Witaj, nieznajomy!

Wygląda na to, że jesteś tutaj nowy. Jeśli chcesz wziąć udział, należy kliknąć jeden z tych przycisków!

Spór o NPR

1246726

Komentarz

  • @mamasyna, pobieżnie przeczytałam pierwszy Twój post i cały czas myślę o tych talentach - chcesz powiedzieć, że naszym zadaniem na ziemi jest wykorzystywać  na maksa wszystkie talenty (w sensie zdolności), które posiadamy?
  • @mamasyna, pobieżnie przeczytałam pierwszy Twój post i cały czas myślę o tych talentach - chcesz powiedzieć, że naszym zadaniem na ziemi jest wykorzystywać  na maksa wszystkie talenty (w sensie zdolności), które posiadamy?

  • Tak Bóg daje i jednocześnie zadaje. Dar jest zawsze zadaniem. Bóg daje byśmy w jakiś sposób Mu służyli i spełniali Jego wolę owym talentem.

    Błędem jest myślenie : zadanie matki rodzić, wychować, ojca utrzymać, wychowywać. I z chwilą poślubienia nie liczą się nasze zdolności, pragnienia, marzenia, bo teraz mamy zrodzić nowych członków kościoła. Jeśli tak, to małżeństwo odbierałoby nam szansę na rozwój, na pełne szczęście wymagając jedynie rodzicielstwa. I tak czasem trzeba powiedzieć córeczko/synku, który się masz ze mnie narodzić poczekaj teraz na mamę, mama chce ten rok/ dwa lata poświęcić na coś ważnego, chcę Ciebie i będę czekała, mam nadzieję że się pojawisz. I oddać Bogu tę sprawę.


    A co z powołaniem do medycyny? Czy matka – dobry chirurg ma zapomnieć o wykształceniu, pasji, pragnieniu pomagania cierpiącym, bo teraz jest matką? Nie można wymagać, by od tej pory służyła jedynie swoje rodzinie i dzieciom, zarzucając wszystko inne. Pragnienie potomstwa jest tak samo dobre jak owo zawodowe i oba powołania winna realizować z sercem, bo tak będzie służyła Bogu, który dobre pragnienia i zdolności sam jej podarował.

    I tak jest z wieloma innymi zdolnościami i pasjami. W rodzinę wnosimy nie tylko naszą płodność, ale nasze zdolności, osobowość, charakter etc.

    Bóg nie stworzyL nam jedynie ciała…
    Bogu można służyć przenikając też różne środowiska, zwykle zamknięte na Boga. I tą naszą chrześcijańską jakość życia przykładem promować….

    Jeśli matki chrześcijańskie zamkną się, w domu i poświęcą jedynie rodzicielstwu nie będą swoją postawą dawały świadectwa – obracając się jedynie w kręgu –rodzina, parafia, wspólnota… Co z innymi środowiskami? Artystyczne, sportowe, naukowe ma należeć tylko do niewierzących? Polityka dla niewierzących tylko? Ja mówię : nie takiej postawie. Te powołane do rodzicielstwa wielodzietnego i pracy w domu niech spełniają swe powołanie zgodnie z rozeznaniem. Ale niech proszę nie mylą swego powołania z jedyną słuszną postawą i wyborem życiowym….To powołanie – nie wszystkich, ale konkretnych osób, które wybrał Bóg!!!!

