Do założenia tego wątku skłoniła mnie moja ranna przygoda. Choć w pierwszej chwili wcale nie było mi do śmiechu, to w sumie śmiałam się sama z siebie przez resztę dnia.
Szykując się rano do wyjścia w ostatniej chwili sięgnęłam po lakier do włosów, aby utrwalić fryzurę. Dzieciaki już siedziały w samochodzie. Jakże wielkie było moje zdziwienie kiedy wzięty w pośpiechu spray okazał się ....Pianką do golenia mojego męża.:shamed:
Nic nikomu nie mówiąc wytarłam głowę ręcznikiem, a zbyt męski zapach usiłowałam zneutralizować ogroooomną ilością perfum.:bigsmile:
Inne przygody, które pamiętam to np wsypanie do ciasta soli zamiast cukru, przez co babka zyskała specyficzny i niepowtarzalny smak. A z niedawnej uroczystości pierwszokomunijnej pomylenie przeze mnie bukietów dla księdza i katechetki, przez co ksiądz dostał różowe kwiaty
Czy Wam też zdarzają się takie przygody???
Komentarz
pożegnałam się ładnie (bo to przed jakimś dłuższym wolnym było), poszłam na przystanek...
dobrze, że zanim wsiadłam w tramwaj jadący w stronę pkp zaniepokoiła mnie moja lekkość...
biegiem wróciłam po plecak... (zdążyłam!);
do dziś chce mi się śmiać, szczególnie jak sobie przypomnę minę koleżanki, która mi drzwi otworzyła...
a moja siostra wracała z pracy, zmęczona, w tramwaju ścisk, nie ma się czego chwycić...
w końcu dorwała jakąś rurę,
ale rura zaczęła się ruszać, ponieważ pan trzymający ten kij do mopa zaczął się śmiać...
Babcia (po słowacku: stara mama) była osobą leciwą, zasadniczą i wielkiej charyzmy. Bardzośmy sobie przypadły do gustu. Ona do mnie zasuwała po słowacku, ja do niej po polsku i całkiem nieźle nam szło. Po paru dniach podłapałam nawet trochę słówek i rozmawiałam z babcią mieszanką polsko-słowacką.
W dzień wesela zeszłam na dół, babcia krzątała się po kuchni. Wywiązał się następujący dialog:
-Dobry deń Dorotka, ako sa masz?
-Welmi dobre, wdziaka, stara mama. Szukam P. (imię pana młodego)
Tu starsza pani najpierw pobladła, potem zzieleniała a następnie wypadła z kuchni zostawiając mnie w osłupieniu. Dopiero pan młody, który się w międzyczasie znalazł, wyjaśnił mi znaczenie słowackiego czasownika "szukać".
(dla niezorientowanych: w dzień wesela radośnie i z uśmiechem zakomunikowałam starszej pani, że (excusez le mot) "rżnę" jej wnuka
Nigdy kanapa nie była tak odkurzona (po ukraińsku dywan-kanapa)
Mam tyle takich historii, że wątek bym zaspamowała .
Właśnie lejemy z męzem z jednej z sytuacji.
Kilka lat temu w sieci sklepów Saturn była akcja "łowy na połowy". Akurat mieliśmy przypływ gotówki i nowe mieszkanie do wyposażenie. Obmysliliśmy, co kupić za tę gotówkę, a co za pół ceny .
Wszystko działo się w Bydgoszczy. Podjechaliśmy pod sklep z moim męzem i teściem wcześnie rano. Sklep zamknięty jeszcze. trochę ludzi się kręciło. Obstawiliśmy dwa wejścia.
Nagle drzwi się otworzyły i ja zaczynam biec, a w głowie: "Run Forrest, run".
Chciałam jak najszybciej dobiec i wybrać interesujące nas rzeczy, a raczej zarezerwowac.
I tak biegnę i się obracam, patrzę i nie wierzę, niki, NIKT poza mną nie biegnie.
ALE SIAAAARAAAA!
ciężko mi się tylko cofało, na budowie to nie jest prosty manewr
Ubrałam się zatem pod zdziwionymi spojrzeniami owych siatkarek i pognałam do pobliskiego kiosku z bielizną, gdzie odkryłam, że mają tylko pidżamy.
Pognałam zatem dalej wiedząc, że przystanek dalej jest jakiś pasaż handlowy. I chciałam sobie podjechać. Wsiadłam w autobus - pierwszy, który podjechał - i znalazłam się po drugiej stronie rzeki, gdyż autobus okazał się ekspresem. Grrr!
Jedyny sklep w zasięgu 10 min od przystanku to był tylko jakiś ciucheks, a jedyne dresy jakie były, sporządzone zostały z mega ciepłej bawełny. Grube jak na zimę, ciężkie, puchate niemal.
Do tego bluzka z jakimś świecącym nadrukiem.
Z dresikami wróciłam na trening gdzie wszyscy patrzyli na mnie jak na idiotkę.
Edit: Do dresu powinni dołączać ręcznik frotte do przecierania potu z twarzy.
Do koronkowej chusty mam doszyć gipiurę. Koronka z tych nieoczywistych, za cholerę nie widać, gdzie prawa a gdzie lewa strona. Chwilę poprzymierzałam, jest. Przyszyłam ponad połowę i nagle ze zdziwieniem zauważyłam, że to jednak lewa strona... No nic, odpruwam (drobny zygzaczek, czarna koronka, a ja ślepa - nawet lampka nocna niewiele pomaga). Odprułam, godzina nie moja. Przymierzyłam od nowa, przypięłam szpilką, żeby się znów nie pomylić. Jest ok. Trzy razy sprawdziłam, czy to prawa strona. Prawa jak byk. Szyję.
Przyszyłam ponad połowę i coś mnie nagle tknęło...
Przyszyłam gipiurę na lewą stronę.
8->
Pracowałam w miejscu, gdzie przychodziło ogrom ludzi, dziennie tak ok. 200-400 do obsłużenia. Dyżury były więc bardzo męczące. Któregoś dnia, zmęczona odpowiedziami na pytania i obsługą ludzi zorientowałam się, że na grzeczne "Dzień dobry" wchodzących odpowiadam nieświadomie, choć równie uprzejmie :"Do widzenia".
Okazało się, że miałyśmy zaprosić metropolitę Filareta. Khrm. To prawie tak, jakbyśmy napisały (wtedy) do Watykanu z luźną propozycją "Lolek, przybywaj", zamiast do lokalnego biskupa.
Najlepsze, że patriarcha sie zgodził, podniosłyśmy rangę imprezy o parę stopni. Ostatecznie przysłał sekretarza, bo zachorował, ale i tak.
Po raz pierwszy i ostatni widziałam wtedy prorektora używającego słów niecenzuralnych
Kiedyś (pewnie z 10 lat miałam) uszyłam lalce wdzianko, bardzo porządne, obrębione jakimś haftem nawet, z guzikami itp.
Najpierw "kupiłam" je w "sklepie", a potem, już "w domu" ubieram lalkę w nowy kubraczek i komentuję na głos dostrzegając w pewnym momencie dziurę:
- O, co za skandal, nowe ubranie i od razu dziurawe!
Wzięłam igłę, nitkę i wśród podobnych utyskiwań zaszyłam dziurę.
Zaraz potem, ubierając lalkę na powrót zobaczyłam, że zaszyłam dziurkę do guzika.
Pamiętam to zalewające mnie uczucie, że cała akcja to kompletny idiotyzm .
k.
)