@DaddyPig problem w tym, że oboje mogą nie być gotowi, żeby być rodzicami. Przecież w sytuacjach znęcania się nad dziećmi często jest tak, jeden rodzic się znęca, a drugi przyzwala.
Tak, ale na start trzeba mieć pouporzadkowywane sprawy z samym sobą, jak radzić sobie z emocjami, jak reagować w trudnych sytuacjach, jak się zachowywać w interakcji z inną osobą, jak budować relacje. No i jakiś "normalny" wzorzec, jak zajmować się dziećmi, że bicie pasem to nie jest metoda.
My często oceniamy innych przez pryzmat własnej osoby i własnych doświadczeń. I nam się wydaje, że coś jest normalne i oczywiste, że wszyscy tak mają.
Że np. bluzgi, obrażanie, kłótnia od razu przy próbie dyskusji nie są dopuszczalne, dla nas standardem jest normalna rozmowa. Ale dla kogoś, kto nie doświadczał normalnej rozmowy, taki styl komunikacji może być jedyny jaki zna.
Jak ja się zdenerwuję, to nie rzucam przedmiotami kopiąc drzwi i wrzeszcząc na wszystkich. Bo nauczono mnie inaczej radzić sobie z z emocjami. Jak ktoś mi niechcący boleśnie nadepnie na palec, to nie wpadam od razu w agresję, wyzywając sprawcę, nawet jak przeprosi. Bo nauczono mnie inaczej. Ale nie wszystkich nauczono. Nie wszystkich uczono czegokolwiek. Sami się nauczyli, podpatrując zachowania dorosłych.
@Chaber zgoda Ja mam tylko jeden wątpliwość Czy faktycznie brak podstawowoej dojrzalosci, o ktorej piszesz, koreluje w jakikolwiek sposób z chęcią posiadania dzieci
Bo mam jednak wrażenie, może mylne, że to nie jest tak, że jakiś człowiek nie umie dojrzale reagować w sytuacji konfliktu i stwierdza "o, nie będę mieć dzieci, bo nie podolam"
Dojrzałość kojarzy się z pewnym standardem, do którego wszyscy dojdą, jedni wcześniej, inni później. Mi chodzi bardziej o coś innego. Że nie wszyscy startują z prawidłowego poziomu wyjściowego.
To tak, jak z uprawą pomidorów. Jest nasionko, kiełkuje, jest roślinka, rośnie, ma glebę, wodę, słoneczko, minerały. Rozwija się, jest silna, pełna wigoru. Potem są kwiaty, owoce.
I jest roślinka, które rosła w niedoborze światła i minerałów. Roślinka jest słaba, wiotka, wyciągnięta, wykrzywiona. Nikt jej nie nauczył pić wody z deszczu, więc pije z kałuż. Sama ledwo się trzyma. Ale słyszy wokół: "ale z ciebie bezkidka, egoistka, Kaśka młodsza od ciebie i ma już 2 owoce". No i pojawiają się małe pomidorki. Roślinka albo da radę, albo nie da rady, albo nie będzie chcieć dać rady.
Nie wszystkie roślinki muszą być idealne. Jedne są bardziej silne, inne mniej. Ale są też roślinki tak słabe, że najpierw muszą się wzmocnić minerałami, nauczyć pić wodę z deszczu,wyprostować łodyżki. I dopiero myśleć o owocach. A często nie widać tego na zewnątrz i nasze słowa mogą popchnąć kogoś w coś, do czego teraz nie jest zdolny.
Czytałam wypowiedzi ludzi, zdarzyło mi się rozmawiać a bardziej przysłuchiwać na ten temat i główne powody dlaczego ludzie nie chcą miec dzieci, których poznałam bądź czytałam wypowiedzi były takie, że nie mają wystarczających środków finansowych, nie czują potrzeby, nie lubią dzieci, chociaż ogolnie to skomplikowane.
Dojrzałość kojarzy się z pewnym standardem, do którego wszyscy dojdą, jedni wcześniej, inni później. Mi chodzi bardziej o coś innego. Że nie wszyscy startują z prawidłowego poziomu wyjściowego.
