Witaj, nieznajomy!

Wygląda na to, że jesteś tutaj nowy. Jeśli chcesz wziąć udział, należy kliknąć jeden z tych przycisków!

Gość Niedzielny jak Gazeta Wyborcza

12467

Komentarz

  • http://www.liturgia.pl/sites/default/files/ilustracje/10706_3.jpg

    Ojciec Święty musi kontynuować pewne formy, które zastał - jak choćby nosić te obrzydliwe szaty liturgiczne, na zdjęciu powyżej. Skoro to infantylne sformułowanie zostało wcześniej upowszechnione, to je powtarza. Nie wynika jednak z tego, że zaczęło brzmieć poważnie.

    Dla mnie jest oczywiste, że "karmienie Pismem Świętym" jest określeniem protestanckim, które ma stać w opozycji do katolickiego "karmienia Ciałem Pańskim". Mogę tylko ubolewać, że coś takiego u nas zaimplementowano.

    Piszesz, że protestanci zaczerpnęli z "wielowiekowego depozytu Kościoła". Pytanie - skąd mieli do niego dostęp. Oczywiście z Kościoła katolickiego, bo nie było innej możliwości. Dlatego to, co u nich rzeczywiście wartościowe, to katolickie pozostałości. Reszta jest ich własnym wymysłem.

    Co do "przywrócenia celebracji Trydentki", to nigdy ta celebracja nie ustała. A to, że jej nie ma w tych miejscach, gdzie zapomniano o podstawie teologicznej starej Mszy św.? Dopóki się nie wróci do ducha tej liturgii, "przywrócenia celebracji" będą zjawiskiem czysto estetycznym.
  • > po to wyświęcano księży, aby podczas Mszy św. pośredniczyli między świeckimi, a Bogiem. <

    To już było pewnego rodzaju wykoślawieniem Jezusowego przesłania.
    Prezbiterzy byli wyświęcani do konkretnej posługi w Kościele, do celebracji Sakramentu Pokuty i Eucharystii, do pełnienia funkcji pasterskiej - SŁUZEBNEJ, co należy wyraźnie podkreślić - tylko na tej zasadzie można ich było postrzegać jako pośredników pomiędzy ludźmi, a Bogiem.
    To w przekazie Starego Testamentu, kapłan miał być jedynym pośrednikiem, kimś ponad zwykły lud wyniesionym - Chrystus właśnie dlatego na świat przyszedł, w takich a nie innych okolicznościach, żył w skrajnym ubóstwie, umierał śmiercią haniebną, aby pokazać nam właściwą funkcję/powinność kapłana Nowego Przymierza.

    Efekt Twojego i Tobie podobnych rozumowania jest taki, że Kościół to jedynie osoby duchowne, że to księża mają zajmować się głoszeniem nauki Chrystusa i katechizacją - co najwyżej ocenicie, czy robią to prawidłowo, czy nie - a "zwyczajni wierni" zajmą się swoimi sprawami, poprzestając na "chodzeniu do kościoła" w dni nakazane.
    Takie osoby zwykło określać się mianem - "niedzielny katolik".
    Nawet nie zadasz/nie zadacie sobie trudu, aby poznać to czego Kościół faktycznie naucza. O codziennym obcowaniu z Biblią - karmieniu się Słowem Bożym - już nawet wspominać nie warto.
  • Dziękuję, ale jadłem na kolację kukurydzę :)

    Naturalnie nie wiesz, jak często czytam Pismo Święte. A mogłabyś się zdziwić. Nie warto operować stereotypami i powtarzać czarną legendę na temat czasów, które dały Kościołowi niezliczone zastępy świętych, w których objął swoim zasięgiem cały glob.

    Co do roli służebnej, to niedawno Włodzimierz wytykał św. ks. Vianneyowi, że się zagłodził na śmierć. W sensie ludzkim jest oczywiste, że rolą księdza jest służenie wiernym, wyrzekanie się ziemskich godności. Tu właśnie naśladują Chrystusa w Jego poniżeniu. Nie zmienia to jednak w żaden sposób faktu, że w sferze duchowej są postawieni ponad laikatem.
  • Maciek napisał:

    > Ojciec Święty musi kontynuować pewne formy, które zastał - jak choćby nosić te obrzydliwe szaty liturgiczne, na zdjęciu powyżej. <

    Znasz bajkę o łodzi?

