Mam takie pytanie, może ktoś lepiej orientowany w temacie, ma odpowiednie dane do zacytowania. Jak wypadają dzieci uczone w domu w porównaniu ze szkolnymi na tych wszystkich testach kompetencyjnych, czy jak one się tam nazywaja? Czy ktoś ma dane np. dzieci uczone w domu, średnia powiedzmy warszawska, dane kilku bardziej obleganych szkól (Sternik i parę innych, bo podejrzewam, że tam wyniki będą się różnic od średniej).
Sądzę, że dzieci w ED, które zdawały egzamin po 6 klasie, jest w Polsce niewiele więcej niż 100. To trochę za mała grupa, by coś konkretnego powiedzieć. Nasze (dotychczas troje) wypadały najlepiej w szkole, więc i od średniej Sternika musiały być lepsze. Ale czy to czegoś dowodzi?
W Stanach ED obejmuje miliony uczniów, tam nic tylko ciągle robi się testy i ED stale plasuje się na I miejscu. Zresztą w słynnej socjalizacji także.
Przypuszczam, że dowodzi
- elitarności takiego nauczania (w odniesieniu do wszystkich dzieci z ED)
- wysokiego statusu edukacyjnego rodziców uczących w domu (to w odniesieniu do Twoich, wyników innych dzieci nie znam).
U mnie ED jest właściwie nielegalna, a ja sama też bym się na nią nie porywała (po pierwsze nie umiem zagwarantować, że nie będę musiała np. normalnie pracować na etacie, po drugie, przyjęliśmy zasadę OPOL w dwujęzycznym wychowaniu i nie mam zupełnie ochoty od niej odejść i uczyc po niemiecku, po trzecie, moje dzieciaki są stworzeniami stadnymi i lubią być w dużej grupie). Natomiast chętnie czytam o tym modelu wychowawczym, myślę, że można dużo skorzystać z różnych wzorów wypracowanych przez rodziców z doświadczeniem w ed.
[cite] Aga:[/cite]Mam takie pytanie, może ktoś lepiej orientowany w temacie, ma odpowiednie dane do zacytowania. Jak wypadają dzieci uczone w domu w porównaniu ze szkolnymi na tych wszystkich testach kompetencyjnych, czy jak one się tam nazywaja? Czy ktoś ma dane np. dzieci uczone w domu, średnia powiedzmy warszawska, dane kilku bardziej obleganych szkól (Sternik i parę innych, bo podejrzewam, że tam wyniki będą się różnic od średniej).
Nie wiem i nie bardzo mnie to obchodzi. Nawet gdyby wypadały gorzej to i tak lepiej. Wolę by na pytanie w zadaniu: ile dziewczynka spędziła dni u babci? (pojechała w piątek po szkole) odpowiadały gdzie mieszka babcia?
Łatwo dziś kozakować w prywatnej szkole, która chętnie pobiera dotację edukacyjną. W rejonowych publicznych 10 lat temu trochę inaczej to wyglądało. Zgodę odnawiano co rok i na wyniki zwracano baczną uwagę.
Choć muszę oczywiście dodać, że uczenie się dla wyników byłoby głupotą. Po prostu już tak jest, że dziecko, które sobie radzi w ED, gdzie musi naprawdę intensywnie samo pracować, będzie lepsze w czytaniu ze zrozumieniem i innych umiejętnościach, które są badane w testach.
Do tego, kończąc VI klasę, ma już za sobą co najmniej kilkanaście stresujących egzaminów â?? a wiadomo, że praktyka czyni mistrza.
Jak dla mnie pierwszym zauważonym profitem ED jest zmiana stosunków rodzinnych ze współczesnych na normalne. Rodzina RiW jest tu najlepszym przykładem. U nas też powoli zauważam zmiany we wzajemnych stosunkach między naszymi dziećmi. Więcej życzliwości, mniej walki o swoje.
Dzieci nie boją się tematów religijnych i nie wyłączają ich z życia codziennego. Np. rozmawiając o prehistorii pytają o Adama i Ewę, a gdy rozmawiamy na katechezie o tym że Bóg Ojciec jest Duchem, przy okazji omawiamy stany skupienia wody i przejrzystość gazów.
