Jeśli Tanzania nie liczy, nie wprowadza masowo kwarantanny, bo nie testuje, nie wprowadza niemal żadnych ograniczeń, za to dochowala się już tyłu mutacji, to w myśl tego, co niektóre osoby tu pisały, na ulicach powinny być stosy zmarłych? Czy jednak liczenie chorych i zmarłych, zamykanie ludzi, narzucanie maseczek, by ludzie na każdym kroku pamiętali ze mamy epidemię, jest głupszym rozwiązaniem niż przejście do porządku dziennego z wirusem i potraktowanie go jak innych?
O tym że to robota Chińczyków już wcześniej też ktoś pisał.
@mysikrolica świetnie to ujęłaś. Da się przejść nad covidem do porządku, traktując go jak normalną chorobę. Trzeba być jednak przygotowanym fizycznie, aby uniknąć konieczności blokowania innych elementów służby zdrowia. Tyle, że za nami ostatnia trzecia fala. Nie wiem czy wierzyć w te mutacje, jeżeli wirus lubi mutować, robi to od początku, dziwnym trafem zaczęli to odkrywać po roku.
Jeżeli nie zmieni się to w grypę, w sensie mutacji, to tak. Do tej pory cały czas rzadko się zdarza, by chorować dwa razy. Mimo, że na mutacje wirus miał już półtora roku.
Ludzie sobie nie zdają sprawy, ile kosztuje nas 'walka' z pandemią. Tymczasem w dwa lata nasze zadłużenie powiększy się o około 40%.
Gnoje.
W latach 2020-21 zadłużenie Polski zwiększy się o 433 mld zł, czyli mniej więcej o 11 tys. zł w przeliczeniu na jednego Polaka. Z prognozy Ministerstwa Finansów wynika, że na koniec tego roku dług publiczny wyniesie prawie 1,5 bln zł.
Zadłużenie Polski rosło od lat, lecz znacznie wolniej. Dopiero pandemia COVID-19 sprawiła, że wystrzeliło. Prognozowany wzrost o 433 mld zł w latach 2020-21 odpowiada w przybliżeniu przyrostowi długu w ciągu wcześniejszych 11 lat (czyli w latach 2009-2019).
ktoś pisał że powikłaniem lekarzy po pandemii jest że im "smutno"
Jolanta Grzelak-Hodor: Kilka miesięcy temu opinię publiczną poruszyła informacja o wynikach badań, w których aż kilkanaście procent polskich lekarzy zadeklarowało odejście z zawodu po ustąpieniu COVID-19. Czy pandemia w aż tak wielkim stopniu wpłynęła na psychikę personelu medycznego?
Magdalena Flaga-Łuczkiewicz: To nie jest efekt jedynie walki z koronawirusem. Pandemia jeszcze bardziej obnażyła codzienne niedomogi polskiego systemu ochrony zdrowia oraz problemy relacyjne, czyli to, jak w tym systemie traktowany jest lekarz. Jak? Na ogół bardzo źle. Dowodem jest kuriozalna oferta pracy w szpitalu tymczasowym w Warszawie, skierowana niedawno do lekarzy przez Wojskowy Instytut Medyczny: „Poszukujemy osób odważnych, pozbawionych roszczeniowej postawy i wyuczonej bierności...”. Ta treść jest zwyczajnie obraźliwa i takie również jest traktowanie lekarzy w Polsce, nie tylko w czasie pandemii.
Kiedy lekarz chce być po prostu dobrze traktowany jako pracownik, mówi się, że jest roszczeniowy. Jeśli oczekuje odpowiednich warunków pracy, oskarża się go o bierność, bo sam nie potrafi niczego „ogarnąć”. Lekarze, których znam, nie mają nadmiernych oczekiwań, chcą spokojnie pracować za godziwe wynagrodzenie. Trudno, by nie reagowali na przedmiotowe traktowanie, jakim jest np. nagłe przesuwanie z oddziału na oddział, odgórne delegowanie do pracy w szpitalu covidowym. Oczywiście pandemia wymaga czasem takich działań, jednak ważna jest forma, w jakiej podejmuje się podobne decyzje.
A kiedy popracuje się kilka miesięcy w takich warunkach, w ciągłej niepewności, wcześniejsza ulotna myśl, by stąd wyjechać, by odejść z zawodu, może stać się decyzją. Nigdy wcześniej w moich rozmowach z lekarzami wątek zmiany pracy nie pojawiał się tak często. Lekarze specjaliści najczęściej zamierzają zrezygnować z pracy w publicznych placówkach medycznych, bo tam stosunek do lekarzy jest na ogół gorszy niż w placówkach prywatnych, natomiast młodzi mówią o emigracji.
Jaka jest obecnie Pani zdaniem Pani kondycja psychiczna polskich lekarzy? Badania przeprowadzone w Chinach wykazały, że mniej więcej połowa tamtejszych lekarzy cierpi dziś na bezsenność, stany depresyjne lub zespół stresu pourazowego.
W 2016 roku przeprowadzono badania, z których wynika, że co czwarty dorosły Polak ma lub będzie mieć jakieś zaburzenie psychiczne, np. uzależnienie, zaburzenia nastroju, zaburzenia lękowe, depresję itd. I to dotyczy całej populacji. Lekarze nie są zdrowsi czy inni, a w obecnej sytuacji żyją w nieustannym stresie i bardziej się przepracowują. Można więc zakładać, że ten odsetek dziś jest wśród lekarzy większy.
Oczywiście, publikowane są już wyniki różnych badań personelu medycznego w czasie pandemii, lecz z lekarzami jest pewien problem – potrafią świetnie odpowiadać na osobiste pytania. Wiedzą, jak zachować „poprawność polityczną”, nawet nie z premedytacji, lecz dla ochrony własnego wizerunku. Lekarz deklaratywnie jest zawsze poprawny, „właściwie” odpowiada, gdy problem dotyczy kogoś innego. Na przykład kiedy sprawdzaliśmy nastawienie młodych lekarzy do leczenia psychiatrycznego, koledze z zaburzeniami psychicznymi wszyscy doradzaliby wizytę u psychiatry. Kiedy podchwytliwie pytaliśmy, jak postąpiliby we własnym przypadku, najczęściej odpowiadali, że leczyliby się sami, najchętniej wypisując sobie receptę na samodzielnie wyszukany lek. Jeśli ktoś rozważał wizytę u specjalisty, był to zwykle lekarz dentysta.
Z zagranicznych badań można wnioskować, że objawy depresji i zaburzenia lękowe ma obecnie co czwarty lekarz. Z własnych obserwacji i bezpośrednich kontaktów mogę stwierdzić tylko, że jest znacznie gorzej niż przed pandemią. Natomiast do nadużywania alkoholu czy innych środków psychoaktywnych bardzo nie lubimy się przyznawać, ale spożycie alkoholu w Polsce w ostatnim roku znacząco wzrosło.
