Jednak aby przetrzymać ten etap w którym jest ciężko i nie utknąć w nim, ale dotrzeć do dobrobytu, pozwalam sobie ponarzekać i pozrzędzić. A więc zrzędzę i narzekam wprost proporcjonalnie do trudności jakie zamierzam pokonać. Bo melancholik ma wielką cierpliwość i wiele potrafi przeczekać, ale w przeciwieństwie do innych temperamentów ta jego cierpliwość posiada pewien wentyl w postaci narzekania. Jak się zatka ten wentyl, to i cierpliwość się szybko skończy.
A jakie problemy? A ze szkołą. Kiedyś więcej analizowałem, teraz nabrałem wprawy i przenoszę dzieci, jak tylko zetkną się z jakimś szkodliwym betonem (kiedyś próbowałem go wziąć taranem). I takim sposobem szykuje mi się chyba pierwszy rok w którym będę miał bardzo zadowolone dzieci i dużą zgodę między nimi. A dodatkowo czuję się jak małodzietny, bo tylko dwójka mi w domu została.
Ze zdrowiem. Jak już zracjonalizowałem wszelkie opory do biorezonansu, to faktycznie okazało się że potrafi on rozwalić chyba każdy patogen, tak jakby to zrobił dobry lekarz za pomocą chemii. Jednak pojawił się problem z detoksem, bo organizm zrobił się zbyt struty (po chemii jest podobny efekt). I wtedy trzeba ciągle wybijać ten sam patogen i on ciągle się odradza, bo ma dobre warunki. A więc wróciłem do diety wspierającej wątrobę Cabot (soki i sałatki itp), bo głodówka (np post Daniela), tylko pogarsza sytuację. A więc jest to nadal etap, w którym taki jak ja melancholik musi sobie ponarzekać, aby nie przegrać ze zniechęceniem.
J2017 powiedział(a): (...) wielodzietność nigdy mnie nie pociągała ani mi się nie podobała. Teraz mam 3 ale starsze córki mi pomagają przy maluchu.Trud wychowania dziecka jest tak duży, że doskonale rozumiem matki jedynakòw. Zauważam na forum, że wielodzietne matki uważają, że każda kobieta powinna się umęczyć tak jak one.
ja ciągle nie wiem dlaczego osoby o takim jak powyżej podejściu (pogrubienie moje) rejestrują się na forum "wielodzietni" no nie rozumiem...
ale do rzeczy wyrastając w środowisku oazowo-odnowowym NPR był dla mnie oczywistą oczywistością oboje z mężem mieliśmy braci - (po jednym) i żałowaliśmy że nie mamy więcej rodzeństwa - więc "wymyśliliśmy" sobie - że chcemy mieć 3-5 dzieci (swoją drogą do ślubu nie znałam ani jednej rodziny z większą ilością dzieci niż 5 - serio - chyba tylko z opowiadań o moich pra-pra dziadkach) plan był dopracowany, na początku 4 roku studiów zaczęliśmy starania (oczywiście NPR) - i co? no i półtora roku się staraliśmy - łącznie z wizytami u lekarza - co jest grane - i okazało się że (jak zwykle) plan Boży był ponad nasze "chcenie" - bo jak tylko zaszłam w ciążę - to na półtora miesiąca trafiłam do szpitala - dosłownie leżałam - z zapisem w karcie szpitalnej początek poronienia - i syn ostatecznie urodził się w terminie - 10 dni po obronie mgr dość szybko stwierdziliśmy - że kolejne (tak ok 9 miesięcy miał najstarszy) - nie będę się rozpisywać - ostatecznie różnica wieku między najstarszym a kolejnym jest prawie 6 lat teraz już wiem dlaczego (z medycznego pkt widzenia i jednocześnie jak dużo dobrego z perspektywy czasu to przyniosło) dość szybko pojawił się kolejny syn i po następnych 2,5 roku - czwarty syn w międzyczasie NPR przestał być używany - bo właściwie kojarzył mi się