Moja sytuacja jest teraz dobra. Wybaczyłam, choć trwało długo i było bardzo trudno. Żyjemy w zgodzie i miłości, ale nie wiem, czy tak by było, gdyby nie dzieci, dla których kilka razy zaparłam się siebie.
Trudne jest życie z małżonkiem po zdradzie bo to, że wrócił nie znaczy wcale że się nawrócił, nie znaczy że kocha, nie znaczy że żałuje. Czasem wraca bo to się mu opłaca albo dzieci żal, albo ta trzecia się znudziła albo umie ukrywać teraz lepiej kochanki. Taką wersja, że żałuje krzywdy, kocha i zachwyca się na nowo żoną zdarza się ale często ludzie udają bo tylko tak dostaną szansę na powrót.
To chyba rady z poprzedniego wieku Teraz jest internet, samoloty, drony.. Nie tak łatwo zerwać kontakt Dziecko dostanie smartfona i samo sobie namierzy tatusia
zostawmy ten temat, ja nie mam czasu odszukać i mi się nie chce, nie było wpisu, zresztą chyba nie ma w tym wątku szczerze zainteresowanych takim typem sytuacji a jak ktoś jest to niech sobie idzie na to forum i poczyta. Anuluję wpis
Ja mam doświadczenia związane ze zdradą i wybaczeniem, ale z perspektywy dziecka. Nie rozumieliśmy decyzji mamy. Wielokrotnie w kryzysowych momentach wręcz namawialismy na definitywne rozstanie. Teraz z perspektywy czasu jestem jej wdzięczna. Swoim życiem wielokrotnie pokazywała czym jest przysięga małżeńska. Moim zdaniem nie potrafiła się z nim rozstać bo pomimo cierpienia jakie jej przyspożył to po prostu go kochała. Pod koniec listopada tata zmarł. Mama opiekowała się nim do samego końca. Ja i moje rodzeństwo jesteśmy z niej bardzo dumni i wdzięczni za to świadectwo.
Zdumiewa mnie zdumienie, że w kryzysie można współżyć. Kryzysy bywają różne, różne emocje ludźmi wtedy targają, intymna sfera życia małżeńskiego przecież nie polega na tym, że najpierw zawsze pijemy sobie z dzióbków przy kolacyjce i świecach. Kiedyś już na tym forum w podobnym kontekście padły słowa, że nie potrzeba rozważać kwestii odkładania poczęcia w chorobie, bo przecież jak ktoś ciężko chory to nie współżyje. Takie pomysły utwierdzają mnie w zdumiewającej dla mnie obserwacji, że niektórzy naprawdę żyją w jakiejś bajce chyba.
Jeśli o mnie chodzi to tak właśnie powinna wyglądać sfera intymna..fajna atmosfera, kolacyjka i świece czemu nie. Nie wiem w imię czego mam w sobie stępić wrażliwość.
To kwestia co kto ma na myśli pisząc kryzys. Zawsze można wymyślić KRYZYS po którym ma się wręcz wstręt do męża/żony albo "kryzys", który po seksie wydaje się nawet zabawnym nieporozumieniem. Dopiero jak przechodzimy do konkretów to widać co i jak. Zdrady, przemoc, alkoholizm, homoseksualizm męża/żony to są poważne kryzysy - tylko, że jak się robi zbyt osobisto to nikt nie będzie licytował żeby nie zranić uczyć czyichś, po ilu wyskokach wybaczę, po których pójdę lub nie do łóżka itp. Jeden wybaczy , inny nie, a dla kogoś to normalka i dzień jak codzień.
Bo po chrześcijańsku jest wybaczyć skruszonemu i żalujacemu. Jezus też odrzucal fałszywych. Trwanie za wszelką cenę żeby się tylko związek nie rozpadł też nie jest chrześcijańskie. Jak wróci i faktycznie żałuje to wtedy po chrześcijańsku jest go przyjąć z powrotem ale do seksu po takiej sytuacji to jeszcze długa droga jak dla mnie. Jakby mnie mąż nie szanował w innych aspektach np.nieustannie obrażał też bym nie dała rady wspolzyc. No brak partnerstwa miłości i szacunku wyklucza ochotę na seks. A seks bez ochoty to nie dla mnie.