Kiedyś mówiono głównie o uzależnieniach, lecz dziś chyba nie to jest największym zagrożeniem?
Lekarze chorują tak jak wszyscy, choć istnieje zjawisko „healthy worker effect”, które mówi o tym, że w wysokospecjalistycznych zawodach, przy dużym obciążeniu pracą, mniej osób cierpi na najpoważniejsze choroby. Wynika to jednak z faktu, że najciężej chore osoby po prostu w pewnym momencie już nie są w stanie wykonywać swoich obowiązków, ich kariera zawodowa kończy się wcześniej. Nie znaczy to, że żaden pracujący w zawodzie lekarz nie może chorować na np. schizofrenię, lecz prawdopodobnie będzie ona miała łagodniejszy przebieg.
Co do innych zaburzeń – np. z badań przeprowadzonych przez profesora Adama Wichniaka wiadomo, że dwóch na pięciu lekarzy rodzinnych jest niezadowolonych ze swojej jakości snu. Bezsenność jest najpowszechniejszą przypadłością czasu pandemii.
Czy można wskazać specjalizacje mniej i bardziej narażone na wypalenie zawodowe, na problemy psychiczne? Wszak kierunek kształcenia podyplomowego wybiera się świadomie, widząc u siebie predyspozycje do określonych wyzwań. Nie każdy może zostać chirurgiem.
Myślę, że bardzo ciekawe byłyby badania, które pokazałyby zależność między profilem psychologicznym lekarza a wyborem specjalizacji. W dużym uproszczeniu wydaje się, że jeśli ktoś jest raczej wycofany i nie przepada za kontaktami z ludźmi, szybciej wybierze radiologię niż internę. Jeśli ktoś potrzebuje emocji, wybierze medycynę ratunkową, a o psychiatrach mówi się, że są tak samo zakręceni, jak ich pacjenci. Bawiąc się w takie zgadywanie, można też twierdzić, że zabiegowcy są bardziej podatni na uzależnienie od alkoholu, a interniści częściej mają zaburzenia lękowe. Pamiętajmy jednak, że są to stereotypy i uogólnienia.
Co do zasady na pewno wśród wszystkich lekarzy, niezależnie od specjalności, większy niż w populacji ogólnej jest odsetek samobójstw. Najbardziej tę różnicę widać porównując grupy młodych kobiet. Kobiety lekarki częściej popełniają samobójstwa niż kobiety nie-lekarki. Co gorsze, lekarze wiedzą, jak odebrać sobie życie, więc ich próby samobójcze są skuteczne. Rzadziej jest to tylko rozpaczliwe wołanie o pomoc, częściej chęć zniknięcia ze świata.
Pandemia trwa, nie widać szans powrotu do równowagi. Czy lekarze częściej niż kiedyś szukają pomocy psychiatrów i psychoterapeutów?
W czasie pandemii liczba lekarzy szukających pomocy gwałtownie wzrosła, jednak moim zdaniem przyczyną są nie tylko większe potrzeby w tym zakresie, lecz także ich nagłośnienie. Wcześniej problemy psychiczne lekarzy traktowano jak sensację – „pijany doktor przyjmował na dyżurze”. Teraz jest więcej zrozumienia i życzliwości.
W warszawskiej Izbie Lekarskiej dwa lata przed wybuchem epidemii działał program wsparcia psychologicznego dla lekarzy dotkniętych wypaleniem zawodowym i skorzystało z niego tylko pięć osób. Kiedy w marcu ubiegłego roku, właśnie w związku z pandemią, zmodyfikowaliśmy ten program i przypomnieliśmy o możliwości spotkań z psychoterapeutą, w ciągu 9 miesięcy skorzystało z nich 40 osób.
Które grupy lekarzy najgorzej odnajdują się w pandemii? Czy to ci, którzy pracują na oddziałach covidowych?
Jeśli ktoś przed pandemią pracował na oddziale zakaźnym, po jej wybuchu radził sobie nie najgorzej, bo miał odpowiednie procedury, wiedział, jak postępować.
W pierwszych miesiącach pandemii chyba najczęściej zwracali się do nas o pomoc lekarze POZ, którzy byli absolutnie nieprzygotowani do tej sytuacji, nie mieli nic – ani środków ochrony, ani wytycznych, żadnego zorganizowanego wsparcia, musieli udzielać teleporad, do czego nikt ich merytorycznie nie przygotował. Poza tym w podstawowej opiece zdrowotnej pracuje dużo młodych lekarzy, którym brak doświadczenia szczególnie przeszkadzał.
Kolejna grupa, która pilnie potrzebowała wsparcia psychicznego, to lekarze obawiający się administracyjnego oddelegowania do pracy przy pacjentach z COVID-19. Ale nikogo chyba nie dziwi strach lekarza, który zaraz po stażu ma zostać wysłany do DPS, gdzie będzie jedynym lekarzem na kilkudziesięciu chorych. Podobnie można sobie wyobrazić, co czuje lekarz pracujący na oddziale okulistycznym czy dermatologicznym, który nagle trafia na oddział covidowy i codziennie zderza się ze śmiercią.
Jednak nie odpowiem, kto radzi sobie w tej sytuacji lepiej – młodzi czy bardziej doświadczeni lekarze. Młodsi na pewno mają mniejszy opór, by zgłosić się po fachową pomoc psychologa.
Wiele osób lekceważenie własnego zdrowia i stanu psychicznego tłumaczy brakiem czasu. Teraz medycy mają jeszcze mniej czasu, a jednak częściej szukają pomocy…
To prawda – lekarze zawsze wskazywali właśnie brak czasu jako największą barierę w poszukiwaniu pomocy lekarskiej. Jednak to tylko wymówka – psychoterapia zajmuje godzinę tygodniowo. Czasochłonny może być też dojazd do gabinetu, lecz spotkania online były możliwe także przed pandemią. To tylko kwestia ustawienia własnych priorytetów.
Czyli pandemia stała się dobrym pretekstem, by jednak te priorytety dostrzec i przyznać się do własnej słabości?
Czasem lekarze zgłaszając się do mnie mają już bardzo nasilone objawy, np. natręctw czy depresji, jednak latami tak żyją, bo praca jest ostatnim bastionem ich pozornie normalnego funkcjonowania. Długo nie dopuszczają myśli, że z czymś sobie nie radzą. To również fałszywie pojmowana troska o własny wizerunek – środowisko lekarskie jest bardzo stygmatyzujące. W polskim społeczeństwie fakt korzystania z pomocy psychiatrycznej nadal jest wstydliwy. Dlatego też przed pandemią program pomocy dla lekarzy budowaliśmy pod hasłem wypalenia zawodowego. Do tego łatwiej się przyznać niż do uzależnienia czy stanów lękowych. Wypalenia już nikt się nie wstydzi, nie trzeba się z niego tłumaczyć, bo jest to indywidualna odpowiedź na zewnętrzny problem: „nie moja wina tylko systemu, że jestem wypalony”. W trakcie spotkań z powodu wypalenia stopniowo okazywało się, że pod spodem kryje się depresja, zaburzenia lękowe czy szkodliwie używanie alkoholu.
