Witaj, nieznajomy!

Wygląda na to, że jesteś tutaj nowy. Jeśli chcesz wziąć udział, należy kliknąć jeden z tych przycisków!

Prawo Jazdy - wątek dla zdających, odświeżających i marzących aby je mieć! :)

1202123252658

Komentarz

  • Przyjaciele też zaproponowali, że mnie podszkolą. Z wdzięcznością skorzystam  ;;) O:-)
  • edytowano grudnia 2013
    Dorotak, problem polega na tym, że Ty chcesz jeździć, a ja sama nie wiem...nie jest to moje pragnienie. Podobnie jak przeprowadzka do domku, to nie jest jakieś szczególne marzenie. Raczej typu: jest, to trzeba to podjąć. Ale po długim rozeznwaniu i modlitwie. O, może samochodu nie przemodliłam...?
    I może dlatego, że serce się do tego nie wyrywa, to mi nie idzie...Nie pragnę tego sama naprawdę. Bardziej tak z rozsądku. Bo naprawdę do Teściowej autem jedzie się niecałe 5 minut, a komunikacją to jest 30-40 minut. Bo po drodze przesiadka.
    I w ogóle temat motoryzacyjny mnie dobija. Takie teksty: trzeba jeździć...czuję jak odbijają się ode mnie i spływają po mnie. A w środku cichy bunt, bo dlaczego ludzie ode mnie tego wymagają, a od męża mojego nikt tego nie wymaga. On ma alibi, nie ma prawka. A ja mam się niby tłumaczyć, że auto stoi, a ja nie jeżdżę. Niby dlaczego mam się tłumaczyć? I powiem Wam, że w ogóle mi auta nie żal.
    Siebie mi żal, bo kręgosłup boli i trudniej się funkcjonuje.
    Natomiast "na rozum" wiem, że samochód jest potrzebny: podjechać do szpitala, podwieźć kogoś w nocy, z bagażem itp.
    W tej chwili samochód i jeżdżenie nim, to jedyna sprawa w życiu, która mnie przerasta. Czuję, ze wszyscy czegoś ode mnie chcą, a ja nie chcę, "nie mam siły" tego spełnić.
    Może po prostu trzeba czasu. Mam takie doświadczenie, że czasem trzeba lat, żeby coś stał się ważne i niosące radość. Takie doświadczenie mam z pracą na uczelni. Przez lata krzyż, a teraz to mnie cieszy i "chce mi się".
    Większość z Was pewnie nie filozofuje. Chcecie jeździć, bo Wam to ułatwia życie. Ze mną jest inaczej. Mnie to nie kręci. Już zupełnie nie poruszam zagadnienia "stwarzanie zagrożenia na drodze sobie i innym". A to jest osobne zagadnienie, czy nie sprawię problemu? Nie stworzę zagrożenia?
    Czy stres i niebezpieczeństwo nie będą większe niż potencjalne korzyści?
    Oj, chyba się umówię z terapeutą, żeby pogadać o samochodzie.
    Żartowaliśmy z małżem, że na lekcję jazdy zaproszę psychoterapeutę, rehabilitanta, kapłana etc.

  • @AgaMaria, trochę Cię rozumiem. Tylko u mnie takie poczucie przerastania wiąże się z innymi rzeczami.
    Trzymam za Ciebie kciuki cały czas... czytałam Twoją książkę i myślę sobie, że jak dałaś radę z takimi rzeczami sobie poradzić, to samochód i jeżdżenie to pikuś...

    Ja prawko, rzeczywiście, mogłabym w tym momencie olać. Ale ta świadomość, że po porodzie w ogóle będzie mi trudno je zrobić (co nie oznacza, że będzie to niemożliwe przecież:P) mnie mobilizuje.
    Ja prawa jazdy potrzebuję do bardzo banalnych rzeczy, przede wszystkim do tego, żeby nie być uwięzioną w domu, jak P. jest w pracy/na zajęciach. I w drugiej kolejności, ale to już argument mojego Ślubnego, żeby On mógł się spokojnie szampana napić na rodzinnej imprezie, bo ja to i tak albo w ciąży, albo karmiąca.
    Cwaniak:P

