@Pioszo54 - skoro taki jesteś praktyk, to ile osób rekrutowaleś do swojego zespołu jako pracodawca, od których był wymagany język angielski? Jak to sprawdzałeś? Jak weryfikowałeś informacje z CV?
Jakie masz certyfikaty językowe, które uzyskałeś na podstawie nauki języka z internetu?
zauważ, że każdy z nas nauczył się języka (jako niemowlak), bo musiał i bardzo chciał
teraz chodzi o to, by to "musiał i bardzo chciał" emulować w wieku późniejszym, tutaj b. pomocne są gry komputerowe i filmy (u moich dzieci zadziałały HOMM oraz przygody Poirota itd., a ja, w dawnych czasach, słuchałem w kółko BBC), a egzaminy, to tylko zapoznanie się z wymaganiami i terminologią, nigdy mi nie były do niczego potrzebne
Ja wiem, że można nauczyć się jezyka samodzielnie. Ale twierdzenie, że dotyczy to wszystkich jest błędne. Mój mąż ma taki talent do języków- on ekspresowo rozumie obcy język. W jego rodzinie jest osoba, która sama nauczyła się grać na instrumencie- więc widocznie mają takie predyspozycje. Ja niestety nie ma tego daru. Zwyczajnie nie słyszę obcego języka.
@Pioszo54 to że nauczyłeś się polskiego ze słuchu nie znaczy że nauczysz się każdego.
@Aszna - jesteście odosobnionym przypadkiem. Odbyłem w życiu z 300 rozmów kwalifikacyjnych do pracy z językiem angielskim. Ekstremalnie rzadko się zdarza, aby ktoś umiał się posługiwać tym językiem i nie miał to to żadnych dokumentów. Jesteście szczęśliwi, ze macie dar do języków widocznie. Ja mam certyfikaty biegłości z angielskiego i niemieckiego. Wymagało to kolosalnej liczby zajęć dodatkowych. Tez oglądałem, czytałem - ale miałem zajecia w szkole, w szkole językowej i w weekendy jeździłem na konwersacje z native speakerami. Jakbym miał policzyć to na naukę jezyka poświęciłem tyle samo godzin co na wszystkie inne przedmioty w sumie w gimnazjum i liceum.
A może po prostu jest tak, że kiedy potrzebuję języka, żeby lepiej zrozumieć coś, co na ten moment jest dla mnie interesujące, pasjonujące, to ta nauka przychodzi dużo łatwiej.
@Aszna - jesteście odosobnionym przypadkiem. Odbyłem w życiu z 300 rozmów kwalifikacyjnych do pracy z językiem angielskim. Ekstremalnie rzadko się zdarza, aby ktoś umiał się posługiwać tym językiem i nie miał to to żadnych dokumentów. Jesteście szczęśliwi, ze macie dar do języków widocznie. Ja mam certyfikaty biegłości z angielskiego i niemieckiego. Wymagało to kolosalnej liczby zajęć dodatkowych. Tez oglądałem, czytałem - ale miałem zajecia w szkole, w szkole językowej i w weekendy jeździłem na konwersacje z native speakerami. Jakbym miał policzyć to na naukę jezyka poświęciłem tyle samo godzin co na wszystkie inne przedmioty w sumie w gimnazjum i liceum.
no, masz więc doświadczenia nt. skuteczności panującego systemu kształcenia i nakładów, czasu i środków, jakie trzeba ponieść, i to co piszesz jest, hm, zatrważające, ze wzgl. na narzucające się pytanie: a co z resztą życia młodego człowieka, co z czytaniem książek, co z życiem towarzyskim, co z zainteresowaniami?
Źle że idzie na prywatny angielski, bo lepiej jakby ten czas spedziło z rodzicami. A potem pisanie, że nie z rodzicami, ale grając w gierki, by nauczyc się angielskiego.
jeszcze raz, szkoda czasu i pieniędzy na prywatny angielski, skoro to samo, a zwykle więcej, można mieć z internetów, i tym procesem powinni pokierować rodzice (odnosi się to też do większej części wykształcenia dzieci);
gdzie tu widzisz sprzeczność?
