No, ja nie przecenialabyn automatu. Ostatnio jechałam Alhambra (nowa, więc wszystko dzialalo) i sam proces zmiany biegów był jakiś niemrawy. Mam wrazenie, że z manualną bym się lepiej dogadala. Chociaż w mieście ok, ale włączanie się na autostradę było moim zdaniem spowolnione. Ja mam jednobiegowa automatyczną - nie ma tych przeskokow między biegami, daje gaz - jedzie. Teraz sobie wypozyczam automat Renault Kadjar na ponad 1000km podróży i ciekawa jestem jak się będzie jechalo. Nie mam okazji pojeździć mniejszym samochodem, zawsze jak wszyscy jesteśmy to albo naszym, albo się duży jakiś wypozycza.
Jutro spróbuję dzień bez samochodu. Będę mogła dzięki temu dłużej pospać. Nie muszę wyjść do pracy przed 7.00 ale mogę trochę później. Za to, pewnie będzie chłodniej. Zobaczę, jak to jest i porównam!
Lubię coraz bardziej jeździć, jest to nawet pewna przygoda i urozmaicenie, ale jazda w korkach to duże zmęczenie...
Człowiek się uczy wszystkiego najlepiej sam jeżdżąc. Wczoraj rano, super, ale trochę mnie zastawili, ale jakoś sposobem dałam radę, a tu nagle ZONK, szyby parują, a ja nie mam żadnej gąbki ani chusteczki pod ręką!!! (Już teraz dostałam gąbeczkę samochodową od męża, już mam). I tu jadę, a tu ręką wycieram, a obraz zamglony i niewyraźny jak przy rzucie stwardnienia rozsianego... ale nic to jechałam dalej. Wycieranie ręką i klima w aucie dały radę i szyby były potem przejrzyste.
Ogólnie, przygody i przeżycia na drodze. Ale ten miły moment, gdy jestem wcześnie z pracy pod domem, i pod blokiem jest jeszcze miejsce do zaparkowania itp.
I tak sobie zmieniam raz samochodem, raz na nogach, raz tramwajami. W zależności od okoliczności i możliwości. Autem jeżdżę raczej tam, gdzie mam gwarancję parkingu.
@mader trafiłaś w punkt! Tramwajem to ja mogę sobie wyjść dużo później. Dolecę od przystanku... Auta nie porzucę. Muszę je przyprowadzić i zaparkować . Bonusem w jeżdżeniu autem jest to, że nie spóźniam się do pracy. A to zawsze coś!
Jestem wcześniej w pracy i mogę się spokojnie przygotować do zajęć.
No i te bagaże. Mogę zabrać różne rzeczy do pracy i nie zastanawiać się, jak je przewiozę.
Ale jutro kombinuję, żeby pojechać dla odmiany tramwajem. Będę miała w nosie, że korek, że zmiana pasa itd. Mogę nawet czytać albo odmawiać Różaniec św.
Jutro ma nie być już tak pioruńsko zimno. I nie będzie padać cały dzień, więc ten tramwaj to chyba spoko.
W dużych miastach dużo szybciej i taniej przemieszczać się komunikacją miejską, zwłaszcza metrem czy tramwajem. No i można sobie w niej internet przejrzeć czy modlic się. Fajnie się jeździ autem jak można ok 100 km/h jechać zamiast 50 i ciągle się zatrzymywać bo światła, piesi itp Wracałam z pracy ok godziny i to był czas tylko dla mnie, nie miałam wyrzutów sumienia że siedzę w necie tyle czasu.
Jak wyjrzałam przez okno i czuję powiewy wiatru, wilgoć i jeszcze trochę materiałów muszę zabrać, to mam ochotę jutro rano jechać autkiem. Gdy przypomnę sobie poranne korki, to jednak mam ochotę na komunikację.
Jedno i drugie ma swoje plusy i minusy.
Autem mniejsze zmęczenie fizyczne, większe psychiczne, bo trzeba uważać. Komunikacją większe utrudzenie fizyczne, ale za to można odpłynąć psychicznie (chyba, że tłok i hałas w tramwaju, wtedy o relaksie trudno mówić).
Jeśli chodzę o jazdę w korkach, to faktycznie męcząca jest, ale pocieszam się, że wtedy bardzo trenuję.
