Widzę tu dwóch dorosłych mężczyzn, którzy nie dość, że trzymają się za ręce, to jeszcze jeden przysuwa twarz do głowy drugiego. Brzmi jak randka w klubie pedalskim, co nie?
Nie. To nie to. Trochę na siłę szukasz dziury w całym. Naprawdę nie przeszkadza mi podawanie sobie rąk przez facetów. Ba, mam kilku przyjaciół i zawsze przytulamy się na powitanie i pożegnanie.
"Ciekawy był pomysł o. Jana Góry, praktykowany na Jamnej, aby do znaku pokoju wierni stworzyli żywy łańcuch wewnątrz kościoła"
- łańcuszek wygląda raczej jak taniec weselny, a nie "pocałunek pokoju", który jest 1 na 1
- znak pokoju nie może polegać na przekazywaniu go od celebransa w dół, ale ma być przekazywany między sobą, a w przypadku wersji o.Góry jest niebezpieczeństwo wprowadzenia w wiernych myślenia, że znak pokoju ma sens, gdy się ręce magicznie złączą z celebransem
- przekazanie celebransowi znaku pokoju następuje poprzez słowa "pokój Pański niech zawsze będzie z Wami" i odpowiedź "i z duchem Twoim"
Oczywiście bliźniego najłatwiej kochać na odległość. Nie czuć wówczas potu ani tandetnych perfum, nie widać łupieżu ani śladów po ospie, nie słychać sapania ani urywanego oddechu...
Oczywiście bliźniego najłatwiej kochać na odległość. Nie czuć wówczas potu ani tandetnych perfum, nie widać łupieżu ani śladów po ospie, nie słychać sapania ani urywanego oddechu...
To do miłości bliźniego zawsze niezbędny jest kontakt fizyczny? Serio?
zresztą, Maciek napisał: "Ciekawy był pomysł o. Jana Góry, praktykowany na Jamnej, aby do znaku pokoju wierni stworzyli żywy łańcuch wewnątrz kościoła." Ty Paweł, przeczytałeś: "Coś wspaniałego. Mężczyźni w łańcuszku trzymajacy nawzajem swoje spocone dłonie." Na co Gregorius: "Brzmi jak randka w klubie pedalskim"
normalnie chyba jest więcej kobiet w kościele, a nie sami mężczyźni, więc rzeczywiście chyba każdy czyta to co chce przeczytać
Nie bronię bezkrytycznie pomysłu o. Góry, celowo podałem go jako szukanie sposobu na przybliżenie wiernym znaku pokoju w formie bliższej ideałowi, niż kiwanie głową. Natomiast trzeba zaznaczyć, że nie ma on postaci "meksykańskiej fali", tylko jednoczesnego uściśnięcia się za ręce.
Wracając jeszcze do wpisu Wandy, nie da się stworzyć wspólnoty w uśmiechach i uprzejmych słowach. Bracia muszą cię wkurwić (pardon maj frencz), musisz poznać ich mroczne strony, musisz poczuć ich zapach, kiedy zapili poprzedniej nocy. Tylko wtedy możesz ich pokochać.
Było kilka postów wcześniej- jakiej wspólnoty oczekuję od Mszy?
Żebym mogła być koło męża i dzieci. Czuję się okropnie rozdzielona przy boku z dwójką małych dziewczynek w trudnym wieku, podczas gdy mąż po drugiej stronie modli się z 2 starszymi chłopakami. Czuję, że łypią na mnie sąsiadki, że moje dziewczyny nieodpowiednio się zachowują, bo zwykle stoją przy tacie i nie rozumieją, dlaczego teraz nie mogą. Nie rozumiem tego, że to że jestem mężatką od 15 lat z ciągle małymi dziećmi, to musi być przeze mnie traktowane jak cierpienie na Mszy, żeby samotni mogli się lepiej skupić i nie mieć rozproszeń stojąc pomiędzy odmienną płcią. Wiem, wiem, są akwaria na końcach kościoła dla takich jak ja, albo mogę wyjść z kościoła, a nawet w ogóle nie uczestniczyć, bo jestem zwolniona (też słyszałam takie pomysły). I jest coraz więcej kościołów ze starą Mszą, gdzie idzie się w kierunku rozdziału płci, bo to jest uważane w środowisku za lepsze, godniejsze, czy jakieś tam. Wczoraj część rodziny była na Pl. Teatralnym, tam też jest podział z wydzieloną częścią dla rodzin. Ja tam nie byłam, bo mam kryzys VOM-owy.
