Witaj, nieznajomy!

Wygląda na to, że jesteś tutaj nowy. Jeśli chcesz wziąć udział, należy kliknąć jeden z tych przycisków!

O. Szustak odpowiada swoim psychofanom

2456789

Komentarz

  • Nie tak dawno młodzież porywał Pawlukiewicz a przyznacie, że jednak z Szustakiem go porównać nie można.
    Podziękowali 3maliwiju Rogalikowa Gosia5
  • Jaka młodzież taki ewangelizator.
    Chcę przez to powiedzieć, że Pan Bóg daje każdemu takie słowo, które jest w stanie przyjąć, zrozumieć i za którym pójdzie.

    Niech będzie błogosławiony Bóg za swoją dobroć i troskę o najsłabszych we wierze!
    Podziękowali 3DaddyPig kawusiowa Klarcia
  • A moja śp. babcia by pewnie stwierdziła, że Pawlukiewicz jest zgorszeniem ze swoim otwartym mówieniem o seksualności.

    Na tym polega problem. Napotykamy mur - gdy głosimy Ewangelię nie jest ona odbierana jako Dobra Nowina. Więc posiłkujemy się wszystkimi możliwymi fragmentami mówiącymi o tym, że oto ogień będzie rzucony na ziemię, że apokalipsa, że dwoje będzie przeciw trojgu. Nadymamy się poczuciem posiadania prawdy, która oddziela ziarno od plew. 
    I trafiamy na ludzi, którzy się tylko uśmiechają z politowaniem, gdy to widzą, są obojętni. Traktują nas jako głęboko zideologizowanych ludzi, którzy nawet nie potrafią znieść tego, że ktoś ma inną formę przekazu wiary. 

    Dla mnie to jest naprawdę głęboko zastanawiające. Dlaczego wyznawana przez nas wiara nie stanowi już dobrej wiadomości? Dlaczego ludzie patrząc na nas nie mówią: o łał, tego mi było trzeba? Czyż sukces ewangelizacyjny chrześcijaństwa sprowadzał się tylko do zagospodarowania obszarów, które dziś pokrywa psychoterapia, walka z globalnym ociepleniem, wykluczeniem mniejszości seksualnych itd? Co wiara ma do zaoferowania współczesnemu człowiekowi?
  • Z mojego obserwowania ludzi, którym udało się kogoś realnie nawrócić: czas, cierpliwość, miłość, nienadymanie się ;), znoszenie (bądź ignorowanie) cudzej głupoty i ignorancji, mówienie prawdy, ale bez poczucia misji i wyższości.

    @Anawim wiara ma do zaoferowania wszystko – Prawdę, Drogę i Życie, tylko tak jak pisze Tomasz, tego nie da się narzucić i tego nie narzuca nawet Bóg, który chce z nami dojrzałej relacji opartej na wolności.

    Obecny kryzys wiary wynika trochę z tego, że ostatnie pokolenia bardziej się przywiązywały do pozorów i zewnętrznych tradycji, niż do życia wiarą i jej zasadami na co dzień. Zwłaszcza młodzież szybko wyłapuje brak spójności i ucieka od niej.

    Dojrzały chrześcijanin nie może się kierować tym, „coludziepowiedzą”, a niestety gros społeczństwa tym żyje, nawet za cenę niewierności swoim przekonaniom.
    Podziękowali 2Skatarzyna Izka
  • I jeszcze właśnie wydaje mi się, że ludzie jak najbardziej mówią, albo może raczej myślą i czują: o łał, tego mi było trzeba – tylko czasem zajmuje im np. z 10-15-20-50 lat, zanim dojdą, że to łał płynie z wiary :) Bóg jest cierpliwy i umie czekać, musimy się od niego tego uczyć.

    Tzn. oni wyczuwają, że w tych osobach mocno wierzących, z którymi pomimo tej wiary ;) się przyjaźnią, jest coś magnetycznego, ale początkowo, przez pierwsze ileś dekad znajomości na przykład ;), myślą, że to jest osobowość czy poczucie humoru. Odkrywają prawdę powolutku, latami obierają tę cebulę ;)

    Warto przyjaźnić się z ateistami, poganami, ludźmi z kompletną sieczką duchową w sobie – skąd oni mają czerpać właściwe wzorce, jeśli ludzie z dojrzałą wiarą będą się trzymać tylko w swoim gronie?