Pandemia również dała zielone światło, by się sobą zająć. I – o ile można mówić tu o korzyściach – to jest pozytywny skutek COVID-19, podobnie jak upowszechnienie zdalnych form terapii, ułatwiających pomoc lekarzom z małych miasteczek, w których nie ma anonimowości.
Dużą zasługę w upowszechnieniu pomocy psychologicznej w czasie pandemii mają środowiska psychoterapeutów oraz izby lekarskie, które mocno się w to zaangażowały. A jeśli lekarz widzi, że z taką inicjatywą wychodzą sami psychologowie czy izba lekarska, zakłada, iż jego problemy są częste i nie ma powodów, by dalej milczeć.
Lekarze ostatnio nieustannie apelują do pacjentów o powrót do przychodni i szpitali, o nielekceważenie żadnych niepokojących objawów. A jak długo sami siebie leczą z zaburzeń psychicznych?
Za długo, ponieważ mają łatwy dostęp do leków, recepty pro auctore. I znów garść uogólnień: najchętniej korzystają z nich interniści, neurolodzy, psychiatrzy, rzadziej sami leczą się dentyści i pediatrzy oraz zabiegowcy, którzy uciekają w pracę lub uzależnienia. Brytyjczycy policzyli, że opóźnienie w podjęciu prawidłowego leczenia u lekarzy wynosi kilka lat, jest większe niż w populacji ogólnej.
Kiedy przychodzi do mnie lekarz, na pierwszej wizycie ustalamy, że on jest pacjentem a tylko ja lekarzem – koniec samoleczenia. Najciekawsza jest reakcja – często widać u tych lekarzy ulgę. Niestety, nikt nie uczy psychiatrów, jak leczyć lekarzy. Nie chodzi o sposób leczenia, dobór terapii, lecz o stworzenie właściwej relacji, która jest inna niż z przeciętnym pacjentem nie tylko dlatego, że lekarz ma wiedzę merytoryczną.
Czy w przypadku lekarza terapia jest trudniejsza?
Lekarz ma wiedzę, będzie dopytywał, polemizował, robił po swojemu i może to dla części kolegów jest niekomfortowe. Ja osobiście lubię takich pacjentów, chociaż bywa to wyzwaniem. To jest partnerstwo w terapii. W relacji lekarz – pacjent lekarz jest trochę pułapek i niektórzy w nie wpadają. Błędem jest na przykład traktowanie lekarza jak kolegi, by nie poczuł się dotknięty, czy też zbytnie usztywnienie i pokazywanie, kto rządzi. Z konfliktu nic dobrego nie wyniknie.
Cieszę się, że pandemia zachęciła lekarzy do zadbania o siebie i szukania specjalistycznej pomocy. I jeśli kiedyś stanie się to częstsze, to nie powinniśmy uważać, że jest coraz gorzej, lecz coraz lepiej, ponieważ rośnie świadomość korzyści wynikających z takiego stosunku do zdrowia psychicznego.
coś w tym jest, mam taką "smutną" w domu, jest kłębkiem nerwów - powiedziała że za kilka lat zostawia szpital i idzie do przychodni. Nawet przestali płacić w terminie! w państwowym szpitalu! Kto nas będzie leczył? ... Gadowski w ostatnim felietonie porównał lekarzy w Polsce do ZOMO w stanie wojennym, narawdę przegiał, oczywiście powiedział to dość sprytnie, w formie pytania... o ile go ceniłem i słucham to odpływa coraz bardziej w siną dal... najperw mówi że jest za szczepionkami a potem przez godzine je krytykuje, na końcu felietonu robi "sklepik" - sprzedaje leki antywirusowe za 180 zł... a przedtem mówi żeby nie ulegać reklamom... fakt że przy okazji poleca gazetę którą robię ale to tylko kwiatek do kożucha
Czyżby nastała korona-odwilż? Oczywiście, wyznawcy maseczek wytłumaczą to sobie, że to nie nowe wyniki badań (czyli mylili się) ale szczepienia pozwalają na luzowanie przepisów.
Czy jak ktoś kaszle w maseczce to rozpyla wokół siebie tyle samo kropelek tj aerozolu z zarazkami jak gdyby kasłał bez maseczki czy nie?
Ja, jako człek prosty, nie potrzebuję wyników badań naukowych aby odpowiedzieć na to pytanie negatywnie. Rozpyla mniej i już. Stanowi więc mniejsze zagrożenie dla otoczenia i już. O ile mniejsze? Znacząco mniejsze i już. Wystarczą mi dotychczas dostępne powszechnie dane, własne obserwacje i doświadczenie życiowe. Gdzie w moim rozumowaniu tkwi błąd elrondzie?
Ja, jako człek prosty, nie potrzebuję wyników dogłębnych badań naukowych aby odpowiedzieć na pytanie czy szczepionki przeciw Covid są skuteczne i pożyteczne oraz wskazane. Ludzie chorują na Covid i przebieg choroby u znacznej części jest ciężki i całkiem spora ilość umiera, a jeszcze większa ma po wyzdrowieniu poważne komplikacje. Zaszczepieni różnymi szczepionkami chorują znacznie, o kilka rzędów wielkości, rzadziej a jeśli to przechodzą chorobę lżej i umierają sporadycznie, chociaż akurat nie znam takich przypadków. Niektórzy mają po zaszczepieniu dolegliwości. Nieliczni znaczne. Są przypadki śmiertelne. Jest ich znikoma ilość. Po innych szczepionkach też to się zdarza niestety. Nie wiemy czy po pewnym czasie nie nadejdą komplikacje. Po ozdrowieniu z choroby też mogą i nie wiemy czy nadejdą. W przeszłości inne szczepionki, w tym przeciw wirusom, nie powodowały poważnych skutków negatywnych po czasie. Jest więc z ich stosowaniem związane pewne ryzyko rozpoznane i pewne hipotetyczne chociaż mało prawdopodobne. Ryzyko zaniechania szczepień jest znane - zachorowanie większości populacji i tak zwana odporność stadna chociaż ograniczona tylko do wirusów znanych lub mało zmutowanych i na czas ograniczony do kilku miesięcy. To oznacza wymarcie jakiejś części populacji - powiedzmy 0,5 %. To sporo. Dla mnie takie ryzyko jest nieakceptowalne. Dlatego ja byłbym za szczepieniem obowiązkowym poza wyraźnymi wskazaniami medycznymi przeciw. Nie zaszczepienie znacznej części populacji, tak powyżej 10% no może 20%, stwarza ryzyko dla tej części i dla reszty, w tym tych ze wskazaniami przeciw. To jest dla mnie ryzyko nieakceptowalne. Tak więc potwierdzam - szczepiłbym obowiązkowo. Tak wprowadziłbym coś w rodzaju paszportu Covidowego czyli ograniczenia praw niezaszczepionych.