[cite] Aga:[/cite]Mam takie pytanie, może ktoś lepiej orientowany w temacie, ma odpowiednie dane do zacytowania. Jak wypadają dzieci uczone w domu w porównaniu ze szkolnymi na tych wszystkich testach kompetencyjnych, czy jak one się tam nazywaja? Czy ktoś ma dane np. dzieci uczone w domu, średnia powiedzmy warszawska, dane kilku bardziej obleganych szkól (Sternik i parę innych, bo podejrzewam, że tam wyniki będą się różnic od średniej).
Jedyne wyniki na terenie Polski, jakie znam, to z obserwacji moich własnych dzieci. Właśnie dzisiaj mój synek zdał egzamin z przyrody z zakresu całej klasy IV. Dostał piątkę (to już ocena końcoworoczna). Gdybym miała uśrednić czas nauki, to było to ok. 2-3 godz. dziennie przez ok. 1,5 miesiąca. Oczywiście bywało, że uczył się 5 godzin, ale bywało i tak, że miał dzień czy dwa wolnego.
Dla porównania - pamiętam, kiedy moja córka, która chodziła do szkoły, była w IV kl. Przyroda była udręką i dla niej, i dla mnie. Ciągle jakieś klasówki, kartkówki, zadania domowe (często bezsensowne wypełnianie zeszytu ćwiczeń), stres przed wywołaniem do odpowiedzi. Jakoś udało się jej mieć, z wielkim trudem, piątkę na koniec roku, ale wiem, że po całorocznej nauce niewiele pamiętała treści z początku, a nawet z połowy roku. Za to syn ma wiedzę ugruntowaną i całościową, swobodnie kojarzy różne fakty ze wszystkich tematów. Po prostu ogarnia całą treść przyrody, którą przerobił.
Co więcej - córka była zniechęcona, przyroda wydawała jej się okropnie nudna. Natomiast synek, po przerobieniu całego podręcznika, rozwinął kolejne zainteresowania.
Teraz zabieramy się za historię. Egzamin będzie na początku lutego. Na bieżąco uczymy się też innych przedmiotów, ale czas nauki nie przekracza u nas 3-5 godz. dziennie, i to nie zawsze. Popołudnia są wolne, bez odrabiania lekcji, dużo czasu na zabawę, treningi piłki nożnej, naukę gry na fortepianie. Córka całymi popołudniami ślęczała nad lekcjami.
[cite] Renata i Witek:[/cite]Łatwo dziś kozakować w prywatnej szkole, która chętnie pobiera dotację edukacyjną. W rejonowych publicznych 10 lat temu trochę inaczej to wyglądało. Zgodę odnawiano co rok i na wyniki zwracano baczną uwagę.
Kiedyś była taka debata z Romanem G. i w którymś momencie poirytowany kozakowaniem Romana kontr-rozmówca zapytał go: A co Pan robił w okresie stanu wojennego?
@mama trojga
Czy dobrze zrozumiałam, że egzaminy z kolejnych przedmiotów odbywają się w dużych odstępach czasowych? Czyli co, kilka tygodni można np. praktycznie tylko powiedzmy matmy albo historii uczyć? Czy też macie zasadę np. poniedziałek polski i biologia, wtorek matma i chemia itd.?
Zaciekawiło mnie to bardzo, bo dla mnie przez całą szkolę torturą było takie skakanie po przedmiotach. Lekcja 45 min, powiedzmy po sprawdzeniu listy i omówieniu czegoś tam, realnie pół godzinki. i ledwo się w tym czasie liźnie temat i za chwilę mózg ma się przestawiać, przy czym to było zupełnie nieskorelowane (nawet przedmioty, ktore się jakoś łączą tematycznie, powiedzmy polski i historia - inne epoki, a z reguły to taka dzika szachownica dajmy na to matma, angielski, wf, polski, biologia, niemiecki, fizyka... po powiedzmy trzeciej lekcji to ja tylko do domu chciałam).
moja córka 6 - letnia niestety umie czytać, pisać i liczyć do tysiąca, łącznie z mnozeniem i dzieleniem i poszła we wrześniu do szkoły do zerówki. dramat, zrobi wszystko byle tylko nie nudzić się w szkole, ED to konieczność bo znienawidzi szkołę i nas,
[cite] mamaania5:[/cite]moja córka 6 - letnia niestety umie czytać, pisać i liczyć do tysiąca, łącznie z mnozeniem i dzieleniem i poszła we wrześniu do szkoły do zerówki. dramat, zrobi wszystko byle tylko nie nudzić się w szkole, ED to konieczność bo znienawidzi szkołę i nas,
Umiałam czytać jak miałam 5 lat i liczyć też i mocno się wynudziłam w zerówce, ale tak jak mówi Taw poziom się wyrówna z czasem.
