Tylko czy w celu wyrobienia nawyku rozsądnego korzystania z telefonu i gier konieczny jest całkowity ich zakaz? Czy naprawdę nie można pozwolić dziecku na wyjazd na obóz jesli woli go od kolejnych z rzędu rekolekcji? ;-)
Napisałam wyraznie, że pytanie do @Aniela jest OBOK tematu wątku, czyli nie chodzi mi o wiare, ale ogólnie o to, jak dzieci 1.uczone w domu + 2.uczeszczajace tylko na zajęcia zaaprobowane przez rodziców + 3.nieznajace innych rozrywek poza małym wyborem również wybranym przez rodziców, funkcjonują w dorosłym życiu. Ciężko bowiem obracać się tylko wśród znajomych rodziców i osób zbliżonych światopoglądowo do rodziny. Uprzedzam pytanie - nie, nie krytykuje ed (po strajku wręcz rozważam w przyszłości taką formę nauki) ani RM. (Nie, nie słucham na co dzień RM, ale zmieniając kanały w TV zdarzyło nam się włączyć TV Trwam i coś tam obejrzeć).
Nie przeczytałam ostatnich stu wpisów.
Moje dzieci funkcjonują świetnie w dorosłym życiu, jeżeli o to pytasz. Ja miałm bardzo duży wybór rozrywek dla nich, gdy miały kilka lat, a nie "mały" - jak to określasz.
A czy Twoje kilkuletnie dzieci same sobie wybierają zajęcia i nawet jeśli Ty ich nie aprobujesz, to sobie na nie chodzą? Ciekawe jak potężny zakres rozrywek znają Twoje kilkuletnie dzieci? Bardzo ciekawe.
@Aniela - nie pytam o kilkulatki, ale dorosłe już dzieci, oraz to, jak odnajdują się wśród ludzi spoza ograniczonego kręgu. Oczywiste jest dla mnie, że dzieciom kilkuletnim czy nawet "wczesnym" nastolatkom nie pozwala się na dostęp do wszystkiego, np. sama nie daję smartfona (z dostępem do internetu i dzwonienia, nie chodzi o funkcję aparatu), choć koledzy i koleżanki córki mieli swoje już w wieku 8 lat. Nie znam problemu, jaki mają rodzice nawet i 7-latków czy młodszych dzieci pt. "nie wiem, jak odciągnąć dziecko od gry/tabletu" - u nas nie ma tej kwestii, bo gra jest bardzo rzadko, raczej z mojej inicjatywy, gdy chce mieć zupełny spokój na ważną rozmowę telefoniczną. Latem dzieci są na dworze, dla porównania dzieci bliskich znajomych (wiek: 9, 11, 13) całe lato w domu przy smartfonach, limitowanie czasu nic nie daje. Zaznaczam, że cały czas piszę obok wątku o wierze. Z Twoich wpisów zrozumiałam, że jako remedium na wszelkie problemy z buntem polecasz odcięcie od złej współczesnej kultury, zawężenie zajęć dla nastolatków do wybranych, nauka tylko w domu, tylko wybrane grupy skautów itp. I tu jest moje pytanie - jak potem tacy dorośli odnajdują się w kontakcie z ludźmi spoza kręgu? Bo przecież musza w koncu sie z nimi skontaktowac.
Już Ci napisałam, ale cierpliwie powtórzę.
Moje dzieci jako dorosłe, a nawet jako nastolatki świetnie się odnajdują w kontakcie z ludźmi spoza kręgu. Doskonale funkcjonują w dorosłym życiu.
Tylko czy w celu wyrobienia nawyku rozsądnego korzystania z telefonu i gier konieczny jest całkowity ich zakaz? Czy naprawdę nie można pozwolić dziecku na wyjazd na obóz jesli woli go od kolejnych z rzędu rekolekcji? ;-)
@Paprotka , rodzice mają prawo tak dobierać metody wychowawcze, jak im pasuje. Jeśli w danej rodzinie takie sposoby się sprawdzają, to niech z nich korzysta. Różne są przecież dzieci. A moim zdaniem lepiej dmuchać na zimne.
Gdybym tylko miała możliwość wychowywać tak jak Aniela, to postępowałabym podobnie. A tak to .... robię co mogę.