    No i powiedzcie : matka widzi w syna i córki uzdolnienie muzyczne, syna daje do szkoły muzycznej na skrzypce, córkę daje na fortepian. Każde z nich okazuje się być dobre w tym co robi. Kończą studia. Osiągają sukcesy. Ale córka wychodzi za mąż, jest wierząca, otwarta na nowe życie i chcąc nie chcąc musi rezygnować z gry na rzecz wychowania kolejnych maluchów, bo gra na fortepianie wymaga kilkugodzinnych ćwiczeń by nie wypaść z formy. Co rok, dwa lata rodzi się dziecko, pojawia się 7 dzieci. Nie ma czasu na 4 godziny gry dziennie. Zarzuca ćwiczenia. Od czasu do czasu gra dzieciom ulubiony utwór na pianinie w domu, kolędy na święta. Kocha dzieci, mówi, że to dla ich dobra. Gdy najmłodsze idzie do szkoły szuka pracy dorywczej, gra w przedszkolu na rytmice. Jest szczęśliwa, ale w sercu odczuwa czasem żal i pragnie by któremuś z dzieci udało się osiągnąć więcej niż ona. W tym czasie jej brat robi karierę, jeździ na tournee, zakłada rodzinę. Nie mają może 7 dzieci jak siostra, ale 3, które kocha i skrzypce, które kocha i żonę, którą kocha. Czy naprawdę każde z nich powinno zrezygnować z grania by poświęcić się dzieciom? Czy może córki nie powinny rozbudzać pasji i nie rozwijać talentów, by przypadkiem nie zmienić owej nieskończonej otwartości na płodność i dzieci……?
  • A co ze studiami? Odwlekają często moment zawarcia ślubu i poczęcia dziecka. Katoliczki nie mają studiować by zrodzić więcej dzieci, bo w końcu zaczynając jako 19- latka da radę urodzić więcej dzieci niż jako 25 latka? Otwartość na Boga i dzieci nie powinna oznaczać totalnej rezygnacji z siebie. Bóg nie che nas jałowych i identycznych niczym lalki w sklepie. Jesteśmy inni i różnie mamy kształtować życie. Kiedyś mocno kusiła mnie wielodzietność. Myślałam o tym. A teraz jako żona i matka widzę, że to nie jest moim powołaniem. Widzę to wyraźnie. Raczej nie uda mi się mieć więcej niż troje. Taką a nie inną stworzył mnie Bóg i zdaje się, że wielodzietności mi nie powierzył jako zadania. Za to dał mi talent i sprawił, że się rozwinął. I dał rozeznanie. Dzięki Bogu!
  • A co z powołaniem do medycyny? Czy matka – dobry chirurg ma zapomnieć o wykształceniu, pasji, pragnieniu pomagania cierpiącym, bo teraz jest matką? 
    kobieta-chirurg jest jak świnka morska - ani świnka, ani morska ;)
    chirurgia poczeka, płodność ucieka.
  • @tymka, nie dostałaś sie na chirurgię ? ;).
  • Nie wierze że to napiszę (te które mnie lepiej kojarzą tez pewnie nie wierzą ;) ) ...

    Ale ja 90% swoich talentów zawodowych, manualnych..jakiś predyspozycji skrywanych, odkryłam i rozwijam z biegiem czasu..i rodzeniem dzieci... Taka prawda. Nie robię kariery. Ale nie mam poczucia ze zakopuję talenty...wydaje mi się ze je rozwijam jako tako nawet. Co ciekawsze..z każdą ciążą odkrywam jakiś nowy talent.
    Żałuję ze nie mam talentu do gotowania i pieczenia ;)

    fakt powołania do macierzyństwa to za to już zupełnie inna bajka..
  • edytowano grudzień 2013
    @mamasyna
    Super, tylko wiesz, ja jestem wyjątkowo obdarzona w zdolności i talenty od Boga, ale ani przy jednym ani przy siedmiorgu nie byłabym w stanie ich wszystkich rozwijać w maksymalnym stopniu.
    Na studiach dobrze umiałam pięć języków, mam naprawdę do tego talent, teraz dobra jestem tylko w dwóch - można powiedzieć, że pół talentu zmarnowałam.
    Kiedyś, jak chodziłam na próby, umiałam śpiewać, teraz porażka. Zmarnowałam talent.
    I byłam naprawdę bardzo dobra w matematyce, logicznym myśleniu i szachach. Gdybym miała czas na rozwijanie tych talentów mogłabym wykładać na uczelni albo być jakimś mistrzem.
    W pracy pracowałam na stanowisku zajmowanym normalnie przez dwie osoby, dostawałam pochwały i jeszcze pracownikiem miesiąca mnie mianowali. I au revoir, siedzę na wychowawczym.
    Jakbym chciała każdy talent na maksa wykorzystać to bym dziecka nawet spłodzić nie zdążyła.

    Tylko że ja uważam, że talenty to nie są po to, żeby karierę i kasę robić.
    Przede wszystkim to mają one przybliżyć mnie i jak największą liczbę osób do Boga.