    No, ale mi jeżdżenie serio już po którejś godzinie sprawiało całkiem przyjemność. Tylko miałam 3miesiące przerwy teraz i mam stresa, że sporo zapomniałam do egzaminu...
    Więc w ogóle trudno mi sobie wyobrazić, jak ktoś kilka lat nie jeździł...
  • Dorotak, dzięki za zrozumienie. Dodam, że nie kilka, a dwadzieścia kilka. Prawko robiłam w pięknych latach studenckich  :-B :-*
    Czar późnych lat 80tych, komedie Machulskiego, moda inna była, kapitalizm u wrót, o wyjazdy ciągle trzeba było walczyć, paszport w domu był marzeniem, ech...stare czasy
    a na ulicach nieliczne maluchy i duże fiaty
  • I też myślę, że dasz radę. Oczywiście życzę, żebyś zdała jazdy za pierwszym razem, a nawet jeśli nie, to za następnym zdasz! 
    Też trzymam i +
    Dzięki za dobre słowa o książce też. To potrzebne, bo teraz zaczyna się nerwowy czas wyczekiwania na wyznaczenie recenzentów i potem oczekiwania na recenzje. A jeśli Bóg pozwoli, to potem na kolokwium...
    A u Ciebie jeszcze trudy ciążowe, i wychowywanie córy i ten duktorat, też masz sporo na raz...
    U nas jak się moja habilitacja szczęśliwie przewali i jeśli małżowi przedłużą umowę, o co się modlimy, to zacznie się taniec z przebudową domku...będę odpoczywać nadzorując panów od remontu 
    8-} <:-P
    a wcześniej mnie przeczołgają na habilitacji 
    8-}
    I tak to się wszystko kręci

    :bz \m/
    a w międzyczasie lekarze
    :o3
  • @AgaMaria, pierwszą praktykę mam 23go grudnia w samo południe. Nie żebym liczyła na świąteczny nastrój...:P

    Już z P. ustaliłam, że wolę do tego czasu dołożyć trochę pieniędzy na 2-4 dodatkowe godzinki przed egzaminem na przypomnienie sobie wszystkiego (bo w sumie mam poczucie, że umiem jeździć:P), niż potem mieć problem i podchodzić dziesięć razy i kasę ładować w PORD...
    Więc mój prezent świąteczny pójdzie na dodatkowe jazdy.
    Raczej nie robię sobie nadziei, że pójdzie łatwo i zdam od razu, ale zamierzam przynajmniej o to zawalczyć:)
  • No a nerwowy czas... każdy ma swój... to już chyba na tym życie polega, Ty masz swoje nerwy, ja swoje, każdy dźwiga swój bagaż stresów... Ostatecznie czeka na wakacje, urlop, odpoczynek, a okazuje się, że nie może sobie nigdy na niego pozwolić... Nie tak jakby chciał. Życie.
    Mnie się w sumie podoba. Co ja bym robiła, jakbym tylu rzeczy na raz nie robiła?:D
  • Dorotak, mam podobnie. Jak przed chwilą zaczęłam po kolei myśleć o konkretnych działaniach, to od razu mi lepiej. To lubię!
    Do takiego mega niepokoju zaliczam niektóre badania lekarskie. 23 Ty masz jazdy, a ja idę na usg brzucha - takie tam wątroba, nerki, trzustka. Pani onkolog prosiła, żeby w USG ocenił lekarz, czy nie ma jakichś zmian. I tu się trochę niepokoję. Moje badanie 11.45.
    Także 23 grudnia po południu Obie odetchniemy - o to się gorąco modlę!
  • edytowano grudnia 2013
    Dorotak, problem polega na tym, że Ty chcesz jeździć, a ja sama nie wiem...nie jest to moje pragnienie. Podobnie jak przeprowadzka do domku, to nie jest jakieś szczególne marzenie. Raczej typu: jest, to trzeba to podjąć. Ale po długim rozeznwaniu i modlitwie. O, może samochodu nie przemodliłam...?
    I może dlatego, że serce się do tego nie wyrywa, to mi nie idzie...Nie pragnę tego sama naprawdę. Bardziej tak z rozsądku. Bo naprawdę do Teściowej autem jedzie się niecałe 5 minut, a komunikacją to jest 30-40 minut. Bo po drodze przesiadka.

    No nie do końca rozumiem co tu rozeznawać i przemadlać. Jest przedmiot użytkowy, to szkoda go marnować. Tak naprawdę, to samochód stojąc się psuje, moim zdaniem to grzech marnotrawstwa.
    Poza tym pomyślałam sobie kiedyś co będzie jak będę w domu z mężem i jemu coś się stanie i będzie trzeba jechać na pogotowie. Oczywiście są karetki, itp., ale różnie z tym bywa. Wolę nie trząść się wtedy i nie wyrzucać sobie, że przez moje niedopatrzenie coś się stało.

