Znam młode małżeństwo. Sa w trakcie budowy domu. Na etapie krycia dachu teraz. Kasy starcza choć wiadomo to ogromny wydatek. Córka dwa latka skończyła. On chciałby drugie. Ona niekoniecznie bo córeczka była tak placzliwa męcząca wszystkiego się bała i tak jej dała popalic ze nie bardzo chce drugie. Mówi ze jakby miała takie spokojne i grzeczne jak moje dziecko to by się zdecydowała.
@karolinamika nie wiem czy da się to doświadczenie zuniwersalizowac. Niemniej ja mam wrażenie, że w miarę dojrzewania i poprawy porozummienia rodziców, każde kolejne dziecko jest coraz spokojniejsze (chyba, że porozumienie nie wychodzi).
U mnie do około roku, półtora wszystkie są takie wrzeszczace i absorbujące, że szkoda gadać. Chyba już jestem za stara na dzieci, bo teraz, przy piątym takim egzemplarzu nie mam ani siły ani cierpliwości
@Katarzyna Obecni 30 i 40 latkowie to dzieci rodziców, którym pęd do kasy, pracy związany z przełomem ustrojowym przesłonił wszystko. Rodzicom zmieniła się tolerancja na niewygody życia, chcieli więcej i zobaczyli, że można, tylko dzieci do tej wizji ciężko pasowały. To pokolenie oddawało dzieci na wychowanie do dziadków czy cioć a odbierało w wieku około szkolnym, bo z dzieckiem to ciężko, a kobieta musi pracować.
Może generalizuję, ale takie mam doświadczenie, że praca najważniejsza, dorobienie się a dzieci gdzieś na szarym końcu, najlepiej jedno, bo najmniej kłopotu.
Powiem tak: po czasie zmieniają ton, ale jaką postawę wdrukowali dzieciom taka w większości przynosi teraz owoce.
Gdybym miała "po ludzku" decydować się z rozsądku na drugie dziecko to bym tego nie zrobiła. Nie wchodząc w szczegóły było ciężko (subiektywnie, ktoś mądrzejszy by sobie poradził lepiej) . Ale zaufałam, że urodzić (czy przysposobić nie wchodząc w kwestie słowne) dzieci w małżeństwie to dobro. Jedne rzeczy są dobre inne złe. Wybierać trzeba dobro i tyle. Można pójść do spowiednika, jak się ma problem z rozpoznaniem sytuacji, opisać, zapytać o radę.
Obecni 30 i 40 latkowie to dzieci rodziców, którym pęd do kasy, pracy związany z przełomem ustrojowym przesłonił wszystko. Rodzicom zmieniła się tolerancja na niewygody życia, chcieli więcej i zobaczyli, że można, tylko dzieci do tej wizji ciężko pasowały.
akurat ci 30-40 latkowie w okresie przełomu byli już w okresie szkolno-licealnym. Nikt z moich znajomych nie był dzieckiem oddanym do dziadków na wychowanie, za to kilkoro starszych (50-latków), będących dziećmi w okresie przed zmianami juz tak (że o całodobowych żłobkach już nie wspomnę). A jeśli chodzi o pracę to w wielu przypadkach wcale nie chodzilo o to że rodzicom pęd do pracy przysłonił wszystko, tylko sytuacja mocno sie zmieniła. Wcześniej praca była pewna, zawsze jaką się znalazło, a po przełomie nagle wielu stanęło w obliczu bezrobocia, nie potrafili odnaleźć się w nowej sytuacji. Myślę ze to nie zaślepienie pracą ale nowy strach i lęk o zabezpieczenie bytu rodzinie został przekazany właśnie tym dzieciom.
Problemem jest to że ludziom dano wybór. I do posiadania dzieci podchodzą właśnie na zasadzie wyboru. Nie okupionego w dodatku żadnymi ograniczeniami w sferze seksualnej. Dzieci rzadko rodzą się w rodzinach gdzie się je planuje i rozważa przed ich przyjęciem wszystkie za i przeciw. Mam na myśli w liczbie większej niż dwoje. Chyba że się wpadnie z trzecim.
