Niżej krótkie podsumowanie mojego "niepodsumowywalnego" wyjazdu do Pucka. Umieściłam ten wpis na Fb i daje też tutaj bez jakichkolwiek zmian, bo wiem, że jest tu wiele Osób, które mi kibicują i nieustannie wspierają, za co ogromnie dziekuję!
Wj 34, 29-36
Spotykam czasem ludzi o promieniejących twarzach. Teraz właśnie tutaj, w Pucku, w hospicjum. Czuję niemal namacalnie ducha Ks. Jana.
Jest tak, jak opisują to publikacje i jak mówił Ks. Jan. Ludzie tutaj promienieją. I promieniują dobrem. To bardzo dobre miejsce, pełne życia, światła i prawdziwej, choć czasem trudnej radości. Pełne Boga, który jest Przyjacielem i rozmawia ze mną jak Przyjaciel. Mówi mi o radościach, ale zwierza się też w absolutnej ufności z trudności i zmagań, z niekoniecznie jasnych stron życia, których pełno. Szczególnie tutaj, w hospicjum. Bóg mi się zwierza, pokazuje mi prawdę o życiu. Przez mój pobyt tutaj czuję się zaszczycona Bożym zaufaniem. Ten czas mnie buduje. Pokazuje mi, że w życiu jest miejsce na wszystko: na radość i smutek, na zdrowie i chorobę, na życie i śmierć. Hospicjum to też Życie! Dziękuję!
Te słowa, które wpisałam nieporadnie, niesprawną ręką do księgi pamiątkowej Puckiego Hospicjum oddają w pełni wzruszenia i emocje, jakie towarzyszyły mi podczas mojej „podróży życia”. Nie waham się tak nazwać tego wyjazdu, ponieważ ma dla mnie niewyobrażalną wartość i obecnie nic już nie jest takie samo. Sam pomysł takiej wyprawy narodził się dzięki frenomenowi techniki i Internetu. Otóż za sprawą Facebooka po 30 latach (nie do wiary, to jakby wczoraj było!) odnowiłyśmy kontakt: Irmina Gerszewska i ja. To swego rodzaju cud. Od słowa do słowa wygadałam się, jak bardzo podziwiam Ks. Jana Kaczkowskiego, że jest dla mnie przewodnikiem i wsparciem w chorobie poprzez książki i inne publikacje, a także, że moim wielkim marzeniem jest zobaczyć miejsce, które stworzył dla chorych, czyli Puckie Hospicjum. Irmina podchwyciła to w lot i zaprosiła mnie z wielką otwartością do siebie (mieszka w rodowej i leciwej, a ogromnie urokliwej posiadłości w Goszczynie i jako koordynator wolontariatu współpracuje z hospicjum). Wówczas podeszłam do tego, jak do średnio realnego marzenia. A jednak. Jednak wyjazd doszedł do skutku w sierpniu tego roku. Mało tego – dałam namówić się Irminie na uczestnictwo w nagraniach do filmu o tym niezwykłym miejscu, jakim jest Puckie Hospicjum. Od pierwszych chwil pobytu tutaj doświadczałam wielu emocji. Miałam bardzo silne poczucie obecności ducha Ks. Jana. Jakby mnie tam sam prowadził i oprowadzał. Wzruszeniom aż po łzy, wypłakiwane po cichu w hospicyjnej kaplicy na kolanach, nie było końca. Samo miejsce fizycznie usytuowane jakby na uboczu, ulokowane pośród zieleni i kwiatów i otoczone z jednej strony ścianą drzew, sprawia wrażenie enklawy spokoju. Gdy przyjechałam, akurat w tym roku w środku deszczowego lata, pięknie zaświeciło słońce i wszystko tonęło w ciepłych promieniach. Moje pierwsze kroki wewnątrz budynku, jeszcze nieśmiałe i niepewne, stawiałam w jasnych i słonecznych wnętrzach przestronnego hollu, który od razu skojarzył mi się z domem. I to wrażenie towarzyszło mi do końca pobytu tutaj. Witające mnie od progu fotografie Ks. Jana przypomniały mi, gdzie jestem, ale nie przytłoczyły. Ujęły mnie duże okna i przeszklone drzwi na tarasy. Nie zdziwili w ogóle pacjenci cicho przejeżdżający w łóżkach na kółkach, których uśmiechnięte panie wywoziły na zewnątrz ani baldachimy nad łóżkami i namioty, lekko falujące na dworze, oraz widoczna troska o komfort pacjentów ze strony opiekunów.