Ale odkręcacie kota ogonem, byle na ofiary wyjść rozmowa nie była o czepianie się liczby waszych dzieci czy pragnienia dużej rodziny tylko zarzucania wygodnictwa i lenistwa, przy stawianiu siebie na piedestale które to jedyne potrafią słusznie rozumieć Biblię a i tekst sylwii o porodach w większości lajtowych nie to co kiedyś, perełka. Zwłaszcza na forum gdzie wspiera się porody domowe
hej hej hej nie pisałam o" w większości lajtowych porodach" ( nie cierpię jak ktoś wciska mi coś czego nie pisałam) ale o tym, że takich traumatycznych i bardzo ciężkich jest stosunkowo niewiele*. To, że można sobie wybrać poród w domu lub szpital ( też często na życzenie) - to wielki plus, to że w wielu szpitalach rodzi się coraz bardziej "po ludzku" ( moja mama musiała mnie ponad 40 lat temu rodzić na leżąco, na wznak...) - to też na plus...bo można wybrać wg własnego uznania, co komu daje komfort...a to, że kobiety teraz z igły robią widły i panikują to też prawda ( tak, są takie co histeryzują - patrz cesarki na życzenie, podyktowane tylko strachem przed bólem - modne w ostatnim czasie )
i sorry, ale z tym stawianiem siebie na piedestale to jakaś nadwrażliwość niektórych czytających
chyba nie czytałaś wszystkich wpisów, tylko odnosisz się do wybiórczych i jeszcze nadinterpretujesz
dyskusja się toczy, są różne podejścia do rozeznawania a takie wbijanie szpil to normalnie jak walka w sejmie
każda ze stron mówi co myśli i mało tu zauważyłam wycieczek personalnych u każdej ze stron...raczej pisane są uogólnienia ...no chyba, że Twoje
* na podstawie obserwacji,własnych przeżyć, zeznań koleżanek, znajomych i rodziny, na dość dużej próbie populacji
Znowu mam zaległości w czytaniu jak ta lala, ale nadrobię... Już teraz wpisuję jednak jedną myśl (może już z resztą była).
Wątek jest dla mnie pasjonujący, ponieważ ma coś wspólnego ze starożytnym sporem o uniwersalia. Wtedy zastanawiano się m.in., czy to co nas otacza jest rzeczywiste, czy to tylko odbicie jakichś idei, czy możemy to poznać, jakie pojęcia do tego stosować. No i oczywiście filozofowie nie mogli się dogadać, ponieważ mieli różne punkty odniesienia i używali różnych pojęć. Tak przynajmniej rozumiem to ja - laik filozoficzny.
Wątek o otwartości w małżeństwie otwiera puszkę Pandory, ponieważ różnimy się w podobny sposób, np. tym, jak pojmujemy sens życia. Czy ma być nam i naszym dzieciom tu i teraz dobrze ("zajęcia dodatkowe") - i to jest priorytetowe? Czy nastawiamy się przede wszystkim na osiągnięcia długoterminowe (konkretnie - życie po śmierci). Czy kierujemy się np. poczuciem misji wobec świata, Boga... Jak ta misja się wyraża- działaniem czy modlitwą, efektami krótkofalowymi czy długofalowymi. Czy służba to dla nas coś uwłaczającego, czy gloryfikującego... Itd. Zadając pytania o zajęcia dodatkowe, poruszamy kwestię priorytetów życiowych, sensu życia. I trudno się dziwić, że każdy trzyma się swojej, głęboko przemyślanej wersji.
Nie mam czasu teraz pisać dłużej i precyzyjniej, za co przepraszam filozofów z zawodu bądź powołania. To tylko taka notka...
Sylwia1974, napisałaś wyraźnie ze ciężkie porody zależą często od podejścia kobiet a takie koszmarne to rzadkość, i było to w kontekście w odpowiedzi na to ze kobiety mogą chcieć odłożyć w czasie kolejna ciąze bo maja bardzo złe wspomnienia. Sama uogólniasz w przykry sposób i zarzucasz to innym.