ze staraniem o dziecko a nie o brak - więc skoro tak - a nie czuliśmy potrzeby ani w jedną ani w drugą to po co tak między 3 a 4 synem zaczęłam czytać forum i okazało się że 5 to wcale nie tak dużo i dodatkowo "można" zdać się całkowicie na Wolę Bożą to było coś co czułam ale nie miałam pojęcia że to o to mi chodziło - prawie jak objawienie jakiejś prawdy na które dawno czekałam - że pojadę górnolotnie potem miałam nawrót choroby na którą zaczęłam się leczyć już w LO - ale to za długo by pisać - chociaż związek ma spory bo sama choroba nie ma związku z ciążami - ale leki jak się okazało w moim przypadku mają wpływ na układ hormonalny straciliśmy kolejną dwójkę, potem urodziła się córka - poród narobił zamieszania w szpitalu - delikatnie rzecz biorąc - rodziłam ok 21 w piątek (przytomność straciłam ok 20:30 - i wybudzili mnie dopiero ok 7 rano w sobotę) każdy lekarz ewidentnie "odradza" kolejne dzieci (poza moim u którego nie ma takiej opcji - ale widziałam po nim że uważa że bezpieczniej by było jednak zakończyć... no i cóż... rok temu straciliśmy kolejnego malucha w okolicy 9-10 tc i chociaż próbowałam usilnie sama siebie przekonać że może lepiej odpocząć, że wystarczy - to jednak sama siebie nawet nie potrafię przekonać - że teraz ja zarządzę że KONIEC no i jestem aktualnie w 7tc w sumie 9 ciąża, cieszę się bardzo, ale boję się powtórki chociaż przeważający jest pokój w sercu że cokolwiek będzie - to Bóg jakoś tak planuje że zawsze widać wcześniej czy później dobro wynikające z każdej wersji i tego się trzymam każde kolejne dziecko zmienia mnie przede wszystkim - pomaga mi walczyć z lenistwem, bałaganem, marnowaniem czasu nie wiem co widzą ludzie z zewnątrz - czy wyglądam na umęczoną (aktualnie czuję się bardzo zmęczona ) czy na zadowoloną - ale nigdy nie spotkałam się z nieprzychylnością ludzi wprost albo jakąkolwiek co by do mnie dotarła, uwagami itp. raczej pozytywne reakcje najgorzej na każdą kolejną ciążę to chyba moi rodzice reagują... i teraz czas na wazelinę bardzo dziękuję za to forum - na pewno zmieniło moje spojrzenie na wiele kwestii - i to nie chodzi nawet że wpływ kogoś tam na moje życie i decyzje - ale to tutaj przeczytałam o wielu rzeczach które nawet nie przyszłyby mi do głowy (o jak np. ED no i to że można "nie planować" )
Jasne, że tak. Na każde dziecko mogłoby być np. 2 dni dodatkowo, na niepełnosprawne 5. To oczywiste, że im więcej dzieci, tym więcej do załatwienia spraw, wymagających wolnego. A te dzieci i tak kiedyś to społeczeństwu oddadzą.
Ja nie pracuje, ale przeraża mnie wizja urlopu 4-5 tygodni (mój mąż ma 5 tygodni), ja kiedyś jak pracowałam miałam 8 tyg. Oczywiście wszystko rozbite na 2-3 tygodnie. Tzn tak jest tu w UK.
Teraz sobie jeżdżę na 8 tygodni, chociaż wakacje dzieci trwają 6. Ale jak przyjdzie mi pracowac, to słabo bedzie z tymi urlopami...
O fajny temat. Właśnie nasz 2,5 latek odmówił przekroczenia progu przedszkola, więc kolejny rok będziemy pracować na zmianę, jedno w dzień drugie w nocy. I się cieszyć pięcioma dniami wakacji na rok.
O fajny temat. Właśnie nasz 2,5 latek odmówił przekroczenia progu przedszkola, więc kolejny rok będziemy pracować na zmianę, jedno w dzień drugie w nocy. I się cieszyć pięcioma dniami wakacji na rok.
