W przypadku gdy nie jest to mord, to nie łamie się przykazania. Co do cudzołóstwa, to np. jeśliby ktoś ożenił się z wdową, a okazałoby się, że mąż wdowy pierwszy jednak żyje, to byłaby sytuacja niezawiniona. Ale jeśli ktoś jako katolik bierze ślub to przecież wie co robi. Jeśli był "udawanym katolikiem" podczas ślubu a dopiero się nawrócił później to jest duża szansa, że zostanie potwierdzona nieważność pierwszego małżeństwa. Na zachodzi chyba chodzi o co innego, o to by małżeństwo nie musiało być na zawsze - "na dobre i na złe", tylko "na dobre".
@Joanna36 no wlasnie mialam taki przypadek podac z zaginietym mezem. Moze ktos bardziej kreatywny cos innego jeszcze wymysli Nie wiem, nie upieram sie, ale jest to dal mnie jedyne logiczne wytlumaczenie: cos wyglada na grzech, ale nim nie jest.
Ja bym bardzo chciał, aby każdy, kto wypisuje setki literek w internecie na temat synodu i adhortacji rozejrzał się po znajomych i zaangażował w pomoc małżeństwom w kryzysie.
Mnie się wydaje, że sporo osób po tym jak wyeksperymentuje się z "rozwojem osobistym" za pomocą różnych magików, zaczyna się interesować się Kościołem, będąc już po rozwodach, związkach różnorodnych itd. i jak zerkną pobieżnie, że się nie kwalifikują bo są rozwodnikami to rezygnują z tej "drogi rozwoju", zanim się w ogóle zorientują o co chodzi w Kościele. Ale szczerze mówiąc i tak nie rozumiem, coraz mniej w ludziach jest poczucia winy i żalu za grzechy a coraz więcej się mówi o miłosierdziu, które cyniczni ludzie odbierają jako przyzwolenie na grzech.
Tylko ja bym odwróciła kolejność: najpierw przykład, potem cała reszta. Jesteśmy częścią Kościoła - i realnym jest świętych obcowanie. Nasze cnoty "podnoszą" stan całego Kościoła, a nasze grzechy/ zaniedbania itp. ciągną ku upadkowi wszystkich. Jak się nie da pomóc bezpośrednio innym (bo czasami - oprócz modlitwy i postu się nie da i już) - to pomagamy właśnie przez polepszenie kondycji własnej - osobistej, małżeńskiej, rodzinnej. To jest bardzo dużo! k.
Dla osób, z którymi się stykamy - my (w sensie - małżeństwa, rodziny) jesteśmy specjalistami na pierwszej linii frontu. I nie chodzi o to, że mam jakieś super- wyobrażenie czy mniemanie o własnej rodzinie, czy małżeństwie, tylko o to, że tak jest. Jak się ma ileś tam lat w małżeństwie i jest się dalej szczęśliwym i zadowolonym, jak się ma dzieci (wystarczy już 2+ czasami) i się ma uśmiech na obliczu oraz ww. - to przyciąga i zachęca do rozmów. Różnych - od tych kurtuazyjnych (na placach zabaw), po te poważne. Mamy być współ- czujący, żeby nie zaniedbywać okazji do czynienia dobra - żeby powiedzieć trochę poważniej (nie znaczy, że z grobową miną ) , jak będzie taka potrzeba. Bo może tylko od nas usłyszą, że da się całe życie z jednym mężem być, i być szczęśliwym. Ale, że się samo to nie zrobi - wymaga osobistego wysiłku (żony/ męża, i to bez gwarancji,że druga strona zrobi to samo).
Że więcej niż 1, 2 itd. dziecko - to się da zrobić, ogarnąć i chcieć jeszcze więcej.
No i że matka X+ może wyglądać jak człowiek, a nie wyrobnica. (to już mówić nie trzeba, tylko się ubrać stosownie do własnych preferencji)
Edit: I jeszcze - że nasze życie "się kręci" tak, a nie inaczej, bo istnieje Pan Bóg, który udziela nam potrzebnych łask, bo są sakramenty, z których korzystamy itd.
Żebyśmy na Sądzie Ostatecznym nie zobaczyli, że ludzie, wśród których płynie nasze życie (w tym - park/ praca/ sklep/ szkoła itd) skarżą się przed Najwyższym "Panie, nie miałem człowieka!"
Ja tam widzę, że jeszcze jeden punkt dokumentu pod którym podpisał się kard. Bergoglio jest co najmniej strzałem we własną stopę:
"W tym samym duchu wypowiedziała się Międzynarodowa Komisja Teologiczna: „Prawo naturalne nie może być przedstawiane jako zbiór już ustanowionych reguł, które narzucają się a priori moralnemu podmiotowi, ale jest źródłem inspiracji dla jego wybitnie osobistych zabiegów w podejmowaniu decyzji”.
Ergo skoro prawo naturalne jest tylko "źródłem inspiracji" to nie ma sensu walczyć przeciwko morderstwu pod tytułem aborcja, bo zakaz mordowania to tylko dowolna inspiracja a nie norma prawa naturalnego, jak twierdzi autor adhortacji.