Niesamowite wrażenie wywarła na mnie córka jednego z pacjentów grająca Ojcu, a tym samym i wszystkim obecnym, na fortepianie oraz stroiciel tegoż instrumentu, którego miałam okazję obserwować przy pracy. Tylko tutaj spotkałam panią, która na zamówienie szyje barwne, prześliczne i radosne stroje dla pracowników, między innymi z pięknymi wzorami kaszubskimi i innymi. Prawdą jest też, że posiłki są tu kolorowe, smaczne i urozmaicone. Obiady smakowały mi jak w domu. Natomiast spotkania z ludźmi, którzy tu pracują, zaskoczyły mnie bezpośredniością, otwartością i życzliwością. Poznałam wiele wspaniałych Osób i poczułam się jak w rodzinie. Naturalność kontaktu jest tu niesamowita. Od pierwszych kroków w tej podróży towarzyszyła mi kamera Agnieszka Światłoń, dyskretna i niezwykle subtelna. Nie miałam w ogóle poczucia, że moje poczynania są nagrywane. W związku z tym i stresu było jakby mniej. Przez dziewięć dni mojego pobytu tutaj, działo się dużo i w szybkim tempie. Najpierw poznawałam hospicjum i towarzyszyłam Irminie w przygotowaniach do akcji „Zakotwicz dobro” na jego rzecz. Uczestniczyłam w większości imprez i akcji w Dębkach, na plaży, w klubie Kontener i Rybaczówce. Był to bardzo intensywny czas, z trudem nadążałam, ale wiele doświadczałam, korzystałam i brałam dla siebie. Każde spotkanie, to poznani nowi, wspaniali ludzie i dobre emocje i przeżycia. Żółty przemarsz przez Dębki, chwile w hospicjum, spacer po Pucku, spotkanie autorskie i promocja książki Kasia Kobro-Okołowicz„Czekam na was, ale się nie spieszcie” z Aleksandra Kutz, koncerty w Kontenerze, monodramy w Rybaczówce, dancing międzypokoleniowy znowu w Kontenerze, rozmowy w hospicjum i wywiady, szczególnie zapamiętany ciepły i serdeczny z Katarzyna Jabłońska, rozmowy z pacjentami… Cudowne, niezapomniane chwile pełne wzruszeń i nowych doświadczeń. Wróciłam do domu szczęśliwa i wdzięczna, że dane mi było przeżyć ten czas w Puckim Hospicjum pośród tylu dobrych i serdecznych osób. Na własne oczy zobaczyłam miejsce, o którym wcześniej jedynie czytałam i przekonałam się, że publikacje mówią prawdę . Na co dzień dzieje się tu wiele dobra, które rozlewa się poza ściany samego szpitala za sprawą ludzi cudownych, otwartych, energicznych, niezwykle kreatywnych i chętnych do oddawania swego czasu. Dobrze, że istnieją takie dobre do życia miejsca! Chce się tu być i chce się wracać. Wracać jak do domu. Dziękuję Anna Jochim-Labuda, Irmina Gerszewska, Sylwia Dosz, Beata Gruchała, Marta Werner-Dettlaff, Hanna Ukleja, Teresa Piesik, Anna Saletra,Żaneta Sołtys, Karolina Gorzkiewicz, Katarzyna Jabłońska, Aleksandra Kutz,Klaudia Tarnowska, Joanna Oleszek, Jakub Snochowski, Agnieszka Światłoń, Żaneta Galewska, Patryk Galewski. I Wszyscy.