Jeszcze odnośnie tego. Sprzeczność polega na tym, że piszesz jakby nauka tego angielskiego z netu nie wymagała czasu. A czy szkoda pieniądzy? Każdy sam decyduje na co mu szkoda a na co nie
Mnie nie szkoda na naukę angielskiego. Sama w zeszłym roku chodziłam na zajęcia @Pioszo54 raczej jesteście wyjątkiem od reguły. Ucząc się sama, czy ucząc dzieci widzę ile wymaga to pracy. I zdecydowanie youtube, czy gry nie są wystarczające dla przeciętnego ucznia, nawet z dobra pamięcia
Mnie nie szkoda na naukę angielskiego. Sama w zeszłym roku chodziłam na zajęcia @Pioszo54 raczej jesteście wyjątkiem od reguły. Ucząc się sama, czy ucząc dzieci widzę ile wymaga to pracy. I zdecydowanie youtube, czy gry nie są wystarczające dla przeciętnego ucznia, nawet z dobra pamięcia
a próbowałaś obejrzeć interesujący film, np. Poirota, po angielsku, bez napisów? tylko wyniki nie są od pierwszego czy dwudziestego razu, wymaga to jednak czasu
wg mnie każdy się naprawdę uczy tylko tego, co jest mu potrzebne, trzeba więc stwarzać takie sytuacje i w ten sposób prowadzić kształcenie; być może dla nastolatka jest już na to dużo za późno,ale z małymi dziećmi chyba warto spróbować, np., wg mnie, świetnym sposobem na nauczenie liczenia i dodawania, jest gra w chińczyka, naukę czytania zacząłem od pisania ciekawych słów i czytania ich dzieciom sylabami (ale tylko wtedy, gdy byli tego ciekawi); później, jak umieją już dobrze czytać, to sami sięgają po ciekawe książki
a uczenie metodą szkolną, tzn teraz mamy lekcję tego przedmiotu, to, wg mnie, strata kolosalnych ilości czasu
Przykład z uczeniem czytać sylabami jest bardzo dobry. U nas jedno dziecko to była orka a i tak naprawdędobrze czytac nauczyla sie w szkole, drugie dziecko- pokazałam o co chodzi i w wieku 5 lat czytala. Podobnie z angielskim, a może nawet z grą na instrumencie. Jednemu wystarczy, że się pokaże, drugi musi zakuwać. Czytanie książek, czy filmy po angielsku dla mnie to mily dodatek, do jednak dość konwecjinalnej nauki.
Kult systemu pruskiego trwa… co zrobisz, nic nie zrobisz
Myśmy testowali system Montessori, w teorii byłam zachwycona. W praktyce kompletnie "nie zagrało". Pruski dryl na pewno nie, ale obowiązkowość i systematyczność już tak
@Pioszo54 - tylko jeśli się uczysz wyłącznie tego, co Cię interesuje to potem w jednym przedmiocie jesteś bardzo dobry, a z innego nie wiesz nic albo prawie nic.
Poza tym, uczysz dziecko, że nie zawsze w życiu robi się to, co jest przyjemne. W pracy, w życiu codziennym po prostu trzeba coś zrobić i już.
resztę załatwia ogólne oczytanie, książki, poza tym, zainteresowania ewoluują;
a do robienia rzeczy nie całkiem przyjemnych dobrym motywatorem jest chęć zarobienia
przykład z mojego życia - skończyłem fizykę, z powołania, a w życiu nauczyłem się np. robić zapinki do broszek, jakiś czas uprawiałem maliny, wyremontowałem od podstaw dom, wybudowałem piec itp.
Kult systemu pruskiego trwa… co zrobisz, nic nie zrobisz
Myśmy testowali system Montessori, w teorii byłam zachwycona. W praktyce kompletnie "nie zagrało". Pruski dryl na pewno nie, ale obowiązkowość i systematyczność już tak
Obowiązkowość i systematyczność oczywiście. Można ćwiczyć niekoniecznie w kontekście nauki języka, którego używanie z założenia wymaga pewnego luzu wewnętrznego Piszę z moich doświadczeń i obserwacji
Nie chodzi o dryl pruski Ale pruskie podejście do procesu uczenia się Tyle badań, modeli edukacyjnych, krew w piach Kiedyś czytałam nawet ciekawy wywiad z jakimś profesorem, który zajmuje się właśnie tematem nauczana języka Stwierdził, że w ogóle nie ma czegoś takiego jak gramatyka To uproszczenie, proszę mnie nie palić na stosie
Na początku każdy w klasie miał powiedzieć, jak ma na imię i z jakiego kraju pochodzi było to fascynujące, naprawdę
Potem, w wyższych klasach tematy typu wynajem mieszkania, różne kategorie przestępstw i wykroczeń, sporty ekstremalne, skargi na złe warunki w hotelu all inclusive - tak, w wieku 15 lat tym właśnie żyłam
Ale hitem były nazwy grzybów na niemieckim, u kolegi 40 gatunków czy tam odmian
Dobra, wiem, że na pewno te wszystkie kursy innych to w ogóle były super i nie było takich pierdół
Ale w ogóle idea, że dziecko czy nastolatek uczy się z podobnych książek, co dorośli- absurd. Używane słownictwo jest rozbieżne, po prostu
I milion innych aspektów absurdu traktowania nauki języka jak nauki budowy anatomicznej człowieka.