@kitek, w niektórych rodzinach oddawanie dzieci dziadkom to jakaś niepisana tradycja, i z tych , które znam to osoby z pokolenia 50+ były wychowywane przez babcię, łącznie z mieszkaniem z babcią.
Jest jeszcze kolejny punkt na minus. To znaczy: dawniej dzieci były inwestycją na starość. Miały się zająć starymi rodzicami. Dziś to nie jest już oczywiste bo są emerytury i domy starców. I sprawę załatwia kasa a nie dzieci. Jak jeszcze wejdzie eutanazja to w ogóle problem się skończy i wyginiemy.
Kitek może nie środowisko, ale Ci co pracowali w mieście często oddawali dzieci na wychowanie na wieś, raz to taniej i bardziej zdrowo. Może to kwestia regionu
O ile mieli rodziców na wsi. Poza tym to chyba dotyczyło małych dzieci, sprzed wieku szkolnego. Ja z mojego rocznika nie znam takich ludzi co byli wychowywani przez dziadków. Raczej przedszkole i żłobki je wychowywały. Tudzież babcie ale mieszkające niedaleko rodziców służyły jako niańki i stołówki.
@kitek - nie jestem 50+, a mnie też wychowała babcia. Z rodzicami zamieszkałam dopiero, gdy trzeba było iść do szkoły. Wtedy dostałam klucz na szyję i musiałam sobie radzić. Rodzice nie gnali za kasą, ale i tak w domu było ich niewiele. Moi rówieśnicy w większości mieli nie lepiej, bo wychowywani byli zwykle nie przez kochające babcie, tylko przez panie w żłobkach i przedszkolach. Instytucja mamy zajmującej się dziećmi była wtedy zjawiskiem bardzo rzadkim. No, chyba, że na wsi, na gospodarce.
@Katarzyna ale mi chodzi o stwierdzenie ze dziecko oddaje sie do babci bo rodzice gonią za kasą i to przesłania im świat. Sama piszesz że twoi rodzice z pieniedzmi nie gonili. I tylko o to mi chodzi.
@kitek - się zgadzam. Ja, generalnie, nie pisałam o przyczynach tej plagi 30 i 40-letnich dzidziusiów. Po prostu, widzę, że wiele osób, które metrykalnie już dawno powinny być dorosłe, pozostaje na poziomie dzieci, zainteresowanych jedynie nowymi "zabawkami" i mających pretensje do innych, że "to niesprawiedliwe". Wizja wzięcia na siebie jakiś obowiązków rodzi bunt, jak u czterolatka, któremu każe się posprzątać po zabawie. Jakże tacy ludzie mają się decydować na dzieci?
Obecni 30 i 40 latkowie to dzieci rodziców, którym pęd do kasy, pracy związany z przełomem ustrojowym przesłonił wszystko. Rodzicom zmieniła się tolerancja na niewygody życia, chcieli więcej i zobaczyli, że można, tylko dzieci do tej wizji ciężko pasowały.
To moje słowa. Nie wyczuwam tu zarzutu, przez pęd do pracy czy kasy rozumiem to, że postawili to wyżej niż wychowanie dzieci, niż godzenie tego wychowania z pracą. Czy każda matka musiała pracować tego nie wiem i pewno generalizowanie byłoby bardzo krzywdzące.
Nadal chyba nie chcę tego wartościować, było jak było.