@Sylwia1974, a dlaczego uważasz, że nie wszyscy są powołani do wielodzietności? No, bezżenni, konsekrowani, to jasne, że nie, ale małżeństwa to chyba wszystkie? Powołanie rozumiem tu jako świadomy wybór, a nie dopust Boży. Są tacy, co nie mogą, ale wielu jest takich, co im się nie chce. Jak łatwo zasłonić się powołaniem...
A mnie się wydaje, że im ktoś bliżej Kościoła tym mniej ma niewierzących przyjaciół, czy znajomych na tyle bliskich, żeby się zwierzali, że mają kryzys. I w praktyce kryzysowe małżeństwa się kolegują z kryzysowymi i ślepy ślepego prowadzi. Nie bardzo widzę bogobojną wielodzietną rodzinę spędzającą wakacje z małżeństwem gdzie np. pan popija a pani robi awantury.
@Gosia5 miałam głównie na myśli to, że nie każdemu będzie dane...nawet choćby chciał i się starał...my czasem zbyt szybko oceniamy w kategorii "nie chce mu się" ( owszem tacy też są)
ja czuję, że jestem...a realizowanie tego powołania mnie w tym utwierdza...ale nie ma nigdzie napisane, że wielodzietność to powołanie wszystkich płodnych małżonków
powołani to my jesteśmy do świętości w każdym stanie i z dowolną ilością dzieci serio, nie zawsze chodzi o "zasłanianie się powołaniem"
Komentarz
Ale "Skoro wszyscy tak robią..."?
Czy to moze byc grzech?
:-&
Jesteśmy częścią Kościoła - i realnym jest świętych obcowanie.
Nasze cnoty "podnoszą" stan całego Kościoła, a nasze grzechy/ zaniedbania itp. ciągną ku upadkowi wszystkich.
Jak się nie da pomóc bezpośrednio innym (bo czasami - oprócz modlitwy i postu się nie da i już) - to pomagamy właśnie przez polepszenie kondycji własnej - osobistej, małżeńskiej, rodzinnej.
To jest bardzo dużo!
k.
I nie chodzi o to, że mam jakieś super- wyobrażenie czy mniemanie o własnej rodzinie, czy małżeństwie, tylko o to, że tak jest.
Jak się ma ileś tam lat w małżeństwie i jest się dalej szczęśliwym i zadowolonym,
jak się ma dzieci (wystarczy już 2+ czasami) i się ma uśmiech na obliczu oraz ww. - to przyciąga i zachęca do rozmów. Różnych - od tych kurtuazyjnych (na placach zabaw), po te poważne.
Mamy być współ- czujący, żeby nie zaniedbywać okazji do czynienia dobra - żeby powiedzieć trochę poważniej (nie znaczy, że z grobową miną ) , jak będzie taka potrzeba.
Bo może tylko od nas usłyszą, że da się całe życie z jednym mężem być, i być szczęśliwym.
Ale, że się samo to nie zrobi - wymaga osobistego wysiłku (żony/ męża, i to bez gwarancji,że druga strona zrobi to samo).
Że więcej niż 1, 2 itd. dziecko - to się da zrobić, ogarnąć i chcieć jeszcze więcej.
No i że matka X+ może wyglądać jak człowiek, a nie wyrobnica. (to już mówić nie trzeba, tylko się ubrać stosownie do własnych preferencji)
Edit: I jeszcze - że nasze życie "się kręci" tak, a nie inaczej, bo istnieje Pan Bóg, który udziela nam potrzebnych łask, bo są sakramenty, z których korzystamy itd.
Żebyśmy na Sądzie Ostatecznym nie zobaczyli, że ludzie, wśród których płynie nasze życie (w tym - park/ praca/ sklep/ szkoła itd) skarżą się przed Najwyższym "Panie, nie miałem człowieka!"
Tym człowiekiem jestem ja. I Ty też.
k.
"W tym samym duchu wypowiedziała się Międzynarodowa Komisja Teologiczna: „Prawo naturalne nie może być przedstawiane jako zbiór już ustanowionych reguł, które narzucają się a priori moralnemu podmiotowi, ale jest źródłem inspiracji dla jego wybitnie osobistych zabiegów w podejmowaniu decyzji”.
Ergo skoro prawo naturalne jest tylko "źródłem inspiracji" to nie ma sensu walczyć przeciwko morderstwu pod tytułem aborcja, bo zakaz mordowania to tylko dowolna inspiracja a nie norma prawa naturalnego, jak twierdzi autor adhortacji.
Wystarczy, że człowiek porówna się z takimk ideałem i... (
To wyłącznie kwestia naszego nastawienia.
ja czuję, że jestem...a realizowanie tego powołania mnie w tym utwierdza...ale nie ma nigdzie napisane, że wielodzietność to powołanie wszystkich płodnych małżonków
powołani to my jesteśmy do świętości w każdym stanie i z dowolną ilością dzieci
serio, nie zawsze chodzi o "zasłanianie się powołaniem"
http://portal.mamaroza.pl/index.php/2016/04/w-kregu-rozwazan-nad-amoris-laetitia/
Wielkie dzięki za to, że się odzywasz, by budować.