Widzę różnicę tylko na plus między koloniami np. obozem a rekolekcjami. Jeśli chodzi o atrakcje dla dzieci ba rekolekcjach to są podobne do tych na obozach. Mam wrażenie @Paprotka że rekolekcje wg Ciebie to siedzenie non stop w kościele na modlitwie. Myślę że po prostu nie wiesz o czym piszesz. Często jest to coś w rodzaju kolonii tylko z modlitwą, niedzielną mszą świętą, rozmowami o wierze, w różnych aspektach. Rekolekcje są rozmaite, w różnych miejscach, połączone ze zwiedzaniem ciekawych miejsc, niekoniecznie związanych z wiarą, kąpielami w morzu czy w jeziorze, czy wędrówkami w górach. Mam wrażenie że dla dziecka 10- 14 letniego nie ma różnicy w wypoczynku na rekolekcjach czy kolonii. Różnica jest w tym że mają dostęp codzienny do mszy świętej, spowiedzi, możliwości budowania swojej wiary. Nie wiem co w tym może być zniechecającego. Nie mam doświadczenia z dziećmi tracącymi wiarę, mimo że najstarsza już dorosła a reszta wchodzi w wiek nastoletni.
"Tylko czy w celu wyrobienia nawyku rozsądnego korzystania z telefonu i gier konieczny jest całkowity ich zakaz?" --------------- Całkowity zakaz jest łatwiejszy. Nie masz gier w domu, nie musisz kontrolować dostępu. Masz to z głowy i żyjesz wygodniej!
Dlatego wolę głodówkę od diety Dąbrowskiej . Mam całkowity szlaban na jedzenie i niczym nie muszę się martwić.
Odnośnie rekolekcji. Czy ktoś szedl na pielgrzymkę do Częstochowy z małymi dziećmi? Bo nie wiem, jak taki 4- latek moze przejsc 30km dziennie? Wózka nie biore pod uwage. Pewnie najmlodsze musi miec z 10 lat?
Tylko czy w celu wyrobienia nawyku rozsądnego korzystania z telefonu i gier konieczny jest całkowity ich zakaz? Czy naprawdę nie można pozwolić dziecku na wyjazd na obóz jesli woli go od kolejnych z rzędu rekolekcji? ;-)
@Paprotka , rodzice mają prawo tak dobierać metody wychowawcze, jak im pasuje. Jeśli w danej rodzinie takie sposoby się sprawdzają, to niech z nich korzysta. Różne są przecież dzieci. A moim zdaniem lepiej dmuchać na zimne.
Gdybym tylko miała możliwość wychowywać tak jak Aniela, to postępowałabym podobnie. A tak to .... robię co mogę.
Metody trzeba dobierać do konkretnego dziecka, zgoda. Jesli w tym wszystkim Aniela dopuszcza i zezwala na to ze dzieci moga słuchać czegoś innego niż RM, woleć jechać gdzies indziej nizna rekolekcje, generalnie same wychodzić z inicjatywa i mieć pomysły niekoniecznie zgodne z wizja mamy, to spoko. Jesli nie, to nie jest to wg mnie wychowanie, raczej urabianie. I nie wątpię że można tak, przynajmniej na jakis czas, ukształtować kogos uprzejmego, ugodowego i spełniającego oczekiwania otoczenia. Ale mnie nie jest to istota wychowania.
Mnie troche to przeraza... Pieluchy, itp. Zeby cjoc starsze dzieci, moze takie od 7 lat..?
Jak szłam w pielgrzymce jako studentka, to w mojej grupie było dużo rodzin z małymi dziećmi. I dla takich kilkulatków mieli zazwyczaj przyczepki rowerowe.
@szczurzysko różne pielgrzymki są (W sensie tempa marszu i dystansu). My z maluchem po prostu odpuszczalismy 1-2 odcinki w ciągu dnia lub podjeżdżały na kardynale Wyszyńskim (W grupie 16 WPP jest taki wózek z portretem ciagniety przez pielgrzymów).