    > Dla mnie jest oczywiste, że "karmienie Pismem Świętym" jest określeniem protestanckim, które ma stać w opozycji do katolickiego "karmienia Ciałem Pańskim". <

    To, co dla Ciebie jest oczywiste, wcale nie świadczy o tym, iż jest to zgodne z nauczaniem Kościoła.
    Przez wiele wieków, w Kościele karmiono się nie tylko przy Stole Pańskim, ale i Słowem Bożym. Zmieniło się to nieco, gdy Kościół masowo zagarnął niepiśmienne i nieczytate "pospólstwo".
    A resztą dopełniła już Reformacja i Kontreformacja, której "owocem" był zakaz czytania Biblii przez świeckich. Nie znaczy to jednak, iż było to czymś dobrym i Bogu miłym.

    Nie ma żadnej opozycji, bo Kościół naucza, iż mamy karmić się zarówno Słowem Bożym, jak i Ciałem Pańskim, czyli tym samym wyznaje, że Bóg jest zarówno w jednym, jak i drugim obecny - tak samo, choć zarazem inaczej.

    > Dopóki się nie wróci do ducha tej liturgii, "przywrócenia celebracji" będą zjawiskiem czysto estetycznym. <

    Nie będzie już powrotu do tego co nazywasz "duchem tej liturgii" - zapamiętaj sobie te słowa i wspomnij na nie powiedzmy za lat 30, chyba dożyjesz tyle, jeśli nie więcej.
    Im szybciej pogodzisz się z powyższym tym lepiej, zamiast marnować czas na utyskiwania i pielęgnować podziały w Kościele, będziesz mógł się zająć tym, do czego zostałeś powołany - przyjęciem i głoszeniem Dobrej Nowiny.:wink:
  • Podział w Kościele powstał pół wieku temu po zerwaniu z wielowiekową tradycją i wcześniejszym Nauczaniem. Reformatorzy, zadufani w to, że wieje im w żagle sam Duch Święty, postanowili wyzerować historię Kościoła. W efekcie mamy dwój-Kościół - ten wzrastający organicznie od dwóch tysięcy lat i ten zaplanowany przez teologów-dysydentów ukrywających się najpierw przed Świętym Oficjum, a potem nadających ton Soborowi i - co najważniejsze - interpretacji soborowych dokumentów.

    Ostatnio zastanawiałem się nad wieloma takimi sytuacjami, kiedy różni znajomi, zaproszeni na Mszę trydencką - tę najzupełniej legalną i za zgodą biskupa miejsca - nie chcieli przyjąć Komunii i mówili, że może pójdą jeszcze do innego kościoła na nową Mszę. Dokładnie tak samo ja bym się zachował na nabożeństwie innej wspólnoty chrześcijańskiej. A zatem ich gest oznaczał, że nie ma między nami jedności.

    To samo - pośrednio - mówi swoim wiernym w Warszawie kard. Nycz, który nie splamił się nigdy ani celebracją w starym rycie, ani udzieleniem takiego bierzmowania.
  • @Maćku

    To, że stan duchowny jest czymś lepszym/doskonalszym głoszą piusowcy.

    Kapłaństwo Nowego Przymierza

    /mimo, że przywołuję tylko fragmenty, jest to bardzo długie, ale skrócić - bez utraty sensu opracowania - się nie dało/


    Tych, których my dzisiaj nazywamy kapłanami, Nowy Testament określa dwoma słowami: prezbiter, to znaczy starszy, i biskup (greckie episkopos), to znaczy dozorujący, strzegący czegoś. W dodatku obie te nazwy używane są także zamiennie, co znaczy, że za czasów apostolskich nie było jeszcze istotnego rozróżnienia biskupów i prezbiterów.

    Jest sprawą bardzo trudną, jeśli nie wręcz niemożliwą, odtworzyć ten proces, który miał miejsce w końcu pierwszego wieku, a w rezultacie którego kolegium biskupów weszło na miejsce kolegium apostołów.

    Chyba jeszcze trudniejszą sprawą niż następstwo kolegium biskupów po kolegium apostołów jest proces rozwarstwienia się chrześcijan na świeckich i duchownych. Nie chodzi o to, żeby nie miało być między nimi różnicy. Jest ona dobrze widoczna już w pismach Nowego Testamentu.