    Tylko trzeba swoją wiarę umacniać i żyć sakramentami, żeby nas podmuchy wewnętrznej burzy tych ludzi nie zepchnęły w złą stronę.


    Podziękowali 1Polly
  • edytowano listopad 2020
    Czasami w kontaktach z takimi ludźmi trzeba początkowo wybierać milczenie – to nie jest tchórzostwo czy brak bronienia Kościoła. To jest wyczuwanie momentu, w którym oni będą gotowi daną rzecz usłyszeć. To też zdobywanie zaufania, pokazywanie, że nie jesteśmy zapalczywi, że drugi człowiek się dla nas liczy pomimo różnic między nami.

    Warto też ludzi zachęcać do samodzielnego szukania prawdy. Bóg jest Prawdą i zaszczepianie miłości do prawdy, tak ogólnie, często pomaga do Niego w końcu dodreptać.
  • Z własnego poletka mogę podać przykład: przyjaźnimy się z rodziną ateistów, jedni z najfajniejszych naszych znajomych. Gdy do nich jedziemy na weekend, zawsze ich w niedzielę opuszczamy i idziemy na Mszę Św., to sami gdy oni są u nas, zostają na chwilę sami w naszym domu. Widzą, że wytrwale na przestrzeni lat jest to coś stałego, czego się nie wstydzimy. Nie nawracamy ich na siłę, trwamy w naszych przekonaniach, w rozmowach na niektóre tematy wyłazi nasza wiara, ale nie kłócimy się z nimi. Dużo razem żartujemy i śmiejemy się.

    Gdy pierwszy raz byli u nas i jak zwykle pomodliliśmy się króciutko przed posiłkiem, myślałam sobie po cichu, czy to ma sens, czy to nie obciach, no ale pooszło.

    Potem ta znajoma mi napisała w mailu, że bardzo to im zaimponowało – zwłaszcza jemu. Zdziwiłam się pozytywnie i dużo mnie to nauczyło.

    Lata mijają, nie wiem, w jaką pójdą stronę, ale to są fajni, wartościowi ludzie, którzy, jak się nawrócą, bedą wielkim zyskiem dla Kościoła i rodziny wierzących.

    Tylko my nie możemy się wiary wstydzić ani jej ukrywać, ale też nie szafować nią jak takim ciężkim kamulcem. Tu potrzeba jakiejś takiej lekkości, robić rzeczy od niechcenia i udawać, że się nie widzi czasem zdziwionych uśmieszków czy podniesionych brwi. Robić swoje, lubić ludzi, trwać przy prawdzie, a czas pokaże efekty.



  • Aneczka08 powiedział(a):
    Nie tak dawno młodzież porywał Pawlukiewicz a przyznacie, że jednak z Szustakiem go porównać nie można.
    Ostatnio mam takie myśli, że zmiany obyczajowe tak bardzo przyspieszyły przez ostatnie +/- 10 lat (czyli od czasu, gdy studia kończyłam, a więc jeszcze się łapałam na grupę targetową Szustaka), że i taki Szustak może do wielu młodych się formą nie przebić...
    Podziękowali 2malagala AgaMaria
  • No dobra, wahałam się, czy to napisać, ale może to coś wniesie.

    Piszę z takim przekonaniem, bo znam temat z autopsji. Pochodzę z niewierzącej rodziny. Ochrzciłam się jako osoba dorosła. Wiem, co przyciągało mnie w ludziach wierzących, co odrzucało w niedzielnych katolikach.
    Nie wiem, czy jesteście w stanie sobie wyobrazić, jak wielka może być ignorancja osoby niewychowanej w wierze. Moja była ogromna :D Nie lubiłam KK, ale też i kompletnie go nie znałam, jechałam na pozorach, na „wydajemisię”, itd.

    Gdy byłam na studiach, o. Szustak pewnie by do mnie trafił, gdybym go wtedy usłyszała ;)

    To jest trudne do opisania, ile się nie wie, jak się kompletnie nie zna Kościoła, gdy się nie chodziło na Msze Św. jako dziecko, nie miało żadnej katechezy.