@Paprotka jak się dzieciom proponuję do pewnego wieku wyłącznie pobożne wyjazdy i są one atrakcyjne, to z dużym prawdopodobieństwem nie będą chciały innych obozów, bo ważne potrzeby będą zaspokojone. Żaden zakaz nie jest potrzebny. Gdybanie co jeśli jednak dziecko zachce jest bezprzedmiotowe.
Ja się też zgadzam że dzieciom nie są potrzebne gry, telefony i bajki w tv. Male dzieci nie muszą nawet sobie zdawać sprawy z ich istnienia. Łatwiej je wychowywać bez takich urządzeń.
O, telewizora u nas też nie było i dla dzieci nadal nie ma! Są bajki, programy przyrodnicze, czasem sportowe, ale muszą być zaakceptowane przez rodzica. Niedoczekanie, żeby mi 8-latek skakał po kanałach bez kontroli. Komputer wspólny w salonie, konsola raz w tygodniu przez godzinę, telefon na wyjścia, gdy faktycznie jest potrzeba kontaktu i tylko do dzwonienia (piszę tu o małych dzieciach do 10 rż).
I nie dlatego że boję się świata, inności, itp. Nie boję się ani trochę, po prostu uczę wybierać wartościowe sprawy, rzeczy, rozrywki. To jest czas nauki właściwego wyboru. I nie oznacza założenia, że nastolatkom nic nie będzie wolno w przyszłości. Na pewno dostaną telefony, jeden z synów pojedzie na obóz piłkarski, będą spotykać się z kolegami z rożnych środowisk. Liczę jednak na to, że dzięki pokazaniu od małego właściewgo kierunku, łatwiej im będzie wybierać dobro.
A wracając do gier - co jest w tym cennego? Nawet odpoczynek słaby bo ryje banię i oczy. Mama mojego chrześniaka ostatnio się wściekła i całkiem, na razie do wakacji, skasowała granie. Chłopaki wszystko robili za gry, czekali na gry, planowali gry. Uczyli się żeby grać, chodzili na basen bo potem mogli pograć. Żadnej przyjemności z życia tylko czekanie na gry. W końcu się wściekła, w domu miała Meksyk ale po kilku dniach zatrybili, że są inne przyjemności, a ona ma spokój.
A co jest cennego w zajmowaniu się ogródkiem kwiatowym? Ryje kręgosłup. Człowiek się uzależnia, bo sobie myśli, że jak teraz nie przekopie, to nie urośnie; jak nie podleje, to mu wyschnie, jak nie wyplewi, to będą chwasty Ludzie różne rzeczy robią dla przyjemności. I właśnie o tę przyjemność w nich chodzi.
Z grami u dzieci jak z każdą inną przyjemnością - jeśli się ją ustawia jako nagrodę za coś innego, to ryje beret. I potem dziecko będzie jadło, by dostać cukierka, posprząta, by coś oglądnąć, zrobi lekcje, by wyjść się pobawić poza domem itd. Pomagają ogólne zasady, które nie wiążą przyjemności z czymś innym, np. gramy tylko w weekend 2 godziny.
@Paprotka jak się dzieciom proponuję do pewnego wieku wyłącznie pobożne wyjazdy i są one atrakcyjne, to z dużym prawdopodobieństwem nie będą chciały innych obozów, bo ważne potrzeby będą zaspokojone. Żaden zakaz nie jest potrzebny. Gdybanie co jeśli jednak dziecko zachce jest bezprzedmiotowe.
To zwykle pytanie, można przecież chcieć spróbować czegoś innego, np wyjechać na jakis tematyczny oboz albo z przyjacielem który nie chce jechać na rekolekcje. U nas np. obozy sportowe i taneczne nie są narzucone, przecież być może za pare lat dzieci zainteresują się czym innym albo będziemy wyjeżdżać tylko wszyscy razem. Nie ma obowiązku ze tylko taki a taki wyjazd wchodzi w grę. Naprawdę fascynujące to demonizowanie ;-)
Doprecyzuję, czy ty Paprotka włączasz dzieciom i w ogóle sama sluchasz Radio Maryja? A jeśli nie, to czy to jest zakaz?