    Specyficzne funkcje spełniane w Kościołach przez prezbiterów i biskupów nie różnicowały jednak społecznie tych pierwszych wspólnot chrześcijańskich. Prezbiterzy (dodajmy: i diakoni) mimo spełnianych przez siebie we wspólnotach funkcji byli, jak wszyscy inni chrześcijanie, "braćmi" i "świętymi".

    W średniowieczu, ale już i w starożytności, po edykcie mediolańskim cesarza Konstantyna, a więc po "upaństwowieniu" chrześcijaństwa, duchowni i świeccy chrześcijanie stają się odrębnymi społecznymi stanami. Związane jest z tym określanie biskupów i prezbiterów jako kapłanów. Jest to jakby przejęcie nazwy ze Starego Testamentu, w którym obok nazywania całego Ludu Bożego kapłańskim, odnoszono nazwę kapłaństwa czy kapłanów do członków rodu Aarona, z pokolenia Lewiego, którzy na zasadzie przynależności do tego rodu pełnili w świątyni funkcje składających ofiary.

    Do tego trzeba by zapewne dodać, że biskupi i prezbiterzy zajęli w społeczeństwie cesarstwa rzymskiego miejsce zwolnione przez kapłanów pogańskich. Nic więc dziwnego, że niejako odziedziczyli również ich określenie.

    Związane z nim było, o czym wspomnieliśmy, postępujące rozróżnienie stanu duchownego i stanu świeckiego (trzeba by tu raczej mówić o stanach świeckich) w społeczności średniowiecznej. Początkowo wspólnoty chrześcijańskie stanowiły jakby wyspy wśród morza pogaństwa. Gdy chrześcijaństwo zyskało status religii panującej, oazami życia chrześcijańskiego uważanego za doskonałe stały się klasztory. Ogół chrześcijan pozostający w "świecie" prowadził, według powszechnego mniemania, życie mniej doskonałe.

    W naszym stuleciu ma miejsce proces odwrotny czy, ściślej mówiąc, powrotny. Jego elementy czy etapy można by dość dokładnie określić. Na niektóre zwrócimy zresztą jeszcze uwagę. W każdym razie powraca rozumienie Kościoła jako jednej wspólnoty czy komunii, którą tworzą i świeccy wierni, i duchowni, i zakonnicy, jako bracia i siostry. Powraca wiara, że na skutek chrztu i bierzmowania wszyscy wyznawcy Chrystusa tworzą jeden prorocki i kapłański Lud Boży. Wszyscy uczestniczą w jednym kapłaństwie Jezusa Chrystusa, które to uczestnictwo nazywa się kapłaństwem wspólnym. Powraca przekonanie o rzeczywiście służebnej roli biskupa, prezbiterów i diakonów, przekonanie, które obce jest klerykalizmowi, a co więcej, łączy się z powrotem ze wspomnianymi określeniami biskupa i prezbitera -pozostawiając jakby na uboczu określenie "kapłan".

    W centrum owej drogi powrotnej znajduje się patrzenie w wierze na Jezusa Chrystusa jako na uwielbionego Pana. Równoległość powrotu do widzenia Kościoła jako wspólnoty i Jezusa jako uwielbionego Pana jest uderzająca. Jezus Chrystus nie jest ongiś żyjącym założycielem Kościoła, powierzonego później apostołom i biskupom jako Jego następcom. Chrystus zmartwychwstały jest żywy, zasiada po prawicy Ojca i w każdej chwili prowadzi swój Kościół jako Pan i Głowa. Choć jest niewidzialny, nie jest przecież nieobecny. Działa mocą swojego Ducha, Ducha Świętego, poprzez posługi, sakramenty i charyzmaty. Posługi - to różne funkcje w Kościele, z trwałymi funkcjami biskupa, prezbitera i diakona na czele. Sakramenty - to siedem dobrze nam znanych znaków spotkania z Chrystusem. Charyzmaty - to powołania, uzdolnienia czy dary udzielane przez Ducha Chrystusowego wszystkim, komu chce On ich udzielić, mające służyć innym, przede wszystkim wspólnocie Kościoła. Biskupi nie są następcami Chrystusa. Są oni jego zastępcami, znakiem jego aktualnej obecności i działania w Kościele. To samo zresztą trzeba powiedzieć o wszystkich, którzy w jakikolwiek sposób spełniają w Kościele wolę Jezusa.
    Sam Chrystus "za pośrednictwem Kościoła chrzci, naucza, rządzi, rozwiązuje, związuje, składa ofiarę" - uprzytamniał jeszcze Pius XII w encyklice o Mistycznym Ciele Jezusa Chrystusa.