Problem wirusa im KPCh spowodował, że wezbrało się i rozlało całe patologiczne polskie sobiepaństwo i anarcholstwo.
Konserwatyzm ma w swoim rdzeniu jakiś tam szacon do władzy, do hierarchii. Jak minister zdrowia mówi że tak, no to raczej tak, bo niby co, inaczej? Przecież musielibyśmy zakładać, że Ozyrys, Morawer i Niedzielski złośliwie chodzą na pasku.
Cóż tu więcej? Aha. Antyszczepionkizm ma w sobie jakieś racjonalne punkty, a to słabe przebadanie tego czy owego, a to fakt, że szczepionki w latach 70. spowodowały że ileś tam ludzi ogłuchło i nikt nie beknął i inne take. Słyszałem, że wytwórcy szczepionek zawarowali sobie, że nie będą odpowiedzialni za NOP. Prawda to? Nie wiem. Albo że w szczycie ptasiej grypy Czechici ściągnęli szczepionki firmy Baxter i przetestowali je na fretkach, które pozdychały. Prawda li to? Serio, Baxter dostał od Brooklyńskiej Rady Żydów rozkaz wymordowania Czechitów?
Jakby, ja tylko pytam.
Ale jednocześnie mam świadomość, że Ministerium Zdrowia zadło tych pytań znacznie więcej i ma znacznie poważniejsze kompetencje, żeby znaleźć i zrozumieć odpowiedzi.
Aha, no i to co podnosi kol. Rafa. Biorąc szczepionkę, kupuję los na loterii, w której mam szansę jeden na milion że umrę.
ALE przecież robię to dla dobra wspólnego, jakim jest zdrowie społeczne, a w szczególności tych, którzy zaszczepić się nie mogą. No to jak, mam jakiś obowiązek molarny dbać o dobro wspólne? Czy też ja, ja, ja!?
To samo z maseczkami. Ile razy przeczytałem, że maseczki nie chronią! Albo ktoś z oburzeniem pisał, że doczytał na etykiecie, że nie są środkami ochrony indywidualnej. No oczywiście że nie są, bo chronią nie ciebie błaźnie, tylko tych co są wokół ciebie. Ale nie, tych to ja mam w dupie, bo mnie uwiera paszcza. Ja, ja, ja!
Dla mnie to kolejny dowód jakim demonicznym kwasem jest libertarianizm-korwinizm.
@Pioszo54 przytaczasz czyjeś wypowiedzi odnośnie maseczek itd. powiedz mi skoro uważasz że min zdriwia to poważny człowiek i robi wszystko dla dobra ludzi, co robili poprzedni ministrowie zdrowia gdy gadali że tłuszcze trans są zdrowe, wszystkie badania o tym mówią, Ci którzy mówią inaczej szerzą głupotę i inne takie? A teraz jeszcze raz zacytuj jak rozlało się w Polsce patologiczne sobiepaństwo....
maseczki to wiedza potoczna, ale sprawdzona przez dziesięciolecia, np. w Japonii, a zaś tłuszcze trans to wynik lobbingu (znaczy, po polsku, łapówek) wytwórców margaryny w USA, a potem zapatrzenia w Zachód
dziwię się, że nie wierzą wiedzy potocznej, sprawdzonej, ten rodzaj wiedzy dotyczy też szczepień, czy np. podanym wcześniej przeze mnie wynikom akcji szczepień w UK i Izraelu.
Ale musi być gdzieś granica... Ratowanie innych przed zarażeniem nie powinno chyba polegać na tym, że mam się podduszać... Dlaczego ja mam się przyduszać , a ten przerażony covidową śmiercią zwolennik maseczek nie myśli o innych, że niektórzy się w tym duszą kilka, kilkanaście godzin dziennie... Przecież może siedzieć w domu, wtedy od nikogo się nie zarazi, ani sam nikogo nie zarazi (bo przecież maska jak każdy wie w 100% nie chroni), a inni niech żyją i ryzykują chorobą jeśli się jej nie boją panicznie. Dlaczego zwolennik masek nie szanuje prawa drugiego człowieka do normalnego oddychania? Ja rozumiem, że gdy ktoś siedzi głównie w domu i wychodzi na góra godzinę czy dwie z domu, to on nie odczuje zbytnio tej nienormalności. Ale niech ma on też współczucie i zrozumienie dla innych, którzy wiele, wiele godzin muszą w tych maskach chodzić.
Ja się z Tobą zgadzam. I absolutnie nie jestem zwolennikiem masek. To miał być sarkazm i chyba nie wyszedł. Jeszcze tylko dodam, że już w szkole podstawowej na biologii mówili, że na bardzo ważne jest oddychanie przez nos. Nos stanowi naturalną barierę dla patogenów. I teraz wystarczy spojrzeć jak ludzie oddychaj w tych maskach. Robią to ustami i bardzo głęboko, więc ile różnych patogenów wdychają i ile wydychają i tutaj jaka piękna transmisja jest.
dziwię się, że nie wierzą wiedzy potocznej, sprawdzonej, ten rodzaj wiedzy dotyczy też szczepień, czy np. podanym wcześniej przeze mnie wynikom akcji szczepień w UK i Izraelu.
Mówimy o tych badaniach który re wykazały że osoby zaszczepione są bardziej podatne na zachorowanie na mutacje,?
Moja saturacja wynosi bez maski 93-89. Nie jestem w stanie długo nosić maski. Zakładam ją w pomieszczeniu zamkniętym - sklep, autobus, tylko po to, aby personel nie miał problemów. Maski nie zatrzymają wirusów. pory w masce są ogromne w stosunku do wielkości wirusów, to tak jak by ktoś próbował płotem z siatki zatrzymać komary. Przechorowałam covid dwa razy. przełom luty/marzec 2020 i w tym roku również koniec lutego. W tym samym czasie chorowało z bardzo dużo moich znajomych i rodziny. Nie mieliśmy w większości ze sobą kontaktu. Lekarze nieoficjalnie mówią, że wirus przenosi się w powietrzu.