Zajrzałam dzisiaj do pracy. Super miło, cicho dzisiaj i spokojnie, bo jeszcze wakacje. Zobaczyłam mój kącik pracy (gabinecik ) i inne gabinety. Pani Dyrektor (moja Przyjaciółka ) oprowadziła mnie po nowych. Duuużo się zmieniło, większa liczba terapeutów i podopiecznych prawie dwukrotnie. Cieszę się, że wracam.
@Olesia, nie uważasz, że określenie 'godzina zero' na opis sytuacji, w której wyleczona osoba, po urlopie i dwóch wyjazdach wypoczynkowych wraca do pracy, jest dość dramatyczne i przerysowane? Szczególnie w zestawieniu z informacją w tym samym poście o badaniach (a braku informacji o wynikach). Myślę, że warto czasem napisać coś wprost, bo nie każdy się musi domyśleć, a słowa dużo sugerują, przenośnie wprowadzają w błąd.
Ale to nadal mylny przekaz w internecie dla utrzymania atencji, który nie zawiera żadnej informacji, a może zostać zinterpretowany błędnie. I często bywa tak interpretowany. Możnaby też na wszelki wypadek napisać, że nigdy nie było się pacjentem puckiego hospicjum, a jedynie przebywało się tam w celach rozrywkowych i towarzyskich, ew. wolontariacie. To jednak zmienia perspektywę odbiorcy, który widzi tu wątek osoby, która chorowała na raka i w tym kontekście takie przenośnie sugerują jednak zupełnie inna interpretację.
Nie było moim zamiarem wprowadzanie kogokolwiek w błąd. Kto mnie zna, ten wie.
Jestem winna wielu osobom wdzięczność i informacje, co u mnie i tylko to przyświeca mi w kontynuowaniu tego wątku. Dla mnie powrót do pracy po półtorarocznej nieobecności jest godziną zero. Wie, to tylko ten, kto kiedykolwiek podejmował jakąkolwiek pracę zawodową.
@Olesia, bardzo się cieszę, że z leczeniem ok. i że zaczęłaś pracę, która daje Ci satysfakcję i radość! Pamiętam i +++, za zdrowie i za pracę. Przerysowania nijak nie widzę, a radość z rozpoczęcia czegoś nowego i dobrego - znam dobrze. Powodzenia! k.
No cóż i ja ,jak większość nie zauważyłam nic niewłaściwego w określeniu "godzina zero" w związku z powrotem do pracy. Po takiej długiej przerwie w pracy ,też by to była dla mnie godzina zero. Cieszę się @Olesia razem z Tobą I dalej +++
Komentarz
Niżej krótkie podsumowanie mojego "niepodsumowywalnego" wyjazdu do Pucka. Umieściłam ten wpis na Fb i daje też tutaj bez jakichkolwiek zmian, bo wiem, że jest tu wiele Osób, które mi kibicują i nieustannie wspierają, za co ogromnie dziekuję!
Wj 34, 29-36
Spotykam czasem ludzi o promieniejących twarzach. Teraz właśnie tutaj, w Pucku, w hospicjum. Czuję niemal namacalnie ducha Ks. Jana.
Jest tak, jak opisują to publikacje i jak mówił Ks. Jan.
Ludzie tutaj promienieją. I promieniują dobrem.
To bardzo dobre miejsce, pełne życia, światła i prawdziwej, choć czasem trudnej radości. Pełne Boga, który jest Przyjacielem i rozmawia ze mną jak Przyjaciel. Mówi mi o radościach, ale zwierza się też w absolutnej ufności z trudności i zmagań, z niekoniecznie jasnych stron życia, których pełno. Szczególnie tutaj, w hospicjum. Bóg mi się zwierza, pokazuje mi prawdę o życiu. Przez mój pobyt tutaj czuję się zaszczycona Bożym zaufaniem. Ten czas mnie buduje. Pokazuje mi, że w życiu jest miejsce na wszystko: na radość i smutek, na zdrowie i chorobę, na życie i śmierć.
Hospicjum to też Życie!
Dziękuję!
Te słowa, które wpisałam nieporadnie, niesprawną ręką do księgi pamiątkowej Puckiego Hospicjum oddają w pełni wzruszenia i emocje, jakie towarzyszyły mi podczas mojej „podróży życia”. Nie waham się tak nazwać tego wyjazdu, ponieważ ma dla mnie niewyobrażalną wartość i obecnie nic już nie jest takie samo.