Na to i podobne pytanie odpisywałam wcześniej. Szkoda czasu na powtarzanie. Niesamowite, ile razy okazuje się ze nie czytacie albo nie rozumiecie, a odpowiadacie na jakieś swoje wymysły ;-)
Takim małym chłopcom jak powiesz, że grają 2 godziny w weekend to będą czekać do tego weekendu i niech wypadnie wyjazd rodzinny, wizyta gości itp. to znowu problem bo nie grałeeemmmm, na wyjeździe będą spieszyć sie do domu bo jeszcze muszą te dwie godzinki pograaaććć W wypadku akurat tych konkretnych chłopców, uważam, że mama słusznie postąpiła zakazując na amen i już.
Potwierdzam, faktycznie czekają. Ale nie ma obowiązku, by tym naciskom ulegać. Ostatnio np. byliśmy u znajomych, wizyta się przeciągnęła, wróciliśmy na kolację i konsoli już nie było. Przypomnieliśmy, że dzień przecież był pełen innych atrkacji, na co obaj w końcu przytaknęli.
Ta zgoda na godzinę grania w tygodniu to mój sposób na powiedzenie dziecku "widzę twoją potrzebę, chcę wyjść jej naprzeciw, ale to ja jestem dorosła i ja wyznaczam miarę". Podobnie staram się robić z innymi postulatami synów, o ile są możliwe do zaakceptowania. Myślę, że to ważne, by w miarę możliwości, nie odmawiać dzieciom, jeśli mówią nam, że czegoś potrzebują, a raczej ująć to w akceptowalne ramy.
No i to też podstawa, by wymagać od dzieci szacunku dla naszych potrzeb. Jesli ja pokazuję, że umiem przesunąć się na ławce, gdy mnie o to proszę, jest duża szansa, że one zrobią to samo na moją prośbę. Jeżeli nawet nie za pierwszym, to za dziesiątym razem.
Szkoda czasu na powtarzanie tego co już napisałam. Wole poświecić ten czas dzieciom, tym których podobno nie mam a jesli interesuja Cię moje odpowiedzi, przeczytaj cały wątek.
Odnośnie rekolekcji. Czy ktoś szedl na pielgrzymkę do Częstochowy z małymi dziećmi? Bo nie wiem, jak taki 4- latek moze przejsc 30km dziennie? Wózka nie biore pod uwage. Pewnie najmlodsze musi miec z 10 lat?
Ja szłam z 8-latkami, 10-latką i 12-latkiem. Szli lepiej niż ja, tzn. byli mniej zmęczeni. Dzieci bardzo szybko regenerują swoje siły. W pielgrzymce szły 6-latki, 7-latki, bez problemów.
Z dziećmi gdzieś do 5 roku życia trzeba wziąć wózek.
Zresztą jeszcze nie słyszałan o dzieciach uzależnionych od pracy w ogrodzie
Marzę o dzieciach uzależnionych od jakiejkolwiek pracy (mam na myśli obowiązki domowe). Nie mam metod Anieli co do swoich dzieci, ale szczerze to zazdroszczę konsekwencji i wdrażania takowych od wczesnych lat. To jest bardzo trudne; w dzisiejszym świecie o wiele łatwiej ustępować, dawać , rozpieszczać i niczego nie wymagać. O komórkach i kompach nie wspominając. Moje dzieci, jak zresztą wszystkie inne dokoła, nie mogą bez nich żyć a ja walczę z wiatrakami (jednym z takich jest mój mąż, który tez kocha gry i kompy).
Wychowuję mojego syna w środowisku
skrajnie niesprzyjającym katolickiemu stylowi życia.
Jest mi trudno, ale jakoś daję radę.
Mój syn, o dziwo nie buntuje się
(jeszcze), chce być bierzmowany, codziennie się modli , regularnie
się spowiada, na Msze chodzi bez oporów.
O Panu Bogu i o sprawach duchowych
rozmawia tak, jak każdy mocno wierzący człowiek.
W sumie nie wiem jak to się stało.
Bo wszystko wokół nas jest na nie.
Wpływ środowiska okropny.
Wśród jego najbliższych przyjaciół
jest ateista, syn kobiety należącej do ruchu tzw. Humanistów (taki
nurt ateistycznej "religii" - ideologii, przeciwny
chrześcijaństwu, bardzo prężnie rozwijający się w Skandynawii),
drugi przyjaciel to muzułmanin, trzeci to buddysta, a także
niepraktykująca protestancka rodzina wielodzietna, która ma dzieci
z in vitro.
