Temat bardzo ciekawy, bo - jak zapewne wiecie - postępowi katolicy tylko wtedy uznają wielodzietność za wartościową, jeżeli rodzice kierowali się takim właśnie rozeznaniem.
Chciałem w tym miejscu skupić się na pewnej sprzeczności, która pojawia się, gdy mowa o naturalnej regulacji poczęć. Zawsze bowiem pada zaklęcie, aby z miłością przyjmować dzieci z "wpadki", które pojawią się wbrew woli i wysiłkom małżonków. Pozostaje zagadką, skąd takie dzieci się biorą, skoro rodzice poprzez rozeznanie duchowe postępują zgodnie z planem Bożym. Bóg im mówi, aby unikali poczęcia, oni unikają, a tu... dwie kreski na teście ciążowym. Kto więc przysłał to dziecko? Skoro nie Bóg, to może diabeł? Jeżeli tak, to należałoby dziecko czym prędzej ukatrupić, bo jak wiemy z filmu "Dziecko Rosemary" nic dobrego z tego nie wynika. Ale nie, rodzice mają je przyjąć z miłością. Totalna konfuzja. Czyżby więc to dziecko pochodziło od Boga? A skoro tak, to czemu w rozeznaniu Bóg im powiedział co innego, a zrobił co innego? A może po prostu rozeznanie, poprzez uwikłanie w procesy ludzkiej psychiki jest instrumentem... mało precyzyjnym? Może więcej mówi o tym, czego chce człowiek, a mniej o tym, czego chce Bóg?
W tym momencie należy postawić pytanie, czy w kwestii tak zasadniczej, jak rodzicielstwo, powinniśmy posługiwać się rozeznaniem? Jak widać, możemy popełnić błędy dwóch rodzajów. Albo błędnie odczytać wolę Boga, abyśmy mieli dziecko, albo błędnie odczytać wolę Boga, abyśmy dziecka nie mieli. Ta pierwsza opcja wydaje mi się dużo gorsza, bo to płodzenie dzieci jest celem małżeństwa, a nie unikanie ciąży.