    Aga, jeśli nie jeździłaś dwadzieścia kilka lat, to moim zdaniem naprawdę najlepiej iść na lekcje z instruktorem, nie ze znajomymi, bo tak naprawdę musisz nauczyć się od początku wszystkiego, łącznie ze zwyczajami i przepisami na drogach. Poza tym jakbyś jeździła na początku samochodem instruktora, to świadomość, że instruktor ma swój hamulec i w razie czego Cię uratuje jest bardzo krzepiąca :)
    A powiem Ci, że naprawdę jak teraz jeżdżę, to widzę, że w sumie jest wiele osób, które kiepsko jeżdżą samochodami, wolno, nieuważnie, robią głupie rzeczy, a jakoś nie mają kompleksów, żeby jeździć. Więc w sumie bez sensu się bałam tyle czasu, są gorsi...
  • edytowano grudnia 2013
    Emilia, dzięki. Właśnie ten argument do mnie przemawia, że dojazd do szpitali itp. Grzechu marnotrawstwa tak bardzo nie czuję, po prostu wybieram, to co bardziej priorytetowe. Sprawy zawodowe, habilitacja jest raz w życiu, samochodowe można ponawiać. Ale dzięki za zachętę i dodanie odwagi.
  • AgaMaria a co ma habilitacja do samochodu?
    przecież lekcje możesz wziąć raz/dwa razy w tygodniu
    no nie wmówisz mi że nie masz 2 godzin tygodniowo wolnych ( a jak nie masz to odłącz internet to się znajdą :D)

    na moje to szukasz wymówki i tyle :P

    (choć trochę rozumiem, to i tak jakiegoś kopa w ... musimy Ci dać) do roboty kobieto ! ;)
  • edytowano grudnia 2013
    Akurat sobie tego nie wyobrażam myśleć o schabie (hab) i jednocześnie o przepisach drogowych... :P
    Może to ktoś traktować jako wymówki, ale tak czuję po prostu 
    >:D<
    Może dlatego, ze samochód i jeżdżenie mnie za bardzo nie interesuje.
    Przez chwilę zrodził się we mnie bunt, po co ja głupia zrobiłam to w młodości. Nie miałabym teraz i nikt by ode mnie tego nie oczekiwał i nie wymagał, tak jak od mojego męża. on nie ma prawka i nikt od niego jazdy tym autem nie oczekuje.
    Choć tak na chłodno, wiem, że lepiej mieć papier niż nie mieć. Zawsze łatwiej.
    Dla mnie wyjazd na lekcje, to całe popołudnie w plecy. Po powrocie raczej już naukowo nic nie zrobię. Chodzi po prostu o głowę, o serce. Nie potrafię wielu rzeczy jednocześnie. Ważnych. Jeśli wygospodaruję czas nienaukowy, to raczej przeznaczę go na sprawy medyczne, na spotkanie z dawno niewidzianymi przyjaciółmi itd. Na modlitwę, na roraty. Jeżdżenie samochodem jest na odległej pozycji. A w ogóle to wierzę, że będzie jeszcze z tego frajda, ale w odpowiednim czasie....
    Schab jest raz w życiu i trzeba być wtedy (w miarę) zdrowym i przytomnym, i nieprzeziębionym.
    ile razy w życiu planowałam za dużo na raz, kończyło się poważnym zachorowaniem, więc to mnie trochę hamuje. Ja podziwiam Dorotak, że robi to w takich okolicznościach, bardzo dzielnie, ale jeśli mogę poczekać sobie na komfort nauki jazdy, kiedy już nie będę czekała na kolokwium, to wolę tak.

  • edytowano grudnia 2013
    Zobaczymy, może wezmę jakąś pojedynczą lekcję raz na parę tygodni, żeby mieć taki "psychiczny kontakt z tematem". i potem sobie przypomnieć, acha, w styczniu byłam na lekcji, nie odłożyłam tego zupełnie.
    Mówię Wam, dawno mnie nic tak nie udręczało tak jak temat samochód.
    Może dlatego, że Tato się irytuje i mi się to tak kojarzy, z oporem maszyny, z oporem materii??? 
    :-SS :-?

  • Ten samochód jakiś taki oporny w prowadzeniu. Rower lżejszy  :P
    Już włożenie kluczyków do stacyjki, to jest pierwszy stres, że źle przekręcam. Tato się wtedy denerwuje, gdy to robię.
    Biegi też ciężko chodzą, a jak się rusza na jedynce, to też jakoś tak rzęzi i ciężko się toczy. Normalnie ciężko. I wydaje mi się, że jadę środkiem, choć nie jadę, to utrzymanie się przy krawężniku też jest męczące. Normalnie jak wysiadłam, to aż na trawnik wyszłam. I ta ulga wyjścia na świeże powietrze!
    Jutro pojadę sobie do pracy...tramwajem 
    :P
  • edytowano grudnia 2013
    Aga, a teraz wyobraź sobie, że na miejscu Twojego taty siedzi ktoś bardzo spokojny i mówi "świetnie Pani idzie, teraz lekko wcisnąć gaz, o tak, bardzo dobrze, proszę się nie przejmować tym samochodem z tyłu, jak mu się śpieszy, to Panią wyprzedzi, bardzo dobrze", itp. A jak instruktor Cie zdenerwuje, to zawsze możesz go zmienić, z tatą gorzej. Przejmujesz się tematem, bo chodzi o Twojego tatę. Wyłącz go z tej sprawy.