To tak, jak z uprawą pomidorów. Jest nasionko, kiełkuje, jest roślinka, rośnie, ma glebę, wodę, słoneczko, minerały. Rozwija się, jest silna, pełna wigoru. Potem są kwiaty, owoce.
I jest roślinka, które rosła w niedoborze światła i minerałów. Roślinka jest słaba, wiotka, wyciągnięta, wykrzywiona. Nikt jej nie nauczył pić wody z deszczu, więc pije z kałuż. Sama ledwo się trzyma. Ale słyszy wokół: "ale z ciebie bezkidka, egoistka, Kaśka młodsza od ciebie i ma już 2 owoce". No i pojawiają się małe pomidorki. Roślinka albo da radę, albo nie da rady, albo nie będzie chcieć dać rady.
Nie wszystkie roślinki muszą być idealne. Jedne są bardziej silne, inne mniej. Ale są też roślinki tak słabe, że najpierw muszą się wzmocnić minerałami, nauczyć pić wodę z deszczu,wyprostować łodyżki. I dopiero myśleć o owocach. A często nie widać tego na zewnątrz i nasze słowa mogą popchnąć kogoś w coś, do czego teraz nie jest zdolny.
Ale problem z niedojrzalsocia jest taki, że zasadniczo osoba niedojrzała nie jest jej świadoma.
Ludzie, którzy NIE DECYDUJĄ się na dzieci z powodu własnej niedojrzałości to jakiś margines
Osoba niedojrzała może np chcieć mieć dzieci, bo to czyni ja w jakimś sensie częścią elity. Bo ciotka zapytała. Bo ciotka nie zapytała. Nie przewidzisz. W przypadku takiej niedorozwiniętej osobiwosci, o której piszesz, jakieś pytania siódmej wody po kisielu, raczej nie wyglądają jak języczkiem u wagi
Bo presja na dzieci jest. Mniejsza niż kiedyś, ale jest i to jest problem. Sama napisałaś:
"Mi takie osoby przeszkadzają bo wydaje mi się że uchylają się wobec obowiązku wobec starzejącego się społeczeństwa."
Głosząc takie poglądy też wywierasz presję na bezdzietnych, bo oni nie chcą uchodzić za aspołecznych egoistów. Niby nie duża presja, ale tu taka, tam inna, i to się sumuje.
@M_Monia Masz prawo miec swoje zdanie, ale są ludzie, których takie opinie dotykają. Jak ktoś nie chce mieć dzieci, to nie musi, to nie jest obowiązek.
Od czasu wprowadzenia 500+ to każdy wielodzietny z automatu stał się nieodpowiedzialnym dzieciorobem. Wcześniej słyszeliśmy komentarze "jaka fajna rodzinka", "musi być u was wesoło", a potem od tych samych ludzi "to teraz już nie musisz pracować" "masz tyle dzieci, to cię stać". Więc moim zdaniem to nie presja przeciw nieodpowiedzialnemu płodzeniu, tylko zwykła zawiść, dolary w oczach, które zasłaniają rzeczywistość.
A presja na dzieci silnych jednostek nie dotknie, mają to w nosie. Dotknie słabych, tych co sami ledwo na nogach stoją i mają mnóstwo nierozwiązanych spraw, i może im się wydawać, że dziecko to dobry pomysł. I gdyby nie podszepty ciotki, może by nie brali tej opcji pod uwagę, ale słyszą to tu, to tam i to kiełkuje.
Bo presja na dzieci jest. Mniejsza niż kiedyś, ale jest i to jest problem. Sama napisałaś:
"Mi takie osoby przeszkadzają bo wydaje mi się że uchylają się wobec obowiązku wobec starzejącego się społeczeństwa."
Głosząc takie poglądy też wywierasz presję na bezdzietnych, bo oni nie chcą uchodzić za aspołecznych egoistów. Niby nie duża presja, ale tu taka, tam inna, i to się sumuje.