    Ciekawe czy po śmierci Pan Bóg mi wypomni, że kariery nie zrobiłam....

    A czy to co napisałaś to jest interpretacja przypowieści o talentach? Do tego się odnosisz?
  • Może to zabrzmi naiwnie, ale według mnie rozwijanie talentów otrzymanych od Boga nie musi być tożsame z robieniem wielkiej kariery zawodowej. Człowiek może, a nawet powinien rozwijać dary Boże tam, gdzie aktualnie jest, bez zastanawiania się, co by było gdyby skończył pięć kierunków, odbył staż i robił karierę artystyczną, czy prawniczą. Z dziećmi w domu również się rozwijamy, no tylko różnica jest taka, że powszechnie jest to uważane za marnowanie czasu, nikt nie da dyplomu za mądre, grzeczne potomstwo. I prawdziwą mądrością - drogą do świętości jest według mnie czynienie dokładnie tego, czego w danej chwili Pan Bóg od nas pragnie, godzenie się na Jego wolę, a nie wmawianie sobie, że to, co mi sprawia radość największą i zaspokaja mój głód rozwijania talentów jest zawsze wolą Bożą.
  • @mamasyna
    Tylko jest jeden "kruczek" - wybór. 

    Okazuje się, że naprawdę istnieją wybory lepsze i gorsze. 

    Nikt tutaj nie mówi, że talenty i ich rozwijanie jest złe. Wiele z nas pracuje, "robi karierę", ma pasje, udziela się społecznie itd.
    Jednak nie kosztem dzieci, które zostają postawione niejako jako wróg owej osobliwie rozumianej kariery.
    Bo ta kariera staje się od nich ważniejsza. Egoistyczne "ja" staje się ważniejsze.
    Mówienie w tym kontekście o poświęceniu się dla społeczeństwa i bla, bla, bla... jest hipokryzją.
  • edytowano grudzień 2013
    Chciałam nadmienić, że do tego OlaodPawła jest jeszcze ładna i chuda. So much for sprawiedliwość ;)

    I chciałam też powiedzieć, że tak umiejętnego dowalania niechcący dawno nie widziałam. Gdyż da się post mamysyna streścić, ze wielodzietność jest dla kobiet pozbawionych innych talentów. Jak już boroczki nie umieją nic, no to niech siedzą w kręgu rodzina-parafia i rodzą te dzieci.
    Dowodzi to tylko kompletnej nieznajomości tematu i myślę, że się nie ma co oburzać, bo i nie ma na kogo.
  • @mamasyna
    Super, tylko wiesz, ja jestem wyjątkowo obdarzona w zdolności i talenty od Boga, ale ani przy jednym ani przy siedmiorgu nie byłabym w stanie ich wszystkich rozwijać w maksymalnym stopniu.
    Na studiach dobrze umiałam pięć języków, mam naprawdę do tego talent, teraz dobra jestem tylko w dwóch - można powiedzieć, że pół talentu zmarnowałam.
    Kiedyś, jak chodziłam na próby, umiałam śpiewać, teraz porażka. Zmarnowałam talent.
    I byłam naprawdę bardzo dobra w matematyce, logicznym myśleniu i szachach. Gdybym miała czas na rozwijanie tych talentów mogłabym wykładać na uczelni albo być jakimś mistrzem.
    W pracy pracowałam na stanowisku zajmowanym normalnie przez dwie osoby, dostawałam pochwały i jeszcze pracownikiem miesiąca mnie mianowali. I au revoir, siedzę na wychowawczym.
    Jakbym chciała każdy talent na maksa wykorzystać to bym dziecka nawet spłodzić nie zdążyła.

    Tylko że ja uważam, że talenty to nie są po to, żeby karierę i kasę robić.
    Przede wszystkim to mają one przybliżyć mnie i jak największą liczbę osób do Boga.

    Ciekawe czy po śmierci Pan Bóg mi wypomni, że kariery nie zrobiłam....