Widzisz, a mi się super podobała nauka z podręcznika Naprawdę ciekawe, tematy, przedruki różnych artykułów z gazet. Potem fajne dyskusje. Niestety w tym roku czasowo nie dam rady.
Widzisz, a mi się super podobała nauka z podręcznika Naprawdę ciekawe, tematy, przedruki różnych artykułów z gazet. Potem fajne dyskusje. Niestety w tym roku czasowo nie dam rady.
Ale to trochę bez sensu, co piszesz, bo mi chodzi o używanie podręczników dla dorosłych (pewnie teraz byłoby to dla mnie fajne) do nauki nastolatków, którzy mają lekko inne spojrzenie
Widzisz, a mi się super podobała nauka z podręcznika Naprawdę ciekawe, tematy, przedruki różnych artykułów z gazet. Potem fajne dyskusje. Niestety w tym roku czasowo nie dam rady.
Ale to trochę bez sensu, co piszesz, bo mi chodzi o używanie podręczników dla dorosłych (pewnie teraz byłoby to dla mnie fajne) do nauki nastolatków, którzy mają lekko inne spojrzenie
Napisałaś w pierwszym zdaniu, że wnerwiaja Cie podręczniki. Mnie nie, ani teraz, ani w szkole. Choć przyznaje, że teraz lekcje angielskiego są dla mnie przyjemnością, kiedyś były obowiązkiem.
Moja córka też poszła do LO. Ma 25 godz. obecnie (bez 2 godz. w-f, bo ma kontuzję), b. mało, bo to zerówka francuska. Jest tak wymęczona, że rezygnuje po kolei z wszystkich zajęć, które miała do tej pory. W tamtym roku w 8 kl. w ED dawała radę: przygotować się do występu w musicalu (2 razy po 3 godz.: śpiewu, tańca i teatru), chodzić na rysunek/malarstwo, miała trzy zajęcia językowe (pol, ros, ang) i poza tym należy do ZHRu (zrobiła kurs sanitariuszki). A teraz klapa, wszystko ciężko przychodzi. Jej kuzynka w 1 LO siedzi do godz. 23 nad lekcjami, a kuzyn w 1 kl. w jakimś topowym LO- zupełnie inne podejście: 3x w tyg. piłka nożna, przyboczny w ZHR-ze, ministrant, lektor, ale nie przejmuje się, że jest nie bardzo przygotowany do wszystkich lekcji. Tak, że potrzebujemy popracować nad wyluzowaniem.
Widzisz, a mi się super podobała nauka z podręcznika Naprawdę ciekawe, tematy, przedruki różnych artykułów z gazet. Potem fajne dyskusje. Niestety w tym roku czasowo nie dam rady.
Ale to trochę bez sensu, co piszesz, bo mi chodzi o używanie podręczników dla dorosłych (pewnie teraz byłoby to dla mnie fajne) do nauki nastolatków, którzy mają lekko inne spojrzenie
Napisałaś w pierwszym zdaniu, że wnerwiaja Cie podręczniki. Mnie nie, ani teraz, ani w szkole. Choć przyznaje, że teraz lekcje angielskiego są dla mnie przyjemnością, kiedyś były obowiązkiem.