Nasi tez odmówili pierwszego dnia . Ale nie posłuchaliśmy ;/) dzis i wczoraj już tylko jeden odmawiał ale postawiony przed faktem dokonanym długo nie rozpaczał..
Większość wyje i za godzinę wesoło się bawi, na wiele lat pracy w przedszkolach widziałam kilkoro dzieci, które rzeczywiście się nie uspokajały i rozpaczały, wtedy też bym zabrała, a tak bym oddała i się pani pytała jak było potem.
u nas prosiły, żeby pierwsze tygodnie najlepiej tata przyprowadzał, że dziecko wyczuwa miętkość i wie u kogo ryczeć, no czasem tata ma czulsze serce. U nas od 3 dni tata odprowadza, na razie bez ryku.
No mój ma 2,5 roku, jest najstarszy z nowych dzieci (grupa taka przedszkolno-żłobkowa), najlepiej mówi, bez pieluchy itp, ale na adaptacji nie odstąpił mnie nawet na krok, mówił, że mu się nie podoba, że jest nudno itp. Mam złe doświadczenia z zostawianiem na siłę i pewnie sobie odpuszczę.
Dobra, nie będę zaśmiecać wątku. Life is life, nawet u małodzietnych. Wracam do pracy to może zdążę jeszcze dziś zobaczyć starsze dzieci zanim zapomnę jak wyglądają.
@OlaOdPawla a pocieszy Cię, że trzeci rok oddaje wyjące? Aktualnie 5,5 roku. Wyje. Aż zamknę za sobą drzwi. Potem przestaje. Odbieram po 4-5h zadowolone, uśmiechnięte i szczęśliwe. Ale co rano ta sama histeria od otwarcia oczu do zamknięcia tych cholernych drzwi w przedszkolu... A jak mowie, że dziś w domu, to wyje, że nie idzie ;P
Ale ja ta wyrodna matka, jeszcze gorsza, bo mam dzieci w placówkach, żeby chałupę, sprawy urzędowe i zakupy ogarnąć. I młodsze dzieci. Wcale nie dla pracy zawodowej. Ech.
Atsd adaptacja z rodzicem to najgorsza rzecz, jaka w przedszkolu mogą zrobić...
Moja 3,5 latka nie płacze, ale generalnie rano jest armagedon w przedszkolu. Nawet panie sprzątające przychodzą tulić rozpaczające maluchy. Natala natomiast powiedziała pani przedszkolance, że bardzo się cieszy, bo nareszcie nauczy sie czytać
@MAFJa u nas nie każą przedłużać rozstań, jak Zosia chodziła do 3latkow odprowadzałam ja i pani pozwala mi z Amelka zostać do sniadania bo Amelka 1.5 roku wyjść nie chciała tak jej się podobało. Był taki chłopiec że histeria nieziemska, mama wpychała go i drzwi zamykała - w tym momencie chłopczyk odwracał się do klasy z uśmiechem i pędził do zabawy ale znam też taki przykład że nic nie pomagało, mama po miesiącu odpuściła a za rok sam chętnie przyszedł do przedszkola, nie wiem od czego to zalezy, moje dzieci nie miałam wcale problemu z przedszkolem - chyba za nudna jestem i wolały tam
nie wiem od czego to zalezy, moje dzieci nie miałam wcale problemu z przedszkolem - chyba za nudna jestem i wolały tam
Chyba coś w tym jest, pierwsza bardzo chętnie poszła a też miała 2,5 roku.
Teraz przez praktycznie 3 miesiące wakacji młody bawił się całe dnie z siostrami i sąsiadami na dworze, "samodzielna zabawa na dywanie" jawi się jako kara
Czasem dzieciom ciężko jak widzą inne płaczące maluchy i też się im udziela zbiorowy płacz. Moje dzieci dostawały się do przedszkola jak ktoś zrezygnował i bardzo sobie to chwaliłam, bo nie było już płaczących. Mozna spróbować przyprowadzić dziecko za tydzień lub dwa. Jednak pracowałam w żłobku i wiem, że są dzieci które ewidentnie nie nadają się do żłobka, płaczą cały dzień z małymi przerwami i z utęsknieniem wpatrują się w drzwi.
