Witaj, nieznajomy!

Wygląda na to, że jesteś tutaj nowy. Jeśli chcesz wziąć udział, należy kliknąć jeden z tych przycisków!

Zabieranie dzieci

1456810

Komentarz

  • Nie chodziło tylko o jednego klapsa
  • Aleź oczywiście najlepiej zasugerować, źe u B.była taka cięźka patologia, źe trzeba było dzieci siłą do dd zabierać....

  • Nie wkładaj mi w palce słów, które nie pochodzą ode mnie @Barbasia.
    Niczego nie zasugerowałam, powiedziałam konkret: nie chodziło tylko o klapsa. [bo o tym klapsie było wcześniej]. Tylko tyle i aż tyle.
    Odpowiadam tylko za własne słowa, nie odpowiadam i nie mam wpływu za cudze interpertacje
  • Napisałam o co mi chodzi w sensie pomocy konkretnej. I w kwestii pozytywnej i negatywnej. I jak rozumiem pomoc takim dzieciom też pisałam.
    Kilka razy o tym pisałam.
    Poza tym myślę że oddolne inicjatywy, mają większe rozeznanie w sytuacji i większe możliwości indywidualnego podejścia do potrzebującego. Tak samo jak i prywatne osoby.
    Wmawia im się tymczasem że nie powinny pomagać bo nie potrafią, bo nie są specjalistami w tej dziedzinie i zaszkodzić jedynie mogą.
    patrząc na przykład państwa B jak już jesteśmy przy tym można powiedzieć że nie należy wierzyć opiniom specjalistów, włączając w to opiekę społeczną, bo w każdej rodzinie można doszukać się elementów patologii.
    Sąd na pewno w papierach miał bardzo negatywne opinie specjalistów a ile w nich było prawdy to już sprawa nieistotna...
  • edytowano kwietnia 2015
    Proszę, używajmy właściwego nazewnictwa. Nie ma w Polsce opieki społecznej tylko pomoc, od ćwierćwiecza już. Za słowami idą też ich znaczenia, dlatego to ważne.
    To trochę tak jakby mówić milicja zamiast policja.
  • @malagala - wróżę Ci karierę w zawodzie prawnika, ale w USA, bo w Polsce tak to nie funkcjonuje ;) chodzi mi o łapanie za słówka.

    A jeśli ktoś - z jakichś powodów - boi węszących smród dymu, to niech nie pali. Proste :)
  • edytowano kwietnia 2015
    @Kociara, bardzo dobrze to ujęłaś:) Niestety wiele osób nie ma pojęcia o problemie.
    Jeżeli chodzi o wolontariat to brzmi świetnie, ale w praktyce wszyscy muszą z czegoś żyć. Mało kto może się w pełni zaangażować, a robota na pół gwizdka nie ma sensu. Wolontariusze jednego dnia są, drugiego ich nie ma.
    U nas wolontariusze to przede wszystkim studenci, fajni ludzie ale zmienia się sytuacja życiowa i odchodzą. Rotacja jest więc ogromna.
    Kontaktują się z nami różne fundacje, osoby odpowiedzialne, w pełni zaangażowane też dostają wynagrodzenie!
  • @Ergo to akurat było na półserio :)
  • Do policji nic nie mam. Dzisiaj mnie a właściwie nas wyratowała z opresji. Całe szczęście , że taka formacja istnieje.
  • Do tego dochodzi jeszcze kwestia reprezentacji prawnej dziecka , że tak nieśmiało zauważę.
  • @malagala - moje też, oczywiście jeśli JUŻ nie jesteś prawnikiem ;)
  • edytowano kwietnia 2015
    Ale wy nie widzicie jednego: organizacje charytatywne nie sa w stanie działać w pełni na polu pomagania innym, ponieważ na tym polu jest państwowa pomoc społeczna.
    Poza tym nie wiem o jaki wolontariat wam chodzi? Wy w ogóle jesteście w stanie myśleć poza systemowo?
    U nas w gminie powstały świetlice środowiskowe dla dzieci i młodzieży i dzieci które platały się całymi dniami po ulicach z braku laku zaczęły do tych świetlic i klubów przychodzić. Gmina je sponsorowała w mieście i w przynależnych wsiach. Komórka która tym zawiadowała to nie był Mopr tylko Gminna komisja do spraw rozwiązywania problemów alkoholowych. Do mojej akurat przychodzili głównie chłopcy ok 13-16 letni, za nimi przywlokły się dziewczyny, bywały też dzieci od 3-10 lat. Programu świetlic nie było żadnego, sama musiałam znaleźć sposób żeby zorganizować czas tym dzieciakom. Często te dzieci siedziały w świetlicy od 14:00 do 21:00, nie jedząc nic, nie mając gdzie wracać, więc zaczęliśmy się uczyć gotować razem i gotowaliśmy zupę najczęściej jakąś. Oczywiście dzisiaj pewnie by to nie przeszło, bo to nie była stołówka, tylko akurat nikt o to nie dbał, bo to były dzieci z dość głębokiej patologii i nikt w domu się nie interesował czy one jadły cokolwiek, czy są zdrowe, chore, odpowiednio do pogody ubrane, pewnie też nikt nie interesował się gdzie są i co robią. I wiele tych dzieciaków jakoś stanęło na nogi, bynajmniej nie dlatego że zmienili środowisko.
    Po drugie po raz kolejny piszę że istnieją takie sytuacje że dzieci należy od rodziców oddzielić dla ich bezpieczeństwa.
    Tylko naprawdę tu wystarcza policja i sąd i żadna pomoc społeczna nie jest tu potrzebna.
    I kurczę chyba trzeba być idiotą żeby nie odróżnić złośliwości sąsiadów od prawdziwej patologii. No chyba że przepisy stanowią że klaps to przemoc, a bieda i wielodzietność to części składowe patologii.
    Może w środowiskach wielkich miast sprawy sa niewidoczne i nikt nie wie co się dzieje u kogoś. Ale w miastach takich jak ja mieszkałam to wszyscy wiedzą kto pije, kto opiekuje się dziećmi, u kogo są libacje i nie trzeba specjalistów żeby wiedzieć kto jest po prostu tylko niezaradny i biedny.