Jeny, w kontekście nauki dzieci, co chyba wynikało z tego, co potem... Bo o tym chyba rozmowa
Wracając do tematu - jak słyszycie "wydaję majątek na ..." - to pierwsze skojarzenie jest , że to dobrze, czy że to źle? że robi to z radością i poczuciem sensu czy wolałby tego nie robić? Ja ewidentnie najpierw kojarzę, że mu się nie podoba "wydawanie majątku", że wolałby tego nie robić. Alternatywy rozumowania: wniosek nr 1: lepiej nie mieć dzieci- nie trzeba wydawać majątku (i taki m.in. wniosek wg mnie sugeruje autor); wniosek nr 2: miej dzieci, ale nie wydaj majątku, nie trzeba tylu drogich zajęć (i w tę stronę poszła tutaj dyskusja)- co jest krytyką postępowania opisanych w artykule rodziców i wg mnie nie było intencją autora; wniosek nr 3: trudno, jedno dziecko trzeba mieć, jakoś na niego zarobimy, ale więcej to albo "zabójstwo" albo zaniedbanie edukacji (i patologia)- bo przecież postępowanie opisanych rodziców jest właściwe i konieczne (i w tę stronę również nieco szła ta dyskusja i wg mnie również taki wniosek sugeruje autor Czyli wg mnie artykuł jest "antydzieciowy" - ale to wiadomo było od początku
A teraz głębiej: Wg mnie najważniejsze jest pytanie: po co dziecko ma umieć te języki, karate, itp? I dalej: po co w ogóle żyjemy? Dla mnie: kochać i być szczęśliwymi, a na koniec pójść do nieba. A jak to zrealizować - to już dla każdego będzie znaczyło coś innego. Dla wszystkich potrzeba pewnego "minimum socjalnego" (też różnie definiowanego), ale ile nadto? Św. Paweł zdefiniował to tak: - "Nic bowiem nie przynieśliśmy na ten świat; nic też nie możemy z niego wynieść. Mając natomiast żywność i odzienie, i dach nad głową, bądźmy z tego zadowoleni. A ci, którzy chcą się bogacić, wpadają w pokusę i w zasadzkę oraz w liczne nierozumne i szkodliwe pożądania. One to pogrążają ludzi w zgubę i zatracenie. Albowiem korzeniem wszelkiego zła jest chciwość pieniędzy. Za nimi to uganiając się, niektórzy zabłąkali się z dala od wiary i siebie samych przeszyli wielu boleściami." I na koniec ja bym powiedziała AMEN.
I znowu wyszło mi dużo - trudno, nie wszyscy dobrną do końca
@Ata bardzo dużo osób robi taki szybki przeskok myślowy Między "to jest fajne, pozyteczne" oraz "to jest NIEZBĘDNE"
I tak sobie dyskutujemy. Dla mnie akurat kursy językowe dla dziecka to jeden z głupszych sposobów na przebimbanie kasy Ale rozumiem, że ktoś ma inne doswiadczenia i opinie Tylko to w sumie nie jest clue. Bo jakby ktoś spojrzal w mój budżet, też by stwierdził, że coś tam beż sensu kupuję Tylko pytanie jest właśnie- co jest niezbędne, i czy dajemy sobie i innym prawo do tego, żeby ponad to "niezbedne" wybierac zgodnie z rozeznaniem, a nie z modą czy oczekiwaniami otoczenia
I ta rozmowa ma zawsze przesunięty środek ciężkości z odpowiedzi na podstawowe pytanie: czy ubodzy ludzie mają prawo mieć dzieci? na jakieś rozważania o certyfikatach, CV i rozmowach kwalifikacyjnych...
I jakby w domyśle, jak piszesz, jest odpowiedź na pytanie nr 1: nie, nie mają prawa. Bo mają zapewnić NIEZBEDNE kursy dubbingu. A ja sie czasem daję wkręcić i dyskutuje o tych kursach, i dlaczego czyjeś dziecko ma nie zostać Czubówna, tylko dlatego, że rodzice nie zapisali itd...
A wszystko sprowadza się do porównania z sobą, ze swoimi zarobkami.
@Ata, pominęłaś jeszcze 4 opcja: zarabiamy tyle, że możemy bez problemu opłacić zajęcia więcej niż 1 dziecku i finansowanie zajeć choć pochłania masę kasy, to nie jest to dla nas problem.