Ja sobie pozwolę jeszcze wrócić do tematu narzekania tzw melanchli. Jest to coś czego szczerze nie znoszę i tępię u dzieci, jak jest powód żeby się wyżalić to jak najbardziej wspieram i pocieszam, ale jak mi smędzą dla zasady , albo jęczą bez przyczyny , to zawsze proponuję że zaraz będą mieli powód do jęczenia. Uważam że w życiu jest za dużo poważnych trudnych sytuacji żeby koncentrować się na pierdołach i biadolić, trzeba się uczyć cieszyć tym co dobre.
Oczywiście taka postawa bywa czasami zgubna, już nie raz usłyszałam ," jak to ty masz doła, nie możliwe, ty nie możesz się załamywać" . Ale mimo to uważam że pogoda ducha pomaga pokonywać trudności.
No tu tez mozna przeczytac ze ktos chcial miec duzą rodzine. A pozniej dorabianie ideologii i woli bożej do tego. No ale w koncu Bog daje pragnienia serca jednym wielodzietnisci a innym- inne. Najbardziej przykre co moze byc to robienie z siebie męczennucy. Nie chcialabym zeby na wiesc o mnie moja mama plakala ze strachu i nie chcialabym tak zareagowac na wiesc o mojej ciazy...Mam to szczescie ze na kazde moje dziecko czekalam, zareagowalam szczesciem i spokojem. A kiedynie byl nienajlepszy czas to ciaze wczesnie tracilam. Dla mnie to znak ze dziecko trzeba planowac, stworzyc mu takie warunki i sobie ze ciaza bedzie blogoslawionym czasem oczekiwania a nie czasem lęku i dopustem bożym...
No nie wiem Apolonia, też to jest względne. Na mnie się nie cieszyli za bardzo, żeby nie powiedzieć wcale. Rodzina też raczej bez entuzjazmu, z tego co mi babcia opowiadała . Za to potem byłam kochanym i chcianym dzieckiem. Więc wsluchujac się w siebie. Nie jest to dla mnie żaden problem.
To wszystko zależy kiedy przestanie sie jojczyć nad ta niezaplanowana ciąża. Bo znam przypadek, gdzie matka do 20-sto letniego dziecka powiedziała, ze szkoda jej, ze urodziła... bo tak jej to dziecko życie pokomplikowało... Wtedy rzeczywiście mozna miec niemała traumę. Ale jednak większość ludzi do czasu porodu akceptuje, a później cieszy dzieckiem
To wszystko zależy kiedy przestanie sie jojczyć nad ta niezaplanowana ciąża. Bo znam przypadek, gdzie matka do 20-sto letniego dziecka powiedziała, ze szkoda jej, ze urodziła... bo tak jej to dziecko życie pokomplikowało... Wtedy rzeczywiście mozna miec niemała traumę. Ale jednak większość ludzi do czasu porodu akceptuje, a później cieszy dzieckiem
Rodzice też mogą mieć traumę jak dorosłe dziecko się stoczyło Skoro już o traumach mowa
Komentarz
A jakie problemy? A ze szkołą. Kiedyś więcej analizowałem, teraz nabrałem wprawy i przenoszę dzieci, jak tylko zetkną się z jakimś szkodliwym betonem (kiedyś próbowałem go wziąć taranem). I takim sposobem szykuje mi się chyba pierwszy rok w którym będę miał bardzo zadowolone dzieci i dużą zgodę między nimi. A dodatkowo czuję się jak małodzietny, bo tylko dwójka mi w domu została.