    Moje pierwsze msze, na jakie trafiłam jako nieochrzczona to był odlot – trochę jak w teatrze, i się zastanawiałam, co ci ludzie wyprawiają, tu klękają, tam wstają, tu się czymś macha i dym leci, co to za cyrk? Oni tak na serio?, pytałam samą siebie ;)

    Gdy już poznałam blisko ludzi bardzo głęboko wierzących, zaczęłam poznawać prawdziwe oblicze Kościoła. I od tego momentu upłynęło jeszcze ileś lat, zanim się ochrzciłam :D

    Może dlatego jest mi łatwiej obcować z przeróżnymi ludźmi (w tym poganami wierzącymi w czerwone sznurki i podróże astralne, mam taką znajomą) i nie widzieć w nich zagrożenia ani dla siebie ani dla moich dzieci. To nie oni są dla nas zagrożeniem, to my jesteśmy dla nich szansą ;)

    Tylko trzeba się trzymać mocno Pana Boga i sakramentów. Dbać i solidną formację. Znać nauczanie KK porządnie, nie po łebkach, rozumieć jego głębię.

    Ta głębia mnie powaliła i przyciągnęła.

    Chesterton (też się nawrócił na katolicyzm jako dorosły) zwykł mawiać, że każdy wchodzi do Kościoła przez inne drzwi.

    Ja weszłam przez drzwi nauczania moralnego – nie rozumiałam kupy rzeczy w Kościele, najbardziej kultu Matki Boskiej, ale latami krążyłam wokół faktu, że moralność katolicka, niezłomna obrona życia i wartości pomimo wszelkich oporów tego świata – to jest to łał, które mnie nieodmiennie zadziwiało. „Tam coś musi być, skoro to jedyna instytucja na świecie, która a tak spójne nauczanie moralne” – myślałam.

    A i tak zajęło mi kolejne ileś lat rozgryzanie następnych elementów, np. roli Maryi :)

    Ludziom trzeba dać czas, są egzemplarze, które wydają się nieprzemakalne, ale jak już pancerz puści, to jak św. Paweł – pójdą na koniec świata za Panem :)

    Dobra, idę, bo się rozpanoszyłam w tym wątku ;)


  • @Tomasz i Ewa bo chrześcijanom czasem brakuje dystansu i poczucia humoru. Wstydzimy się grzechu i próbujemy go ukryć, zanegować, ale on jest i wszyscy go widzą. Czasem lepiej działa podejście pełne humoru do własnych wad i słabości – nie negowanie ich, nie zamiatanie pod dywan, ale i też nie bagatelizowanie. Raczej po prostu takie podkreślanie – z akceptacją samego siebie – że właśnie dlatego chodzę do Kościoła, bo grzeszę i jestem słaby i często głupi i ślepy. Bo tam jest Lekarstwo. Bo tam Ktoś otwiera mi oczy na moje własne wpadki, upór, złość itd.

    Chyba to bardziej trafia do ludzi oddalonych od Kościoła. Widzą nas bardziej ludzkimi.

    Nie chodzi tu jednak o profanowanie sacrum, byle dotrzeć do mas.

    Ludzie początkowo mają dysonans, są lekko zdziwieni, gdy np. ja z mężem dużo sobie nawzajem dokuczamy, nawet publicznie (ale w zaufanym gronie), podśmiewamy się z siebie nawzajem (ale z sympatią, to widać), robimy złośliwe żarty z naszych wad, a potem w Kościele uroczyście klękamy i są momenty absolutnej powagi.

    Ten pozorny dosonans daje innym do myślenia – są miejsca, gdzie powaga znika zupełnie i się człowiek umie powydurniać, pośmiać z innych i z siebie, są miejsca i sytuacje, gdzie jest maksymalny szacunek, skupienie, sacrum.

    Ludzie potem łączą kropki i maluje im się jakiś inny, świeży obraz wiary.

    Trochę trzeba łamać schematy, że jak wierzący i bogobojny, to od razu nadęty ważniak ;)

    Nie wiem czy dobrze to opisuję, to są rzeczy, które się czuje, które widać na żywo w bezpośrednim kontakcie z drugim człowiekiem.

    Podziękowali 3ganna4 kawusiowa Klarcia
  • @pustynny_wiatr bardzo dziękuję za Ciebie 
  • @pustynny_wiatr, jak ja cię lubię czytać ;) panosz się ile wlezie ;)
    @Kajla, tak, znam takie osoby, które najpierw widziały osoby wierzące, a potem zaczęły się głębiej zastanawiać. Tak jak pisze @Tomasz i Ewa, Bóg zna czas
  • Ciekawe, że dla  niektórych odejście  od wiary przez antyświadectwo wierzących jest bardziej oczywiste, niż przyjęcie ,że pozytywne świadectwo może komuś pomóc
    Podziękowali 2Barbasia Rogalikowa
  • I jeszcze jedna myśl w związku z tym wszystkim – często mamy trudność w „zarażaniu wiarą”, bo mamy trudność z podstawowym przykazaniem:

    Kochaj bliźniego swego jak siebie samego.