Komentarz
teraz chodzi o to, by to "musiał i bardzo chciał" emulować w wieku późniejszym,
tutaj b. pomocne są gry komputerowe i filmy (u moich dzieci zadziałały HOMM oraz przygody Poirota itd., a ja, w dawnych czasach, słuchałem w kółko BBC),
a egzaminy, to tylko zapoznanie się z wymaganiami i terminologią, nigdy mi nie były do niczego potrzebne
ale rozmawiamy nie o egzaminach a o nauczaniu języka, dzieci
chociaż, wyobrażam sobie, nie stanowi problemu rozmowa rekrutacyjna w wymaganym języku
Mój mąż ma taki talent do języków- on ekspresowo rozumie obcy język. W jego rodzinie jest osoba, która sama nauczyła się grać na instrumencie- więc widocznie mają takie predyspozycje. Ja niestety nie ma tego daru. Zwyczajnie nie słyszę obcego języka.
@Pioszo54 to że nauczyłeś się polskiego ze słuchu nie znaczy że nauczysz się każdego.
i to co piszesz jest, hm, zatrważające,
ze wzgl. na narzucające się pytanie: a co z resztą życia młodego człowieka, co z czytaniem książek, co z życiem towarzyskim, co z zainteresowaniami?
Sprzeczność polega na tym, że piszesz jakby nauka tego angielskiego z netu nie wymagała czasu.
A czy szkoda pieniądzy? Każdy sam decyduje na co mu szkoda a na co nie
@Pioszo54 raczej jesteście wyjątkiem od reguły.
Ucząc się sama, czy ucząc dzieci widzę ile wymaga to pracy. I zdecydowanie youtube, czy gry nie są wystarczające dla przeciętnego ucznia, nawet z dobra pamięcia
tylko wyniki nie są od pierwszego czy dwudziestego razu, wymaga to jednak czasu
wg mnie każdy się naprawdę uczy tylko tego, co jest mu potrzebne,
trzeba więc stwarzać takie sytuacje i w ten sposób prowadzić kształcenie;
być może dla nastolatka jest już na to dużo za późno,ale z małymi dziećmi chyba warto spróbować,
np., wg mnie, świetnym sposobem na nauczenie liczenia i dodawania, jest gra w chińczyka, naukę czytania zacząłem od pisania ciekawych słów i czytania ich dzieciom sylabami (ale tylko wtedy, gdy byli tego ciekawi);
później, jak umieją już dobrze czytać, to sami sięgają po ciekawe książki
a uczenie metodą szkolną, tzn teraz mamy lekcję tego przedmiotu, to, wg mnie, strata kolosalnych ilości czasu
Podobnie z angielskim, a może nawet z grą na instrumencie. Jednemu wystarczy, że się pokaże, drugi musi zakuwać.
Czytanie książek, czy filmy po angielsku dla mnie to mily dodatek, do jednak dość konwecjinalnej nauki.
Pruski dryl na pewno nie, ale obowiązkowość i systematyczność już tak
poza tym, zainteresowania ewoluują;
a do robienia rzeczy nie całkiem przyjemnych
dobrym motywatorem jest chęć zarobienia
przykład z mojego życia - skończyłem fizykę, z powołania,
a w życiu nauczyłem się np. robić zapinki do broszek, jakiś czas uprawiałem maliny, wyremontowałem od podstaw dom, wybudowałem piec itp.
Można ćwiczyć niekoniecznie w kontekście nauki języka, którego używanie z założenia wymaga pewnego luzu wewnętrznego
Piszę z moich doświadczeń i obserwacji
Ale pruskie podejście do procesu uczenia się
Tyle badań, modeli edukacyjnych, krew w piach
Kiedyś czytałam nawet ciekawy wywiad z jakimś profesorem, który zajmuje się właśnie tematem nauczana języka
Stwierdził, że w ogóle nie ma czegoś takiego jak gramatyka
To uproszczenie, proszę mnie nie palić na stosie
Na początku każdy w klasie miał powiedzieć, jak ma na imię i z jakiego kraju pochodzi było to fascynujące, naprawdę
Potem, w wyższych klasach tematy typu wynajem mieszkania, różne kategorie przestępstw i wykroczeń, sporty ekstremalne, skargi na złe warunki w hotelu all inclusive - tak, w wieku 15 lat tym właśnie żyłam
Ale hitem były nazwy grzybów na niemieckim, u kolegi
40 gatunków czy tam odmian
Dobra, wiem, że na pewno te wszystkie kursy innych to w ogóle były super i nie było takich pierdół
Ale w ogóle idea, że dziecko czy nastolatek uczy się z podobnych książek, co dorośli- absurd. Używane słownictwo jest rozbieżne, po prostu
I milion innych aspektów absurdu traktowania nauki języka jak nauki budowy anatomicznej człowieka.