Mój syn, ponieważ nie ma rodzeństwa,
żyje bardzo blisko ze swoimi przyjaciółmi – jest zapraszany na
wyjazdy z nimi, nieraz nocuje u norweskich rodzin, często się
odwiedzają, razem chodzą na zajęcia sportowe i też niestety grają
na komputerze.
Nie wiem jak to się dzieje, ale na
razie każdy z nich zachowuje swoje przekonania wyniesione z domu –
ateista głosi hasła humanizmu, muzułmanin chodzi z rodzicami do
meczetu, konsekwentnie nie je wieprzowiny i obchodzi Ramadan, a mój syn gorliwie
się modli i spełnia wszystkie praktyki religijne, do których go
zapraszamy.
Można powiedzieć, że mój syn żyje
na co dzień Panem Bogiem.
Nieraz ogląda z nami Szustaka, w razie
wątpliwości zawsze pyta czy coś jest zgodne z przykazaniami.
W dyskusjach z kolegami mówi: "moja
religia mi na to nie pozwala".
Bardzo się identyfikuje z
katolicyzmem.
W szkole podstawowej był jedynym katolikiem.
W gimnazjum, w jego klasie po skandalicznych
zajęciach z edukacji seksualnej wszystkie nastolatki, oprócz niego,
zadeklarowały, że chcą seksu jak tylko skończą 16 lat i , co
ciekawe, że ... nie chcą mieć dzieci.
Mój syn był jedynym w klasie, który
powiedział, że chce mieć dzieci.
Odkąd pamiętam zawsze mówił, że chce mieć wielodzietną rodzinę.
Nie wiem jak to się stało, że on się
nam jeszcze nie zbuntował w kwestiach religii czy moralności.
Wcale nie jest pokorną owieczką, ma
charakter i bywa krnąbrny. Zawsze jednak milknie wobec argumentu:
"nie postępuj tak, bo to jest grzech".
Czasami mam wrażenie, że w tej naszej
trudnej wychowawczo sytuacji zachodzi pewien paradoks: ateiści i
muzułmanie niejako pomogli nam wychować dziecko w wierze, tak samo
jak kiedyś pod ich wpływem my nawróciliśmy się.
Brzmi dziwnie, wiem.
Ale jakoś tak jest, że jak widzimy
ten ogrom nieszczęścia i rozpasania moralnego wśród ludzi
żyjących bez Boga to nam wszystkim w rodzinie odechciewa się
takiego życia.
Do tego wszystkiego postawa muzułmanów
też nas zaskoczyła i dała do myślenia – ich szacunek dla
własnej religii, kultywowanie tradycji, przestrzeganie nakazów ...
w pewnym sensie muzułmanie nas zawstydzili i dali nam dobry
przykład.
Na pewno wolałabym mieć takie warunki
wychowawcze, jakie ma Aniela, ale mam, jakie mam, nie ja je wybrałam,
musiałam się dostosować do sytuacji, bo tak się życie ułożyło.
I w tych niełatwych warunkach
wypracowałam takie metody wychowania dziecka w wierze:
1. Bardzo silna więź – to jest mój
podstawowy sposób na to, by mieć wpływ na syna, większy wpływ
niż środowisko, w którym wzrasta. Bardzo pomógł mi tutaj fakt,
że przez długi czas nie pracowałam, zajmowałam się tylko domem
i wychowywaniem syna. Ja po prostu miałam dla niego dużo czasu i
mnóstwo godzin spędziliśmy na rozmowach. Udało mi się nauczyć
go polskości i katolicyzmu.
2. Coś co ja nazywam "katolicką
indoktrynacją" , czyli po prostu stałe, nieustanne
przekazywanie systemu wartości. Każdą wątpliwą moralnie
sytuację analizowałam z dzieckiem pod kątem przykazań,
komentowałam otaczającą nas rzeczywistość , słuchaliśmy
polskich kazań w internecie, sama dużo czytałam i objaśniałam
synowi świat z punktu widzenia naszej religii.
3. Powierzyłam wychowanie naszego dziecka Maryi.
Dawno temu naszła mnie taka myśl, żeby to zrobić.