    To jest cholernie trudne! Początkowo do zrozumienia, o co tu w ogóle chodzi, a potem do zastosowania.

    Bo co to znaczy – jak siebie samego? Przecież mamy unikać narcystycznego uwielbienia. To nas jakoś uwiera jak kamyk w bucie. Co On miał tu na myśli?

    No ale – nie da się naprawdę kochać innych, jeśli najpierw nie kochamy, nie akceptujemy samych siebie. Nie ma to nic wspólnego z uwielbieniem czy pobłażaniem sobie.

    I ponieważ jesteśmy pełni wad, to trudna to miłość. Ale niezbędna.

    To jest chyba nauka na całe życie. Często mamy dosyć sami siebie, w kółko te same grzechy, no ileż można – ale tak nas właśnie kocha Bóg, takich durnych, upartych, ślepych, pyszałkowatych itp. Jak On nas kocha mimo wszystko, to trudno, trzeba się uczyć od Mistrza ;)

    I tak powoli, powoli, człowiek się uczy kochać i akceptować samego siebie. Jeszcze raz – nie chodzi tu o miłość polegającą na folgowaniu sobie. Paradoksalnie im bardziej się człowiek kocha, tym bardziej umie od siebie wymagać. Bo wie, że jeśli mimo najlepszych chęci zawali te wymagania, to go nie przekreśla. Nie pozbawia godności, prawa do miłości.

    I wtedy łatwiej też kochać innych, nawet tych, co nas wkurzają czy nawet krzywdzą, świadomie lub nie. Łatwiej oddzielać chwilowe emocje od stałych uczuć wynikających z wolnej woli.

    To z kolei nas uwalnia od wielu niepotrzebnych rzeczy, dodaje nam skrzydeł, pcha do przodu. Pomaga też nie brać do siebie zaczepek, ataków – nieważne, co ktoś o nas powie czy pomyśli, mamy swoją godność dziecka Bożego, skoro On jest za nami, to co nam po tym, że choćby i cały świat był przeciwko nam (choć na poziomie psychologicznym oczywiście ludzkie odrzucenie jest bardzo trudne).

    Chrześcijaństwo to jest taka piękna droga, choć bywa cholernie trudna. Ciężko jednak to piękno przykazywać, gdy sami go nie widzimy.

    W każdym razie – to jest zaraźliwe, ludzie wyczuwają, że ich lubimy nieważne jacy są, i jakoś tak bardziej się otwierają na to, co ewentualnie mamy im do przekazania. Ciężko przyjmować Ewangelię, gdy czujesz się nieakceptowany.

    Inna sprawa, że niektórzy naprawdę w danym momencie życia jej nie chcą i nic tu się nie da zrobić, cierpliwie trwać przy człowieku, dopóki żyje, jest nadzieja, Bóg czeka cierpliwie, my też musimy.
    Podziękowali 3kawusiowa Klarcia AgaMaria
  • @TecumSeh a, no to nie, rozumiem o co chodzi, ale nie taką prostestancką wesołość miałam na myśli i na pudrowo-cukierkowe otoczki też mam alergię. Mam na myśli taką prawdziwą, głęboką radość i zdrowy dystans do własnego ja. Nie wiem, czy to wystarczająco podkreśliłam, ale uważam, że bardzo ważne jest, aby właśnie nie gubić jednocześnie tego mocego katolickiego sacrum, nie rozmydlać prawd wiary, nie spłycać, byle tylko dostosować do potrzeb tłumu. Nie-nie-nie, absolutnie nie.

    Nie chodzi mi też o promowanie tego w stylu amerykańskiego „Jesus loves you” wciskanego nawet w muffiny śniadaniowe.