    A czy to co napisałaś to jest interpretacja przypowieści o talentach? Do tego się odnosisz?
    @Ola, mniej więcej to samo miałam na myśli pisząc wcześniej o talentach. Nie rozwinęłam myśli, bo mam dziś słaby dzień (dochodzę do siebie po podróży i kiepsko mi to idzie).
  • Talentów (przypowieści o nich) nie należy rozumieć tak, że trzeba być mistrzem we wszystkim, do czego ma się zdolności...tylko żeby wykorzystywać swoje umiejętności w dobrym celu, a nie marnować. 

    @mamasyna - takiej 100-procentowej kariery nie da się pogodzić z macierzyństwem. To jest jakaś bajka wymyślona nie wiem przez kogo, ale zawsze ktoś/coś na tym straci - albo rodzina, albo praca zawodowa czy ten "talent". Da się pogodzić pewnie i bycie chirurgiem z posiadaniem dzieci, tylko że w jakimś momencie trzeba spasować albo pracować mniej (niestety nie zawsze się da).

    Przyznam, że jak czytałam tu dyskusję "mama w domu" to też zaskoczyły mnie niektóre opinie, że studiować warto, bo łatwiej potem dzieci uczyć. Z tym się nie zgadzam, bo to sprowadzanie tej sprawy do poziomu tych rosyjskich elitarnych szkół dla dziewcząt (tylko dla córek z rodzin oficjeli), gdzie uczą się wszystkiego od tańca do gotowania i haftowania, żeby potem być idealną żoną (taka rosyjska wersja żono-gejszy). Generalnie studiuje się dla siebie.
  • Uważam jednak droga @Marcelina, ze jak zaniedugo twoje teksty nie zostaną gdzieś wydane, będzie to jak najbardziej roztrwonienie talentu i żadne dzieci ci już nie pomogą ;)
  • a ja jeszcze chciałam powiedzieć, ze znam przypadek bardzo utalentowanego młodego człowieka, który mial szanse na duza karierę jako pianista, występował w konkursach itd...az tu nagle złamał rękę i kariera legła w gruzach..Czlowiek nie zawsze moze wszytsko zaplanować..