Moja saturacja wynosi bez maski 93-89. Nie jestem w stanie długo nosić maski. Zakładam ją w pomieszczeniu zamkniętym - sklep, autobus, tylko po to, aby personel nie miał problemów. Maski nie zatrzymają wirusów. pory w masce są ogromne w stosunku do wielkości wirusów, to tak jak by ktoś próbował płotem z siatki zatrzymać komary. Przechorowałam covid dwa razy. przełom luty/marzec 2020 i w tym roku również koniec lutego. W tym samym czasie chorowało z bardzo dużo moich znajomych i rodziny. Nie mieliśmy w większości ze sobą kontaktu. Lekarze nieoficjalnie mówią, że wirus przenosi się w powietrzu.
według dostępnej mi wiedzy, covid, tak jak grypa i inne wirusy sars, przenosi się drogą kropelkową, i to zapewne mieli na myśli lekarze, mówiąc, że wirus przenosi się w powietrzu. Kropelki aerozolu wydychanego przez człowieka, są niewiele mniejsze od cząsteczek kurzu,, więc maski są w stanie część z nich zatrzymać.
Moja saturacja wynosi bez maski 93-89. Nie jestem w stanie długo nosić maski. Zakładam ją w pomieszczeniu zamkniętym - sklep, autobus, tylko po to, aby personel nie miał problemów. Maski nie zatrzymają wirusów. pory w masce są ogromne w stosunku do wielkości wirusów, to tak jak by ktoś próbował płotem z siatki zatrzymać komary. Przechorowałam covid dwa razy. przełom luty/marzec 2020 i w tym roku również koniec lutego. W tym samym czasie chorowało z bardzo dużo moich znajomych i rodziny. Nie mieliśmy w większości ze sobą kontaktu. Lekarze nieoficjalnie mówią, że wirus przenosi się w powietrzu.
według dostępnej mi wiedzy, covid, tak jak grypa i inne wirusy sars, przenosi się drogą kropelkową, i to zapewne mieli na myśli lekarze, mówiąc, że wirus przenosi się w powietrzu. Kropelki aerozolu wydychanego przez człowieka, są niewiele mniejsze od cząsteczek kurzu,, więc maski są w stanie część z nich zatrzymać.
To ile zatrzymują? Większą część czy mniejszą część?
Człowiek musi oddychać, musi zachodzić normalna wymiana gazowa. To jest podstawowe prawo człowieka. Prawo do oddychania. Nie każdy w masce jest w stanie oddychać i tylko noszący maskę na nosie wie czy dobrze się czuje czy nie.
no ale może tylko Ty tak masz, znaczy masz problem,
Jak wirus jest w wydychanym powietrzu chorego to czego nie mogę chuchnac czy nasmarkac, za przeproszeniem na patyczek do testu? Tylko muszą gnerac mi głęboko w nosie? A dzieciom do lat dwunastu wystarczy wymaz z buzi? Ktoś coś wie?
Przykładem różnych reakcji na maseczki jesteśmy ja i moj mąż. Mnie się zdarzyło kilka razy ćwiczyć na siłowni w masce, bo prostu zapominałam zdjąć po wyjściu z szatni, gdzie są obowiązkowe. Dopiero po uwadze trenera to zauważałam. Mój mąż ma duży dyskomfort od razu po założeniu, chrząka, poprawia, twierdzi że się dusi. Teraz nosi na brodzie.
Oj bo chirurg. To się tak omacha przy operacji. Chyba widzisz różnicę. Jak by mi płacili za noszenie maseczki tyle co chirurgowi to w sumie mogę się poświęcić.
Komentarz
Izrael - 50 nowych przypadków, 2 zgony, na 9 mln
https://www.worldometers.info/coronavirus/#main_table
Czy jednak liczenie chorych i zmarłych, zamykanie ludzi, narzucanie maseczek, by ludzie na każdym kroku pamiętali ze mamy epidemię, jest głupszym rozwiązaniem niż przejście do porządku dziennego z wirusem i potraktowanie go jak innych?
O tym że to robota Chińczyków już wcześniej też ktoś pisał.
Da się przejść nad covidem do porządku, traktując go jak normalną chorobę.
Trzeba być jednak przygotowanym fizycznie, aby uniknąć konieczności blokowania innych elementów służby zdrowia.
Tyle, że za nami ostatnia trzecia fala.
Nie wiem czy wierzyć w te mutacje, jeżeli wirus lubi mutować, robi to od początku, dziwnym trafem zaczęli to odkrywać po roku.
Do tej pory cały czas rzadko się zdarza, by chorować dwa razy.
Mimo, że na mutacje wirus miał już półtora roku.
Tymczasem w dwa lata nasze zadłużenie powiększy się o około 40%.
Gnoje.
W latach 2020-21 zadłużenie Polski zwiększy się o 433 mld zł, czyli mniej więcej o 11 tys. zł w przeliczeniu na jednego Polaka. Z prognozy Ministerstwa Finansów wynika, że na koniec tego roku dług publiczny wyniesie prawie 1,5 bln zł.
Zadłużenie Polski rosło od lat, lecz znacznie wolniej. Dopiero pandemia COVID-19 sprawiła, że wystrzeliło. Prognozowany wzrost o 433 mld zł w latach 2020-21 odpowiada w przybliżeniu przyrostowi długu w ciągu wcześniejszych 11 lat (czyli w latach 2009-2019).
pojęcie "wyuczona bezradność" - póki co Chiny bardzo na wszystkim korzystają
ktoś pisał że powikłaniem lekarzy po pandemii jest że im "smutno"
Jolanta Grzelak-Hodor: Kilka miesięcy temu opinię publiczną poruszyła informacja o wynikach badań, w których aż kilkanaście procent polskich lekarzy zadeklarowało odejście z zawodu po ustąpieniu COVID-19. Czy pandemia w aż tak wielkim stopniu wpłynęła na psychikę personelu medycznego?
Magdalena Flaga-Łuczkiewicz: To nie jest efekt jedynie walki z koronawirusem. Pandemia jeszcze bardziej obnażyła codzienne niedomogi polskiego systemu ochrony zdrowia oraz problemy relacyjne, czyli to, jak w tym systemie traktowany jest lekarz. Jak? Na ogół bardzo źle. Dowodem jest kuriozalna oferta pracy w szpitalu tymczasowym w Warszawie, skierowana niedawno do lekarzy przez Wojskowy Instytut Medyczny: „Poszukujemy osób odważnych, pozbawionych roszczeniowej postawy i wyuczonej bierności...”. Ta treść jest zwyczajnie obraźliwa i takie również jest traktowanie lekarzy w Polsce, nie tylko w czasie pandemii.
Kiedy lekarz chce być po prostu dobrze traktowany jako pracownik, mówi się, że jest roszczeniowy. Jeśli oczekuje odpowiednich warunków pracy, oskarża się go o bierność, bo sam nie potrafi niczego „ogarnąć”. Lekarze, których znam, nie mają nadmiernych oczekiwań, chcą spokojnie pracować za godziwe wynagrodzenie. Trudno, by nie reagowali na przedmiotowe traktowanie, jakim jest np. nagłe przesuwanie z oddziału na oddział, odgórne delegowanie do pracy w szpitalu covidowym. Oczywiście pandemia wymaga czasem takich działań, jednak ważna jest forma, w jakiej podejmuje się podobne decyzje.