    I zjeżdżam wam z wątka. za dużo mi czasu zabiera...
  • edytowano kwietnia 2015
    w związku z powyższym wpisem Odrobinki,
    do Juki:

    na tacę jednak ludzie coś tam dają

  • @prowincjuszka :
    Do policji nic nie mam. Dzisiaj mnie a właściwie nas wyratowała z opresji. Całe szczęście , że taka formacja istnieje.



    Gdybyś była wychowana w domu, w którym posiniaczone od bicia dzieci to norma lub gdybyś była molestowana przez pijanych koleżków tatusia a ten tatuś i mamusia mieliby to gdzieś, gdybyś była na co dzień niszczona psychicznie, wyzywana i uważana w domu rodzinnym za śmiecia - to dziś byś pisała: "do MOPS-u nic nie mam. Wyratowali mnie z opresji i wyciągnęli z bagna. Całe szczęście, że taka formacja istnieje".

    Punkt widzenia zależy od punktu siedzenia.

  • Punkt widzenia zależy od punktu siedzenia.

    szczególnie pracowników mopsu,
    a do załatwienia powyższego wystarcza policja i sąd
  • szczególnie pracowników mopsu,
    a do załatwienia powyższego wystarcza policja i sąd




    Naiwny człowieku ...

  • Dwie historie:
    Polska: dziecko bite do nieprzytomności przez konkubenta matki. Na płacz nikt nie reaguje, więc dzieje się to miesiącami. Ma połamane wszystkie możliwe kości. Sprawa wychodzi właściwe przez przypadek, a właściwie przez nadgorliwą pediatrę, która "uparła" się dziecko zaszczepić i nie mogła go "znaleźć". To dziecko poznaję w szpitalu, gdzie leżę ze swoją małą. Przez wiele tygodni. Dziecka przez ten czas nie odwiedza nikt. Matka też nie.
    Szwecja: pewna kobieta, Polka wychowująca małe dziecko, musi nagle gdzieś wyjść. Dziecko zostawia pod opieką sąsiadki, Szwedki, z którą zna się dość dobrze. Umawiają się na konkretna godzinę "odbioru", matka spóźnia się 7 minut. Sąsiadka uśmiecha się, nie wypomina spóźnienia, oddaje dziecko i z tym samym miłym uśmiechem mówi, że była zmuszona powiadomić odpowiednie służby. Służby zjawiają się natychmiast. Nie zabierają wprawdzie dziecka, ale matka od tego czasu jest pod specjalną kontrolą. Służby dziękują sąsiadce za właściwą, obywatelską postawę. Sąsiadka dalej kłania się matce i się do niej uśmiecha. Nie rozumie, dlaczego matka uśmiechu nie odwzajemnia.
    Wnioski: banalne - każda przesada prowadzi do dramatu.
  • IdaIda
    edytowano kwietnia 2015
    Szwecja: pewna kobieta, Polka wychowująca małe dziecko, musi nagle gdzieś wyjść. Dziecko zostawia pod opieką sąsiadki, Szwedki, z którą zna się dość dobrze. Umawiają się na konkretna godzinę "odbioru", matka spóźnia się 7 minut. Sąsiadka uśmiecha się, nie wypomina spóźnienia, oddaje dziecko i z tym samym miłym uśmiechem mówi, że była zmuszona powiadomić odpowiednie służby. Służby zjawiają się natychmiast. Nie zabierają wprawdzie dziecka, ale matka od tego czasu jest pod specjalną kontrolą. Służby dziękują sąsiadce za właściwą, obywatelską postawę. Sąsiadka dalej kłania się matce i się do niej uśmiecha. Nie rozumie, dlaczego matka uśmiechu nie odwzajemnia.