    Pewnie na  żywo byśmy szybko doszli, że rozumiemy to podobnie :)
    Podziękowali 3Skatarzyna Klarcia AgaMaria
  • @TecumSeh, pomyśl o dystansie i poczuciu humoru właściwym świętym. Właśnie przez to, że znali swoją słabość, a jednocześnie wartość w oczach Bożych, umieli się z siebie nieźle uśmiać. Anegdot o Teresie z Avila jest sporo. Jej bratankowie uwielbiali wizyty w Karmelu, "bo u cioci jest tak wesoło". Św. Jan od Krzyża, przeorem będąc, na rekreacji wymyślił raz zabawę, że ze współbraćmi rzucali do celu - celem była tabliczka z napisem posłuszeństwo i coś nie mógł trafić :) Listy o. Beyzyma są pełne takiego zdrowego dystansu do siebie - chociaż sytuacja na Madagaskarze była tragiczna. Dla swoich "czarnych piskląt" stanąłby na głowie. Św. Filip Neri, św. Jan Bosko, św. Klara, która leżała złożona chorobą, a jednocześnie "nie opuszczała jej radość Pańska". 
    Tak, podejrzewam, że z @pustynny_wiatr myślimy o tym samym ;)
  • @kawusiowa aleś trafiła z przykładem, św. Teresa z Avili to moja ukochana święta – to była kobieta! Z charakterem! Ale i wielką pokorą. A jak pisała, z mocą.
  • TecumSeh powiedział(a):
    Mam pytanko. Jezus, Apostołowie, Święci - też "nadymali się poczuciem posiadania prawdy" według Ciebie?
    Oczywiście, za wyjątkiem Jezusa. 
    Z perspektywy niezaangażowanego obserwatora - Szustak też głosi "prawdy", które są wielu niewygodne. I też się nadyma. 
    To, że jedne "prawdy" uznajesz za elementy zmiennej normy kulturowej (i dlatego Pawlukiewicz jest ok), a inne za niezmienne i wiecznotrwałe (i dlatego Szustak jest passe) jest arbitralne. 

    TecumSeh powiedział(a):
    O, to zupełnie jak współcześni Jezusowi, Apostołom i świętym przez wieki aż do dziś. Każdy z nich natrafiał na uśmiechających się z politowaniem, którzy traktowali ich jak fanatyków.
    Nie bardzo. Za Jezusem szły tłumy zwykłych ludzi. Potem chrześcijaństwo zrobiło zwycięski pochód wśród różnych warstw społecznych. Stanowiło odpowiedź na żywotne problemy ludzi, ich tęsknoty i pragnienia. A chrześcijanie byli gotowi umrzeć za swoją wiarę, taką miała dla nich wartość. 
    Dziś te tęsknoty i pragnienia są zaspokojone w inny sposób, często niegodziwy, ale nie zawsze. Ludzie ci są subiektywnie przekonani o słuszności swojego działania. 

    TecumSeh powiedział(a):
    Może dlatego że nie trzeba im tego - po prostu.
    Nie, nie, nie. Kiedy bogaty młodzieniec zobaczył Jezusa zatęsknił za czymś. Ale się przekonał, że realizacja tej tęsknoty kosztuje. I odszedł zasmucony, bo jeszcze nie był gotowy. 

    TecumSeh powiedział(a):
    Podchodzisz najwyraźniej do wiary jak do supermarketu, który ma oferować towar do sprzedaży, i kryterium sukcesu jest jego popularność.
    No nie - to jest całkowite odwrócenie pojęć.

    Wiara to nie produkt do sprzedania czy kupienia, ale przede wszystkim "droga, prawda i życie". Z drogi można zejść, prawdę zanegować i wybrać śmierć zamiast życia - co się obecnie dzieje. W starożytnym Rzymie nie było z tym lepiej, być może czeka nas podobny los co pierwszych chrzecijan - katakumby i areny. 
    W pewnym sensie - tak, wiara jest jak obrotowe drzwi supermarketu. W tym supermarkecie kupuje się bez płacenia za wino i mleko. Też się zgadzam, że nie o popularność tutaj chodzi. Ale jestem przekonany, że wiara niesie ze sobą uniwersalną wartość i da się ją wyrazić w taki sposób, by współczesny człowiek postrzegał ją jako wartość dla siebie. W tym supermarkecie są rzeczy nowe i stare. 
    Kiedy młodzieniec odchodzi zasmucony, Jezus zapewnia uczniów, że opłaca się być Jego uczniem. 

    TecumSeh powiedział(a):

    Do tego Jezus sam zapytał, najwidoczniej nie bez powodu "czy Syn Człowieczy znajdzie jeszcze wiarę na ziemi kiedy przyjdzie?".