    W powrocie do świadomości kapłaństwa wspólnego, jaki dokonał się w naszym stuleciu, teologia, ale także oficjalne dokumenty nauczycielskie mówiły o kapłaństwie wiernych, w sensie wiernych świeckich, i o składanych przez nich ofiarach duchowych. Głosili to duszpasterze, można było o tym przeczytać w religijnych publikacjach. O kapłaństwie wiernych mówiono jednak (jeszcze niekiedy się mówi!) jako o niższym stopniu uczestnictwa w kapłaństwie Chrystusa w stosunku do "prawdziwego" kapłaństwa, jakie dają święcenia, też zresztą nazywane kapłańskimi. O kapłaństwie wspólnym mówiło się trochę tak, jakby to miała być swoista pociecha dla świeckich, którzy nie są czy też nie mogą być księżmi. Wy także macie -mówiono często tonem paternalistycznej pociechy - swoje kapłaństwo powszechne. Naprawdę jednak kapłanami jesteśmy my, księża.

    Podobnie niezbyt na serio brano owe "ofiary duchowe", o których czytamy w Liście św. Piotra. Prawdziwą ofiarą jest ofiara mszy świętej, którą składają księża, kapłani. Świeccy mogą składać ofiary duchowe. Mogą je składać "na patenie", łącznie z ofiarą mszalną. Nazywano je jednak ofiarami jakby w cudzysłowie. Tak właśnie jak i kapłaństwo wiernych.

    Takie podejście do kapłaństwa wspólnego i do duchowych ofiar zakwestionował przez swą naukę Sobór Watykański II i papieże okresu posoborowego, zwłaszcza Jan Paweł II. Przy całej istotnej różnicy między kapłaństwem wspólnym a kapłaństwem służebnym, kapłaństwo wspólne nie stanowi o podziale chrześcijan na świeckich i duchownych. Ci, którzy przyjmują święcenia, pozostają uczestnikami kapłaństwa wspólnego. Mają składać ofiary duchowe - siebie samych - wykonując swoją posługę księdza czy biskupa. Ten udział w kapłaństwie Chrystusa, nazywany dziś kapłaństwem wspólnym (w Nowym Testamencie nazywał się po prostu kapłaństwem), jest rzeczywistym i dla życia wszystkich chrześcijan podstawowym uczestnictwem w kapłaństwie Chrystusa.


    Kapłaństwo hierarchiczne nie oznacza stosunku wyższości kapłaństwa udzielanego przez sakrament święceń w porównaniu do kapłaństwa wspólnego, udzielanego przez sakrament chrztu. Kapłaństwo udzielane przez sakrament święceń jest hierarchiczne, ponieważ tworzy hierarchię trzech stopni: diakonatu, prezbiteratu i biskupstwa.

    Sakrament święceń jest zatem - ciągle według Katechizmu - szczególną konsekracją tych, którzy w imię Chrystusa karmić będą Kościół słowem i łaską Bożą (por. 1535). Jeszcze dokładniejsze określenie tego sakramentu podane w Katechizmie brzmi następująco: "sakrament święceń jest sakramentem, dzięki któremu posłanie, powierzone przez Chrystusa Apostołom, nadal jest spełniane w Kościele aż do końca czasów. Jest to więc sakrament posługi apostolskiej" (1536).

    Dochodzimy tu, jak widać, do niezwykle istotnego stwierdzenia, a mianowicie, że samo określenie kapłaństwa udzielanego przez sakrament święceń uległo w teologii katolickiej pogłębieniu i poszerzeniu. Jego określenie jako władzy składania ofiary okazało się zbyt wąskie. Jest to władza apostolska, pasterska, która obejmuje zarówno nauczanie - ono wzbudza wiarę i gromadzi tych, którzy uwierzyli w jednej wspólnocie - jak i sprawowanie sakramentów - można je nazwać władzą kapłańską w węższym znaczeniu albo władzą uświęcenia - jak wreszcie i władzę pasterską, swoistego kierowania wspólnotą wyznawców Chrystusa.

    kapłaństwo wspólne jest podstawowym uczestnictwem w kapłaństwie Chrystusa. Uczestnictwem w tak pojętym kapłaństwie i ofierze Chrystusa, jak przedstawia je List do Hebrajczyków. Jest to uczestnictwo właściwe wszystkim chrześcijanom i wszystkich zobowiązujące.