Kolejna sprawa: oczekuję, by jeśli ksiądz prosi, by zachowywać jednolite postawy na Mszy, to żeby wierni się dostosowali do całej wspólnoty. Na Karolkowej to nie wychodzi, może ksiądz gadać co tydzień i prosić, zawsze są osoby, które chodzą stale (nie to, że pierwszy raz i nie wiedzą o co chodzi), które wiedzą lepiej i się nie dostosują.
Ale nie wszedzie tak jest. U nas w miasteczku jest vom jako jedna z niedzielnych mszy w patafi zakonnej, i nie ma rozdzialu plci, mantylki rzadko. Normalnie godnie ubrani parafianie. Tlumow brak. Spokojnie i tak zwyczajnie.
A z bliznich to najtrudniej jest mi kochac mojego meza i dzieci. Braci we wspolnocie latwo. Wychodze do domu i tyle. Nie ranią mnie tak jak mąz. Nie pyskuja mi. Wiekszosc mojego zycia spedzilam we wspolnocie. Ale to wlasnie podczas vomu jest wiecej miejsca na spokojna adoracje. Na uswiadomienie sobie bezkrwawej ofiary kiedy nie rozpraszaja ciebie ciagle relacje do braci. Z tym ze nie uwazam nomu jako czegos gorszacego, niekatolickiego. Bliska mi jest postawa ksiedza Kaczkowskiego ktory ukochal msze sw i zawsze staral sie by byla godnie sprawowana. Chociaz nawet przez rece zatwardzialego grzesznika ktory jest kaplanem przychodzi Chrystus. To jest niepojeta milosc.
Ciężko o adorację, jak się jest z małymi dziećmi. Ja to rozumiem, że przychodzą ci, którzy szukają ciszy i skupienia, tak że dzieci nie pasują do tej układanki. Też wspólnoty z czasem przestają być małe, kameralne, są różne potrzeby, w tygodniu są Msze ciche dla adoracji, a w niedziele śpiewane.
> U nas w miasteczku jest vom jako jedna z niedzielnych mszy w parafii
Tak chciał papież Benedykt, żeby liturgia jednoczyła, a nie dzieliła. Najgorsze co może być, to jak pod sztandarem katolickiej Mszy św. ktoś atakuje Następcę Św. Piotra. Całe piekło aż podskakuje z radości.
Wczoraj ksiądz mocne kazanie walnął wlasnie o wspólnocie wiernych. Ale długie i zawiłe, bo to profesor Clou było w kazdym razie takie, ze nie da sie być do końca katolikiem bez wspólnoty (i nie chodziło mu o neony czy inne).
Komentarz
"Iskierkę przyjaźni puszczam w krąg, niechaj powróci do mych rąk"... LOL
Ja pisałem o konkretnej sytuacji, nie tej ze zdjęcia.
A tu? Mężczyźni w łańcuszku trzymajacy nawzajem swoje spocone dłonie. Jprdl.
"Ciekawy był pomysł o. Jana Góry, praktykowany na Jamnej, aby do znaku pokoju wierni stworzyli żywy łańcuch wewnątrz kościoła"
- łańcuszek wygląda raczej jak taniec weselny, a nie "pocałunek pokoju", który jest 1 na 1
- znak pokoju nie może polegać na przekazywaniu go od celebransa w dół, ale ma być przekazywany między sobą, a w przypadku wersji o.Góry jest niebezpieczeństwo wprowadzenia w wiernych myślenia, że znak pokoju ma sens, gdy się ręce magicznie złączą z celebransem
- przekazanie celebransowi znaku pokoju następuje poprzez słowa "pokój Pański niech zawsze będzie z Wami" i odpowiedź "i z duchem Twoim"
To do miłości bliźniego zawsze niezbędny jest kontakt fizyczny? Serio?
i dopóki nie jest to grzech, czyjaś krzywda, czy namawianie do grzechu, to to jest naprawdę OK
Widzę, że każdy czyta co chce przeczytać. Trudno.
chcesz być zrozumiany, pisz zrozumiale
"Ciekawy był pomysł o. Jana Góry, praktykowany na Jamnej, aby do znaku pokoju wierni stworzyli żywy łańcuch wewnątrz kościoła."