Sam pomysł takiej wyprawy narodził się dzięki frenomenowi techniki i Internetu.
Otóż za sprawą Facebooka po 30 latach (nie do wiary, to jakby wczoraj było!) odnowiłyśmy kontakt: Irmina Gerszewska i ja. To swego rodzaju cud.
Od słowa do słowa wygadałam się, jak bardzo podziwiam Ks. Jana Kaczkowskiego, że jest dla mnie przewodnikiem i wsparciem w chorobie poprzez książki i inne publikacje, a także, że moim wielkim marzeniem jest zobaczyć miejsce, które stworzył dla chorych, czyli Puckie Hospicjum. Irmina podchwyciła to w lot i zaprosiła mnie z wielką otwartością do siebie (mieszka w rodowej i leciwej, a ogromnie urokliwej posiadłości w Goszczynie i jako koordynator wolontariatu współpracuje z hospicjum).
Wówczas podeszłam do tego, jak do średnio realnego marzenia.
A jednak.
Jednak wyjazd doszedł do skutku w sierpniu tego roku. Mało tego – dałam namówić się Irminie na uczestnictwo w nagraniach do filmu o tym niezwykłym miejscu, jakim jest Puckie Hospicjum.
Od pierwszych chwil pobytu tutaj doświadczałam wielu emocji. Miałam bardzo silne poczucie obecności ducha Ks. Jana. Jakby mnie tam sam prowadził i oprowadzał. Wzruszeniom aż po łzy, wypłakiwane po cichu w hospicyjnej kaplicy na kolanach, nie było końca.
Samo miejsce fizycznie usytuowane jakby na uboczu, ulokowane pośród zieleni i kwiatów i otoczone z jednej strony ścianą drzew, sprawia wrażenie enklawy spokoju. Gdy przyjechałam, akurat w tym roku w środku deszczowego lata, pięknie zaświeciło słońce i wszystko tonęło w ciepłych promieniach. Moje pierwsze kroki wewnątrz budynku, jeszcze nieśmiałe i niepewne, stawiałam w jasnych i słonecznych wnętrzach przestronnego hollu, który od razu skojarzył mi się z domem. I to wrażenie towarzyszło mi do końca pobytu tutaj.
Witające mnie od progu fotografie Ks. Jana przypomniały mi, gdzie jestem, ale nie przytłoczyły.
Ujęły mnie duże okna i przeszklone drzwi na tarasy. Nie zdziwili w ogóle pacjenci cicho przejeżdżający w łóżkach na kółkach, których uśmiechnięte panie wywoziły na zewnątrz ani baldachimy nad łóżkami i namioty, lekko falujące na dworze, oraz widoczna troska o komfort pacjentów ze strony opiekunów.
Tylko tutaj spotkałam panią, która na zamówienie szyje barwne, prześliczne i radosne stroje dla pracowników, między innymi z pięknymi wzorami kaszubskimi i innymi.
Prawdą jest też, że posiłki są tu kolorowe, smaczne i urozmaicone. Obiady smakowały mi jak w domu.
Natomiast spotkania z ludźmi, którzy tu pracują, zaskoczyły mnie bezpośredniością, otwartością i życzliwością. Poznałam wiele wspaniałych Osób i poczułam się jak w rodzinie. Naturalność kontaktu jest tu niesamowita.
Od pierwszych kroków w tej podróży towarzyszyła mi kamera Agnieszka Światłoń, dyskretna i niezwykle subtelna. Nie miałam w ogóle poczucia, że moje poczynania są nagrywane. W związku z tym i stresu było jakby mniej.