    Kapłaństwo służebne, urzędowe jest posługą apostołów. Realizując razem ze wszystkimi współwyznawcami Jezusa Chrystusa kapłaństwo wspólne, spełniali oni jednocześnie swoje szczególne powołanie posługi apostolskiej.


    ZARAZEM JEDNAK (dop.i podkreślenie moje)

    Jest sprawą niezwykle ważną, aby dostrzec te dwa rodzaje udziału w kapłaństwie Chrystusa, jakimi są kapłaństwo wspólne i kapłaństwo posługi, i nie sprowadzać ich do jednego. Dostrzeganie tylko kapłaństwa posługi prowadzi do odbierania Kościoła jako instytucji klerykalnej. Dostrzeganie jedynie kapłaństwa wspólnego prowadzi do zaprzeczenia widzialności i rozpoznawalności Kościoła w świecie. Do wiary bez religii, do religii bez Kościoła (jeśli jest to w ogóle możliwe). Trzeba zatem dostrzegać i akceptować i jedno, i drugie: i kapłaństwo wspólne, i kapłaństwo posługi. Są one sobie przyporządkowane, jak uczy Sobór Watykański II.

    Kapłaństwo posługi jest dla kapłaństwa wspólnego: by mogło ono ciągle się rodzić i ciągle wzrastać. Kapłaństwo posługi, tak jak cały "Kościół pielgrzymujący w swoich sakramentach i instytucjach, które należą do obecnego wieku, posiada postać tego przemijającego świata" (KK 48).


    Całość pod:
    http://www.opoka.org.pl/biblioteka/T/TD/kaplanstwo_np.html

    Niejako przy okazji coraz wyraźniej widzę i upewniam się w przekonaniu, że II SV był Kościołowi bardzo potrzebny.
  • Piusowcy głoszą tylko to, co głosił Kościół przed Soborem, czego nauczali w młodości i bł. Jan Paweł II i Benedykt XVI.

    Katechizm kard. Gasparriego nie jest ich wymysłem, powstał na początku XX w. - http://pl.wikipedia.org/wiki/Pietro_Gasparri

    Przy okazji zwróć uwagę, że dyskutujemy tu o czymś tak zasadniczym, jak istota kapłaństwa. Widać gołym okiem brak spójności między dawnym nauczaniem na ten temat, a obecnym. Dramat naszych czasów polega na tym, że musimy (choćby nieświadomie) wybierać między jedną wersją, a drugą.
  • Maciek napisał:

    > Ostatnio zastanawiałem się nad wieloma takimi sytuacjami, kiedy różni znajomi, zaproszeni na Mszę trydencką - tę najzupełniej legalną i za zgodą biskupa miejsca - nie chcieli przyjąć Komunii i mówili, że może pójdą jeszcze do innego kościoła na nową Mszę. Dokładnie tak samo ja bym się zachował na nabożeństwie innej wspólnoty chrześcijańskiej. A zatem ich gest oznaczał, że nie ma między nami jedności.<

    To tylko świadczy o tym, iż wyraźnie brakuje w Kościele zarówno powtórnej ewangelizacji, jak i katechizacji, a następnie formacji.
    Rozumienie istoty i przesłania Liturgii nie zależy od tego, w jakich czasach dany człowiek był wychowywany.
    Brak jedności może występować u obu stron, zarówno przywiązanej do Tradycji, jak i preferującej "wiosnę Kościoła".
    Kościół jest jeden, ten sam od wieków - nie zmienił swojego nauczania, zmienia się jedynie forma przekazu, choćby tylko dlatego, że zmienia się rozumienie wielu pojęć.
    Ktoś, kto POZNAŁ Chrystusa i rozumie sens Jego przesłania, nie będzie miał problemu z żadną formą celebracji Mszy. Co najwyżej może czuć pewien dyskomfort - na poziomie uczuć - bo trafia w coś dotąd mu obcego.
    Np. mnie jest najłatwiej wejść w głębią celebracji Eucharystii, gdy jestem w carlsberskim ośrodku, bo w tych "klimatach" narodziłam się dla Jezusa i Kościoła, ale nie powiem, iż Mszę parafialną uważam za gorszą, nawet gdy jest przez księdza "odwalana". Jednak takowych unikam, jeśli mam taką możliwość, bo szkoda mi cennych chwil Liturgii na mocowanie się z rozproszeniami.