A kiedy popracuje się kilka miesięcy w takich warunkach, w ciągłej niepewności, wcześniejsza ulotna myśl, by stąd wyjechać, by odejść z zawodu, może stać się decyzją. Nigdy wcześniej w moich rozmowach z lekarzami wątek zmiany pracy nie pojawiał się tak często. Lekarze specjaliści najczęściej zamierzają zrezygnować z pracy w publicznych placówkach medycznych, bo tam stosunek do lekarzy jest na ogół gorszy niż w placówkach prywatnych, natomiast młodzi mówią o emigracji.
Jaka jest obecnie Pani zdaniem Pani kondycja psychiczna polskich lekarzy? Badania przeprowadzone w Chinach wykazały, że mniej więcej połowa tamtejszych lekarzy cierpi dziś na bezsenność, stany depresyjne lub zespół stresu pourazowego.
W 2016 roku przeprowadzono badania, z których wynika, że co czwarty dorosły Polak ma lub będzie mieć jakieś zaburzenie psychiczne, np. uzależnienie, zaburzenia nastroju, zaburzenia lękowe, depresję itd. I to dotyczy całej populacji. Lekarze nie są zdrowsi czy inni, a w obecnej sytuacji żyją w nieustannym stresie i bardziej się przepracowują. Można więc zakładać, że ten odsetek dziś jest wśród lekarzy większy.
Oczywiście, publikowane są już wyniki różnych badań personelu medycznego w czasie pandemii, lecz z lekarzami jest pewien problem – potrafią świetnie odpowiadać na osobiste pytania. Wiedzą, jak zachować „poprawność polityczną”, nawet nie z premedytacji, lecz dla ochrony własnego wizerunku. Lekarz deklaratywnie jest zawsze poprawny, „właściwie” odpowiada, gdy problem dotyczy kogoś innego. Na przykład kiedy sprawdzaliśmy nastawienie młodych lekarzy do leczenia psychiatrycznego, koledze z zaburzeniami psychicznymi wszyscy doradzaliby wizytę u psychiatry. Kiedy podchwytliwie pytaliśmy, jak postąpiliby we własnym przypadku, najczęściej odpowiadali, że leczyliby się sami, najchętniej wypisując sobie receptę na samodzielnie wyszukany lek. Jeśli ktoś rozważał wizytę u specjalisty, był to zwykle lekarz dentysta.
Z zagranicznych badań można wnioskować, że objawy depresji i zaburzenia lękowe ma obecnie co czwarty lekarz. Z własnych obserwacji i bezpośrednich kontaktów mogę stwierdzić tylko, że jest znacznie gorzej niż przed pandemią. Natomiast do nadużywania alkoholu czy innych środków psychoaktywnych bardzo nie lubimy się przyznawać, ale spożycie alkoholu w Polsce w ostatnim roku znacząco wzrosło.
Kiedyś mówiono głównie o uzależnieniach, lecz dziś chyba nie to jest największym zagrożeniem?
Lekarze chorują tak jak wszyscy, choć istnieje zjawisko „healthy worker effect”, które mówi o tym, że w wysokospecjalistycznych zawodach, przy dużym obciążeniu pracą, mniej osób cierpi na najpoważniejsze choroby. Wynika to jednak z faktu, że najciężej chore osoby po prostu w pewnym momencie już nie są w stanie wykonywać swoich obowiązków, ich kariera zawodowa kończy się wcześniej. Nie znaczy to, że żaden pracujący w zawodzie lekarz nie może chorować na np. schizofrenię, lecz prawdopodobnie będzie ona miała łagodniejszy przebieg.
Co do innych zaburzeń – np. z badań przeprowadzonych przez profesora Adama Wichniaka wiadomo, że dwóch na pięciu lekarzy rodzinnych jest niezadowolonych ze swojej jakości snu. Bezsenność jest najpowszechniejszą przypadłością czasu pandemii.
Czy można wskazać specjalizacje mniej i bardziej narażone na wypalenie zawodowe, na problemy psychiczne? Wszak kierunek kształcenia podyplomowego wybiera się świadomie, widząc u siebie predyspozycje do określonych wyzwań. Nie każdy może zostać chirurgiem.
Myślę, że bardzo ciekawe byłyby badania, które pokazałyby zależność między profilem psychologicznym lekarza a wyborem specjalizacji. W dużym uproszczeniu wydaje się, że jeśli ktoś jest raczej wycofany i nie przepada za kontaktami z ludźmi, szybciej wybierze radiologię niż internę. Jeśli ktoś potrzebuje emocji, wybierze medycynę ratunkową, a o psychiatrach mówi się, że są tak samo zakręceni, jak ich pacjenci. Bawiąc się w takie zgadywanie, można też twierdzić, że zabiegowcy są bardziej podatni na uzależnienie od alkoholu, a interniści częściej mają zaburzenia lękowe. Pamiętajmy jednak, że są to stereotypy i uogólnienia.
Co do zasady na pewno wśród wszystkich lekarzy, niezależnie od specjalności, większy niż w populacji ogólnej jest odsetek samobójstw. Najbardziej tę różnicę widać porównując grupy młodych kobiet. Kobiety lekarki częściej popełniają samobójstwa niż kobiety nie-lekarki. Co gorsze, lekarze wiedzą, jak odebrać sobie życie, więc ich próby samobójcze są skuteczne. Rzadziej jest to tylko rozpaczliwe wołanie o pomoc, częściej chęć zniknięcia ze świata.
Pandemia trwa, nie widać szans powrotu do równowagi. Czy lekarze częściej niż kiedyś szukają pomocy psychiatrów i psychoterapeutów?
W czasie pandemii liczba lekarzy szukających pomocy gwałtownie wzrosła, jednak moim zdaniem przyczyną są nie tylko większe potrzeby w tym zakresie, lecz także ich nagłośnienie. Wcześniej problemy psychiczne lekarzy traktowano jak sensację – „pijany doktor przyjmował na dyżurze”. Teraz jest więcej zrozumienia i życzliwości.
W warszawskiej Izbie Lekarskiej dwa lata przed wybuchem epidemii działał program wsparcia psychologicznego dla lekarzy dotkniętych wypaleniem zawodowym i skorzystało z niego tylko pięć osób. Kiedy w marcu ubiegłego roku, właśnie w związku z pandemią, zmodyfikowaliśmy ten program i przypomnieliśmy o możliwości spotkań z psychoterapeutą, w ciągu 9 miesięcy skorzystało z nich 40 osób.
Które grupy lekarzy najgorzej odnajdują się w pandemii? Czy to ci, którzy pracują na oddziałach covidowych?
Jeśli ktoś przed pandemią pracował na oddziale zakaźnym, po jej wybuchu radził sobie nie najgorzej, bo miał odpowiednie procedury, wiedział, jak postępować.