    Więc nie martwmy się o los samej wiary, tylko nasz i bliskich cobyśmy jej nie porzucili. 
    Jezus zadaje to pytanie na chwilę przed tym, gdy opowiada o przekonanym o swojej sprawiedliwości faryzeuszu w zestawieniu z celnikiem. A potem rozmawia z młodzieńcem, o którym mowa powyżej.

    Szustak, czy w ogóle ten cały wewnątrzkościelny trend bratania się ze światem, niby takiej miałkości itd. był mi dość odległy. I reagowałem podobnie do Ciebie. 
    Ale od kilku lat coraz bardziej do mnie dociera, ze taka postawa co najwyżej karmi moje ego. Patrzę sobie z piedestału, na który mnie wyniosła łaska (wychowanie i środowisko, wk tórym sie obracałem), na tych złych onych. 
    Szustak et consortes wychodzą do świata. Powiedzą - żarłok, pijak i aborcjonista. Dokładnie tak to działa. Jezus powiedział takie słowa: błogosławiony jest ten, kto się Mną nie zgorszy. 
    Podziękowali 2beatak Izka
  • Chciałam odpowiedzieć, że nie. Ale to pewnie było retoryczne pytanie, więc nie powinnam na nie odpowiadać...
  • Ja mam. Jestem świadoma. Staram się oddmuchac
     Ale to jak mata do spania .samopompujaca. 
    Podziękowali 2pustynny_wiatr AgaMaria
  • @TecumSeh no ja też tu sporu nie widzę. I jak sobie zwizualizowałam, jak potencjalnie mogłeś Ty lub inni sobie tę radość zwizualizować, to już rozumiem Twoją reakcję i ewentualny sceptycyzm.

    Tak, zgadzam się, radość nie jest celem, jest skutkiem.

    I wcale nie musi objawiać się uśmiechem. Taka osoba może nawet z zewnątrz wydawać się pozornie ponura czy wręcz gburowata, wrażenie to przeważnie mija po chwili rozmowy.

    Nie zdarzyło się Wam na przykład wejść kiedyś do jakiegoś starego zakładu ślusarskiego czy mechanicznego, gdzie pan w brudnym kombinezonie coś tam sobie dłubie, i gdy wchodzicie, łypie na Was okiem spod krzaczastej brwi. Nie rzuca się Wam jako klientowi pod nogi, nie zachowuje służalczo, spokojnie sobie chodzi po swoim warsztacie i Wam nie nadskakuje, nie rzuca żarcików, no nawet gbur z pozoru, małomówny, a jak już się odezwie, to nawet się lekko uszczypliwy wydaje! A jednak bije od niego to coś, ton głosu, całokształt zachowania i traktowania Was, że się z tego warsztatu wychodzi pokrzepionym. Dobór słów, spojrzenie, gesty – jego wewnętrzną radość, pogodę ducha i jakiś taki spokój i godność wspominasz całą drogę do domu.

    Radość ma różne oblicza, bynajmniej nie miałam na myśli koniecznie uśmiechniętej facjaty z zębami jak z reklamy zakładu ortodontycznego.

    I nie znaczy, że chodzimy wiecznie uśmiechnięci i dowcipkujący.

    Chrześcijańska radość nie wyklucza chwilowego wścieku czy napadu ponurości, w zależności od temperamentu delikwenta ;)

    Warto jednak, żeby niewierzący znajomi widzieli, że ta wiara czymś nas napełnia, czymś trudnym do ubrania w słowa. I nie mamy się na siłę dla nich pompować w to nieuchwytne coś, to w końcu samo przychodzi, jak człowiek wreszcie w tej wierze zaczyna dojrzewać. Mniej się spina, mniej upiera, wie, że jest dużo spraw, o które nie warto kruszyć kopi.
  • edytowano listopad 2020
    Jak ci niewierzący patrzą na katolików, i widzą, że są silni, radośni, spokojni, to może nawet zazdroszczą im tej wiary, ale czemu mieliby zacząć ją podzielać?

    To przecież nie jest tak, że ktoś sobie myśli: "Co mi tam, uwierzę. Ci wierzący wyglądają na szczęśliwszych."