    Nie bardzo rozumiem - dlaczego kard. Nycz miałby się "splamić" lub nie celebracją dawnego rytu? Przecież nie musi w nim celebrować, ma pełne prawo preferować ryt ustalony po II Soborze.

    Tutaj dodam, iż wspomniany w wątku ks. Bolczyk swobodnie celebruje oba ryty, chociaż w Carlsbergu tego nie robi, bo po prostu było by to odebrane jako dziwactwo.
    Nie mamy już odpowiednich paramentów liturgicznych, nie mamy dawnego Mszału, nie mamy subdiakonów, a łacinę zna tylko pani organistka, która przed Soborem się wychowywała.
    Czasami zafunduje nam śpiew Gregoriański (Blachniczanki potrafią go wykonać), co nam (osobom spoza Wspólnoty) bardzo się podoba, ale towarzyszyć w jego wykonaniu mało kto potrafi.
    /Klarcia należy do nielicznych osób mających przywilej nie śpiewania w kościele:bigsmile: /
  • [cite] Maciek:[/cite] dyskutujemy tu o czymś tak zasadniczym, jak istota kapłaństwa. Widać gołym okiem brak spójności między dawnym nauczaniem na ten temat, a obecnym. Dramat naszych czasów polega na tym, że musimy (choćby nieświadomie) wybierać między jedną wersją, a drugą.

    Tutaj odwołam się do autorytetu - dla mnie - słów ks. Bolczyka: " Najistotniejszy kierunek działania Ducha Świętego poprzez Sobór to ten, który jaśniej i jednoznaczniej ukazuje Chrystusa, jedynego Pana i Zbawiciela człowieka. Pośrednio więc oczyszczał te pole działania czy nauczania Kościoła, które ten obraz Jezusa przesłaniały (â??). Dziwactw, które ciążyły wielowiekową tradycją, było sporo. Ta tradycja i pewniki, które w istocie nie były pewnikami wiary, domagały się oczyszczenia. "

    Jeśli chodzi o postrzeganie duchownych, to na szczęście nie mam podobnych Tobie dylematów. Nie zostałam "skażona katolickim" wychowaniem, spotkani księża byli dla mnie początkowo dobrymi kumplami, dopiero później nieco zrozumiałam istotę urzędowego kapłaństwa.
    W odniesieniu do Boga często jestem nadmiernie poufała, ale i też mam ku temu mocne powody. Nie zdążyłam się Go przestraszyć, POZNAŁAM Go jako tego, Który wybawia z sideł szatana i śmierci.

    Jeżeli się kimś ostro przeraziłam, to Lucyferem - doświadczywszy jego przewrotności. Tym bardziej, że cenę za idiotyczne zabawy głupiej matki zapłaciło niczemu niewinne dziecko.
  • http://www.fatherpius.littleway.ca/cardinalR2.jpg

    "Nie bardzo rozumiem - dlaczego kard. Nycz miałby się "splamić" lub nie celebracją dawnego rytu? Przecież nie musi w nim celebrować, ma pełne prawo preferować ryt ustalony po II Soborze."

    Na zdjęciu powyżej - kard. Ratzinger sprawuje liturgię według norm Drogi Neokatechumenalnej. Nie muszę dodawać, że takie zaangażowanie sygnalizuje akceptację dla danej formy. I odwrotnie.

    "Ta tradycja i pewniki, które w istocie nie były pewnikami wiary, domagały się oczyszczenia."

    Wybacz, że tak skomentuję słowa Twojego autorytetu, ale to głupie chrzanienie. Przez wieki Kościół uznawał pewne rzeczy za ważne, a tu nagle ksiądz Bolczyk doznał oświecenia i oznajmia, że to tylko brudy, naleciałości. Takich ks. Bolczyków po Soborze zaktywizowały się tysiące, którzy zabrali się za czyszczenie wszystkiego, co im wcześniej nie pasowało. Jakim prawem? Rewolucjoniści nie pytają o prawa.
  • > Na zdjęciu powyżej - kard. Ratzinger sprawuje liturgię według norm Drogi Neokatechumenalnej. Nie muszę dodawać, że takie zaangażowanie sygnalizuje akceptację dla danej formy. I odwrotnie. <