No dziś do mnie wysiadł facet i darł gębę,jakieś bluzgi, coś o znakach drogowych że są a ja na nie nie patrzę Na co uchylilam okno i powiedziałam, że jedzie z włączonym kierunkowskazem i wprowadza ludzi w błąd . Na co jeszcze bardziej się darł, więc pożyczyłam mu miłego dnia i pojechałam sobie .. I gdzieś tak po 5minutach mój mózg chyba dostał informację że to była stresująca sytuacja i zrobiło mi się niedobrze i musiałam zjechać się zatrzymać
Znaczy chodziło o to, że ja miałam mu ustąpić ale on jechał z włączonym kierunkowskazem więc założyłam, że wjeżdża w uliczkę z której ja wyjeżdżałam a żeby mógł tam wjechać to ja musiałam wyjechać bo było wąsko ..obstawione autami ...ale się okazało, że on jednak chciał jechać prosto a nie skręcać ... Wniosek z tego taki, że ktoś kto jedzie z włączonym kierunkiem wcale nie chce skręcać
Ale gość ma rację, kierunkowskaz to tylko zamiar skrętu, a nie obietnica. Jakbyście się stukneli, to by była Twoja wina. Nie piszę złośliwie, doświadczeni kierowcy uczulali mnie na to. Są ludzie, którzy próbują w ten sposób wyłudzić odszkodowania itd. Ze niewychowany typ, to wiadomo.
To jeżdżenie autem bardzo zmienia mi życie. Wstaję coraz wcześniej. Dziś o 5.00. Udało mi się wyruszyć do pracy przed 7.00 i było fajnie. Nie takie straszne jeszcze korki przed 7.00. A powrót ok. 14.00 to już w ogóle w parę minut .
A dziś nowe zdarzenie za kółkiem. Przejeżdżałam koło Ogrodu Botanicznego, gdzie sporo drzew. I nagle silne uderzenie w przednią szybę.... A to wiatr rzucił mi na maskę chyba kasztany z drzew
Dowiedziałam się od doświadczonych kierowców, że rano każda minuta w jedną lub drugą ma znaczenie... tzn. jeśli się wyjedzie trochę wcześniej jest lepiej.
Muszę powiedzieć po 2 i pół miesiąca posiadania prawka, że jeżdżenie z eLką na dachu a bez eLki robi dużą różnicę.
Przez cały kurs jeden kierowca mnie strąbił i to chyba tylko dlatego, że myślał, że chcę skręcić w lewo tam, gdzie nie można (a było można przez zmianę organizacji ruchu z racji przebudowy skrzyżowania w okolicy). Nikt mnie nie popędzał, wyprzedzali jakoś mniej chamsko, za to byłam dosyć często puszczana do skrętu albo na pas.
A teraz nie tylko rzadko ktoś mnie puszcza (nie to, że tego oczekuję, tylko myślałam, że poprzedni stan to norma w ruchu drogowym), za to niekiedy trąbią, jeśli nie wykorzystam najmniejszej luki np. do wyjechania z podporządkowanej albo nie wjadę super dynamicznie w miejsce na chodniku. A ja nie umiem tak szybko ogarnąć sytuacji i wyliczyć, czy się wyrobię, jak nie jestem pewna, to nie jadę. Nie jestem ciamajdą ani powolnym człowiekiem, bo mam zupełnie odwrotny charakter i właściwie to nie cierpię takich ludzi, więc trochę mi ciąży to, że upłynie jeszcze sporo czasu zanim będę jeździć dynamicznie i szybko podejmować decyzje.
Nie cierpię jak mi na ogonie siedzi auto (kiedy ja jadę przepisowo czy nawet przekraczam prędkość o 10 km/h), widzę już w lusterku, że mi prawie w tyłek wjechał, miga i czyha na pierwszą okazję do wyprzedzenia, a ja wiem, że zrobi to, kiedy tylko trafi się malutka luka i prawdopodobnie zajedzie mi drogę, bo będzie musiał szybko z powrotem zjechać na mój pas. Wyprzedzenie mnie przez tira z prawej strony buspasem z przeciągłym
trąbieniem i bezpośrednio przed przejściem dla pieszych(!!!) i to w terenie zabudowanym albo jechanie pod
prąd jednokierunkową tak, że musiałam uciekać w lukę do parkowania (to ja jechałam prawidłowo!) to
już w ogóle inna rzecz.
Pod względem kultury jazdy to u nas jest głęboki Wschód. Tylko kontrole drogowe i kary mogą to zmienić. To normalne że L traktują inaczej, bo tak trzeba i tak bezpieczniej dla wszystkich. A masz zielony listek? Może to by nieco pomogło.