    Mój mąż ostatnio zostawił samochód teściowej, która naście lat nie jeździła, bo chciała na jakiś cmentarz pojechać. Wsiadła, pojechała, przeżyła, w telewizji o niej nie mówili, choć jak opowiadała, jak jechała, to włos się jeży :) Aga, założę się, że są gorsi. Naprawdę temat ten nie jest wart aż takiego stresu, tylko wyłącz z niego tatę i spróbuj sama po swojemu.
    Posłuchaj kogoś, kto wrócił do jeżdżenia po kilku latach, piszę Ci co mi pomogło, spokojny pasażer, który czasem pomagał (mogę zmienić pas Kochanie?), chwalił, że świetnie mi idzie i mówił, że mam się nie przejmować, jak coś nie wychodzi. Z nerwowymi pasażerami nie jeżdżę, albo ich ustawiam tak, że siedzą cicho. Zauważyłam, że jeśli obok mnie siedzi ktoś nerwowy, kto mi czyni uwagi, to ja zaczynam robić głupie błędy, których normalnie nie robię. Założę się, że jak pojedziesz z kimś mniej nerwowym niż Twój tata, to Ci pójdzie dużo lepiej.

    Ostatni mój post w tym temacie, jak będziesz chciała skorzystać z rady kogoś, kto jeszcze niedawno dostawał biegunki ze stresu przed jazdą samochodem, to skorzystasz :) Rowerem w zimie jeździć nie polecam.
    A samochód Ci ciężko jeździ, bo nie jest używany. Jak człowiek leży miesiącami w łóżku, to też mu się potem ciężko chodzi, bo się wszystko zastaje.

    Z tego, co widzę szukasz usprawiedliwień i myślisz, że Ci będziemy potakiwać? A figę ;)
  • edytowano grudnia 2013
    Hej Emilia, dzięki za zainteresowanie mną i moimi rozterkami samochodowymi. Dziś przyszła mi do głowy jeszcze jedna sprawa na plus dla samochodu: wg mnie daje niezależność. Na przykład taka sytuacja spotkanie klasowe po latach na działce. Jesteśmy / jestem bez auta. Czekam aż wszyscy wytrzeźwieją, żeby się z kimś zabrać. Albo czekam na autobus, który na przykład jeździ raz na dobę i nie wiadomo, czy się zatrzyma.
    Z autem przyjeżdżam, na tyle, na ile chcę. Jak mi się nie podoba, to po godzinie po dwóch się zabieram. 
  • Ale mam cudowną instruktorkę! Egzamin mam na 12.00, a Ona zgodziła się od 9.00 do 11.00 jeszcze ze mną pojeździć (dzień przed Wigilią!), żebym się czuła pewniej na egzamin:D

    aż we mnie nadzieja wstąpiła, że może uda się to zdać przed Świętami... ale bym sobie prezent na urodziny zrobiła...
  • Dorotak, cudnie!!!! Miłego / udanego egzaminu zatem!
    Fajnie, jak się spotyka takich ludzi! Mnie zawsze to podbudowuje. 
    :x
  • No dobra...3,5 miesiąca to jednak długa przerwa. Miałam dziś 2h w Gdyni i ... jestem trochę przerażona. Manewry wykonuję spoko, rękaw, parkowanie, nawet równoległe, spoko... ale ten szybki płynny ruch i zmiana pasów na estakadzie przy szybkości 60-70 km/h to dla mnie horror..