W pierwszych miesiącach pandemii chyba najczęściej zwracali się do nas o pomoc lekarze POZ, którzy byli absolutnie nieprzygotowani do tej sytuacji, nie mieli nic – ani środków ochrony, ani wytycznych, żadnego zorganizowanego wsparcia, musieli udzielać teleporad, do czego nikt ich merytorycznie nie przygotował. Poza tym w podstawowej opiece zdrowotnej pracuje dużo młodych lekarzy, którym brak doświadczenia szczególnie przeszkadzał.
Kolejna grupa, która pilnie potrzebowała wsparcia psychicznego, to lekarze obawiający się administracyjnego oddelegowania do pracy przy pacjentach z COVID-19. Ale nikogo chyba nie dziwi strach lekarza, który zaraz po stażu ma zostać wysłany do DPS, gdzie będzie jedynym lekarzem na kilkudziesięciu chorych. Podobnie można sobie wyobrazić, co czuje lekarz pracujący na oddziale okulistycznym czy dermatologicznym, który nagle trafia na oddział covidowy i codziennie zderza się ze śmiercią.
Jednak nie odpowiem, kto radzi sobie w tej sytuacji lepiej – młodzi czy bardziej doświadczeni lekarze. Młodsi na pewno mają mniejszy opór, by zgłosić się po fachową pomoc psychologa.
Wiele osób lekceważenie własnego zdrowia i stanu psychicznego tłumaczy brakiem czasu. Teraz medycy mają jeszcze mniej czasu, a jednak częściej szukają pomocy…
To prawda – lekarze zawsze wskazywali właśnie brak czasu jako największą barierę w poszukiwaniu pomocy lekarskiej. Jednak to tylko wymówka – psychoterapia zajmuje godzinę tygodniowo. Czasochłonny może być też dojazd do gabinetu, lecz spotkania online były możliwe także przed pandemią. To tylko kwestia ustawienia własnych priorytetów.
Czyli pandemia stała się dobrym pretekstem, by jednak te priorytety dostrzec i przyznać się do własnej słabości?
Czasem lekarze zgłaszając się do mnie mają już bardzo nasilone objawy, np. natręctw czy depresji, jednak latami tak żyją, bo praca jest ostatnim bastionem ich pozornie normalnego funkcjonowania. Długo nie dopuszczają myśli, że z czymś sobie nie radzą. To również fałszywie pojmowana troska o własny wizerunek – środowisko lekarskie jest bardzo stygmatyzujące. W polskim społeczeństwie fakt korzystania z pomocy psychiatrycznej nadal jest wstydliwy. Dlatego też przed pandemią program pomocy dla lekarzy budowaliśmy pod hasłem wypalenia zawodowego. Do tego łatwiej się przyznać niż do uzależnienia czy stanów lękowych. Wypalenia już nikt się nie wstydzi, nie trzeba się z niego tłumaczyć, bo jest to indywidualna odpowiedź na zewnętrzny problem: „nie moja wina tylko systemu, że jestem wypalony”. W trakcie spotkań z powodu wypalenia stopniowo okazywało się, że pod spodem kryje się depresja, zaburzenia lękowe czy szkodliwie używanie alkoholu.
Pandemia również dała zielone światło, by się sobą zająć. I – o ile można mówić tu o korzyściach – to jest pozytywny skutek COVID-19, podobnie jak upowszechnienie zdalnych form terapii, ułatwiających pomoc lekarzom z małych miasteczek, w których nie ma anonimowości.
Dużą zasługę w upowszechnieniu pomocy psychologicznej w czasie pandemii mają środowiska psychoterapeutów oraz izby lekarskie, które mocno się w to zaangażowały. A jeśli lekarz widzi, że z taką inicjatywą wychodzą sami psychologowie czy izba lekarska, zakłada, iż jego problemy są częste i nie ma powodów, by dalej milczeć.
Lekarze ostatnio nieustannie apelują do pacjentów o powrót do przychodni i szpitali, o nielekceważenie żadnych niepokojących objawów. A jak długo sami siebie leczą z zaburzeń psychicznych?
Za długo, ponieważ mają łatwy dostęp do leków, recepty pro auctore. I znów garść uogólnień: najchętniej korzystają z nich interniści, neurolodzy, psychiatrzy, rzadziej sami leczą się dentyści i pediatrzy oraz zabiegowcy, którzy uciekają w pracę lub uzależnienia. Brytyjczycy policzyli, że opóźnienie w podjęciu prawidłowego leczenia u lekarzy wynosi kilka lat, jest większe niż w populacji ogólnej.
Kiedy przychodzi do mnie lekarz, na pierwszej wizycie ustalamy, że on jest pacjentem a tylko ja lekarzem – koniec samoleczenia. Najciekawsza jest reakcja – często widać u tych lekarzy ulgę. Niestety, nikt nie uczy psychiatrów, jak leczyć lekarzy. Nie chodzi o sposób leczenia, dobór terapii, lecz o stworzenie właściwej relacji, która jest inna niż z przeciętnym pacjentem nie tylko dlatego, że lekarz ma wiedzę merytoryczną.
Czy w przypadku lekarza terapia jest trudniejsza?
Lekarz ma wiedzę, będzie dopytywał, polemizował, robił po swojemu i może to dla części kolegów jest niekomfortowe. Ja osobiście lubię takich pacjentów, chociaż bywa to wyzwaniem. To jest partnerstwo w terapii. W relacji lekarz – pacjent lekarz jest trochę pułapek i niektórzy w nie wpadają. Błędem jest na przykład traktowanie lekarza jak kolegi, by nie poczuł się dotknięty, czy też zbytnie usztywnienie i pokazywanie, kto rządzi. Z konfliktu nic dobrego nie wyniknie.
Cieszę się, że pandemia zachęciła lekarzy do zadbania o siebie i szukania specjalistycznej pomocy. I jeśli kiedyś stanie się to częstsze, to nie powinniśmy uważać, że jest coraz gorzej, lecz coraz lepiej, ponieważ rośnie świadomość korzyści wynikających z takiego stosunku do zdrowia psychicznego.
Gadowski w ostatnim felietonie porównał lekarzy w Polsce do ZOMO w stanie wojennym, narawdę przegiał, oczywiście powiedział to dość sprytnie, w formie pytania... o ile go ceniłem i słucham to odpływa coraz bardziej w siną dal... najperw mówi że jest za szczepionkami a potem przez godzine je krytykuje, na końcu felietonu robi "sklepik" - sprzedaje leki antywirusowe za 180 zł... a przedtem mówi żeby nie ulegać reklamom... fakt że przy okazji poleca gazetę którą robię ale to tylko kwiatek do kożucha
12:26 AM - dzisiaj#4768
Badania z MIT pokazują, że to nie dystans ale czas przebywania w jednym pomieszczeniu gra rolę.
https://www.foxnews.com/health/mit-stud ... distancing
I dalej:
Główny epidemiolog USA, Anthony Fauci, przyznał, że CDC niebawem wyda nowe wytyczne co do noszenia masek na zewnątrz.https://www.foxnews.com/health/fauci-ou ... k-guidance
Czyżby nastała korona-odwilż? Oczywiście, wyznawcy maseczek wytłumaczą to sobie, że to nie nowe wyniki badań (czyli mylili się) ale szczepienia pozwalają na luzowanie przepisów.