Ze zdrowiem. Jak już zracjonalizowałem wszelkie opory do biorezonansu, to faktycznie okazało się że potrafi on rozwalić chyba każdy patogen, tak jakby to zrobił dobry lekarz za pomocą chemii. Jednak pojawił się problem z detoksem, bo organizm zrobił się zbyt struty (po chemii jest podobny efekt). I wtedy trzeba ciągle wybijać ten sam patogen i on ciągle się odradza, bo ma dobre warunki. A więc wróciłem do diety wspierającej wątrobę Cabot (soki i sałatki itp), bo głodówka (np post Daniela), tylko pogarsza sytuację. A więc jest to nadal etap, w którym taki jak ja melancholik musi sobie ponarzekać, aby nie przegrać ze zniechęceniem.
no nie rozumiem...
ale do rzeczy
wyrastając w środowisku oazowo-odnowowym NPR był dla mnie oczywistą oczywistością
oboje z mężem mieliśmy braci - (po jednym) i żałowaliśmy że nie mamy więcej rodzeństwa - więc "wymyśliliśmy" sobie - że chcemy mieć 3-5 dzieci (swoją drogą do ślubu nie znałam ani jednej rodziny z większą ilością dzieci niż 5 - serio - chyba tylko z opowiadań o moich pra-pra dziadkach)
plan był dopracowany, na początku 4 roku studiów zaczęliśmy starania (oczywiście NPR) - i co? no i półtora roku się staraliśmy - łącznie z wizytami u lekarza - co jest grane - i okazało się że (jak zwykle) plan Boży był ponad nasze "chcenie" - bo jak tylko zaszłam w ciążę - to na półtora miesiąca trafiłam do szpitala - dosłownie leżałam - z zapisem w karcie szpitalnej początek poronienia - i syn ostatecznie urodził się w terminie - 10 dni po obronie mgr
dość szybko stwierdziliśmy - że kolejne (tak ok 9 miesięcy miał najstarszy) - nie będę się rozpisywać - ostatecznie różnica wieku między najstarszym a kolejnym jest prawie 6 lat
teraz już wiem dlaczego (z medycznego pkt widzenia i jednocześnie jak dużo dobrego z perspektywy czasu to przyniosło)
dość szybko pojawił się kolejny syn i po następnych 2,5 roku - czwarty syn w międzyczasie NPR przestał być używany - bo właściwie kojarzył mi się ze staraniem o dziecko a nie o brak - więc skoro tak - a nie czuliśmy potrzeby ani w jedną ani w drugą to po co
tak między 3 a 4 synem zaczęłam czytać forum i okazało się że 5 to wcale nie tak dużo i dodatkowo "można" zdać się całkowicie na Wolę Bożą
to było coś co czułam ale nie miałam pojęcia że to o to mi chodziło - prawie jak objawienie jakiejś prawdy na które dawno czekałam - że pojadę górnolotnie
potem miałam nawrót choroby na którą zaczęłam się leczyć już w LO - ale to za długo by pisać - chociaż związek ma spory bo sama choroba nie ma związku z ciążami - ale leki jak się okazało w moim przypadku mają wpływ na układ hormonalny
straciliśmy kolejną dwójkę, potem urodziła się córka - poród narobił zamieszania w szpitalu - delikatnie rzecz biorąc - rodziłam ok 21 w piątek (przytomność straciłam ok 20:30 - i wybudzili mnie dopiero ok 7 rano w sobotę)
każdy lekarz ewidentnie "odradza" kolejne dzieci (poza moim u którego nie ma takiej opcji - ale widziałam po nim że uważa że bezpieczniej by było jednak zakończyć...
no i cóż...