Gdy moim rodzicom proponowano przesunięcie mnie od razu do pierwszej lub drugiej klasy, to się nie zgodzili, nie wiem czy to lepiej czy gorzej, ale nie narzekam.
[cite] Taw:[/cite]Kiedyś była taka debata z Romanem G. i w którymś momencie poirytowany kozakowaniem Romana kontr-rozmówca zapytał go: A co Pan robił w okresie stanu wojennego?
No widzisz, za młody jesteś, by ze mną o stanie wojennym pogadać.
[cite] Aga:[/cite]Czy dobrze zrozumiałam, że egzaminy z kolejnych przedmiotów odbywają się w dużych odstępach czasowych? Czyli co, kilka tygodni można np. praktycznie tylko powiedzmy matmy albo historii uczyć? Czy też macie zasadę np. poniedziałek polski i biologia, wtorek matma i chemia itd.?
To zależy od uzgodnień ze szkołą, jeśli się zgodzą robić egzaminy przez cały rok (a nie ma powodu, żeby się nie mieli zgodzić), wtedy można się uczyć przedmiot po przedmiocie. Ale z doświadczenia radzę polski, języki obce i matmę robić systematycznie przez cały rok, równolegle z innymi przedmiotami.
A myśmy wyjechali na dłużej i mały może ganiać do woli po lasach z karabinem i w rogatywce, a w przedszkolnej zerówce odebrano mu nawet pustą kaburę...
[cite] Aga:[/cite]@mama trojga
Czy dobrze zrozumiałam, że egzaminy z kolejnych przedmiotów odbywają się w dużych odstępach czasowych? Czyli co, kilka tygodni można np. praktycznie tylko powiedzmy matmy albo historii uczyć? Czy też macie zasadę np. poniedziałek polski i biologia, wtorek matma i chemia itd.?
Zaciekawiło mnie to bardzo, bo dla mnie przez całą szkolę torturą było takie skakanie po przedmiotach. Lekcja 45 min, powiedzmy po sprawdzeniu listy i omówieniu czegoś tam, realnie pół godzinki. i ledwo się w tym czasie liźnie temat i za chwilę mózg ma się przestawiać, przy czym to było zupełnie nieskorelowane (nawet przedmioty, ktore się jakoś łączą tematycznie, powiedzmy polski i historia - inne epoki, a z reguły to taka dzika szachownica dajmy na to matma, angielski, wf, polski, biologia, niemiecki, fizyka... po powiedzmy trzeciej lekcji to ja tylko do domu chciałam).
Co prawda RiW już odpowiedzieli, i rzeczywiście, wszystko zależy od dyrektora szkoły, ale nie tylko. W ubiegłym roku moi synkowie byli zapisani do szkoły kilkaset kilometrów od domu. W takiej sytuacji trudno jest rozłożyć egzaminy równomiernie na cały rok. Sytuacja wymusza ich zdawanie raz w roku, wszystkiego naraz. Dlatego, chcąc uczyć dzieci blokowo i systematycznie zaliczać przedmioty, szkoła musi być stosunkowo niedaleko.
Uczę synka poszczególnych przedmiotów na poziomie czwartej klasy, ale istnieje możliwość, aby dziecko zdawało od razu z zakresu trzech lat. Np. w tym roku przyrodę, w przyszłym historię itp. Ja jednak obawiam się, że po dwóch czy trzech latach "odstawienia" jakiegoś przedmiotu, który go mniej zainteresuje, może wszystko zapomnieć.
A co do innych przedmiotów, to faktycznie niektóre rozkładam na cały rok. Są to polski, angielski i matematyka + dotąd przyroda, a teraz historia. Ale i te trzy przedmioty chcę, żeby miał rozłożone w czasie, jeżeli chodzi o zdawanie egzaminów. Sądzę, że z angielski będzie mógł zdać w kwietniu, a pozostałe w maju i w czerwcu.
Piszesz o skorelowaniu przedmiotów. Ja właśnie tak robię. Np. kiedy przerabialiśmy z synem w przyrodzie skalę, w tym samym czasie przerobiliśmy skalę w matematyce (chociaż wg podręcznika byłaby pod koniec roku). Poza tym uczymy się np. jednego przedmiotu czasem nawet cały dzień, ale innego dnia, już po godzinie, widzę, że dzisiaj jest tym przedmiotem "zmęczony". Bierzemy się wtedy za coś innego. To, co ma codziennie, to angielski.