    Jak znam życie, to nie było 7 minut , tylko pewnie godzinka lub więcej, rodzice w takich przypadkach nieraz koloryzują, to po pierwsze.
    A po drugie - sąsiadka zawiadomiła służby, bo pewnie musiała gdzieś wyjść a matka dziecka nie dała znać, spóźniała się, więc w takim przypadku dzieckiem musi zająć się barnevernet. Od tego oni są.

  • edytowano kwietnia 2015
    Naiwny człowieku ...

    wymaga to jednak wyjaśnienia;

    jak już pisałem powyżej mops ma mniej informatorów o sytuacjach wymagających interwencji, niż policja
  • edytowano kwietnia 2015
    Ida, do Gopsu w mojej gminie też nic nie mam. Są tam bardzo miłe panie a jedna z nich to moja sąsiadka. Potrafią odróżnić patologię od niepatologii. Chodzi o przekręty i nadużycia w całej Polsce bo komuś się coś wydawało, bo ktoś chciał awansować, bo kogoś naciskają itd. Czy też chcą być bardziej europejscy i nowocześni niż Szwecja i Norwegia. A ludzie też potrafią być wredni wystarczy, że dziecko po nocy płacze bo ma kolkę albo rosną zęby.
    Wczoraj miałam nieciekawe przeżycie bo byłam w pobliskim mieście,i kilku meneli podpitych ubzdurało sobie, że ukradłam dziecko. Właściwie to jeden facet bo jego kolesie od wódki się zmyli. Próbował mi odebrać synka. Naprawdę gdyby akurat nie podjechał mój mąż i nie przyjechała by policja to nie wiem co by było, może by mi wyrwał wózek albo dzieciaka, bo pan taki czujny chciał być. facet straszył nas użyciem broni ( to że jej chyba nie miał to nic nie znaczy bo skąd mam wiedzieć czy nie wyciągnie nielegalnego gnata zza pazuchy albo noża a był za blisko ( ewidentnie dążył do pobicia mojego męża, albo gazu. ja nie mam broni żadnej no i co wtedy? A nawet nie wiem czy wolno mi użyć gazu ( gdybym miała) skoro jeszcze nikt do mnie nie strzelił. Do tego durnego miasta więcej nie pójdę z dzieckiem bez psa. Nie ma głupich. I nie obchodzi mnie, że ktoś poczuje dyskomfort na jej widok. Nawiedzeni ludzie są gorsi od Putina.
  • Eluniu na rubieżach Dolnego Śląska, już prawie na granicy z Wielkopolską.
  • edytowano kwietnia 2015
    Gdybyś była wychowana w domu, w którym posiniaczone od bicia dzieci to norma lub gdybyś była molestowana przez pijanych koleżków tatusia a ten tatuś i mamusia mieliby to gdzieś, gdybyś była na co dzień niszczona psychicznie, wyzywana i uważana w domu rodzinnym za śmiecia - to dziś byś pisała: "do MOPS-u nic nie mam. Wyratowali mnie z opresji i wyciągnęli z bagna. Całe szczęście, że taka formacja istnieje".