    OK. Ale jest jednak zasadnicza różnica pomiędzy formacją "neońską", która prowadzi do dojrzałego chrześcijaństwa, a celebracją Trydentki, którą sobie upodobali - w jakimś sensie - koneserzy.
    Przy tym, "neoni" co najmniej oficjalnie nie negują oficjalnego nauczania Kościoła, nie odrzucają postanowień II Soboru, wręcz przeciwnie - trzeba ich hamować przed wprowadzaniem zbyt daleko idących zmian.
    Poza tym - pozwolę sobie zauważyć, iż Benedykt XVI również się nie "splamił" oficjalną celebracją wg dawnego rytu, mimo, że w odpowiednim Dokumencie zachęca, aby Msza Wszechczasów była odprawiana. Zarazem wyraźnie zaznacza, iż nie może temuż towarzyszyć powrót do "ducha tej liturgii", czyli wymogiem jest, aby sympatycy Trydentki akceptowali Dokumenty II Soboru.

    Ks. Henryk jest akurat katolicką konserwą (tak go określam), po prostu beton, i z też tego powodu bardzo często się spieramy. Ks. Bolczyk jest bardzo mądrym kapłanem bez reszty oddanym Bogu i ludziom. Ma przy tym jedną zasadniczą cnotę - potrafi być pokornym sługą. Podobną miał także ks- Franciszek Blachnicki.
    U nich obu nie było/ nie ma wyniosłej postawy w stosunku do "maluczkich", tak charakterystycznej u wielu księży, w Polsce.
    Ostatnią rzeczą, jaką można by prałatowi* zarzucić jest skłonność do rewolucyjnych zmian w Kościele.
    Twoja ocena jest więc błędna.

    * Połowa lat 90, posiłek, siadamy do stołu, Klarcia przed chwilą, przy okazji jakiejś rozmowy, dowiedziała się, że ks. Bolczyk jest prałatem.
    K- Ks. Henryku, naprawdę jesteś prałatem?
    Ks. - tak, a dlaczego pytasz?
    K - bo zupełnie na prałata nie wyglądasz.

    Nie wszystko w Kościele, w dawnych wiekach było dobre, za pewne sprawy zarówno Jan Paweł II, jak i Benedykt XVI jako widzialna głowa, widzialnego Kościoła przepraszali.
    Powyższe nie dotyczyło jednak Prawd Wiary, a jedynie pewnych działań i nieoficjalnego nauczania kleru, np. w temacie żydzi, lub pod szyldem katolicyzmu nawracania "ogniem i mieczem".
    Również pozycja duchowieństwa, jego uprzywilejowany stan, nie były zgodne z pozostawionym Kościołowi depozytem Jezusa.
    To, że Kościół kiedyś tam uważał za ważne pewne zwyczaje, wcale nie znaczy, iż odpowiednie Kolegium nie może tego zmienić.
    Weźmy tu np. sprawę celibatu, obowiązuje, ale w każdej chwili może przestać obowiązywać. Ja uważam, iż do tego nie dojdzie, bo mądrość Kościoła przemawia za niezmiennością tegoż, ale teoretycznie zmiana nastąpić - bez szkody dla depozytu Wiary - może.
  • No dobrze, ale wróćmy do udziału świeckich we Mszy św. Centralnym punktem liturgii jest Przeistoczenie, i to ono określa, co poza tym jest ważne, a co nie. Jak więc się dzieje, że nowa liturgia wymaga udziału świeckich, choć do Przeistoczenia nie są potrzebni? Ano dlatego, że nowy ryt ma charakter ekumeniczny, czyli ma w założeniach odpowiadać nie tylko katolikom, ale też chrześcijanom innych wyznań. W luteranizmie "Przeistoczenie" zachodzi nie poprzez formułę konsekracji, ale przez wiarę ludzi, którym się pokazuje hostię. Z tego też względu obecność wiernych jest konieczna.
  • Maciek, że też się Tobie chce...
  • Jestem zwierzęciem dyskutującym.
  • [cite] Gregorius:[/cite]<i>Jeśli różaniec święty będzie rano odmawiany, winna się wśród niego odprawiać msza święta; jeśli po południu, winien być Najświętsza Sakrament ku czci wiernych wystawiony; obecnych należy następnie pokropić święconą wodą.</i>
    (papież Leon XIII, z encykliki)
    Gregorius, co oznaczają łacińskie słowa na rozesłanie po zakończeniu mszy?
  • "Ite, missa est" - o to chodzi?
  • @Bogna: czy to prawda, że w Twojej parafii ma ruszyć coniedzielna trydentka? Jeśli tak to od kiedy?
  • Ite Missa est?