23 min temu#4769
Czy jak ktoś kaszle w maseczce to rozpyla wokół siebie tyle samo kropelek tj aerozolu z zarazkami jak gdyby kasłał bez maseczki czy nie?
Ja, jako człek prosty, nie potrzebuję wyników badań naukowych aby odpowiedzieć na to pytanie negatywnie. Rozpyla mniej i już. Stanowi więc mniejsze zagrożenie dla otoczenia i już. O ile mniejsze? Znacząco mniejsze i już. Wystarczą mi dotychczas dostępne powszechnie dane, własne obserwacje i doświadczenie życiowe. Gdzie w moim rozumowaniu tkwi błąd elrondzie?
Ja, jako człek prosty, nie potrzebuję wyników dogłębnych badań naukowych aby odpowiedzieć na pytanie czy szczepionki przeciw Covid są skuteczne i pożyteczne oraz wskazane. Ludzie chorują na Covid i przebieg choroby u znacznej części jest ciężki i całkiem spora ilość umiera, a jeszcze większa ma po wyzdrowieniu poważne komplikacje. Zaszczepieni różnymi szczepionkami chorują znacznie, o kilka rzędów wielkości, rzadziej a jeśli to przechodzą chorobę lżej i umierają sporadycznie, chociaż akurat nie znam takich przypadków. Niektórzy mają po zaszczepieniu dolegliwości. Nieliczni znaczne. Są przypadki śmiertelne. Jest ich znikoma ilość. Po innych szczepionkach też to się zdarza niestety. Nie wiemy czy po pewnym czasie nie nadejdą komplikacje. Po ozdrowieniu z choroby też mogą i nie wiemy czy nadejdą. W przeszłości inne szczepionki, w tym przeciw wirusom, nie powodowały poważnych skutków negatywnych po czasie. Jest więc z ich stosowaniem związane pewne ryzyko rozpoznane i pewne hipotetyczne chociaż mało prawdopodobne. Ryzyko zaniechania szczepień jest znane - zachorowanie większości populacji i tak zwana odporność stadna chociaż ograniczona tylko do wirusów znanych lub mało zmutowanych i na czas ograniczony do kilku miesięcy. To oznacza wymarcie jakiejś części populacji - powiedzmy 0,5 %. To sporo. Dla mnie takie ryzyko jest nieakceptowalne. Dlatego ja byłbym za szczepieniem obowiązkowym poza wyraźnymi wskazaniami medycznymi przeciw. Nie zaszczepienie znacznej części populacji, tak powyżej 10% no może 20%, stwarza ryzyko dla tej części i dla reszty, w tym tych ze wskazaniami przeciw. To jest dla mnie ryzyko nieakceptowalne. Tak więc potwierdzam - szczepiłbym obowiązkowo. Tak wprowadziłbym coś w rodzaju paszportu Covidowego czyli ograniczenia praw niezaszczepionych.
8 min temu#4770
Problem wirusa im KPCh spowodował, że wezbrało się i rozlało całe patologiczne polskie sobiepaństwo i anarcholstwo.
Konserwatyzm ma w swoim rdzeniu jakiś tam szacon do władzy, do hierarchii. Jak minister zdrowia mówi że tak, no to raczej tak, bo niby co, inaczej? Przecież musielibyśmy zakładać, że Ozyrys, Morawer i Niedzielski złośliwie chodzą na pasku.
Cóż tu więcej? Aha. Antyszczepionkizm ma w sobie jakieś racjonalne punkty, a to słabe przebadanie tego czy owego, a to fakt, że szczepionki w latach 70. spowodowały że ileś tam ludzi ogłuchło i nikt nie beknął i inne take. Słyszałem, że wytwórcy szczepionek zawarowali sobie, że nie będą odpowiedzialni za NOP. Prawda to? Nie wiem. Albo że w szczycie ptasiej grypy Czechici ściągnęli szczepionki firmy Baxter i przetestowali je na fretkach, które pozdychały. Prawda li to? Serio, Baxter dostał od Brooklyńskiej Rady Żydów rozkaz wymordowania Czechitów?
Jakby, ja tylko pytam.
Ale jednocześnie mam świadomość, że Ministerium Zdrowia zadło tych pytań znacznie więcej i ma znacznie poważniejsze kompetencje, żeby znaleźć i zrozumieć odpowiedzi.
4 min temu#4771
ALE przecież robię to dla dobra wspólnego, jakim jest zdrowie społeczne, a w szczególności tych, którzy zaszczepić się nie mogą. No to jak, mam jakiś obowiązek molarny dbać o dobro wspólne? Czy też ja, ja, ja!?
To samo z maseczkami. Ile razy przeczytałem, że maseczki nie chronią! Albo ktoś z oburzeniem pisał, że doczytał na etykiecie, że nie są środkami ochrony indywidualnej. No oczywiście że nie są, bo chronią nie ciebie błaźnie, tylko tych co są wokół ciebie. Ale nie, tych to ja mam w dupie, bo mnie uwiera paszcza. Ja, ja, ja!
Dla mnie to kolejny dowód jakim demonicznym kwasem jest libertarianizm-korwinizm.
Ja, ja ja!
https://www.tapatalk.com/groups/pismejker/oczy-ciemno-ci-z-wuhan-t8761-s4760.html#p196882
a zaś tłuszcze trans to wynik lobbingu (znaczy, po polsku, łapówek) wytwórców margaryny w USA, a potem zapatrzenia w Zachód
ten rodzaj wiedzy dotyczy też szczepień,
czy np. podanym wcześniej przeze mnie wynikom akcji szczepień w UK i Izraelu.
Jeszcze tylko dodam, że już w szkole podstawowej na biologii mówili, że na bardzo ważne jest oddychanie przez nos. Nos stanowi naturalną barierę dla patogenów. I teraz wystarczy spojrzeć jak ludzie oddychaj w tych maskach. Robią to ustami i bardzo głęboko, więc ile różnych patogenów wdychają i ile wydychają i tutaj jaka piękna transmisja jest.
Kropelki aerozolu wydychanego przez człowieka, są niewiele mniejsze od cząsteczek kurzu,, więc maski są w stanie część z nich zatrzymać.
ale po co robić, w takim razie, raban na forum?
Mój mąż ma duży dyskomfort od razu po założeniu, chrząka, poprawia, twierdzi że się dusi. Teraz nosi na brodzie.