    Ale nie byłam, za to byłam obrażana przez nauczycielki, a potem przez teściów, i ich znajomych którzy są dobrymi ludźmi tylko orędownikami modelu 2 + co najwyżej 2, właśnie dlatego, że moi rodzice mieli nas dużo. I wiecznie podejrzewano nas o patologię, choć mój tato nie chlał tylko pracował na 2 etatach a mama jak straciła pracę malowała obrazy. Bo się zakład rozleciał a właściwie został bezsensownie zlikwidowany jak wiele innych w tym czasie. To były dzieła, zresztą farby olejne i płotna, ramy też kosztowały a mama dostawała za to grosze. Warunki jednak lokalowe były niewygodne bo mieszkałam z rodzeństwem w jednym pokoju, rodzice pisali ciągle o przydział osobnego mieszkania, o lokal do remontu, ale nie mieli wtyków. Mimo wszystko głodny ani brudny nikt nie chodził. I co jak przychodziły koleżanki to co myślały?
    Bo w Polsce jest taki schemat dużo dzieci to patologia. Bo wiadomo, nie ma bogactwa. Nikt nie dopatruje się za to patologii w tzw. porządnych rodzinach, z wykształceniem stanowiskami, z 1 czy 2 dzieci gdzie też bywa nadużywanie alkoholu,zdrady, patchworki, molestowanie ( ależ to taka wolność i edukacja seksualna :P) , bicie, nękanie, zastraszanie i toksyczność.

  • @prowincjuszka :

    Ale nie byłam, za to byłam obrażana przez nauczycielki, a potem przez teściów, i ich znajomych którzy są dobrymi ludźmi tylko orędownikami modelu 2 + co najwyżej 2, właśnie dlatego, że moi rodzice mieli nas dużo. I wiecznie podejrzewano nas o patologię, choć mój tato nie pił tylko pracował na 2 etatach a mama jak straciła pracę malowała obrazy.


    No widzisz, a w tej "strasznej Skandynawii" nauczyciel za obrażenie ucznia wyleciałby z pracy albo pojechano by mu po pensji. Znam przypadek, że na kursie językowym dla dorosłych obcokrajowców nauczyciel Norweg powiedział coś niemiłego na temat Polaków. Na tym kursie były Polki, zgłosiły zajście w dyrekcji, zrobiła się z tego poważna sprawa a nauczyciel został ukarany .... redukcją pensji i to tuż przed emeryturą.

    Choć mobbing zdarza się tutaj (ale polega raczej na ignorowaniu mobbowanego) to ogólnie nie ma społecznego przyzwolenia na obrażanie innych ludzi, w szkołach prowadzone są intensywnie zajęcia antymobbingowe i rezultaty widać. Dzieci się szanują wzajemnie. Mój syn nie wie co to drwiny i złośliwości, nigdy tego nie doświadczył i sam też nie praktykował. Mnie się to podoba, bo dzięki temu dzieci są długo dziećmi, nie są cyniczne, nie są ordynarne, nie mają złych zachowań ze świata dorosłych, długo są takie dziecięce i niewinne.

    Wszelki mobbing jest w Norwegii zwalczany gdzie tylko się da, ponieważ był on (i nieraz jeszcze jest - częściej wśród dorosłych) poważnym problemem tego społeczeństwa. Zastosowano rozwiązania prawne i problem zmniejszył się.


  • Ida, może napisz za co konkretnie w Skandynawii zabierają dzieci i jaką pomoc od państwa otrzymują rodzice w tym wielodzietni. Czy sama wielodzietność predysponuje rodzinę do uznania za patologiczną ?
    Bo u nas wydaje mi sie, że wszystko zależy od osobistego poglądu danego urzędnika.
    Jeden uzna , że patologiczna ,matka odzywa sie do niemowlaka cyt. zamknij mordę" , inna, że ciuszki nie są prane w mocno pachnącym proszku, a jeszcze inna, że liczba dzieci u jakiegoś małżeństwa przekracza 3.
  • Jak znam życie, to nie było 7 minut , tylko pewnie godzinka lub więcej, rodzice w takich przypadkach nieraz koloryzują, to po pierwsze.
    A po drugie - sąsiadka zawiadomiła służby, bo pewnie musiała gdzieś wyjść a matka dziecka nie dała znać, spóźniała się, więc w takim przypadku dzieckiem musi zająć się barnevernet. Od tego oni są.