Ty Paweł, przeczytałeś:
"Coś wspaniałego. Mężczyźni w łańcuszku trzymajacy nawzajem swoje spocone dłonie."
Na co Gregorius:
"Brzmi jak randka w klubie pedalskim"
normalnie chyba jest więcej kobiet w kościele, a nie sami mężczyźni, więc rzeczywiście chyba każdy czyta to co chce przeczytać
Wracając jeszcze do wpisu Wandy, nie da się stworzyć wspólnoty w uśmiechach i uprzejmych słowach. Bracia muszą cię wkurwić (pardon maj frencz), musisz poznać ich mroczne strony, musisz poczuć ich zapach, kiedy zapili poprzedniej nocy. Tylko wtedy możesz ich pokochać.
Było kilka postów wcześniej- jakiej wspólnoty oczekuję od Mszy?
Żebym mogła być koło męża i dzieci. Czuję się okropnie rozdzielona przy boku z dwójką małych dziewczynek w trudnym wieku, podczas gdy mąż po drugiej stronie modli się z 2 starszymi chłopakami. Czuję, że łypią na mnie sąsiadki, że moje dziewczyny nieodpowiednio się zachowują, bo zwykle stoją przy tacie i nie rozumieją, dlaczego teraz nie mogą. Nie rozumiem tego, że to że jestem mężatką od 15 lat z ciągle małymi dziećmi, to musi być przeze mnie traktowane jak cierpienie na Mszy, żeby samotni mogli się lepiej skupić i nie mieć rozproszeń stojąc pomiędzy odmienną płcią.
Wiem, wiem, są akwaria na końcach kościoła dla takich jak ja, albo mogę wyjść z kościoła, a nawet w ogóle nie uczestniczyć, bo jestem zwolniona (też słyszałam takie pomysły).
I jest coraz więcej kościołów ze starą Mszą, gdzie idzie się w kierunku rozdziału płci, bo to jest uważane w środowisku za lepsze, godniejsze, czy jakieś tam.
Wczoraj część rodziny była na Pl. Teatralnym, tam też jest podział z wydzieloną częścią dla rodzin. Ja tam nie byłam, bo mam kryzys VOM-owy.
Kolejna sprawa: oczekuję, by jeśli ksiądz prosi, by zachowywać jednolite postawy na Mszy, to żeby wierni się dostosowali do całej wspólnoty. Na Karolkowej to nie wychodzi, może ksiądz gadać co tydzień i prosić, zawsze są osoby, które chodzą stale (nie to, że pierwszy raz i nie wiedzą o co chodzi), które wiedzą lepiej i się nie dostosują.
Wiekszosc mojego zycia spedzilam we wspolnocie. Ale to wlasnie podczas vomu jest wiecej miejsca na spokojna adoracje. Na uswiadomienie sobie bezkrwawej ofiary kiedy nie rozpraszaja ciebie ciagle relacje do braci. Z tym ze nie uwazam nomu jako czegos gorszacego, niekatolickiego. Bliska mi jest postawa ksiedza Kaczkowskiego ktory ukochal msze sw i zawsze staral sie by byla godnie sprawowana. Chociaz nawet przez rece zatwardzialego grzesznika ktory jest kaplanem przychodzi Chrystus. To jest niepojeta milosc.
tak mówią! Bo u nas maja być katechezy, ale jak trzeba oddawać to nie idę
wolałbym już na PPK... albo obligacje rodzinne 12 letnie
Tak chciał papież Benedykt, żeby liturgia jednoczyła, a nie dzieliła. Najgorsze co może być, to jak pod sztandarem katolickiej Mszy św. ktoś atakuje Następcę Św. Piotra. Całe piekło aż podskakuje z radości.
To proste - ksiądz się nie zna, bo świeccy przeczytali więcej dokumentów o liturgii.
(sarkazm)