Pani minister mówi o prokuraturze... --------- Prokuratora powinna zbadać ten przypadek, na podstawie którego obcięto subwencję. Może to będzie powód, aby subwencję przywrócic i zobowiązać inne szkoły, aby lepiej dbały o swoich homeschoolersów.
Szkoły prowadzące ED powinny przyjąć swoich uczniów w system stacjonarny, a przyjmowac od nich zwolnienia z lekcji i później przeprowadzać egzaminy klasyfikacyjne. Czyli finansowo nic by sie nie zmieniło. Nie dałoby sie tak zrobić?
Pan Bartłomiej Wróblewski to dr nauk prawnych i konstytucjonalista, poseł PiS, zwolennik bonu oświatowego - może podpowie, jaką drogą iść. (http://bartlomiejwroblewski.pl/o-mnie/)
O, widzę na fb, że szkoły demokratyczne opracowują "Stanowisko środowiska szkół demokratycznych" i chcą je przekazać grupie roboczej, może jako wielodzietni też byśmy zebrali swoje postulaty?
Dla małych dzieci lepiej, jak znają egzaminatora i jest on przyjaźnie nastawiony do ED, a nie robi to z musu, chcąc udowodnić, że dziecko i tak nic nie umie, bo nie chodzi do szkoły. Mając przyjazne szkoły, możemy jako rodzice mieć nad tym pieczę.
Bez przesady. Dużo zależy od szkoły, tak jak dziewczyny piszą. Egzamin w szkole, która nie ma pojęcia, o co chodzi w ED, to jakieś nieporozumienie. Kiedyś już o tym było.
Może to jest moment aby i w tej dziedzinie zrobic troche porządku. Określić jakie szkoła ma miec obowiązki wobec ucznia w ED i policzyć ile na to potrzeba pieniedzy. Wtedy bedzie wiadomo jaka wysokość subwencji.
Egzamin w szkole, która nie ma pojęcia, o co chodzi w ED, to jakieś nieporozumienie. ------------- Ja idę dalej, jeżeli nauczyciel nie ma pojęcia o co chodzi w ED to w ogóle nie powinien być nauczycielem. To człowiek bez wyobraźni i podstawowej wiedzy o rozwoju dziecka, bardzo niebezpieczny.
@OlaN, @Katarzyna to nie tylko chodzi o różne oczekiwania, ale też o różne możliwości. Jeśli szkoła jest daleko, to choćbyśmy chcieli, nie weźmiemy udziału w zajęciach. może rozwiązaniem byłby bon do wykorzystania na zajęcia językowe, sportowe, artystyczne, sprzęt edukacyjny. Zeszyty i kredki to we własnym zakresie. Chodzi o wydatki, jakie normalnie ponosi szkoła, a w przypadku ed - rodzice. przecież nie rozchodzi się tu a kasę na wódkę czy modny ciuch...
@Gosia5 - szkoła zawsze ma możliwości zaproponować zajęcia. Ale rodzice ED nie zawsze chcą z nich korzystać. Np. ze względu na odległość. My mamy do szkoły ok. 25 km i słabe połączenie (2 razy pociąg i autobus do tego), a szkoła chciała nam zrobić dobrze nakłaniając mojego gimnazjalistę, żeby przyjeżdżał na zajęcia projektowe. Tyle, że on chcąc spędzić w szkole 45 minut tygodniowo na zajęciach projektowych ma wyjęty cały dzień, bo cała eskapada zajęłaby w najlepszym razie z 5 godzin. Nie jesteśmy zainteresowani. Mamy szkołę daleko i nie oczekujemy od niej zajęć. Za to, bardzo byśmy byli zadowoleni z większej elastyczności w ustalaniu terminów egzaminów. Dotąd zawsze mamy je w maju lub czerwcu upchnięte w 2 tygodnie. Dla gimnazjalisty to był swego rodzaju wyczyn, zdać w takim czasie 11 egzaminów.
@Wanda , po szeregu dyskusji nie mam pewności, czy w myśl nowej ustawy szkoła niepubl. dostaje mniej subwencji (70%), myślę, że samorząd mógł w ten sposób działać na mocy ustawy poprzedniej, a teraz już nie. Wytłumaczono mi też, że 7,5 tys. to uśredniona subwencja na ucznia zwykłego - ok. 400 (miasto) - 450zł (wieś) i z orzeczeniem (ok. 4500 zł). Nie rozumiem, dlaczego samorządy są przeciwko tej subwencji na ED: przecież tylko są przekazicielami kasy z MEN-u, nic nie dotują ze swojego budżetu, jak do szkoły publicznej? Może chodzi o kłopot z nowymi uczniami pojawiającymi się w ciągu roku szk., którzy nie są uwzględniani w prognozie i potem już nie subwencjonowani?
@Katarzyna, o tym właśnie piszę. Problem polega na tym, że niektóre szkoły nawet zajęć nie proponowały, a jeszcze opłat żądały. Poza tym może warto się zastanowić, jak może szkoła pomóc na odległość. Może to być nauka przez Internet, np czat z nauczycielem, może być wypożyczalnia sprzętu, np map, mikroskopów, mogą to być jakieś oprogramowania czy ostatecznie bon na zajęcia dla ucznia w jego miejscowości.