    Bo to nie taka bułka z masłem. Trzeba uwierzyć w to, że Bóg jest dobry, mimo że jako wszechmogący dopuszcza choroby i kataklizmy. Że to sprawiedliwe, że żyjemy na tym łez padole a nie w Raju, z powodu nieposłuszeństwa przodków, i że niewinne dziecko rodzi się z grzechem pierworodnym chociaż od grzesznych rodziców ma ciało, a duszę od Boga. Że Bóg nas kocha, choć zamiast się ukazać każdemu z nas, wymaga wiary niepopartej doświadczeniem. Że jeśli dostąpimy zbawienia, to będziemy szczęśliwi, nawet jeśli nasi ukochani najbliżsi będą wiecznie cierpieć męki piekielne, bo się nie nawrócili. No ogólnie dużo tego. 
  • edytowano listopad 2020
    Dlatego myślę, że jednak kazanie w stylu "Część! Wiesz, że Bóg cię kocha takiego jakim jesteś? " może nie wystarczyć, żeby zaszczepić w kimś wiarę katolicką. Ale może się mylę.
  • edytowano listopad 2020
    TecumSeh powiedział(a):
    W tym konkretnym przypadku - owszem.  Jest jednak prawda obiektywna i czasem bywa jasna i zdefiniowana. Powtarzanie jej to żadne "nadymanie się".
    Serio? To jaką to obiektywną prawdę głosisz wbrew Szustakowym fałszom?

    Owszem, ale nie każdy jest młodzieńcem z Ewangelii. Młodzieniec miał nawet dobre intencje tylko nie był gotowy na ofiarę - wielu ludzi nie ma dobrych intencji i nie ma ochoty zmieniać życia które uznaje za dobre. 
    Ale co to znaczy mieć dobre intencje? To znaczy pragnąć dobra. Po co ktoś ma zmieniać życie, które uznaje za dobre? Na złe ma zmienić w swoim mniemaniu? 

    Pismo Święte na temat tego czym jest wiara mówi zupełnie co innego. Święci takoż. 
    Bujanie słonia w karafce. Wiara jest poręką dóbr, których się spodziewamy. Których oko nie widziało. Jeśli ktoś zostawi brata siostrę matkę, stokroć tyle otrzyma i to jeszcze w tym życiu, a nadto życie wieczne odziedziczy. Supermarket. Choć drzwi obrotowe ciasne. ;)

    Wiara polega kompletnie na czym innym - takoż i zbawienia nie dostaje się za zasługi. Mało tego - nie ma nikogo, komu się ono należy.
    Dosłownie, to herezje głosisz. Świętemu w niebie zbawienie się należy jako zapłata, na mocy zasługujących uczynków w tym życiu. 


    No, jeśli masz takie podejście, to gratuluję, ale nie skorzystam:)
    Zaobserwowałem, że nie jesteś zainteresowany. Ale jednakowoż ktoś może być, więc po co deprecjonować?


    Może i reagowałeś podobnie, ale przyczyny były inne - ja żadnego etapu piedestału nie miałem nigdy. A różne etapy miałem.
    Więc może nie problem w  podejściu a w ego właśnie?
    A to Kolega szczęściarz. Ja sporo w życiu straciłem przez zbyt rozbuchane ego ;) I dalej tracę, szczególnie to widzę przy okazji tego typu dyskusji. 


    Nie jest najmniejszym problemem wychodzenie, do świata - mało tego, to jest co, co być powinno. Pytanie tylko z czym się do tego świata wychodzi i co tak naprawdę chce się ugrać.

    Szustak nie jest tu żadnym wzorem, Pawlukiewicz (na ile go słuchałem, a słuchałem niemało) - myślę że wzorem może być. Bo panowie niby robili to samo - a jakże inaczej.
    Jest taki cytat z papy Franciszka, który mi się tutaj nasuwa: 
    94. Światowość ta może się umacniać na dwa powiązane ze sobą sposoby. Jednym z nich jest fascynacja gnostycyzmem, wiarą zamkniętą w subiektywizmie, gdzie interesuje jedynie określone doświadczenie albo seria rozumowań i wiedzy, uważanych za przynoszące otuchę i oświecenie, ale gdzie podmiot ostatecznie zostaje zamknięty w immanencji swojego własnego rozumu lub swoich uczuć. Drugim jest zwracający się ku sobie i prometejski neopelagianizm tych, którzy w ostateczności liczą tylko na własne siły i stawiają siebie wyżej od innych, ponieważ zachowują określone normy, albo ponieważ są niewzruszenie wierni wobec pewnego katolickiego stylu z przeszłości. Jest to domniemane bezpieczeństwo doktrynalne lub dyscyplinarne, które otwiera pole dla narcystycznego i autorytarnego elitaryzmu, gdzie zamiast ewangelizować, analizuje się i krytykuje innych i zamiast ułatwiać dostęp do łaski, traci się energię na kontrolowanie. W obu przypadkach naprawdę nie interesuje ani Jezus Chrystus, ani inni. Są to przejawy antropocentrycznego immanentyzmu. Nie można sobie wyobrazić, żeby z tych zredukowanych form chrześcijaństwa mógł się narodzić autentyczny dynamizm ewangelizacyjny.