Wielu przypadkach brak dzieci jest efektem zwykłego konformizmu i konsumpcjonizmu. Nie ma co dorabiać szczytnych idei do prozaicznych i niskich motywów.
Tak czy tak, najwyżej będą żałować na starosc, albo wręcz przeciwnie, będą z tego powodu zadowoleni. Torbicka z tego wiem nie ma dzieci a najmłodsza nie jest. Dla mnie rodziny z dziećmi to coś wspaniałego, ale są i tacy, którzy nie czują tego czegoś.
Od czasu wprowadzenia 500+ to każdy wielodzietny z automatu stał się nieodpowiedzialnym dzieciorobem. Wcześniej słyszeliśmy komentarze "jaka fajna rodzinka", "musi być u was wesoło", a potem od tych samych ludzi "to teraz już nie musisz pracować" "masz tyle dzieci, to cię stać". Więc moim zdaniem to nie presja przeciw nieodpowiedzialnemu płodzeniu, tylko zwykła zawiść, dolary w oczach, które zasłaniają rzeczywistość.
A presja na dzieci silnych jednostek nie dotknie, mają to w nosie. Dotknie słabych, tych co sami ledwo na nogach stoją i mają mnóstwo nierozwiązanych spraw, i może im się wydawać, że dziecko to dobry pomysł. I gdyby nie podszepty ciotki, może by nie brali tej opcji pod uwagę, ale słyszą to tu, to tam i to kiełkuje.
Ale jest też presja na nieposiadanie dzieci. Bo muszą mieć własne pokoje, trzeba się nimi osobiście zajmować do 3. roku życia, bo potem kobieta sika pod siebie, bo mąż przenosi się na kanapę w salonie itd. I ta presja dotyka osób, które są dostatecznie dojrzałe, ale sprawa przedstawiona jest w sposób, który sprawia, że uważają, że nie podołają. Myślę, że w obecnych czasach ludzie raczej potrzebują, żeby ich popchnąć czy zachęcić do wartościowego życia, niż żeby ciągle traktować ich jak nieugotowane jajka.
A czemu to w ogóle wchodzić komuś do łóżka i podglądać czy robią dzieci?
Nikt tu z obecnych nie lubi wchodzenia z buciorami życie, wyliczania ilości dzieci i bochenków chleba na śniadanie. Czemu zatem wyliczać innym ile maja wszytkiego oprócz dzieci. I ze w ogóle tych dzieci nie maja.
Ale jest też presja na nieposiadanie dzieci. Bo muszą mieć własne pokoje, trzeba się nimi osobiście zajmować do 3. roku życia, bo potem kobieta sika pod siebie, bo mąż przenosi się na kanapę w salonie itd. I ta presja dotyka osób, które są dostatecznie dojrzałe, ale sprawa przedstawiona jest w sposób, który sprawia, że uważają, że nie podołają. Myślę, że w obecnych czasach ludzie raczej potrzebują, żeby ich popchnąć czy zachęcić do wartościowego życia, niż żeby ciągle traktować ich jak nieugotowane jajka.
To co mówisz, to bardziej presja na posiadanie tylko 1, max. 2 dzieci, a nie na nieposiadanie w ogóle. Właśnie wielu ma jedno, żeby się inni odczepili, czemu nie mają wcale. Żeby uciąć komentarze, pytania, domysły. Posiadanie dziecka, choćby jednego jest ok, już spełnia społeczne oczekiwania. Nieposiadanie wcale to wciąż jeszcze stan wyjątkowy.
Sami przed sobą przyznajcie - dowiadujecie się, że kuzynka z mężem, 10 lat po ślubie, nie mają dzieci. Jaka jest wasza pierwsza myśl? Że wybrali taki styl życia? Raczej to będzie - pewnie nie mogą.
Monia, ja nie sugeruję, że bezdzietni z wyboru byliby złymi rodzicami. Tylko mówię, że niektórzy są złymi rodzicami, a mają dzieci z powodu presji społecznej i lepiej byłoby, gdyby nie było tej presji, wtedy nie byłoby tylu drastycznych sytuacji, do których dochodzi, kiedy dzieci mają osoby do tego nie nadające się.