Poprosiłam Matkę Bożą, aby to Ona
wychowała mojego syna. Oczywiście posługując się nami –
rodzicami, ale też i innymi ludźmi. Zostawiłam Jej wolną rękę
i zawierzyłam.
Ostatnio sprawy zaczęły się układać
tak, że prawdopodobnie mój syn trafi do katolickiego liceum z
internatem, w Polsce.
Nie sądziłam, że to kiedykolwiek będzie
możliwe ... A jednak.
Ale trzeba pamietac, ze wszelkie "religia mi zabrania" sa tu (na zachodzie) dosc powaznie traktowane. Bo kazdy sie boi, by nie urazić. A raczej, zeby sobie kłopotów nie narobic.
Komentarz
Moje dzieci jako dorosłe, a nawet jako nastolatki świetnie się odnajdują w kontakcie z ludźmi spoza kręgu. Doskonale funkcjonują w dorosłym życiu.
Pozdrawiam Cię serdecznie.
Myślę że po prostu nie wiesz o czym piszesz. Często jest to coś w rodzaju kolonii tylko z modlitwą, niedzielną mszą świętą, rozmowami o wierze, w różnych aspektach. Rekolekcje są rozmaite, w różnych miejscach, połączone ze zwiedzaniem ciekawych miejsc, niekoniecznie związanych z wiarą, kąpielami w morzu czy w jeziorze, czy wędrówkami w górach.
Mam wrażenie że dla dziecka 10- 14 letniego nie ma różnicy w wypoczynku na rekolekcjach czy kolonii. Różnica jest w tym że mają dostęp codzienny do mszy świętej, spowiedzi, możliwości budowania swojej wiary. Nie wiem co w tym może być zniechecającego.
Nie mam doświadczenia z dziećmi tracącymi wiarę, mimo że najstarsza już dorosła a reszta wchodzi w wiek nastoletni.
---------------
Całkowity zakaz jest łatwiejszy. Nie masz gier w domu, nie musisz kontrolować dostępu. Masz to z głowy i żyjesz wygodniej!
Dlatego wolę głodówkę od diety Dąbrowskiej . Mam całkowity szlaban na jedzenie i niczym nie muszę się martwić.
A co jest cennego w zajmowaniu się ogródkiem kwiatowym? Ryje kręgosłup. Człowiek się uzależnia, bo sobie myśli, że jak teraz nie przekopie, to nie urośnie; jak nie podleje, to mu wyschnie, jak nie wyplewi, to będą chwasty
Ludzie różne rzeczy robią dla przyjemności. I właśnie o tę przyjemność w nich chodzi.
Z grami u dzieci jak z każdą inną przyjemnością - jeśli się ją ustawia jako nagrodę za coś innego, to ryje beret. I potem dziecko będzie jadło, by dostać cukierka, posprząta, by coś oglądnąć, zrobi lekcje, by wyjść się pobawić poza domem itd. Pomagają ogólne zasady, które nie wiążą przyjemności z czymś innym, np. gramy tylko w weekend 2 godziny.
Z dziećmi gdzieś do 5 roku życia trzeba wziąć wózek.
----------------
Kontakt z naturą, uspokojenie, podziw, świeże powietrze.
Nie mam metod Anieli co do swoich dzieci, ale szczerze to zazdroszczę konsekwencji i wdrażania takowych od wczesnych lat. To jest bardzo trudne; w dzisiejszym świecie o wiele łatwiej ustępować, dawać , rozpieszczać i niczego nie wymagać. O komórkach i kompach nie wspominając. Moje dzieci, jak zresztą wszystkie inne dokoła, nie mogą bez nich żyć a ja walczę z wiatrakami (jednym z takich jest mój mąż, który tez kocha gry i kompy).
Wychowuję mojego syna w środowisku skrajnie niesprzyjającym katolickiemu stylowi życia.
Jest mi trudno, ale jakoś daję radę.
Mój syn, o dziwo nie buntuje się (jeszcze), chce być bierzmowany, codziennie się modli , regularnie się spowiada, na Msze chodzi bez oporów.
O Panu Bogu i o sprawach duchowych rozmawia tak, jak każdy mocno wierzący człowiek.