rok temu straciliśmy kolejnego malucha w okolicy 9-10 tc
i chociaż próbowałam usilnie sama siebie przekonać że może lepiej odpocząć, że wystarczy - to jednak sama siebie nawet nie potrafię przekonać - że teraz ja zarządzę że KONIEC
no i jestem aktualnie w 7tc
w sumie 9 ciąża, cieszę się bardzo, ale boję się powtórki
chociaż przeważający jest pokój w sercu że cokolwiek będzie - to Bóg jakoś tak planuje że zawsze widać wcześniej czy później dobro wynikające z każdej wersji
i tego się trzymam
każde kolejne dziecko zmienia mnie przede wszystkim - pomaga mi walczyć z lenistwem, bałaganem, marnowaniem czasu
nie wiem co widzą ludzie z zewnątrz - czy wyglądam na umęczoną (aktualnie czuję się bardzo zmęczona ) czy na zadowoloną - ale nigdy nie spotkałam się z nieprzychylnością ludzi wprost albo jakąkolwiek co by do mnie dotarła, uwagami itp. raczej pozytywne reakcje
najgorzej na każdą kolejną ciążę to chyba moi rodzice reagują...
i teraz czas na wazelinę
bardzo dziękuję za to forum - na pewno zmieniło moje spojrzenie na wiele kwestii - i to nie chodzi nawet że wpływ kogoś tam na moje życie i decyzje - ale to tutaj przeczytałam o wielu rzeczach które nawet nie przyszłyby mi do głowy (o jak np. ED no i to że można "nie planować" )
dobra kończę...
Tzn tak jest tu w UK.
Teraz sobie jeżdżę na 8 tygodni, chociaż wakacje dzieci trwają 6. Ale jak przyjdzie mi pracowac, to słabo bedzie z tymi urlopami...
Właśnie nasz 2,5 latek odmówił przekroczenia progu przedszkola, więc kolejny rok będziemy pracować na zmianę, jedno w dzień drugie w nocy.
I się cieszyć pięcioma dniami wakacji na rok.
Life is life, nawet u małodzietnych.
Wracam do pracy to może zdążę jeszcze dziś zobaczyć starsze dzieci zanim zapomnę jak wyglądają.
Ale co rano ta sama histeria od otwarcia oczu do zamknięcia tych cholernych drzwi w przedszkolu...
A jak mowie, że dziś w domu, to wyje, że nie idzie ;P
Ale ja ta wyrodna matka, jeszcze gorsza, bo mam dzieci w placówkach, żeby chałupę, sprawy urzędowe i zakupy ogarnąć. I młodsze dzieci. Wcale nie dla pracy zawodowej. Ech.
Atsd adaptacja z rodzicem to najgorsza rzecz, jaka w przedszkolu mogą zrobić...
Teraz przez praktycznie 3 miesiące wakacji młody bawił się całe dnie z siostrami i sąsiadami na dworze, "samodzielna zabawa na dywanie" jawi się jako kara
Jest to coś czego szczerze nie znoszę i tępię u dzieci, jak jest powód żeby się wyżalić to jak najbardziej wspieram i pocieszam, ale jak mi smędzą dla zasady , albo jęczą bez przyczyny , to zawsze proponuję że zaraz będą mieli powód do jęczenia.
Uważam że w życiu jest za dużo poważnych trudnych sytuacji żeby koncentrować się na pierdołach i biadolić, trzeba się uczyć cieszyć tym co dobre.
Oczywiście taka postawa bywa czasami zgubna, już nie raz usłyszałam ," jak to ty masz doła, nie możliwe, ty nie możesz się załamywać" .
Ale mimo to uważam że pogoda ducha pomaga pokonywać trudności.
Najbardziej przykre co moze byc to robienie z siebie męczennucy. Nie chcialabym zeby na wiesc o mnie moja mama plakala ze strachu i nie chcialabym tak zareagowac na wiesc o mojej ciazy...Mam to szczescie ze na kazde moje dziecko czekalam, zareagowalam szczesciem i spokojem. A kiedynie byl nienajlepszy czas to ciaze wczesnie tracilam. Dla mnie to znak ze dziecko trzeba planowac, stworzyc mu takie warunki i sobie ze ciaza bedzie blogoslawionym czasem oczekiwania a nie czasem lęku i dopustem bożym...
Więc wsluchujac się w siebie. Nie jest to dla mnie żaden problem.