    Uważam, że próbujesz narzucić sobie odpowiadającą formę jako jedyną słuszną. 
  • edytowano listopad 2020
    @Bagata a ktoś takie kazania tu próbuje forsować? jasne, że to tak nie działa. Żadna z osób, dzięki którym się nawróciłam (a każda z nich była niczym takie małe zierenko, i po latach usypała się z tego górka piasku), nie powiedziała mi „hej, a wiesz, że Bóg Cię kocha?” albo „chodź, to ja Cię teraz poprzekonuję, dlaczego warto uwierzyć”.

    To są czasem gesty, spojrzenia, jakieś jedno zdanie powiedziane w locie, niby bez znaczenia, a zapada w pamięć.

    To są też czasem rzeczy, które wkurzają, oburzają. Ale obserwujesz je latami, zadajesz sobie pytanie, dlaczego oni tak, po co to robią, co z tego wynika. Widzisz spójne zachowanie, odważne decyzje, dużo rzeczy dzieje się bez słów.

    My mamy po prostu żyć po chrześcijańsku, nie bać się tego. Reszta już nie od nas zależy i nie ponosimy odpowiedzialności za wybory innych. Tak, człowiek może nie chcieć wybrać Boga, Bóg dał mu tę wolność.

    Edit:lit.
    Podziękowali 2AgaMaria Joannna
  • @pustynny_wiatr, Ty wiesz już, że Cię:  <3 <3 <3
    Podziękowali 1AgaMaria
  • Wracając do ojca Szustaka, chciałabym zauważyć, że problemem nie jest jego styl, ale treści, które głosi. Mnie może nie odpowiadać młodzieżowy ton, ale chyba nie o to chodzi tym, którzy krytykują wypowiedzi ojca. Nie wiem, dlaczego władze nie reagują, ale już wielokrotnie o. Szustak powiedział rzeczy niezgodne z nauką Kościoła lub mocno kontrowersyjne. Może śpiewać, tańczyć i rapować, ale nauki Kościoła nie może zmieniać. 
    Podziękowali 2Barbasia Zuzapola
  • @Gosia5 ja go w sumie mało oglądałam/słuchałam i nie złapałam go na jakiejś konretnej herezji, podałabyś przykład? serio pytam, bez podstępu ;)

    @Rien dziękuję, ale wiesz, to dlatego że mnie nie znasz, w necie to łatwo kogoś lubić, na żywo to ja straszna hetera jestem, spytaj mojego męża i dzieci :D B)
  • Zastanawia mnie dlaczego młodzież jest coraz głupsza że trzeba takim językiem się do nich odzywać? Dla mnie to język Owsiaka. 
    Czemu ksiądz żeby był słuchany musi być bez sutanny czy habitu?


    Podziękowali 3Gosia5 Katia Rogalikowa
  • edytowano listopad 2020
    @pustynny_wiatr, mówił, że piekło jest puste. To z tych grubszych spraw. Poza tym krytykował fragmenty mszału, twierdził, ze Bóg się cieszy z protestów Piekła Kobiet, neguje patriotyzm, podważa zasadność noszenia habitu, popiera Szymona Hołownię w wyborach itp Tych drobnych spraw jest więcej, one są na granicy doktryny, ale obawiam się, ze mogą przynieść więcej zguby niż pożytku.
    Ja też niewiele słucham, ale czasem znajomi linkują filmiki i artykuły krytykujące o. Szustaka. Mnie osobiście bardzo zraziło porównanie Jezusa do H. Pottera. Wtedy przestałam go słychać, zanim na dobre nie zaczęłam.
Aby napisać komentarz, musisz się zalogować lub zarejestrować.