Pytacie, co jest złego w tym, że jakieś małżeństwo zdecyduje się na tego jedynaka pod presją rodziny. Cały czas mając przed oczami obraz normalnego małżeństwa, ludzi mających wpojone podstawowe wartości, rozróżnienie dobra i zła, podstawowe umiejętności społeczne. Którzy pokochają, zapewnią temu dziecku dom, dobry mniej lub bardziej, ale prawidłowy i bez traum. Więc w ich przypadku nic złego się nie stanie.
Ale jest masa ludzi, którzy mieli zepsute dzieciństwo, nieprzepracowane traumy, brak dobrych wzorców, a ogrom złych wzorów reagowania, różnego rodzaju schorzenia czy zaburzenia, często nie rozpoznane i nie leczone, zaburzenia tworzenia więzi; ludzi, którzy są cenni, ale w takim stanie i etapie swojego życia nie nadają się być rodzicami. I tego nie widać na zewnątrz. I nie zawsze oni sami zdają sobie sprawę.
Zasadniczo chodzi mi o to, żeby nie podsycać tej presji społecznej na posiadanie dzieci. Zwłaszcza wobec osób, których dobrze nie znamy. Bo ona jest i nieprawda, że w dzisiejszych czasach wszystko każdemu wolno i nikt się nie czepia. Ręka do góry, kto nigdy nie zapytał nikogo z rodziny/znajomych, kiedy dziecko, albo kiedy następne, kto nie plotkował o tej kuzynce 10 lat po ślubie i nie krytykował bezdzietnych znajomych na kolejnej egzotycznej wycieczce. I nie marudził, że system emerytalny w przeszłości się zawali przez egoistów.
Do każdego człowieka trzeba podchodzić z miłością i wyczuciem (nie mylić z brakiem wymagań czy pobłażliwością). Nie chodzi mi o grupę bezdzietnych, tylko w ogóle o społeczeństwo. O tych słabych członków społeczeństwa, bo silni nie są podatni na presję czy manipulację. Wszyscy członkowie społeczeństwa to potencjalni rodzice (w określonych ramach czasowych). Ale nie wszyscy są powołani do rodzicielstwa bądź nie wszyscy w danym czasie są powołani. Więc oczekiwanie od nich, że będą mieć dzieci może przynieść więcej szkody niż pożytku.
Przykład z wyborami nie zupełnie pasuje, bo wybory są tajne i ktoś może głośno opowiadać się za partią X, a głosować na Y. Znam kogoś, kto opowiada się za stosowną partią w zależności od tego, z kim rozmawia. Z każdym się zgadza i każdego poglądy podziela.
Tak, wszystko może kogoś skrzywdzić. Dlatego trzeba z większym wyczuciem. Cały czas mając na względzie dobro drugiego człowieka. I pamiętając, że każdy jest inny. I nie postrzega świata i nie przetwarza go w ten sam sposób, co ja sam.
Społeczeństwa, w których presji na posiadanie dzieci nie ma, znikają z powierzchni ziemi. Historycznie nigdy nie będą mieć racji.
Nie szłabym w kierunku, o którym piszesz @Chaber Bo ktoś niedojrzały, słaby itd. To jakiś problem z kosmosu. Taka osoba może kupę głupich rzeczy zrobić, nie tylko zostać rodzicem. Raczej uważam należy przestać się ze wszystkim cackać. Oczywiście przede wszystkim w swoim własnym kontekście. Żyć trzeba, po prostu, a nie bać się, być niedojrzałym, nie naciskać, nie pytać, w ogóle się nie odzywać.
Komentarz
Zgadzam się. Tylko dziecko nie może być takim pierwszym wyzwaniem, bo nie każdy podoła.
Juz Rumunia pokazała nam kiedyś do czego takie przymusy mogą doprowadzić.