    I co mnie strasznie bawi... przy ruszaniu po 20-30 jazdy mi lewa noga drętwieje i nie mogę utrzymać sprzęgła i samochód mi gaśnie...

    trochę się boję. W pon. 2h jazd i egzamin...
  • A jak nie trzymasz sprzęgła to "odstawiasz" sobie nogę na tę podpórkę obok sprzęgła? Może masz za blisko fotel, skoro Ci noga drętwieje?
    Jak zaczynałam jeździć to gdzieś mi ta noga zawsze nerwowo krążyła w okolicach sprzęgła - "na wszelki wypadek" - i może nie aż drętwiała, ale czułam dyskomfort i było mi niewygodnie. Potrzebowałam czasu, żeby się wyluzować i zrozumieć, że w samochodzie ma mi być wygodnie :) 
    Jeśli to kwestia tego, to do egzaminu może się nie udać aż tak wyluzować, żeby odsunąć fotel dalej, oprzeć się wygodnie i wyciągnąć nogi, ale myślę, że egzamin nie trwa aż pół godziny (choć przyznaję, że zdawałam na starych zasadach, w dużym mieście, gdzie było dużo ludzi i każdy się spieszył)
    Jeśli manewry Ci wychodzą to już jest bardzo dużo, bardzo wiele osób (kiedyś przynajmniej) w ogóle nie wyjeżdżało na miasto, bo już na placu im nie szło. A na drodze nigdy nie wiadomo co Cię spotka, więc nie ma się co nastawiać, że akurat będziesz musiała zmieniać pasy jadąc 70km/h
    Myślę, że przed Wigilią nawet egzaminatorzy mogą mieć chwilę słabości i być mili ;)
    Powodzenia!
  • @stephanos, odstawiam nogę. U mnie drętwienie kończyn to ewidentnie dolegliwość ciążowa ;-) na światłach wrzucam sobie luz, noga odpoczywa, potem mam ruszać i trach, noga drętwa, jak nie moja, ledwo to to wcisnę, już mi się puszcza samo. To się bardziej do dolegliwości ciążowych zalicza:D
    Ale pierwsze pół godziny jazdy, to spoko, żadnych problemów.

    Liczę na to, że chociaż na to miasto wyjadę, wtedy będę zadowolona... chociaż... 140zł za podejście do praktyki, a u mnie dochodzi jeszcze 30zł pojazd transportem publicznym...
    X_X
  • w każdym razie nie sądzę, żeby egzaminator wyjechał z Tobą na estakadę ani w ogóle gdziekolwiek, gdzie jeździ się szybciej
    on nie zna Twoich umiejętności, wiec nie będzie ryzykował wypadku przy takich prędkościach
    raczej będziecie jeździć po spokojnych uliczkach w okolicy ośrodka egzaminacyjnego i to sobie potrenuj
  • To faktycznie, raczej nie do eliminacji :) Ale chyba może Ci zgasnąć auto podczas egzaminu? 
    Koszta są faktycznie straszne, ale podobno teraz teoria jest gorsza od praktyki - więc skoro zdałaś na 100% testy to właściwie nie masz wyboru i musi się udać:)
    Pamiętam, jak zdawałam, denerwowałam się jakby przynajmniej moje życie od tego zależało, więc doskonale Cię rozumiem i trzymam kciuki! :)
  • edytowano grudnia 2013
    mi podczas drugiego podejścia zgasło 10 razy...
    i dopiero po 8 razie egzaminator nie wytrzymał i zwrócił mi uwagę (potem jeszcze tylko 2 razy ;) :D)
    także jak zgaśnie to don't worry
    to nie stwarza niebezpieczeństwa więc moim zdaniem mały błąd
  • Ja mialam to szczęście,że jazdy miałam blisko wordu.A na egzaminie jeździłam po mieście 40min.Auto mi nie zgasło.Za to teraz jak jeszczę z mężem głupoty robię.Tylko,że on nerwus i nie lubię z nim jeździć.Wolę sama z dziećmi. Emilia bardzo dziękuję za twój wpis. Jazda mnie stresuje, ale ciągnie mnie do auta. Dorotak pamietam +++
  • Ja właśnie po to do tej Gdyni na kurs jeździłam... 30h na trasach egzaminacyjnych przejeździłam, a i tak mam wątpliwości, czy ogarnę te wszystkie jednokierunkowe i krzyżówki:D
    Się zobaczy, panikuję, bo mi się ten egzamin po nocach już śni... o, dziś na ten przykład, że oblałam na światłach, bo nie wiedziałam, jak się światła hamowania pokazuje...
  • Skoro jest taki wątek to się pochwalę ;)
    Moja Gabriela wczoraj zdała egzamin na prawo jazdy za pierwszym podejściem :)

    @Dorotak. Ty też zdasz :) przecież jesteś zdolniacha :)
  • Brawo Gabriela! Celinka, brawo dla córy!
  • Gratulacje! :)
  • @celinka, dzięki. Jaką mam nadzieję, że się uda, tak się boooję:D

    P. twierdzi, że dobrze jeżdżę, ja twierdzę, że może i tak, ale brakuje mi jednak jeszcze pewności...
Aby napisać komentarz, musisz się zalogować lub zarejestrować.