Ktoś mi opowiadał że czuł się bezpieczniej z listkiem na przedniej i tylnej szybie bo inni dzieki temu byli bardziej wyrozumiali. Może to tylko takie placebo ale jak działa to można spróbować.
Jeżdżę z liściem z tyłu i z przodu... trochę pomaga, a czasem jakby jeszcze bardziej podjudza...
I te opisane sytuacje się zdarzają niestety. Staram się być teflonowa i odporna na nie, oczywiście pracuję nad dynamiką, ale raczej czekam na to, że jestem pewna itp. Tak bezpieczniej...
Ale zdarzają się miłe wyjątki. Czasem się ktoś zatrzyma i przepuści. Staram się czasami też tak postępować wobec innych.
W weekend przejechalam jakies 700km na trening na C. Ale to było nic po wczorajszym dniu, po 5h cwiczen. Ja wykończona wrocilam. Dziś mam zajęcia po poludniu. A dałam popis umiejętności.... Instruktor: Jaka na tej drodze jest prędkość? Ja: 40. Ile jedziemy? 20...
I tak dobrze, bo parę razy mowilam, że nie wiem, że mi widziałam znaku... Ponoć pierwszy dzień tak wygląda, że ludzie zapominają jak się jezdzi.
No i wybór drogi, gdzie są ograniczenia wysokosci. Czy w ogóle mam świadomość, że jest zakaz wjazdu powyżej 7.5t, albo wybór drogi, gdzie są ograniczenia wysokosci. Ale to ok.
Miary są tu w milach, oczywiście.
Nie jest zle, jak na pierwszy dzien. Dobry instruktor, dobra szkola. A sumie kluczem do sukcesu jest dobry instruktor.
Poza tym mam wrazenie, że więcej patrzyłam w lusterka niż na droge. Każdy ruch kierownica to lusterka. Jaka omijam coś czy piesi blisko krawężnika, też lusterka. Ale jaka widoczność! I bałam się że nie zaparkuje tej ciężarówki równo wzdłuż kraweznika czy ze nie zmieszczą się w wąskiej ulicy. Wszystko widac, lepiej niż w samochodzie.
I wszystko się robi wolniej. Więcej trzeba miejsca na manewr, więcej miejsca żeby wlaczyc się na drogę, to jednak za bardzo się nie rozpędza, ja mogę gaz wcisnąć a pojazd jednak będzie rozpedzal się bardzo powoli.
Na koniec pytał ile sobie dam procent, no to mówię 50. Bo nawet źle nie bylo, chociaż raz w krawężnik przywalilam. A on liczy te punkty i mówi, że 70%. Jak każdego dnia będę miała poprawę o 10%, to na czwartek będzie 100. A w piątek egzamin.
Stwierdzil, że widzi, że lubię jezdzic, że bardzo dużo mysle o tym co robie, może nawet za duzo.
Dziś 80% jazda, 100% cofanie do zatoki ( nie umiem po polsku tego powiedzieć). Lusterka z prawej zanim wychyle się żeby ominac pojazd stojący! Coraz więcej znaków widze, ciasne zakręty ok, gorzej planowanie jak po obu stronach drogi poparkowane samochody, a coś jeszcze nadjezdza. Jeszcze dwa dni nauki. Fajne te ciężarówki.
Komentarz
Ja mam jednobiegowa automatyczną - nie ma tych przeskokow między biegami, daje gaz - jedzie.
Teraz sobie wypozyczam automat Renault Kadjar na ponad 1000km podróży i ciekawa jestem jak się będzie jechalo. Nie mam okazji pojeździć mniejszym samochodem, zawsze jak wszyscy jesteśmy to albo naszym, albo się duży jakiś wypozycza.
Lubię coraz bardziej jeździć, jest to nawet pewna przygoda i urozmaicenie, ale jazda w korkach to duże zmęczenie...
Człowiek się uczy wszystkiego najlepiej sam jeżdżąc.
Wczoraj rano, super, ale trochę mnie zastawili, ale jakoś sposobem dałam radę, a tu nagle ZONK, szyby parują, a ja nie mam żadnej gąbki ani chusteczki pod ręką!!!
(Już teraz dostałam gąbeczkę samochodową od męża, już mam). I tu jadę, a tu ręką wycieram, a obraz zamglony i niewyraźny jak przy rzucie stwardnienia rozsianego... ale nic to jechałam dalej. Wycieranie ręką i klima w aucie dały radę i szyby były potem przejrzyste.