    I ty masz tylko problem z tym że sąsiadka zadzwoniła do barnevernet i przyjechali się zająć dzieckiem?
    Po co ta szczególna obserwacja, skoro matka się po prostu spóźniła?
    To mnie przede wszystkim oburzyło w tej informacji.
    Jak miałam podobną sytuację to nie dzwoniłam do pomocy społecznej tylko poszłam do drugiej sąsiadki, albo brałam dziecko ze sobą na spacer czy zakupy. Nie wiem jak sąsiadka w Szwecji ale biorąc dziecko pod opiekę biorę pod uwagę że jego rodzice mogą się spóźnić dużo dłużej niż godzinę.

    a w drugiej sprawie Dilmahh bicie dziecka nie wyszło na jaw mimo istnienia pomocy społecznej. Nikt nie jest w stanie dotrzeć wszędzie i rozszerzanie przepisów temu nie pomoże, no chyba że mamy być całkowicie inwigilowanym społeczeństwem, przynajmniej wszyscy ci co maja dzieci, tak na wszelki wypadek.
  • IdaIda
    edytowano kwietnia 2015
    @Odrobinka :

    Po co ta szczególna obserwacja, skoro matka się po prostu spóźniła?



    Widocznie coś było w rodzinie nie tak, dlatego obserwowali. Zawsze są jakieś podstawy. Odrobinka, uwierz mi - rodzice , którzy mają na głowie barnevernet zwykle nie podają do mediów całej prawdy i tylko prawdy. Za mało mamy danych w tej opowiastce, żeby wysuwać wnioski. Parę razy też się tak nabrałam. Teraz już nie wierzę bezkrytycznie we wszystko to o czym mówią rodzice, chociaż nie jest też tak, że im całkiem nie wierzę, bo pomyłki niestety też zdarzały się w tym systemie.

    W Polsce media, zwłaszcza prawicowe, żyły długi czas dramatem Nikolki, która uciekła dzięki Rutkowskiemu. Ogólnie fajnie, że uciekła. I że jest w Polsce. Uważam, że dzieci emigranckie, nawet jeśli są odebrane przez barnevernet, powinny trafiać z powrotem do ojczyzny i tam sądy rodzinne powinny orzekać o ich losie. Zwłaszcza, ze te dzieci nie mają norweskiego obywatelstwa. Ale uwierz mi - ta dziewczynka nie została zabrana za to, że "była smutna w szkole i płakała, bo babcia w szpitalu" (na marginesie - nieraz widziałam tu zaryczane dzieci). Gdybyś wiedziała to co ja dowiedziałam się z dokumentów sprawy (a matka nie zaprzeczyła) to sama odebrałabyś to dziecko. Dokumenty były dostępne przez jakiś czas w internecie, za zgodą matki zresztą. To ona ujawniła je dziennikarce, chociaż barnevernet NIGDY TEGO NIE ROBI! ze względu na troskę o dobre imię dziecka. Dlatego oni często są atakowani ale się nie bronią, obowiązuje ich tajemnica służbowa, takie są zasady. Ja nie napiszę co się tam stało i dlaczego dziewczynkę zabrali (po ponad roku intensywnej pracy z tą rodziną i wspieraniu ich środkami finansowymi z przeznaczeniem dla dziecka oczywiście), nie napiszę, żeby nie rozpowszechniać bolesnych dla tego dziecka informacji bo to niczemu dobremu nie służy.

  • No właśnie @Ida zawsze są jakieś podstawy.
    Nie da się być idealnym rodzicem.
    I w sumie to nawet nie chcę być idealnym rodzicem bo to by była duża doza nieprawdy i sztuczne u mnie.
    Uważam że wiele osób miewa nieodpowiedzialne zachowania.
    Poza tym dokumenty swoje a prawda swoje vide sprawa państwa B.
    Napisać można wszystko.

  • edytowano kwietnia 2015
    Rany kiedyś się spóźniłam po syna do przedszkola tj. przyszłam ostatnia przed zamknięciem, bo zatrzymano mnie w pracy, i musiałam zrobić parę rzeczy więcej bo tak, nie chciałam wylecieć z roboty, po za tym nie zdążyłam na tramwaj, czekałam na następny. Afera była jakbym gdzie tankowała jabol na ławce w parku i spóźniła sie o tydzień. Na szczęście nikt nie powiadomił jeszcze wtedy sądu rodzinnego. Tylko synek płakał, bo pani co musiała z nim zostać ( nie jego wychowawczyni) była wkurzona i krzyczała na niego, była niemiła co D. pamięta do tej pory.
  • IdaIda
    edytowano kwietnia 2015
    Nie wiem jak sąsiadka w Szwecji ale biorąc dziecko pod opiekę biorę pod uwagę że jego rodzice mogą się spóźnić dużo dłużej niż godzinę.