Naprawdę ciekawe, tematy, przedruki różnych artykułów z gazet. Potem fajne dyskusje.
Niestety w tym roku czasowo nie dam rady.
Mnie nie, ani teraz, ani w szkole.
Choć przyznaje, że teraz lekcje angielskiego są dla mnie przyjemnością, kiedyś były obowiązkiem.
W tamtym roku w 8 kl. w ED dawała radę: przygotować się do występu w musicalu (2 razy po 3 godz.: śpiewu, tańca i teatru), chodzić na rysunek/malarstwo, miała trzy zajęcia językowe (pol, ros, ang) i poza tym należy do ZHRu (zrobiła kurs sanitariuszki).
A teraz klapa, wszystko ciężko przychodzi.
Jej kuzynka w 1 LO siedzi do godz. 23 nad lekcjami, a kuzyn w 1 kl. w jakimś topowym LO- zupełnie inne podejście: 3x w tyg. piłka nożna, przyboczny w ZHR-ze, ministrant, lektor, ale nie przejmuje się, że jest nie bardzo przygotowany do wszystkich lekcji.
Tak, że potrzebujemy popracować nad wyluzowaniem.
Bo o tym chyba rozmowa
Czyli wg mnie artykuł jest "antydzieciowy" - ale to wiadomo było od początku
A teraz głębiej:
Wg mnie najważniejsze jest pytanie: po co dziecko ma umieć te języki, karate, itp? I dalej: po co w ogóle żyjemy? Dla mnie: kochać i być szczęśliwymi, a na koniec pójść do nieba. A jak to zrealizować - to już dla każdego będzie znaczyło coś innego.
Dla wszystkich potrzeba pewnego "minimum socjalnego" (też różnie definiowanego), ale ile nadto? Św. Paweł zdefiniował to tak: - "Nic bowiem nie przynieśliśmy na ten świat; nic też nie możemy z niego wynieść. Mając natomiast żywność i odzienie, i dach nad głową, bądźmy z tego zadowoleni. A ci, którzy chcą się bogacić, wpadają w pokusę i w zasadzkę oraz w liczne nierozumne i szkodliwe pożądania. One to pogrążają ludzi w zgubę i zatracenie. Albowiem korzeniem wszelkiego zła jest chciwość pieniędzy. Za nimi to uganiając się, niektórzy zabłąkali się z dala od wiary i siebie samych przeszyli wielu boleściami." I na koniec ja bym powiedziała AMEN.
I znowu wyszło mi dużo - trudno, nie wszyscy dobrną do końca
Między "to jest fajne, pozyteczne" oraz "to jest NIEZBĘDNE"
I tak sobie dyskutujemy.
Dla mnie akurat kursy językowe dla dziecka to jeden z głupszych sposobów na przebimbanie kasy
Ale rozumiem, że ktoś ma inne doswiadczenia i opinie
Tylko to w sumie nie jest clue.
Bo jakby ktoś spojrzal w mój budżet, też by stwierdził, że coś tam beż sensu kupuję
Tylko pytanie jest właśnie- co jest niezbędne, i czy dajemy sobie i innym prawo do tego, żeby ponad to "niezbedne" wybierac zgodnie z rozeznaniem, a nie z modą czy oczekiwaniami otoczenia
I ta rozmowa ma zawsze przesunięty środek ciężkości z odpowiedzi na podstawowe pytanie: czy ubodzy ludzie mają prawo mieć dzieci?
na jakieś rozważania o certyfikatach, CV i rozmowach kwalifikacyjnych...
I jakby w domyśle, jak piszesz, jest odpowiedź na pytanie nr 1: nie, nie mają prawa. Bo mają zapewnić NIEZBEDNE kursy dubbingu.
A ja sie czasem daję wkręcić i dyskutuje o tych kursach, i dlaczego czyjeś dziecko ma nie zostać Czubówna, tylko dlatego, że rodzice nie zapisali itd...
@Ata, pominęłaś jeszcze 4 opcja: zarabiamy tyle, że możemy bez problemu opłacić zajęcia więcej niż 1 dziecku i finansowanie zajeć choć pochłania masę kasy, to nie jest to dla nas problem.
Dopisek: żeby nie ciągnąć dyskusji. W takim wypadku nie zapisujemy dziecka na zajęcia na które nas nie stać.