A kto jest gotowy? Nikt nie jest gotowy, bo można się nauczyć bycia rodzicem jedynie będąc rodzicem.
Że np. bluzgi, obrażanie, kłótnia od razu przy próbie dyskusji nie są dopuszczalne, dla nas standardem jest normalna rozmowa. Ale dla kogoś, kto nie doświadczał normalnej rozmowy, taki styl komunikacji może być jedyny jaki zna.
Jak ja się zdenerwuję, to nie rzucam przedmiotami kopiąc drzwi i wrzeszcząc na wszystkich. Bo nauczono mnie inaczej radzić sobie z z emocjami.
Jak ktoś mi niechcący boleśnie nadepnie na palec, to nie wpadam od razu w agresję, wyzywając sprawcę, nawet jak przeprosi. Bo nauczono mnie inaczej.
Ale nie wszystkich nauczono. Nie wszystkich uczono czegokolwiek. Sami się nauczyli, podpatrując zachowania dorosłych.
Ja mam tylko jeden wątpliwość
Czy faktycznie brak podstawowoej dojrzalosci, o ktorej piszesz, koreluje w jakikolwiek sposób z chęcią posiadania dzieci
Bo mam jednak wrażenie, może mylne, że to nie jest tak, że jakiś człowiek nie umie dojrzale reagować w sytuacji konfliktu i stwierdza "o, nie będę mieć dzieci, bo nie podolam"
Mi chodzi bardziej o coś innego. Że nie wszyscy startują z prawidłowego poziomu wyjściowego.
To tak, jak z uprawą pomidorów. Jest nasionko, kiełkuje, jest roślinka, rośnie, ma glebę, wodę, słoneczko, minerały. Rozwija się, jest silna, pełna wigoru. Potem są kwiaty, owoce.
I jest roślinka, które rosła w niedoborze światła i minerałów. Roślinka jest słaba, wiotka, wyciągnięta, wykrzywiona. Nikt jej nie nauczył pić wody z deszczu, więc pije z kałuż. Sama ledwo się trzyma. Ale słyszy wokół: "ale z ciebie bezkidka, egoistka, Kaśka młodsza od ciebie i ma już 2 owoce". No i pojawiają się małe pomidorki. Roślinka albo da radę, albo nie da rady, albo nie będzie chcieć dać rady.
Nie wszystkie roślinki muszą być idealne. Jedne są bardziej silne, inne mniej. Ale są też roślinki tak słabe, że najpierw muszą się wzmocnić minerałami, nauczyć pić wodę z deszczu,wyprostować łodyżki. I dopiero myśleć o owocach. A często nie widać tego na zewnątrz i nasze słowa mogą popchnąć kogoś w coś, do czego teraz nie jest zdolny.
Ludzie, którzy NIE DECYDUJĄ się na dzieci z powodu własnej niedojrzałości to jakiś margines
Osoba niedojrzała może np chcieć mieć dzieci, bo to czyni ja w jakimś sensie częścią elity. Bo ciotka zapytała. Bo ciotka nie zapytała. Nie przewidzisz. W przypadku takiej niedorozwiniętej osobiwosci, o której piszesz, jakieś pytania siódmej wody po kisielu, raczej nie wyglądają jak języczkiem u wagi
"Mi takie osoby przeszkadzają bo wydaje mi się że uchylają się wobec obowiązku wobec starzejącego się społeczeństwa."
Głosząc takie poglądy też wywierasz presję na bezdzietnych, bo oni nie chcą uchodzić za aspołecznych egoistów. Niby nie duża presja, ale tu taka, tam inna, i to się sumuje.
A presja na dzieci silnych jednostek nie dotknie, mają to w nosie. Dotknie słabych, tych co sami ledwo na nogach stoją i mają mnóstwo nierozwiązanych spraw, i może im się wydawać, że dziecko to dobry pomysł. I gdyby nie podszepty ciotki, może by nie brali tej opcji pod uwagę, ale słyszą to tu, to tam i to kiełkuje.