Kiedyś rodzice nie byli aż tak nadopiekuńczy, często w zajmowaniu się pomagali dziadkowie i nie mieli z tego tytułu pomysłów, żeby skoro się poświęcają dla wnuków to np, ograniczyć władzę rodzicielską swoim zieciom synowym itp. Dawniej byly też niańki a matka nie była uważana za cyt. zimną sukę bo nie karmi to robiła mamka.Albo bo poszła z mężem na karnawałowy bal. I wcale dzieci nie byly ,mniej kochane niż teraz, po prostu przyjmowało się je jako naturalna konsekwencję małzeństwa i choć było trudniej bo nie było pralek, zmywarek, pampersów, to nikt nie myślał o celowym ograniczaniu liczby potomstwa aż się dorobi majatku. Nikt nie mial szajby na punkcie, ze lepiej aby poczekał z poczęciem bo na tym etapie co jest dziecko będzie zaniedbane emocjonalnie. Nikomu by do głowy nie przyszlo nazwać rodzinę patologiczną, nieodpowiedzialną bo urodziło im się 3 czy 4 dziecko. Brak dzieci w małżeństwie raczej zasługiwał na współczucie niż przykład do nasladowania. Dziewczyny wychodziły za mąż w wieku lat. ok 20 a nie żyły sobie raz z tym raz z owym do 40 no, chyba, że kurtyzany. Teraz wszystko jest do góry nogami, z jednej strony dziecko jest bożkiem na którego trzeba zasłużyć i skladac mu ofiary, dary, konsole i ifony. Nie można zabronić czegokolwiek czy nakazać bo to stresujące. Z drugiej jest intruzem, który rujnuje karierę i ambitne plany. 8-| Taki przekaz płynie z mediów od lat chyba 60 tych i ludzie to łykają.
Jako obecny 30-40 latek miałem to szczęście, że Mama spędziła 15 lat na urlopach wychowawczych (1978-94, Warszawa). Zdarzało jej się w tym czasie (w sumie przez ok. 3 lata) pracować na pół etatu lub np. wykładać w szkole rodzenia. Nie oznaczało to "siedzenia w domu", czego akurat na tym forum nie trzeba uzasadniać. Nie wykluczało też dość różnorodnej działalności społecznej. Dzięki temu po ukończeniu 4 lat przez najmłodszego brata bez problemu podjęła pracę odpowiadającą jej doświadczeniu życiowemu i społecznemu, a nie startowała jako "świeżynka" z dwuletnim stażem pracy. Bardzo chwalę sobie ten czas z Mamą i udało mi się przekonać do podobnego modelu Żonę. Róbmy swoje, a dzieci będą ;-)
Jako 40 latka, pamiętam, że mama czasem pracowała. Miała też od czasu do czasu urlopy wychowawcze. Wszystko fajnie ale jako dzieciak nieraz słyszalam komentarze nt. nieodpowiedzialności moich rodziców albo nieróbstwa mamy. Miłe to nie było. Moi rodzice bronili sie zębami i pazurami argumentując, że na zachodzie to normalne nikt nie kończy rodzenia na 2 dzieci ( chyba, że ma trudny problem zdrowotny)aby się poświęcić pracy dla Polski Ludowej. I ,że Polska wymrze jak ludzie nie będą chcieli dzieci. Moi rodzice to przewidzieli już kilkadziesiąt lat temu, bo to Hitler zalecał w czasie wojny aby Polki poddawały się aborcji. a później zalecał to Związek Radziecki. Wiadomo, że tym państwom nie zależał,o na dobru naszego narodu.
Ja widzę też coś innego, dzieci wychowujące się w dość siermieznych latach osiemdziesiątych, zwłaszcza w biedniejszych rodzinach zachlysnely się możliwościami czasów obecnych. Można podróżować, można świetnie się bawić, spełniać wszystkie swoje materialne marzenia z dziecinstwa. A dzieci, zwłaszcza większą gromadka ograniczają. Sama bardzo lubię podróżować, i sporo jeździłam jako nastolatka, a potem studentka, mój mąż nie i trochę widzę jego frustracje, że wreszcie kiedy mógłby to dzieci.
Ja widzę też coś innego, dzieci wychowujące się w dość siermieznych latach osiemdziesiątych, zwłaszcza w biedniejszych rodzinach zachlysnely się możliwościami czasów obecnych. Można podróżować, można świetnie się bawić, spełniać wszystkie swoje materialne marzenia z dziecinstwa. A dzieci, zwłaszcza większą gromadka ograniczają.
A nie można? Rozumiem że kasy brak. Ale ja znam parę rodzin które podróżują z dziećmi i to małymi. Takimi poniżej roku. Np jedni tacy byli w podróży po fiordach norweskich jak ich najmlodsze miało pół roku a najstarsze 3 lata.
Dzieci przeszkadzają w podróżach, albo nie, zależy jakie się trafią. Teraz byliśmy na nartach, pół dnia wspinałam się po schodach w te i wewte z dwulatką, a po 4 dniach dostała drgawek gorączkowych i reszta wyjazdu w szpitalu. W sumie byłam 3 h na nartach. Małych dzieci też się nie puści samopas na stoku, dopiero 9-10 latek może jeździć bez bycia "na oku".