Ale ten miły moment, gdy jestem wcześnie z pracy pod domem, i pod blokiem jest jeszcze miejsce do zaparkowania itp.
Autem jeżdżę raczej tam, gdzie mam gwarancję parkingu.
Bonusem w jeżdżeniu autem jest to, że nie spóźniam się do pracy. A to zawsze coś!
Jestem wcześniej w pracy i mogę się spokojnie przygotować do zajęć.
No i te bagaże. Mogę zabrać różne rzeczy do pracy i nie zastanawiać się, jak je przewiozę.
Ale jutro kombinuję, żeby pojechać dla odmiany tramwajem. Będę miała w nosie, że korek, że zmiana pasa itd. Mogę nawet czytać albo odmawiać Różaniec św.
Jutro ma nie być już tak pioruńsko zimno. I nie będzie padać cały dzień, więc ten tramwaj to chyba spoko.
Jedno i drugie ma swoje plusy i minusy.
Autem mniejsze zmęczenie fizyczne, większe psychiczne, bo trzeba uważać.
Komunikacją większe utrudzenie fizyczne, ale za to można odpłynąć psychicznie (chyba, że tłok i hałas w tramwaju, wtedy o relaksie trudno mówić).
Jeśli chodzę o jazdę w korkach, to faktycznie męcząca jest, ale pocieszam się, że wtedy bardzo trenuję.
Na co uchylilam okno i powiedziałam, że jedzie z włączonym kierunkowskazem i wprowadza ludzi w błąd .
Na co jeszcze bardziej się darł, więc pożyczyłam mu miłego dnia i pojechałam sobie ..
I gdzieś tak po 5minutach mój mózg chyba dostał informację że to była stresująca sytuacja i zrobiło mi się niedobrze i musiałam zjechać się zatrzymać
Wniosek z tego taki, że ktoś kto jedzie z włączonym kierunkiem wcale nie chce skręcać
Jeżdżę z liściem z tyłu i z przodu... trochę pomaga, a czasem jakby jeszcze bardziej podjudza...
I te opisane sytuacje się zdarzają niestety. Staram się być teflonowa i odporna na nie, oczywiście pracuję nad dynamiką, ale raczej czekam na to, że jestem pewna itp. Tak bezpieczniej...
Ale zdarzają się miłe wyjątki. Czasem się ktoś zatrzyma i przepuści. Staram się czasami też tak postępować wobec innych.
A dałam popis umiejętności....
Instruktor: Jaka na tej drodze jest prędkość?
Ja: 40.
Ile jedziemy?
20...
I tak dobrze, bo parę razy mowilam, że nie wiem, że mi widziałam znaku... Ponoć pierwszy dzień tak wygląda, że ludzie zapominają jak się jezdzi.
No i wybór drogi, gdzie są ograniczenia wysokosci. Czy w ogóle mam świadomość, że jest zakaz wjazdu powyżej 7.5t, albo wybór drogi, gdzie są ograniczenia wysokosci. Ale to ok.
Miary są tu w milach, oczywiście.
Nie jest zle, jak na pierwszy dzien. Dobry instruktor, dobra szkola. A sumie kluczem do sukcesu jest dobry instruktor.
Poza tym mam wrazenie, że więcej patrzyłam w lusterka niż na droge. Każdy ruch kierownica to lusterka. Jaka omijam coś czy piesi blisko krawężnika, też lusterka. Ale jaka widoczność! I bałam się że nie zaparkuje tej ciężarówki równo wzdłuż kraweznika czy ze nie zmieszczą się w wąskiej ulicy. Wszystko widac, lepiej niż w samochodzie.
I wszystko się robi wolniej. Więcej trzeba miejsca na manewr, więcej miejsca żeby wlaczyc się na drogę, to jednak za bardzo się nie rozpędza, ja mogę gaz wcisnąć a pojazd jednak będzie rozpedzal się bardzo powoli.
Na koniec pytał ile sobie dam procent, no to mówię 50. Bo nawet źle nie bylo, chociaż raz w krawężnik przywalilam.
A on liczy te punkty i mówi, że 70%. Jak każdego dnia będę miała poprawę o 10%, to na czwartek będzie 100. A w piątek egzamin.
Stwierdzil, że widzi, że lubię jezdzic, że bardzo dużo mysle o tym co robie, może nawet za duzo.
Jeszcze dwa dni nauki.
Fajne te ciężarówki.