Niestety ciezkie, traumatyczne porody wciaz maja miejsce. Nadal rodzi sie na plecach, na lozku porodowym. Traumy nie wiazalabym z niewlasciwym nastawieniem kobiety, do glowy by mi to nie przyszlo...
no uogólniam...nie piszę o konkretnych przypadkach, o przypadkach szczególnych...tylko o ogólnym, częstym dość podejściu. Piszę "często", nie "zawsze" Nie zarzucam tu uogólniania nikomu - czytaj proszę ze zrozumieniem...Pewne kwestie tu właśnie uogólniamy...Inną rzeczą są przypadki szczególne, a jeszcze bardziej inną wycieczki personalne i zarzucanie komuś czegoś, czego nie zrobił i nie powiedział
ciężkie porody są w mniejszości (takie obiektywnie ciężkie) - to cały czas podtrzymuję. Subiektywnie dla kogoś odczuwanie bólu może być inne...a panika przed porodem to często kwestia psychiki i trochę duch naszych czasów, że to co naturalne staje się niemożliwe do wytrzymania i trudne do wyobrażenia
i nie napisałam, że większość porodów to porody "lajtowe" ( to już Twój drobny dodatek...drobny, a jednak zmienia zabarwienie mojej wypowiedzi)
mam jedną dobrą znajomą, dla której poród był traumą...i nie był jakiś mega trudny, ale ją przerósł...mdlała podczas porodu, histeryzowała...po czasie sama tak o tym opowiadała i się tego wstydziła...ale to było na wtedy dla niej nie do uniesienia... i wiem, że tak bywa...
ale na takich przykładach nie możemy powiedzieć , że większość porodów to porody trudne i traumatyczne( że nie należą do rzadkości - bo tego słowa użyłaś) poród to poród a nie sielanka...ale trauma i serio trudny poród to rzadkość myślę, że gdyby przeprowadzić tu na forum ankietę - to wyszłoby na moje
...czasem pacjentka jest spanikowana, czasem nie współpracuje z naturą, czasem z lekarzami czasem, czasem, czasem...
aha i napisałam, że ciężkie porody ( w odczuciu rodzącej) zależą od niej - no tak...od jej progu bólu, ale często od strachu, który jest napędzany
każda normalna kobieta nieco strachu przed porodowym bólem ma... ale jeśli jest to strach paraliżujący - to jest to jednostka chorobowa...nie zawsze poparta wcześniejszym bardzo trudnym i traumatycznym porodem
JA na 5 porodów miałam 2 traumatyczne, chociaż po pierwszym naprawdę koszmarnym , robiłam wszystko, żeby się to nie powtórzyło, to jeszcze raz zostałam strasznie potraktowana...
Niestety ciezkie, traumatyczne porody wciaz maja miejsce. Nadal rodzi sie na plecach, na lozku porodowym. Traumy nie wiazalabym z niewlasciwym nastawieniem kobiety, do glowy by mi to nie przyszlo...
a ja byłam świadkiem, że ze stresu kobiecie akcja porodowa się zawiesiła...no oczywiście, że to nie był jej świadomy zamysł...ale wielki stres i lęk przed rodzeniem
JA na 5 porodów miałam 2 traumatyczne, chociaż po pierwszym naprawdę koszmarnym , robiłam wszystko, żeby się to nie powtórzyło, to jeszcze raz zostałam strasznie potraktowana...
bardzo przykre rozumiem, że Twoja trauma wynika z czynników zewnętrznych( tego, jak zostałaś potraktowana), a nie z faktu samego rodzenia?
Ale działania personelu mogą łagodzić stres, a mogą strasznie go nakręcać.
to prawda, mogą... ale bywa, że nakręca je sama rodząca, jej postawa, panika... ja leżałam z tą dziewczyną o której piszę później na sali, chwaliła personel, że tak cierpliwie się z nią obchodził i dopingował "pięknie rodzisz"...gdy ją sparaliżowało... zresztą widziałam jak jeszcze potem przychodziła do niej zatroskana położna ( rodząca była bardzo młodą dziewczyną, młodą i przerażoną)
JA na 5 porodów miałam 2 traumatyczne, chociaż po pierwszym naprawdę koszmarnym , robiłam wszystko, żeby się to nie powtórzyło, to jeszcze raz zostałam strasznie potraktowana...
bardzo przykre rozumiem, że Twoja trauma wynika z czynników zewnętrznych( tego, jak zostałaś potraktowana), a nie z faktu samego rodzenia?