Komentarz
Obecni 30 i 40 latkowie to dzieci rodziców, którym pęd do kasy, pracy związany z przełomem ustrojowym przesłonił wszystko. Rodzicom zmieniła się tolerancja na niewygody życia, chcieli więcej i zobaczyli, że można, tylko dzieci do tej wizji ciężko pasowały.
To pokolenie oddawało dzieci na wychowanie do dziadków czy cioć a odbierało w wieku około szkolnym, bo z dzieckiem to ciężko, a kobieta musi pracować.
Może generalizuję, ale takie mam doświadczenie, że praca najważniejsza, dorobienie się a dzieci gdzieś na szarym końcu, najlepiej jedno, bo najmniej kłopotu.
Powiem tak: po czasie zmieniają ton, ale jaką postawę wdrukowali dzieciom taka w większości przynosi teraz owoce.
akurat ci 30-40 latkowie w okresie przełomu byli już w okresie szkolno-licealnym. Nikt z moich znajomych nie był dzieckiem oddanym do dziadków na wychowanie, za to kilkoro starszych (50-latków), będących dziećmi w okresie przed zmianami juz tak (że o całodobowych żłobkach już nie wspomnę). A jeśli chodzi o pracę to w wielu przypadkach wcale nie chodzilo o to że rodzicom pęd do pracy przysłonił wszystko, tylko sytuacja mocno sie zmieniła. Wcześniej praca była pewna, zawsze jaką się znalazło, a po przełomie nagle wielu stanęło w obliczu bezrobocia, nie potrafili odnaleźć się w nowej sytuacji. Myślę ze to nie zaślepienie pracą ale nowy strach i lęk o zabezpieczenie bytu rodzinie został przekazany właśnie tym dzieciom.
Dzieci rzadko rodzą się w rodzinach gdzie się je planuje i rozważa przed ich przyjęciem wszystkie za i przeciw. Mam na myśli w liczbie większej niż dwoje. Chyba że się wpadnie z trzecim.
niż 50 +
Może to kwestia regionu
Moi rówieśnicy w większości mieli nie lepiej, bo wychowywani byli zwykle nie przez kochające babcie, tylko przez panie w żłobkach i przedszkolach. Instytucja mamy zajmującej się dziećmi była wtedy zjawiskiem bardzo rzadkim. No, chyba, że na wsi, na gospodarce.
To moje słowa.
Nie wyczuwam tu zarzutu, przez pęd do pracy czy kasy rozumiem to, że postawili to wyżej niż wychowanie dzieci, niż godzenie tego wychowania z pracą. Czy każda matka musiała pracować tego nie wiem i pewno generalizowanie byłoby bardzo krzywdzące.
Nadal chyba nie chcę tego wartościować, było jak było.
Teraz wszystko jest do góry nogami, z jednej strony dziecko jest bożkiem na którego trzeba zasłużyć i skladac mu ofiary, dary, konsole i ifony. Nie można zabronić czegokolwiek czy nakazać bo to stresujące. Z drugiej jest intruzem, który rujnuje karierę i ambitne plany. 8-| Taki przekaz płynie z mediów od lat chyba 60 tych i ludzie to łykają.
Nie oznaczało to "siedzenia w domu", czego akurat na tym forum nie trzeba uzasadniać. Nie wykluczało też dość różnorodnej działalności społecznej. Dzięki temu po ukończeniu 4 lat przez najmłodszego brata bez problemu podjęła pracę odpowiadającą jej doświadczeniu życiowemu i społecznemu, a nie startowała jako "świeżynka" z dwuletnim stażem pracy.
Bardzo chwalę sobie ten czas z Mamą i udało mi się przekonać do podobnego modelu Żonę.
Róbmy swoje, a dzieci będą ;-)
Sama bardzo lubię podróżować, i sporo jeździłam jako nastolatka, a potem studentka, mój mąż nie i trochę widzę jego frustracje, że wreszcie kiedy mógłby to dzieci.
Być może.