    I nigdy nie wiemy czy talent własnie nie przeszkodzilby w zblizeniu się do Boga..
  • Poznałam męża jak już kończyłam studia. Skończyłam jedne, ale drugie nie - już jakoś nie miałam weny finalizować, bo mój ówczesny chłopak, a obecnie mąż coś mówił o ślubie, wspólnym życiu, więc w swojej kobiecej głowie wykoncypowałam, że jak ślub, to dzieci, jak dzieci to co jak co, ale kończenie studiów jakoś już mnie tak nie kręci. Chociaż fajne były, nie powiem, i dawałam radę, i bardzo mnie temat wciągał. Ale nie miałam nigdy chwili żalu (bo do kogóż i po co miałabym je formułować?), że obecnie czytam wierszyki półtorarocznemu chłopaczkowi, że za chwilę wyląduję na porodówce z kolejnym,  a jak mam wolną chwilę to piekę ciasta, bo odkryłam, że mam do tego TALENT i wychodzi mi to równie dobrze jak pisanie prac dyplomowych... Te ciasta lubi mój mąż.
  • Jednak mam poczucie, że o tej rzeczywistości bardzo trudno mówić w sposób przekonujący, to znaczy trudno przekonać kogoś z zewnątrz, że nie marnuje się talentu, jeśli nie ma widocznych i namacalnych skutków. Jeśli nie ma stanowiska, tytułu, pieniędzy, prestiżu - no, nie ma dowodów. Dla wielu kobiet takie stwierdzenie "spełniam się, piekąc ciasto" jest kompletnie, absolutnie niezrozumiałe i przerażające. Że można sobie mózg ugrilować do tego stopnia.
    A to przecież o czymś zupełnie innym mowa.
  • edytowano grudzień 2013
    Ja teraz tez zmienię ton... Kiedyś bardzo mnie te talenty nurtowały, nadal nie jest to dla mnie jasne. Jednak kiedyś myślałam sobie tak, śpiewać, pisać i malować nie potrafię, jakoś tam odnajdywalam sie w pracy, którą lubiłam. I tak myślam, ze poza macierzyństwem praca to moja jedyna droga rozwijania talentow... A teraz ..... dawno nie czułam sie tak spełniona i pewna tego co robię :).
  • Zgadzam się. Sprowadziłam kwestię talentów do "ciasta" trochę celowo. Żeby powiedzieć nieśmiało, że to, co właśnie wydaje się przerażające (generalnie "nuda" siedzenia w domu) może być codziennością, która ma sens, nie jest pozbawiona wartości i może stanowić źródło satysfakcji.
  • Patrzac z drugiej strony: co jesli mialabym talent powiedzmy do podnoszenia ciezarow, albo do sprzedazy. Czy to tez bylby wystarczajacy powod, zeby nie miec dzieci? Czy te talenty sa jakos gorsze od pozostalych? Kto ma to oceniac? Bo jakims dziwnym trafem zawsze w takich dyskusjach pojawiaja sie kobiety- lekarze, ratujace zycie, albo wynajdujace lekarstwo na raka.
  • edytowano grudzień 2013
    To ja Wam zadam jeszcze fajniejszy dylemat:
    Kobieta super-położna - taka, z którą aż się chce rodzić. Nawet największe zwolenniczki cc są skłonne z taką spróbować porodu sn, a te, co deklarowały, że chcą tylko ściśle zaplanowanego jedynaka, żeby móc mu wszystko zapewnić, po porodzie z taką położną nie mogą się wprost doczekać kolejnej ciąży i kolejnego tak fantastycznego porodu. Czy taka osoba, przyczyniająca się swoją pracą (wynikającą z rozwijania danego jej talentu) do zaludniania Ziemi, ma prawo pozwolić sobie na przerwę w realizowaniu swej zacnej misji i urodzić dziecko? Albo, co gorsza, kilkoro dzieci? Przecież każde jej dziecko, to ryzyko, że wiele innych dzieci się nie pocznie, bo kobiety, które mogłyby pięknie urodzić z ta fantastyczną położną mogą trafić pod kiepską opiekę, mieć fatalne doświadczenie okołoporodowe i nie zdecydować się na więcej dzieci.
    No, powiedzcie sami, czy to uczciwe wobec Boga i ludzi, żeby taka położna mogła pozwolić sobie na własne dzieci?
    ;-)
  • @Anka nie wyśmiewam tylko porównuje do swojej sytuacji. Jakaś dziwna prawidłowość mi się układa że człowiek niewiele robi kiedy nie musi, a każda zmiana wydaje mu się zmianą na gorsze. Nie chciałabym kredytu mieć i całe szczęście że nigdy nie miałam. Kojarzy mi się z niewolą w jakiejś mierze, z totalną zależnością.
    Nie rozumiem jak ludzie mogą brać kredyty, których rata przewyższa jakąś część zarobków jednej osoby w rodzinie , dla mnie to nieodpowiedzialne, bo zawsze się może noga podwinąć. Decydowac się na coś takiego a potem uzależniać każdą decyzję życiową od raty kredytu jest dla mnie absurdalne.

    Edit że dopiszę. Bo jeszcze rozumiem tak się spinać krótkoterminowo, czyli może rok, dwa, ale na lat kilkanaście czy kilkadziesiąt to brzmi dla mnie jak w horrorze. No ale my gołodupce jesteśmy. Próbujemy odkładać a nie raty spłacać.
    Wlasnie powiedzmy uczciwie
    ze na warunki polskie jesli ktos nie jest spadkobierca włości po ojcach tudziez dziadkach to nie ma mowy o byciu bogaczem. Zwykli pracowisci ludzie nie maja szans na bycie bogaczami tylko na bycie ciułaczami.

    Asiu, a bzdura. Nieprawdą jest, że w Polsce pieniądze można mieć tylko "po tatusiu" czy kradzione.
  • Zaufałabym Opatrzności Bożej. Po prostu. Nie wiemy, co byłoby gdyby.
  • @Katarzyna, w "moim" domu narodzin takie polozne pracuja. Z piatka dzieci. Nic, a nic im dzieci nie przeszkadzaja w tej pracy. Nie wiem jak to z punktu organizacji wyglada, ale wiekszosc jest tam mocno (no, moze ponadprzecietnie ;) ) dzieciatych.
  • Ja wiem ,że nie dalibyśmy sobie rady z kolejnym dzieckiem, bo muszę pracować, a nie mam takiego luksusu jak etat, i nie mogę sobie pójść na zwolnienie, potem na macierzyński na rok i się nie martwić o kasę. Jakbym zaszła w ciąże, i musiała przestać pracować, to pensja męża starczyłaby tylko na spłatę raty kredytu hipotecznego , na nic więcej by nie było. Więc w imię "idei" otwartości na życie pomarlibyśmy z głodu, albo by nam z biedy dzieci zabrali.
    A co robisz, żeby ta sytuacja się zmieniła i żebyś mogła bez takiego wielkiego strachu otworzyć się na trzecie dziecko?