Gdyby nie rodziła, nie zostałaby tak potraktowana.
Co to zreszta dokładnie znaczy, traumatyczny poród? Taki w wyniku którego dziecko jest niepełnosprawne a powikłania ciągną się latami? To czy jakieś doświadczenie jest dla kogoś trauma to również, moim zdaniem, kwestia w dużej mierze subiektywna. Może rzeczywiście jeśli zrobisz ankietę to wyjdzie ze na kobiete która ma za sobą kilka porodów, chamskie odzywki personelu i nieprzyjemna opieka poporodowa nie wpłyną tak jak np na wystraszona pierworodke, może tez trafić na osobę zwyczajnie bardziej wrażliwa, z niższym progiem bólu, może przeżywa bardziej bo będzie samotna matka albo tak jak jedna moja koleżanka wychowywana pod kloszem przez nadopiekuńczą matkę która przez cała ciąże się nad nią trzęsła i podkręcala jej lęki, przez co poród był dla niej okropnym przeżyciem.
Byłam bardzo dobrze psychicznie nastawiona, po dobrej szkole rodzenia, po ćwiczeniach i strasznie potraktowana, drugi raz źle mnie potraktowała położna, która była przeze mnie opłacona... JAk rodzę to już nie potrafię o nic walczyć i wszystko zrobiła inaczej niż się umawiałyśmy i na plecach rodziłam 3 razy... Za pierwszym razem byłam w szoku, bo myślałam, że będzie tak jak w szkole rodzenia mówili, a było jak w mordowni, 2 tygodnie nie mogłam chodzić i do tej pory mam kłopoty po strasznym cięciu i pęknięciu w drugą stronę... Denerwują mnie teksty, że wina kobiety, że zły poród miała...
Komentarz
Teraz jest internet, samoloty, drony..
Nie tak łatwo zerwać kontakt
Dziecko dostanie smartfona i samo sobie namierzy tatusia
Podobnie a inaczej.
Kryzysy bywają różne, różne emocje ludźmi wtedy targają, intymna sfera życia małżeńskiego przecież nie polega na tym, że najpierw zawsze pijemy sobie z dzióbków przy kolacyjce i świecach.
Kiedyś już na tym forum w podobnym kontekście padły słowa, że nie potrzeba rozważać kwestii odkładania poczęcia w chorobie, bo przecież jak ktoś ciężko chory to nie współżyje.
Takie pomysły utwierdzają mnie w zdumiewającej dla mnie obserwacji, że niektórzy naprawdę żyją w jakiejś bajce chyba.
Nie wiem w imię czego mam w sobie stępić wrażliwość.
Jakby mnie mąż nie szanował w innych aspektach np.nieustannie obrażał też bym nie dała rady wspolzyc. No brak partnerstwa miłości i szacunku wyklucza ochotę na seks. A seks bez ochoty to nie dla mnie.
nie pisałam o" w większości lajtowych porodach" ( nie cierpię jak ktoś wciska mi coś czego nie pisałam) ale o tym, że takich traumatycznych i bardzo ciężkich jest stosunkowo niewiele*. To, że można sobie wybrać poród w domu lub szpital ( też często na życzenie) - to wielki plus, to że w wielu szpitalach rodzi się coraz bardziej "po ludzku" ( moja mama musiała mnie ponad 40 lat temu rodzić na leżąco, na wznak...) - to też na plus...bo można wybrać wg własnego uznania, co komu daje komfort...a to, że kobiety teraz z igły robią widły i panikują to też prawda ( tak, są takie co histeryzują - patrz cesarki na życzenie, podyktowane tylko strachem przed bólem - modne w ostatnim czasie )
i sorry, ale z tym stawianiem siebie na piedestale to jakaś nadwrażliwość niektórych czytających
chyba nie czytałaś wszystkich wpisów, tylko odnosisz się do wybiórczych i jeszcze nadinterpretujesz
dyskusja się toczy, są różne podejścia do rozeznawania a takie wbijanie szpil to normalnie jak walka w sejmie
każda ze stron mówi co myśli i mało tu zauważyłam wycieczek personalnych u każdej ze stron...raczej pisane są uogólnienia ...no chyba, że Twoje
* na podstawie obserwacji,własnych przeżyć, zeznań koleżanek, znajomych i rodziny, na dość dużej próbie populacji
Wątek jest dla mnie pasjonujący, ponieważ ma coś wspólnego ze starożytnym sporem o uniwersalia. Wtedy zastanawiano się m.in., czy to co nas otacza jest rzeczywiste, czy to tylko odbicie jakichś idei, czy możemy to poznać, jakie pojęcia do tego stosować. No i oczywiście filozofowie nie mogli się dogadać, ponieważ mieli różne punkty odniesienia i używali różnych pojęć. Tak przynajmniej rozumiem to ja - laik filozoficzny.