    No właśnie - dokładnie nie wiadomo. Idźcie, Msza się dokonała?

    Ciekawostka taka, że podczas Mszy Benedykta w Madrycie przetłumaczono te słowa na "Idźcie, Ofiara spełniona", choć wiadomo, że się mówi "Idźcie w pokoju Chrystusa".
  • wiadomo dokładnie" "Msza JEST" czyt. trwa, dużo o tym pisze Escriva i mówi o tym cała duchowość OD, wychodzimy ze świątyni i zaczyna się nasza msza, jesteśmy kapłanami.

    msza trwa cały dzień, także po wyjściu z kościoła, i następnego dnia rano przed kolejnym pójściem do kościoła - wierny jest ciągle, powienien być "w trakcie mszy, która trwa" więc gdy mówi Różaniec to wcale nie znaczy że ma go mówić na mszy w świątyni.
    Stąd efekt że Gregorius uważa odmawianie Różańca podczas mszy w kościele za normę, a tymczasem zapewne chodziło o Różaniec w ciągu dnia kiedy i tak jesteśmy w trakcie mszy:cool:
  • "Idźcie, Ofiara spełniona" to jedno z tłumaczeń inne, odnosi się do drugiego znaczenia słowa missa (od czasownika mittere - posyłać): Idźcie, zostaliście posłani.

    więcej pod http://www.newadvent.org/cathen/08253a.htm
  • Prayboy: niezła ekwilibrystyka umysłowa, to pokrętne tłumaczenie.
  • proste -
    słowo est ma jedno znaczenia nie ma co kombinować

    natomiast mówienie Różańca na mszy w kościele zamiast uczestnictwa w niej jest bezsensowne
  • Obawiam się Prayboyu, że w ogóle o to nie chodzi. W czasach, w których odmawiano różaniec podczas Mszy św. nikt by nie powiedział, że "wychodzimy ze świątyni i zaczyna się nasza msza, jesteśmy kapłanami".

    Inna sprawa, na ile ten cytat odpowiada rzeczywistym zapisom Autora, bo bywały już sytuacje, kiedy polskie tłumaczenie było mocno "uwspółcześniane".
  • [cite] Prayboy:[/cite]
    natomiast mówienie Różańca na mszy w kościele zamiast uczestnictwa w niej jest bezsensowne
    Co to znaczy dla kolegi "uczestnictwo"? BO ja nie mam problemu w uczestniczeniu w Mszy Św i jednoczesnym odmawianiu różańca. Wielu papieży i świętych takowe działanie popierało, pewnie się mylili.
  • [cite] Prayboy:[/cite]proste -
    słowo est ma jedno znaczenia nie ma co kombinować
    Jest, bo forma "Ite missa est" jest niekompletna gramatycznie. pewnie ktoś zjadł "finita"
  • Sprawa z rozesłaniem jest bardziej skomplikowana, bo w starym rycie rozesłanie wcale nie kończy Mszy :)

    więcej: http://en.wikipedia.org/wiki/Ite_missa_est
  • Macku szacun, ze tez Ci sie che...
  • [cite] Gregorius:[/cite]
    [cite] Prayboy:[/cite]
    natomiast mówienie Różańca na mszy w kościele zamiast uczestnictwa w niej jest bezsensowne
    Co to znaczy dla kolegi "uczestnictwo"? BO ja nie mam problemu w uczestniczeniu w Mszy Św i jednoczesnym odmawianiu różańca. Wielu papieży i świętych takowe działanie popierało, pewnie się mylili.

    to ciekawe - nie uważasz że wyłączasz się wtedy ze wspólnoty (chyba że w Twoim kościele wszyscy mówią Różaniec na mszy)
  • [cite] Gregorius:[/cite]
    [cite] Prayboy:[/cite]proste -
    słowo est ma jedno znaczenia nie ma co kombinować
    Jest, bo forma "Ite missa est" jest niekompletna gramatycznie. pewnie ktoś zjadł "finita"

    to jest dopiero ekwilibrystyka
Aby napisać komentarz, musisz się zalogować lub zarejestrować.