balans: są wyjątkowo sprawni i potrafią pogodzić wysokie wymagania w kwestii wychowania z dużą liczbą dzieci; nie są tak sprawni, ale dzieci nie były wymagające; nie są tak sprawni, ale udało im się zmienić sposób myślenia i wyzwolić ze schematów naszej kultury i, jak napisałaś, odpuścić sobie.
Ale nie ma co się łudzić, większość ludzi nie potrafi ot tak wyjść poza to, jak zostali uformowani. W swoim sumieniu uznają, że są zobowiązani do takiego życia i takiego planowania. Nawet, jeśli widzą już ograniczenia i chcieliby inaczej, to nim pójdzie za tym sprawność uczuć, droga długa.
I żeby jeszcze raz wyartykułować mój pogląd: uznaję, że obie strony mają swoje racje, które mieszą się w granicach "rozumności". To są decyzje w warunkach niepewności, nie idzie określić, czyj wybór jest obiektywnie lepszy.
Otóż przed wiekami status społeczny dzieci był bardzo niski; ludzie w tym temacie byli do bólu pragmatyczi
-----------------------------
Wcale nie takie przed wiekami tylko moja 92 letnia babcia wiele razy opowiadała że 3letnie dziecko to było już odchowane" i zostawione w chałupie z 4letnia siostrą i samemu szło się w pole.
Kobiety które nie miały już co do garnka włożyć skaly ze stołu na brzuch ciążowy i tak oto domowym sposobem ciąży się pozbywały. Zdarzało się że i przy okazji własnego życia.
domyślam się, że jesteś w miarę elastyczna (w miarę charakteru ), to nie był jakiś personalny przytyk.
Raczej młodzi ludzie, decydujący się na dzieci ,rzadko widzą siebie jako zniedołężniałych staruszków wymagających opieki, a dzieci jako swoich opiekunów...
z tą miłością, to jest ciekawie. Ostatnio czytałem Dunbara o miłości i zdradzie: cytuje badania, które pokazują (społeczeństwa Wschodu), że aranżowane małżeństwa są trwalsze i szczęśliwsze. Wybiera się pragmatycznie, a natura załatwia resztę.
Myślę, że w kwestii dzieci działa podobny mechanizm. Przez wieki dzieci były traktowane przedmiotowo i nie wiem, czy to było z negatywnym skutkiem dla ich rozwoju, w tym rozwoju emocjonalnego. Coraz bardziej zaczynam podejrzewać, że to są po prostu samospełniające się proroctwa naszych czasów. Zabawa rozbija się o rozjazd pomiędzy tym, co uważamy, że powinno być, a tym co jest. Gdybyś chłopowi sprzed 150 lat zaczęła perorować, że jego rodzice powinni go kochać bezwarunkowo i okazywać mu miłość, a byłby szczęśliwy jako dorosły... pewnie nawet nie byłby w stanie zwizualizować tego, co mówisz.
A propos 'nowości' wychowania, Św. Tomasz pisze niemal 800 lat temu w "Sumie teologicznej", przywołując Arystotelesa (umarł ponad 300 lat przed Chrystusem): "Natura bowiem zmierza nie tylko do zrodzenia potomstwa, ale także do utrzymania go i pobudzania go w dążeniu ku pełnej dojrzałości człowieka jako człowieka, polegającej na usprawnieniu się w cnotach. Toteż - według Arystotelesa — zawdzięczamy rodzicom trzy rzeczy: istnienie, wykarmienie i wychowanie. Do wychowania zaś oraz do wykształcenia dzieci są potrzebni rodzice posiadający pewne określone przymioty, których nie mogą mieć bez więzi wzajemnych zobowiązań mężczyzny i kobiety, czyli bez związku małżeńskiego"
1 matka + 1 ojciec = 2 osoby
2 pokolenie
1 dziecko = 1 osoba
Jeśli 2 przechodzi w 1, to można to nazwać redukcją o 50%, bo rozmnażaniem na pewno nie.
Nauka Kościoła jest niezmienna, ponieważ Bóg jest niezmienny. Nauka aktualna musi być więc zgodna z nauką dawną, a jeżeli nie jest, to znaczy, że nie jest nauką Kościoła.
Fakt, że niezmienna nauka Kościoła Tobie i bardzo wielu innym osobom nie odpowiada, to zupełnie inna kwestia.
Współczesne dokumenty Kościoła mówią to samo co dawne, ponieważ Bóg jest niezmienny, a zatem i nauka Kościoła jest niezmienna. Jeżeli widzisz w nich zaprzeczenie nauki Kościoła, to najwyraźniej coś musiało Ci się wydawać.
"Czy chcecie z miłością przyjąć i po katolicku wychować potomstwo, którym was Bóg obdarzy? Chcemy"
"Przyjąć" i "obdarzy". Dodawanie tu jakichś komentarzy to już interpretacja.
O ile zaludnienie ziemi jawi mi się radośnie i rajsko to zaludnienie 60mkw mieszkań w blokowisku nie jawi mi się radośnie i błogo
w odniesieniu do wychowania, nie chodziło mi o naturalną funkcję, którą realizuje każda rodzina (nieświadomie), choćby wtedy, gdy zabierała dziecko do pracy w polu. Chodziło mi o świadomy namysł nad tym, jak postępować w stosunku do dzieci, by je dobrze wychować. To jest novum, które przyszło wraz z edukacją społeczeństwa, XIX wiecznymi poradnikami itd.
A odpowiesz na pytanie z wcześniejszego postu?