Ja bym wybrała stypendium/bon na zajęcia (do realizacji w domach kultury, ośrodkach sportowych, szkołach językowych, teatrach, muzeach, instytutach naukowych, kawiarenkach dziecięcych, uczelniach wyższych). Tu jest jeszcze popularne umawianie się w kilka rodzin (np. w salce przy kościele, w domu, albo na łonie przyrody, np. nad Wisłą) i zamawianie wspólnej lekcji (ale to już chyba byłoby trudno sformalizować).
@Gosia5 - a ja piszę o tym samym, ale z perspektywy rodzica - są tacy, co oczekują od szkoły różnego wspomagania (i wtedy szukają szkoły w pobliżu) i tacy, co nie oczekują. A jak ktoś nie oczekuje, nie potrzebuje od szkoły pomocy (np. ja), to mu nie w smak, żeby ktoś odgórnie zarządził, że szkoła jest do jakiejś pomocy jest zobowiązana.
@Eleonora, jeśli ktoś legalnie prowadzi takie zajęcia, to czemu nie? @Katarzyna, rozumiem, ale w myśl zasady: lepszy rydz, niż nic mozna by wywalczyć choćby te zajęcia lub bony. najlepiej, oczywiście, dostać kasę, ale obawiam się, że wiązałoby się to ze wzmożoną kontrolą w naszych domach i rachunkach, czego nie chcę i chyba nikt nie chce. Nie po to wybraliśmy ED.
Bony by mi bardzo pasowały. Zapłaciłabym za zajęcia sportowe i językowe i by było po bonach, a trochę grosza by w kieszeni zostało. Gotówki nie chcę, bo zaraz ktoś by mi chciał na ręce patrzeć, a tego mi nie potrzeba.
ostatecznie bon na zajęcia dla ucznia w jego miejscowośc ----- Jeżeli już jakaś korzyść z tych subwencji to właśnie bon, który wykorzystałabym na naukę języków obcych i podróże pociągiem gdziekolwiek.
Szukałam ostatnio informacji o subwencjach w zwiazku z nieco innym tematem i znalazłam takie, ze to gmina dostaje subwencje i jest posrednikiem, ktory wcale nei musi dalej przekazac subwencji w kwocie otrzymanej na ucznia szkole, tylko ma zrealizowac zadanie, czyli np. zapewnic dojazd ( i wrzuca subwencje w koszty wykonania drogi - to taki przyklad oczywiscie), opłacic pensje nauczycieli itp. oczywiscie też. To faktycznie tak dziala?
@Ula - tak działa. I niektóre gminy muszą sporo do szkół dopłacać. Szczególnie wiejskie gminy, gdzie jest mało dzieci i mieszkają w znacznym rozrzucie i trzeba je wozić.
Ale na szkoły niepubliczne samorząd musi przekazać subwencję zgodnie z ustawą. To jest w tym oświadczeniu MEN i może dlatego samorządy nas nie lubią...
Ale na szkoły publiczne musi dołożyć. Do niepublicznych gmina nie dopłaca ponad subwencję. Z tego wynika, że samorządy powinny raczej lubić szkoły niepubliczne.
Komentarz
---------
Prokuratora powinna zbadać ten przypadek, na podstawie którego obcięto subwencję. Może to będzie powód, aby subwencję przywrócic i zobowiązać inne szkoły, aby lepiej dbały o swoich homeschoolersów.
Nie dałoby sie tak zrobić?
------------------
Myślę tak jak @OlaN, czyli dlatego potrzebne sa egzaminy klasyfikacyjne.
Dużo zależy od szkoły, tak jak dziewczyny piszą.
Egzamin w szkole, która nie ma pojęcia, o co chodzi w ED, to jakieś nieporozumienie.
Kiedyś już o tym było.
-------------
Ja idę dalej, jeżeli nauczyciel nie ma pojęcia o co chodzi w ED to w ogóle nie powinien być nauczycielem. To człowiek bez wyobraźni i podstawowej wiedzy o rozwoju dziecka, bardzo niebezpieczny.
Wytłumaczono mi też, że 7,5 tys. to uśredniona subwencja na ucznia zwykłego - ok. 400 (miasto) - 450zł (wieś) i z orzeczeniem (ok. 4500 zł).
Nie rozumiem, dlaczego samorządy są przeciwko tej subwencji na ED: przecież tylko są przekazicielami kasy z MEN-u, nic nie dotują ze swojego budżetu, jak do szkoły publicznej? Może chodzi o kłopot z nowymi uczniami pojawiającymi się w ciągu roku szk., którzy nie są uwzględniani w prognozie i potem już nie subwencjonowani?
@Katarzyna, rozumiem, ale w myśl zasady: lepszy rydz, niż nic mozna by wywalczyć choćby te zajęcia lub bony. najlepiej, oczywiście, dostać kasę, ale obawiam się, że wiązałoby się to ze wzmożoną kontrolą w naszych domach i rachunkach, czego nie chcę i chyba nikt nie chce. Nie po to wybraliśmy ED.
-----
Jeżeli już jakaś korzyść z tych subwencji to właśnie bon, który wykorzystałabym na naukę języków obcych i podróże pociągiem gdziekolwiek.