Ale to są moje metody, a każdy rodzic ma własne. Fajne jest jednak to w ed, że nie musimy się trzymać ściśle rozkładu dnia i zakresu nauki, jaki narzuca nauczyciel.
Moim marzeniem jest uczyć Kaję i następne dzieci - o ile się pojawią - właśnie w domu. Mam nadzieję, że w ciągu najbliższych 4-5 lat uda mi się przekonać J że dla naszej córki to będzie najlepsze rozwiązanie, póki co jest przeciwko, ale raczej z powodu "ogólnie nie" niż jakieś konkrety. Póki co zgodził się na spotkanie z rodzicami uczącymi dzieci w domu jakiś rok przed zerówką Kai, więc jest nadzieja...
Mama Trojga i RiW, bardzo ciekawe rzeczy piszecie!
Chociaż w sumie u nas też ED się odbywa, uczenie polskiego hehe (kiedyś chciałabym też włączyć polską historię i geografię, nie wydaje mi się, żeby sobotnia szkółka parafialna wystarczała). Także myslę, że z wielu Waszych obserwacji będę mogła kiedyś skorzystać.
Komentarz
Gratuluję!:clap:
I też bym tak chciała.
ale ściągać się już nauczyła
W Stanach ED obejmuje miliony uczniów, tam nic tylko ciągle robi się testy i ED stale plasuje się na I miejscu. Zresztą w słynnej socjalizacji także.
- elitarności takiego nauczania (w odniesieniu do wszystkich dzieci z ED)
- wysokiego statusu edukacyjnego rodziców uczących w domu (to w odniesieniu do Twoich, wyników innych dzieci nie znam).
U mnie ED jest właściwie nielegalna, a ja sama też bym się na nią nie porywała (po pierwsze nie umiem zagwarantować, że nie będę musiała np. normalnie pracować na etacie, po drugie, przyjęliśmy zasadę OPOL w dwujęzycznym wychowaniu i nie mam zupełnie ochoty od niej odejść i uczyc po niemiecku, po trzecie, moje dzieciaki są stworzeniami stadnymi i lubią być w dużej grupie). Natomiast chętnie czytam o tym modelu wychowawczym, myślę, że można dużo skorzystać z różnych wzorów wypracowanych przez rodziców z doświadczeniem w ed.
Do tego, kończąc VI klasę, ma już za sobą co najmniej kilkanaście stresujących egzaminów â?? a wiadomo, że praktyka czyni mistrza.
Dzieci nie boją się tematów religijnych i nie wyłączają ich z życia codziennego. Np. rozmawiając o prehistorii pytają o Adama i Ewę, a gdy rozmawiamy na katechezie o tym że Bóg Ojciec jest Duchem, przy okazji omawiamy stany skupienia wody i przejrzystość gazów.
Jedyne wyniki na terenie Polski, jakie znam, to z obserwacji moich własnych dzieci. Właśnie dzisiaj mój synek zdał egzamin z przyrody z zakresu całej klasy IV. Dostał piątkę (to już ocena końcoworoczna). Gdybym miała uśrednić czas nauki, to było to ok. 2-3 godz. dziennie przez ok. 1,5 miesiąca. Oczywiście bywało, że uczył się 5 godzin, ale bywało i tak, że miał dzień czy dwa wolnego.
Dla porównania - pamiętam, kiedy moja córka, która chodziła do szkoły, była w IV kl. Przyroda była udręką i dla niej, i dla mnie. Ciągle jakieś klasówki, kartkówki, zadania domowe (często bezsensowne wypełnianie zeszytu ćwiczeń), stres przed wywołaniem do odpowiedzi. Jakoś udało się jej mieć, z wielkim trudem, piątkę na koniec roku, ale wiem, że po całorocznej nauce niewiele pamiętała treści z początku, a nawet z połowy roku. Za to syn ma wiedzę ugruntowaną i całościową, swobodnie kojarzy różne fakty ze wszystkich tematów. Po prostu ogarnia całą treść przyrody, którą przerobił.
Co więcej - córka była zniechęcona, przyroda wydawała jej się okropnie nudna. Natomiast synek, po przerobieniu całego podręcznika, rozwinął kolejne zainteresowania.