    Na temat npr-u można dyskutować, wiele spraw z nim związanych jest wątpliwych - jest to prawo czy obowiązek, w danej sytuacji można czy jeszcze nie można etc. Ale jedna sprawa nie ulega wątpliwości i jest podkreślana w każdym dokumencie Kościoła, gdzie jest cokolwiek o rodzinach - obowiązkiem małżonków jest przekazywanie życia i otwieranie się na życie. Jeśli tego nie robimy bo jest jakaś przeszkoda, to naszym obowiązkiem jest włożenie wysiłku, aby tę przeszkodę usunąć.
    @OlaodPawla, ciekawe pytanie zadałaś. Otóż odpowiem Ci co robię. Jestem nauczycielem j. angielskiego, w mieście w którym mieszkam, anglistów jest więcej jak mrówek. W szkołach nie ma etatów. 3 ostatnie lata, nawet będąc w ciąży z młodym rozwoziłam CV do szkół państwowych z nadzieją na zatrudnienie. I dooopa!!!! Nie ma etatów. Dlatego pracuję w szkole prywatnej na smieciówie i cieszę się ,że chociaż taką pracę mam. Jakieś jeszcze rady chcesz mi udzielać??
  • A mnie się wydaje, że za dużo w tym wszystkim rozkminiania. Żyj. Po prostu żyj. Przyjmuj to co masz. I to, czego nie masz. Bo wszystkiego można żałować. Ale też za wszystko można być wdzięcznym. I nie wiesz co będzie za ileśtamlat czy ileśtamrozwiniętych talentów. Prawdopodobnie będziemy już innymi ludźmi. Bo codziennie się zmieniamy, udoskonalamy. Niezależnie od tego czy w domu czy w pracy, czy może łącząc dom z pracą. A dzieci... Może się okazać, że już nie możemy mieć dzieci. I co wtedy? ... 
  • Od siedmiu lat "siedzę" w domu.

    W tym czasie rozwinęłam następujące talenty (na co absolutnie nie miałabym czasu przekładając papierki w biurze):

    Zbudowałam piękną kolekcję fiołków afrykańskich, które po pierwsze są świetną pasją, po drugie dają mi realne utrzymanie, po trzecie - świat stanął otworem - mam na całym świecie kontakty z innymi hodowcami: Kanada, Stany, Hongkong, Meksyk, Brazylia, Europa - mój angielski jest w ciągłym użyciu, nawet rosyjski odświeżyłam dla kontaktów ze Wschodem.

    Moje zdjęcia udostępniają największe organizacje skupiające kolekcjonerów z całego świata. Poniżej mała próbka:

    image

    image

    image

    image



    Kolejny talent rozwinięty w tym czasie:

    image

    image

    image

    image

    image



    W zeszłym roku prezenty Bożo Narodzeniowe dla bliskich:

    image

    image

    image

    image


    Nasza szopka zajęła I miejsce w konkursie parafialnym:

    image



    Nauczyłam się piec pieczywo:

    image

    image

    image



    W międzyczasie hodowałam, zbierałam, przetwarzałam:  ;)

    image

    image

    image


    oraz uczyłam:

    image



    a na dokładkę organizuję warsztaty dla małżeństw:





    Ja pinkole te wszystkie "talenty", które musiałabym rozwijać robiąc karierę. :p
  • Poznałam męża jak już kończyłam studia. Skończyłam jedne, ale drugie nie - już jakoś nie miałam weny finalizować, bo mój ówczesny chłopak, a obecnie mąż coś mówił o ślubie, wspólnym życiu, więc w swojej kobiecej głowie wykoncypowałam, że jak ślub, to dzieci, jak dzieci to co jak co, ale kończenie studiów jakoś już mnie tak nie kręci. Chociaż fajne były, nie powiem, i dawałam radę, i bardzo mnie temat wciągał. Ale nie miałam nigdy chwili żalu (bo do kogóż i po co miałabym je formułować?), że obecnie czytam wierszyki półtorarocznemu chłopaczkowi, że za chwilę wyląduję na porodówce z kolejnym,  a jak mam wolną chwilę to piekę ciasta, bo odkryłam, że mam do tego TALENT i wychodzi mi to równie dobrze jak pisanie prac dyplomowych... Te ciasta lubi mój mąż.

    Bronicie jak niepodległości tezy, że jedynym Bożym spełnieniem jest dom i rodzenie dzieci, to trochę tak, że wy mi wmawiacie, że patrzenie na tęczę jest marnotrawstwem czasu bo można w tym czasie cerować skarpetki, a ja próbuję pokazać piękno odmiennej perspektywy. Nie broniąc wam waszego powołania. No ludzie, trochę wyrozumiałości i pokory!
    Rozumy pojadłyście wszystkie, czy co?
    Że jak mama jednego to paskuda i egoistka, a jak sześciorga to anioł i mądrość objawiona? No ja się zgodzić nie mogę. Pokory kochane wielodzietne! Jesteśmy z was dumni, ale wy w nagrodę nie gardźcie nami, bo to świństwo...
    Marta posługiwała, Maria słuchała. Można powiedzieć Maria się leniła słuchając Jezusa, do roboty by się wzięła i za dzieci, a tu rozczarowanie....

    Dobra z grubej rury : czy zakonnice wg. was to egoistki i obiboki, co im się rodzić nie chciało?!
    Bo jeśli nie........to może z płodności i seksualności można robić jednak różny użytek na CHWAŁĘ BOŻĄ? Nie tylko rodząc?
    A co Joanną D' Arc ? Co z masą świętych co ani matkami, ani zakonnicami nie były? A co z moją patronką, Joanną Franciszką de Chantal, co ledwo odchowała maleństwa i poszła do zakonu, powierzając innym opiekę nad dziećmi? Jak kościół mógł uznać za świętą taką matkę?

    Panie kochane. Szacunek za wasz trud, jest TAK SAMO WAŻNY ( nie bardziej) jak każde inne powołanie!

    Polino! Uwielbiam gotować , piekę nieźle, nieźle prowadzę dom, ale matką jestem taką sobie. Kocham i potrafię się poświęcać, ale popełniam masę błędów, za dużo się wściekam i emocje przelewam na dziecko. Dobrze, że mąż też go wychowuje, bo często trzeba odkręcać MOJE BŁĘDY. Ja się na sobie zawiodłam, sądziłam, że będę lepsza, w końcu tyle niemowlaków było pod moją opieką. Dziękuję Bogu za syna i męża, ale też za to coś, co jest mi odskocznią i dodaje skrzydeł, bo macierzyństwo akurat mi ich nie dodało. Stale czuję się średnią mamą. A moja nazwijmy to górnolotnie pasja jest tym co daje pewność siebie, poczucie wartości. Siedząc z synkiem w domu czułam się samotna.

    No dobra pytanie : OluOdPawla : jak obecnie przy pomocy Twoich zdolności przybliżasz innych do Boga? Skoro na to one są?

    TYMKO :
    obrażasz kobiety, skoro wg Ciebie nawet jeśli wykonują coś wspaniałego, czym ratują innym życie, jest to głupie (świnka morska) i tylko odciąga od rodzenia dzieci.
    Takie myślenie widzę tylko w Islamie, ale ono nie idzie w parze z chrześcijaństwem.

    Płodność nie może być jedynym co może mieć kobieta, bo inaczej Bóg nie dawałby nam mózgu, a jedynie instynkt i narządy rodne. A zbawiałybyśmy się jedynie przez wychowywanie dzieci. Dar nie przymus. Możliwość, nie obowiązek.


  • Aaaaa! To ja mam mózg? Naprawdę? Chyba sama bym na to nigdy nie wpadła...
Aby napisać komentarz, musisz się zalogować lub zarejestrować.