Ale jest też presja na nieposiadanie dzieci. Bo muszą mieć własne pokoje, trzeba się nimi osobiście zajmować do 3. roku życia, bo potem kobieta sika pod siebie, bo mąż przenosi się na kanapę w salonie itd. I ta presja dotyka osób, które są dostatecznie dojrzałe, ale sprawa przedstawiona jest w sposób, który sprawia, że uważają, że nie podołają. Myślę, że w obecnych czasach ludzie raczej potrzebują, żeby ich popchnąć czy zachęcić do wartościowego życia, niż żeby ciągle traktować ich jak nieugotowane jajka.
To co mówisz, to bardziej presja na posiadanie tylko 1, max. 2 dzieci, a nie na nieposiadanie w ogóle. Właśnie wielu ma jedno, żeby się inni odczepili, czemu nie mają wcale. Żeby uciąć komentarze, pytania, domysły. Posiadanie dziecka, choćby jednego jest ok, już spełnia społeczne oczekiwania. Nieposiadanie wcale to wciąż jeszcze stan wyjątkowy.
Sami przed sobą przyznajcie - dowiadujecie się, że kuzynka z mężem, 10 lat po ślubie, nie mają dzieci. Jaka jest wasza pierwsza myśl? Że wybrali taki styl życia? Raczej to będzie - pewnie nie mogą.
Pytacie, co jest złego w tym, że jakieś małżeństwo zdecyduje się na tego jedynaka pod presją rodziny. Cały czas mając przed oczami obraz normalnego małżeństwa, ludzi mających wpojone podstawowe wartości, rozróżnienie dobra i zła, podstawowe umiejętności społeczne. Którzy pokochają, zapewnią temu dziecku dom, dobry mniej lub bardziej, ale prawidłowy i bez traum. Więc w ich przypadku nic złego się nie stanie.
Ale jest masa ludzi, którzy mieli zepsute dzieciństwo, nieprzepracowane traumy, brak dobrych wzorców, a ogrom złych wzorów reagowania, różnego rodzaju schorzenia czy zaburzenia, często nie rozpoznane i nie leczone, zaburzenia tworzenia więzi; ludzi, którzy są cenni, ale w takim stanie i etapie swojego życia nie nadają się być rodzicami. I tego nie widać na zewnątrz. I nie zawsze oni sami zdają sobie sprawę.
Zasadniczo chodzi mi o to, żeby nie podsycać tej presji społecznej na posiadanie dzieci. Zwłaszcza wobec osób, których dobrze nie znamy. Bo ona jest i nieprawda, że w dzisiejszych czasach wszystko każdemu wolno i nikt się nie czepia. Ręka do góry, kto nigdy nie zapytał nikogo z rodziny/znajomych, kiedy dziecko, albo kiedy następne, kto nie plotkował o tej kuzynce 10 lat po ślubie i nie krytykował bezdzietnych znajomych na kolejnej egzotycznej wycieczce. I nie marudził, że system emerytalny w przeszłości się zawali przez egoistów.
Przykład z wyborami nie zupełnie pasuje, bo wybory są tajne i ktoś może głośno opowiadać się za partią X, a głosować na Y. Znam kogoś, kto opowiada się za stosowną partią w zależności od tego, z kim rozmawia. Z każdym się zgadza i każdego poglądy podziela.
Tak, wszystko może kogoś skrzywdzić. Dlatego trzeba z większym wyczuciem. Cały czas mając na względzie dobro drugiego człowieka. I pamiętając, że każdy jest inny. I nie postrzega świata i nie przetwarza go w ten sam sposób, co ja sam.
Nie szłabym w kierunku, o którym piszesz @Chaber
Bo ktoś niedojrzały, słaby itd. To jakiś problem z kosmosu. Taka osoba może kupę głupich rzeczy zrobić, nie tylko zostać rodzicem.
Raczej uważam należy przestać się ze wszystkim cackać. Oczywiście przede wszystkim w swoim własnym kontekście. Żyć trzeba, po prostu, a nie bać się, być niedojrzałym, nie naciskać, nie pytać, w ogóle się nie odzywać.