Teraz zabieramy się za historię. Egzamin będzie na początku lutego. Na bieżąco uczymy się też innych przedmiotów, ale czas nauki nie przekracza u nas 3-5 godz. dziennie, i to nie zawsze. Popołudnia są wolne, bez odrabiania lekcji, dużo czasu na zabawę, treningi piłki nożnej, naukę gry na fortepianie. Córka całymi popołudniami ślęczała nad lekcjami.
Takie są moje prywatne statystyki.
Czy dobrze zrozumiałam, że egzaminy z kolejnych przedmiotów odbywają się w dużych odstępach czasowych? Czyli co, kilka tygodni można np. praktycznie tylko powiedzmy matmy albo historii uczyć? Czy też macie zasadę np. poniedziałek polski i biologia, wtorek matma i chemia itd.?
Zaciekawiło mnie to bardzo, bo dla mnie przez całą szkolę torturą było takie skakanie po przedmiotach. Lekcja 45 min, powiedzmy po sprawdzeniu listy i omówieniu czegoś tam, realnie pół godzinki. i ledwo się w tym czasie liźnie temat i za chwilę mózg ma się przestawiać, przy czym to było zupełnie nieskorelowane (nawet przedmioty, ktore się jakoś łączą tematycznie, powiedzmy polski i historia - inne epoki, a z reguły to taka dzika szachownica dajmy na to matma, angielski, wf, polski, biologia, niemiecki, fizyka... po powiedzmy trzeciej lekcji to ja tylko do domu chciałam).
Umiałam czytać jak miałam 5 lat i liczyć też i mocno się wynudziłam w zerówce, ale tak jak mówi Taw poziom się wyrówna z czasem.
Gdy moim rodzicom proponowano przesunięcie mnie od razu do pierwszej lub drugiej klasy, to się nie zgodzili, nie wiem czy to lepiej czy gorzej, ale nie narzekam.
Co prawda RiW już odpowiedzieli, i rzeczywiście, wszystko zależy od dyrektora szkoły, ale nie tylko. W ubiegłym roku moi synkowie byli zapisani do szkoły kilkaset kilometrów od domu. W takiej sytuacji trudno jest rozłożyć egzaminy równomiernie na cały rok. Sytuacja wymusza ich zdawanie raz w roku, wszystkiego naraz. Dlatego, chcąc uczyć dzieci blokowo i systematycznie zaliczać przedmioty, szkoła musi być stosunkowo niedaleko.
Uczę synka poszczególnych przedmiotów na poziomie czwartej klasy, ale istnieje możliwość, aby dziecko zdawało od razu z zakresu trzech lat. Np. w tym roku przyrodę, w przyszłym historię itp. Ja jednak obawiam się, że po dwóch czy trzech latach "odstawienia" jakiegoś przedmiotu, który go mniej zainteresuje, może wszystko zapomnieć.
A co do innych przedmiotów, to faktycznie niektóre rozkładam na cały rok. Są to polski, angielski i matematyka + dotąd przyroda, a teraz historia. Ale i te trzy przedmioty chcę, żeby miał rozłożone w czasie, jeżeli chodzi o zdawanie egzaminów. Sądzę, że z angielski będzie mógł zdać w kwietniu, a pozostałe w maju i w czerwcu.
Piszesz o skorelowaniu przedmiotów. Ja właśnie tak robię. Np. kiedy przerabialiśmy z synem w przyrodzie skalę, w tym samym czasie przerobiliśmy skalę w matematyce (chociaż wg podręcznika byłaby pod koniec roku). Poza tym uczymy się np. jednego przedmiotu czasem nawet cały dzień, ale innego dnia, już po godzinie, widzę, że dzisiaj jest tym przedmiotem "zmęczony". Bierzemy się wtedy za coś innego. To, co ma codziennie, to angielski.
Ale to są moje metody, a każdy rodzic ma własne. Fajne jest jednak to w ed, że nie musimy się trzymać ściśle rozkładu dnia i zakresu nauki, jaki narzuca nauczyciel.
Chociaż w sumie u nas też ED się odbywa, uczenie polskiego hehe (kiedyś chciałabym też włączyć polską historię i geografię, nie wydaje mi się, żeby sobotnia szkółka parafialna wystarczała). Także myslę, że z wielu Waszych obserwacji będę mogła kiedyś skorzystać.