    Jak to mówią: są ludzie i parapety. Trafiła na ten drugi wariant.

    Moją sąsiadką jest pedagog barnevernet. Nasi synowie przyjaźnią się, od lat bawią się razem codziennie, razem chodzą do szkoły albo ona ich podwozi (w zimie, jak jest mróz). Ogólnie są jak przybrane rodzeństwo. Nieraz zostawiałam jej pod opieką moje dziecko a ona mnie zostawiała swoje (jak np. chce zrobić zakupy i nie chce synkowi psuć zabawy). Niedawno zdarzyło się, że musiałam być w Polsce przez wiele tygodni. Mąż został sam z naszym synkiem. I właśnie wspomniana sąsiadka nam wtedy pomogła - odbierała naszego Małego ze szkoły, karmiła go (narobiłam bigosu, pierogów, itp. więc mu odgrzewała), synek u nich odrabiał lekcje. Mój mąż ma różny czas pracy - czasami po prostu musi długo zostać np. w Oslo (daleko od nas) i wracał nieraz późnym wieczorem. Czasami myślał, że wróci na czwartą po południu a wracał o siódmej wieczorem. Myślisz, że ktokolwiek został wezwany z tego powodu?

    Ludzie są różni po prostu.
    A ogół Skandynawów to nie jacyś kosmici, tylko normalni i zdroworozsądkowi ludzie. Jak wszędzie.

  • @Aga85
    "Jeżeli chodzi o wolontariat to brzmi świetnie, ale w praktyce wszyscy muszą z czegoś żyć. Mało kto może się w pełni zaangażować, a robota na pół gwizdka nie ma sensu. Wolontariusze jednego dnia są, drugiego ich nie ma.
    U nas wolontariusze to przede wszystkim studenci, fajni ludzie ale zmienia się sytuacja życiowa i odchodzą. Rotacja jest więc ogromna."

    Ja działam w organizacji (konkretnie w hospicjum), która składa się w 100% z wolontariuszy - jest wśród nich lekarz, pielęgniarki, księża i ludzie wielu innych zawodów. I jakoś to działa, powiedziałabym nawet, że bardzo dobrze, chociaż wiadomo - nikomu łatwo nie jest. I nie są to tylko studenci (tych jest w sumie niewielu) - również osoby na emeryturze albo takie, które obecnie nie mają pracy na etat i małych dzieci. A także osoby, które pracują na etat i mają dzieci w wieku szkolnym, ale są w stanie np. jedno popołudnie w tygodniu poświęcić na to, żeby komuś pomóc.

    Jest to żywy przykład na to, że wolontariat w praktyce może zdać egzamin przy konkretnej pomocy osobom potrzebującym. Chociaż oczywiście wolontariuszy jest ciągle mało, a chorych, którzy potrzebują naszej opieki, przybywa.

    Uważam, że brak wynagrodzenia za działalność tego typu bywa nieraz kluczowy! Po prostu inne podejście jest wtedy, kiedy idę do pracy i zarabiam w ten sposób na życie, a inne, kiedy idę, bo mogę i chcę pomóc. Nie wyklucza to oczywiście tego, że jest wiele wspaniałych osób, które wkładają w swoją pracę serce i rzeczywiście służą w ten sposób innym - ale śmiem twierdzić, z obserwacji, że jest to wtedy dużo trudniejsze, łatwiej o wypalenie zawodowe, zobojętnienie itp.

    Istotne jest też to, jak funkcjonuje cała organizacja, jak traktowani są wolontariusze. Bo często jest w ten sposób, że wolontariusze, choć oczywiście bardzo mile widziani, stanowią w danej organizacji element dodatkowy - zrobią coś dobrego, staną z puszką, wezmą udział w jakiejś akcji - ale nie decydują o niczym albo o niewielu sprawach. Tymczasem poczucie odpowiedzialności za daną organizację, stowarzyszenie, za to, jak funkcjonuje, jest czymś, co budzi większe zaangażowanie i "trzyma" w danym miejscu.

    To tak trochę na marginesie całej dyskusji, ale chciałabym, żeby to był jakiś głos, mówiący o tym, że oddolne, wolontaryjne inicjatywy mające na celu pomoc innym naprawdę mają sens i mogą pomóc często dużo więcej, niż to, co państwowe (np. opieka społeczna).
Aby napisać komentarz, musisz się zalogować lub zarejestrować.