W sumie nie wiem jak to się stało.
Bo wszystko wokół nas jest na nie. Wpływ środowiska okropny.
Wśród jego najbliższych przyjaciół jest ateista, syn kobiety należącej do ruchu tzw. Humanistów (taki nurt ateistycznej "religii" - ideologii, przeciwny chrześcijaństwu, bardzo prężnie rozwijający się w Skandynawii), drugi przyjaciel to muzułmanin, trzeci to buddysta, a także niepraktykująca protestancka rodzina wielodzietna, która ma dzieci z in vitro.
Mój syn, ponieważ nie ma rodzeństwa, żyje bardzo blisko ze swoimi przyjaciółmi – jest zapraszany na wyjazdy z nimi, nieraz nocuje u norweskich rodzin, często się odwiedzają, razem chodzą na zajęcia sportowe i też niestety grają na komputerze.
Nie wiem jak to się dzieje, ale na razie każdy z nich zachowuje swoje przekonania wyniesione z domu – ateista głosi hasła humanizmu, muzułmanin chodzi z rodzicami do meczetu, konsekwentnie nie je wieprzowiny i obchodzi Ramadan, a mój syn gorliwie się modli i spełnia wszystkie praktyki religijne, do których go zapraszamy.
Można powiedzieć, że mój syn żyje na co dzień Panem Bogiem.
Nieraz ogląda z nami Szustaka, w razie wątpliwości zawsze pyta czy coś jest zgodne z przykazaniami.
W dyskusjach z kolegami mówi: "moja religia mi na to nie pozwala".
Bardzo się identyfikuje z katolicyzmem.
W szkole podstawowej był jedynym katolikiem.
W gimnazjum, w jego klasie po skandalicznych zajęciach z edukacji seksualnej wszystkie nastolatki, oprócz niego, zadeklarowały, że chcą seksu jak tylko skończą 16 lat i , co ciekawe, że ... nie chcą mieć dzieci.
Mój syn był jedynym w klasie, który powiedział, że chce mieć dzieci.
Odkąd pamiętam zawsze mówił, że chce mieć wielodzietną rodzinę.
Nie wiem jak to się stało, że on się nam jeszcze nie zbuntował w kwestiach religii czy moralności.
Wcale nie jest pokorną owieczką, ma charakter i bywa krnąbrny. Zawsze jednak milknie wobec argumentu: "nie postępuj tak, bo to jest grzech".
Czasami mam wrażenie, że w tej naszej trudnej wychowawczo sytuacji zachodzi pewien paradoks: ateiści i muzułmanie niejako pomogli nam wychować dziecko w wierze, tak samo jak kiedyś pod ich wpływem my nawróciliśmy się.
Brzmi dziwnie, wiem.
Ale jakoś tak jest, że jak widzimy ten ogrom nieszczęścia i rozpasania moralnego wśród ludzi żyjących bez Boga to nam wszystkim w rodzinie odechciewa się takiego życia.
Do tego wszystkiego postawa muzułmanów też nas zaskoczyła i dała do myślenia – ich szacunek dla własnej religii, kultywowanie tradycji, przestrzeganie nakazów ... w pewnym sensie muzułmanie nas zawstydzili i dali nam dobry przykład.
Na pewno wolałabym mieć takie warunki wychowawcze, jakie ma Aniela, ale mam, jakie mam, nie ja je wybrałam, musiałam się dostosować do sytuacji, bo tak się życie ułożyło.
I w tych niełatwych warunkach wypracowałam takie metody wychowania dziecka w wierze:
1. Bardzo silna więź – to jest mój podstawowy sposób na to, by mieć wpływ na syna, większy wpływ niż środowisko, w którym wzrasta. Bardzo pomógł mi tutaj fakt, że przez długi czas nie pracowałam, zajmowałam się tylko domem i wychowywaniem syna. Ja po prostu miałam dla niego dużo czasu i mnóstwo godzin spędziliśmy na rozmowach. Udało mi się nauczyć go polskości i katolicyzmu.
Ostatnio sprawy zaczęły się układać tak, że prawdopodobnie mój syn trafi do katolickiego liceum z internatem, w Polsce.
Nie sądziłam, że to kiedykolwiek będzie możliwe ... A jednak.