Przez dziewięć dni mojego pobytu tutaj, działo się dużo i w szybkim tempie. Najpierw poznawałam hospicjum i towarzyszyłam Irminie w przygotowaniach do akcji „Zakotwicz dobro” na jego rzecz. Uczestniczyłam w większości imprez i akcji w Dębkach, na plaży, w klubie Kontener i Rybaczówce. Był to bardzo intensywny czas, z trudem nadążałam, ale wiele doświadczałam, korzystałam i brałam dla siebie. Każde spotkanie, to poznani nowi, wspaniali ludzie i dobre emocje i przeżycia. Żółty przemarsz przez Dębki, chwile w hospicjum, spacer po Pucku, spotkanie autorskie i promocja książki Kasia Kobro-Okołowicz„Czekam na was, ale się nie spieszcie” z Aleksandra Kutz, koncerty w Kontenerze, monodramy w Rybaczówce, dancing międzypokoleniowy znowu w Kontenerze, rozmowy w hospicjum i wywiady, szczególnie zapamiętany ciepły i serdeczny z Katarzyna Jabłońska, rozmowy z pacjentami… Cudowne, niezapomniane chwile pełne wzruszeń i nowych doświadczeń.
Wróciłam do domu szczęśliwa i wdzięczna, że dane mi było przeżyć ten czas w Puckim Hospicjum pośród tylu dobrych i serdecznych osób. Na własne oczy zobaczyłam miejsce, o którym wcześniej jedynie czytałam i przekonałam się, że publikacje mówią prawdę . Na co dzień dzieje się tu wiele dobra, które rozlewa się poza ściany samego szpitala za sprawą ludzi cudownych, otwartych, energicznych, niezwykle kreatywnych i chętnych do oddawania swego czasu.
Dobrze, że istnieją takie dobre do życia miejsca! Chce się tu być i chce się wracać.
Wracać jak do domu.
Dziękuję Anna Jochim-Labuda, Irmina Gerszewska, Sylwia Dosz, Beata Gruchała, Marta Werner-Dettlaff, Hanna Ukleja, Teresa Piesik, Anna Saletra,Żaneta Sołtys, Karolina Gorzkiewicz, Katarzyna Jabłońska, Aleksandra Kutz,Klaudia Tarnowska, Joanna Oleszek, Jakub Snochowski, Agnieszka Światłoń, Żaneta Galewska, Patryk Galewski.
I Wszyscy.
Pani doktor pożegnała mnie słowami: proszę dbać o siebie.
Za tydzień godzina zero.
Jeszcze tylko tymczasem dokończyć rehabilitację.
Nie, pierwszy dzień pracy.
+++
Super miło, cicho dzisiaj i spokojnie, bo jeszcze wakacje.
Zobaczyłam mój kącik pracy (gabinecik ) i inne gabinety. Pani Dyrektor (moja Przyjaciółka ) oprowadziła mnie po nowych. Duuużo się zmieniło, większa liczba terapeutów i podopiecznych prawie dwukrotnie.
Cieszę się, że wracam.
w pracy i tak w ogole!
Migawka z Pucka.
Posuchajcie szczególnie piosenki.
http://www.youtube.com/watch?v=TGTP1tNOgCE
(Nie umiem wstawić filmu. Jak to się robi...?)
Jest dobrze. Bardzo.
Myślę, że warto czasem napisać coś wprost, bo nie każdy się musi domyśleć, a słowa dużo sugerują, przenośnie wprowadzają w błąd.
Kto mnie zna, ten wie.
Jestem winna wielu osobom wdzięczność i informacje, co u mnie i tylko to przyświeca mi w kontynuowaniu tego wątku.
Dla mnie powrót do pracy po półtorarocznej nieobecności jest godziną zero.
Wie, to tylko ten, kto kiedykolwiek podejmował jakąkolwiek pracę zawodową.
Pamiętam i +++, za zdrowie i za pracę.
Przerysowania nijak nie widzę, a radość z rozpoczęcia czegoś nowego i dobrego - znam dobrze.
Powodzenia!
k.
Super, ze wróciłaś...I do zdrowia i do pracy!
+
Pierwsze dni pracy są rewelacyjne.
Aż mi się chce myśleć o powrocie do TAMR, na co się mnie tu usilnie namawia.
Po takiej długiej przerwie w pracy ,też by to była dla mnie godzina zero.
Cieszę się @Olesia razem z Tobą
I dalej +++
bo to juz mie jest zwykle stęknięcie ze mnie rodzic wkurzył