Wątek o otwartości w małżeństwie otwiera puszkę Pandory, ponieważ różnimy się w podobny sposób, np. tym, jak pojmujemy sens życia. Czy ma być nam i naszym dzieciom tu i teraz dobrze ("zajęcia dodatkowe") - i to jest priorytetowe? Czy nastawiamy się przede wszystkim na osiągnięcia długoterminowe (konkretnie - życie po śmierci). Czy kierujemy się np. poczuciem misji wobec świata, Boga... Jak ta misja się wyraża- działaniem czy modlitwą, efektami krótkofalowymi czy długofalowymi. Czy służba to dla nas coś uwłaczającego, czy gloryfikującego... Itd.
Zadając pytania o zajęcia dodatkowe, poruszamy kwestię priorytetów życiowych, sensu życia. I trudno się dziwić, że każdy trzyma się swojej, głęboko przemyślanej wersji.
Nie mam czasu teraz pisać dłużej i precyzyjniej, za co przepraszam filozofów z zawodu bądź powołania. To tylko taka notka...
no uogólniam...nie piszę o konkretnych przypadkach, o przypadkach szczególnych...tylko o ogólnym, częstym dość podejściu.
Piszę "często", nie "zawsze"
Nie zarzucam tu uogólniania nikomu - czytaj proszę ze zrozumieniem...Pewne kwestie tu właśnie uogólniamy...Inną rzeczą są przypadki szczególne, a jeszcze bardziej inną wycieczki personalne i zarzucanie komuś czegoś, czego nie zrobił i nie powiedział
ciężkie porody są w mniejszości (takie obiektywnie ciężkie) - to cały czas podtrzymuję. Subiektywnie dla kogoś odczuwanie bólu może być inne...a panika przed porodem to często kwestia psychiki i trochę duch naszych czasów, że to co naturalne staje się niemożliwe do wytrzymania i trudne do wyobrażenia
i nie napisałam, że większość porodów to porody "lajtowe" ( to już Twój drobny dodatek...drobny, a jednak zmienia zabarwienie mojej wypowiedzi)
mam jedną dobrą znajomą, dla której poród był traumą...i nie był jakiś mega trudny, ale ją przerósł...mdlała podczas porodu, histeryzowała...po czasie sama tak o tym opowiadała i się tego wstydziła...ale to było na wtedy dla niej nie do uniesienia...
i wiem, że tak bywa...
ale na takich przykładach nie możemy powiedzieć , że większość porodów to porody trudne i traumatyczne( że nie należą do rzadkości - bo tego słowa użyłaś)
poród to poród a nie sielanka...ale trauma i serio trudny poród to rzadkość
myślę, że gdyby przeprowadzić tu na forum ankietę - to wyszłoby na moje
...czasem pacjentka jest spanikowana, czasem nie współpracuje z naturą, czasem z lekarzami czasem, czasem, czasem...
każda normalna kobieta nieco strachu przed porodowym bólem ma...
ale jeśli jest to strach paraliżujący - to jest to jednostka chorobowa...nie zawsze poparta wcześniejszym bardzo trudnym i traumatycznym porodem
rozumiem, że Twoja trauma wynika z czynników zewnętrznych( tego, jak zostałaś potraktowana), a nie z faktu samego rodzenia?
ale bywa, że nakręca je sama rodząca, jej postawa, panika...
ja leżałam z tą dziewczyną o której piszę później na sali, chwaliła personel, że tak cierpliwie się z nią obchodził i dopingował "pięknie rodzisz"...gdy ją sparaliżowało...
zresztą widziałam jak jeszcze potem przychodziła do niej zatroskana położna ( rodząca była bardzo młodą dziewczyną, młodą i przerażoną)