"Kasia i Mariusz M-scy to młode małżeństwo z rocznym stażem. Kasia pasjonuje się filozofią i dobrą literaturą. Mariusz jest teologiem. Te zdolności pozwoliły im na stworzenie portalu za-kochanie.pl"
Generalnie extra. Nic bym nie marudził. Ale w połowie artykułu znalazłem bardzo ciekawe zdanie: "Sprawi to także, że katolicyzm nie będzie utożsamiany z wielodzietnością, ponieważ skuteczność NPR jest bardzo wysoka. "
Ciekawy cel sobie postawili...
źródło (niedziela)
Komentarz
Jebie mnie to.
Małgorzata powiedz Adminowi kto u wielodzietnych trzyma ster.
Mamy jednak absurdalną sytuację, że chociaż katolicyzm jest najlepszą o ile nie jedyną motywacją do wielodzietności, to mainstreamowe katolickie nauczanie o rodzinie jest wobec wielodzietności wrogie. Ponieważ główny mecz jest rozgrywany w polu NPR kontra antykoncepcja, więc nas traktuje się jako szkodliwych ekstremistów. Moim zdaniem jednak taka wizja jest błędna, prawdziwy konflikt zachodzi między otwartością na życie, a reglamentowaniem Panu Bogu możliwości działania, wszystko jedno w jaki sposób. Do tego powinniśmy przekonywać innych, o ile oczywiście to możliwe.
Moje przemyślenia prowadzą do takiego właśnie wniosku. Za kaszę jaglaną nikt nie będzie umierał, to temat błahy i pozbawiony znaczenia. Ale rozwalenie społeczności, która poprzez doświadczenia i przemyślenia buduje alternatywną wizję katolickiego małżeństwa i rodziny względem tego, co można przeczytać u o. Knotza - to już jest sprawa warta uwagi.
ale mnie zadziwia Wasze wrecz potepienie tej metody. rozumiem niechec, Wasza otwartosc na zycie - ale czesto widze Was w tym ekstremum, ze to wielodzietnosc jest sensem i celem katolickiego malzenstwa i Ci, co stosuja NPR sa be.
a tu chyba ani jedno, ani drugie nie jest celem...
tak, mnie tez wkurza gloryfikowanie NPR, ale jednoczesnie nie rozumiem totalnego jego wykpiwania.
poprawcie mnie,jesli sie myle.
Jakoś tak to chyba leci...
Pytanie teraz, czy można dokonać syntezy tych dwóch stanowisk.
trzeci w płodne, niepłodne i zapłodne
ja bym chyba nie nazwala "korzystania" z okresow nieplodnosci i plodnosci ingerencja w plan Bozy. raczej interpretacje tego planu.
to tak "na zywo", bez dluzszego przemyslenia Twojego posta.
ale dalej nie rozumiem Waszego podejscia do osob "uznajacych" npr.......
Właściwie to zbawienie. Każde kolejne ładniejsze, zdecydowanie mamy talent do tego, mówisz że lepiej zakopac. Co potem powiem? Że się bałem?
Zgoda, w tym sensie, że małżonkowie wedle własnego uznania "ulepszają" to, co Pan Bóg dla nich zaplanował. I tu znów pojawia się rozbieżność, bo według wersji ortodoksyjnej człowiek nie ma możliwości poprawiania Boga, może zaplanować tylko coś gorszego.
wiadomo, ze bezsensowne jest odkladanie kolejnego dziecka "bo tak", albo "bo nie starczy na nowego merca/poloneza", ale wg mnie jest jeszcze w pewnym sensie cos pomiedzy...
nie wiem, jak to jednoznacznie zrozumiale ujac;)
byc moze jestem ciagle "ludem o zatwardzialym sercu"...
Dlaczego ks. Knotz robi taką furorę?
Czy dlatego, że mówi, że seks buduje więź między małżonkami, jest fajny itp, itd?
Chyba nie, bo to każde normalne małżeństwo wie. Szczególnie jak nie zawraca sobie głosy gmeraniem w narządach w celu stwierdzenia stopnia twardości ujścia szyjki, wsadzaniem tamże termometru w poszukiwaniu szczytu estrogenowego itp.
Czytam ponownie "Seks jakiego nie znacie" i kurcze nadal uważam, że fajna książka. Tyle, że o rzeczach oczywistych. (No pomijając że porównanie łoża małżeńskiego z ofiarą Chrystusa na krzyżu, będącą istota Eucharystii wydaje mi się naciągane w celu bezsensownej dodatkowej nobilitacji aktu małżeńskiego).
I się zastanawiam, kto może mieć z seksem problem. I wychodzi mi jednoznacznie, że ten, kto boi się, że mogłoby się począć dziecko.
I mam wrażenie, że powód dla którego ks. Knotz ma takie powodzenie jest taki, że odwraca uwagę od istoty problemu "boję się poczęcia dziecka" i trudnego rozwiązania: "to zamiast się bać, pozwól działać Bogu i naturze" proponuje łatwe - NPR i radzenie sobie z obniżonym po szczycie estrogenowym libido za pomocą wyszukanych gier seksualnych, nastroju itp.
Co jest łatwiej - przyjąć i po katolicku wychować piąte, szóste, dziesiąte dziecko, czy zapalić świeczuchnę, ponacierać się olejkami i pomyśleć: Łoł, nasze łoże to ołtarz!
Myśl przewodnią stanowi hasło : "Stosujcie NPR - to nie działa" :-)
Polecam:
http://pdf.christianitas.pl/23npr.pdf
100% zgody, tak samo uważam. O. Knotz układa ars amandi dla małżeństw, które współżyją nie wtedy, kiedy chcą, ale kiedy im wychodzi z kontroli płodności. Z oczywistych przyczyn potrzeba wtedy dopalaczy.
Pewnie "prosciej" i "fajniej" jest sie zupelnie otworzyc na potomstwo, ale moim zdaniem, po prostu nie jest konieczne, aby kazdy rodzic-katolik szedl ta droga.
i tak, celem malzenstwa jest takze plodzenie. nie jest to produkt uboczny, ale nie jest to tez cel nadrzedny.
i moim zdaniem, niczego tez nie przerabiamy po swojemu.