@Joanna i Bronisław Jak sama Biblia mówi każdy ma inną ilość talentów, również do bycia rodzicem, dlatego jeden decyduje się na jedno dziecko, inny na troje, inny na pięć a innemu wszystko jedno ile tych dzieci będzie,bo czuje,że da radę z większą gromadką. Przypowieść o talentach jest bardzo adekwatna do tematu wątku.
Jeżeli ktoś nie ma talentów do bycia rodzicem, nie musi zawierać małżeństwa, które zawiera się przede wszystkim właśnie po to, żeby być rodzicem.
Ja byłam święcie przekonana, że nie posiadam żadnych talentów do bycia rodzicem. Mimo to zawarłam sakrament. Mój mąż znał moje obawy jednak jego zdaniem talent był mimo wszystko. A talent objawił mi się natychmiast po pojawieniu się dzieci. Normalnie jak jakaś moc z Nieba. Także przestrzegam wszystkich tych co twierdzą, że nie nadają się na rodziców:-)
@AgataZi do niedawna czy ciaza czy stan blogoslawiony moja pierwsza mysl mam juz dosc, teraz kiedy jestem w stanie jesc ba nawet pic to i owszem odczucia sa inne i wole to drugie okreslenie - zdecydowanie ! @MonikaN ja strasznie sie balam reakcji dzieci - jak czasem bąkalam o braciszku czy siostrzytce to histeria doslownie byla. Ale jak sie dowiedzialy to radosc nieziemska, starsza przychodzi i codzienni pyta jaki dzidzius juz duzy jest i co robi - na swoje wytesknione urodziny tak nie czeka jak na tego dzidziusia. Ta jej troska i ciekawosc doprowadza mnie do placzu - ze szczescia ale i do refleksji ze ja w ciazy jak mnie wymioty pokladaja nie umiem sie tak szczerze cieszyc tym nowym zyciem jak ona
A ja myślę, że wątpliwości większości mam tutaj są innego typu niż "mi tak wygodnie, boję się tej służby". Gdyby tym się kierowały, nie miałyby gromadki dzieci. Dla mnie kwestią do przemyśleń jest dobro dzieci już urodzonych. Pomoc w lekcjach i innych rzeczach technicznych można jakoś załatać pomocą zewnętrzną. O ile pozwala na to kasa i ograniczone warunki w przestrzeni. Trudno załatwić kogoś do gromady chorych dzieci stłoczonych w jednym pokoju, zwłaszcza, gdy część z nich potrzebuje zabiegów medycznych lub/i pomocy w lekcjach (ze względu na stałe nieobecności w szkole). Jeszcze większy problem, gdy dzieci słabego zdrowia zarażają się od siebie. Im ich więcej, tym więcej źródeł zakażenia. Tego się nie przeskoczy, zwłaszcza na małym metrażu. Większy metraż daje tu jednak większe możliwości. I tu wątpliwość - czy widząc taką barierę można pozwolić sobie na kolejne dzieci rok po roku? Czy przypadkiem nie jest to już ten osławiony przypadek, w którym npr jest polecany przez Kościół?
Przy czym wiem, że nie ma na to jednoznacznej odpowiedzi (i broń Boże takowej nie oczekuję). Każda sytuacja jest inna, w każdej rozeznają się najlepiej sami małżonkowie, zwłaszcza, jeśli mają silną wiarę.
@J2017, nie chodzilo o choroby tylko o to, ze czasem trzeba zrezygnowac z czegos w zyciu (przyjemnego) dla większego dobra. To jest zwyczajnie niesprawiedliwe, jesli 7 osob staje na glowie, zeby 1 dogodzic.
I pajdokracji mowimy nie.
My, jako rodzice bardzo czesto rezygnujemy z siebie-tzn.dajac dzieciom bardzo wiele, a czasem wszystko, bo niekiedy- tak trzeba (i 7 osob w obłędzie lata, żeby 1 miała super-np.urzadzajac impreze-niespodziankę). Chcemy, aby nasze dzieci byly w szczesliwe-teraz, i w przyszlosci, wiec przygotowujemy je takze na to, ze beda umialy podarować cos innym, ze nie beda myslaly tylko o sobie. To kiedy maja poznac smak tego, ze dobra jest tez rezygnacja z dobrych rzeczy, zeby innym bylo dobrze?
Kolejny turniej pilki noznej w weekend Wyjscie z kumplami do parku Odwiedziny z noclegiem Dodatkowy trening w innym terminie Zbiorka 'alarmowa', juz Zostanie po lekcjach, bo jest kolejne 'kolko' Itd,itp, niech sobie kazdy dopisze.
Nie oczekuje, ze mnie zrozumiesz, a smucisz sie nie musisz. Moja rodzina (a raczej nasza, bo z mężem), moja odpowiedzialnosc-i przed nimi, i przed Bogiem. Przed forum chyba nie.
Ale to moze byc kolejny argument, zeby nie miec więcej dzieci-bo nie będą mogły uczestniczyc w zajęciach dodatkowych. Juz on padl wcześniej-ze wykształcić sie nie da, zagwarantowac tego i owego.
Można swoje lęki podsycac cale życie -człowiek żyje jak chce. I tylko sami możemy powiedziec: nie chcę tak żyć! Ale jak chce, to co komu do tego. K.
Wizja wychowywania dla osob wierzacych powinna miec jeden cel: wychowanie do świętości, dla Nieba. Środki i sposoby dobieramy tak, jak uważamy za sluszne, natomiast nie można pomijać tego ostatecznego horyzontu-bo on jest kluczowy.
Trzeba pamietac, ze czlowiek jest jednością, i wychowujemy dbajac o każda ze sfer: intelektualną, duchową, zwiazana z wola, uczuciami, cialem.
Warto przyjrzeć sie, czy rzeczywiscie pamietamy o wszystkich - i tam, gdzie kulejemy, poprawic starania. Dopiero 'pelny czlowiek' (integralny/spojny wewnetrznie) bedzie naprawdę szczesliwy, i bedzie mogl dojrzale kochać.
Dobrze sie tez sobie przyjrzec, co u nas samych kuleje- problem z 'jednoscia' jest powszechny.
Jak można w ogóle wpaść na to że dzieci są ciężarem. Ciężarem to mogą być okoliczności brak sił choroba własne niezorganizowanie ale dzieci nie są ciężarem. To jest stawianie sprawy na głowie. Po co mieć dzieci jak się uważa że są ciężarem. Po co w ogóle nie wiadomo jakie zajęcia dodatkowe? Bo mam wrażenie że wiele osób buduje swoją wartość na tym że dzieci chodzą na jakieś wypasione zajęcia. Dzieciom to nie jest potrzebne. Jak byłam dzieckiem nie chodziłam na żadne dodatkowe zajęcia. A uważam że nic na tym nie straciłam. Jak rodzice mieli ochotę to chodziliśmy do lasu na grzyby albo na jagody albo tato jak miał ochotę brał mnie na łyżwy. Sama nauczyłam się grać na gitarze, śpiewać tak że nawet płytę nagrała, szyć i szydelkowac, gotować mówić po angielsku francusku i rosyjsku. Bez dodatkowych zajec. Studia skończyłam z wyróżnieniem. A czas spędzony z rodzicami na leśnych spacerach czy wspólnym wypadnie na łyżwy do dziś wspominam, myślę że lepiej niż wspominalabym zajęcia dodatkowe. Z gliny lepilam sama nad rzeczką na wakacjach. Pływać się nauczyłam sama. Wg mnie zajęcia dodatkowe są wymysłem dzisiejszych czasów bo wypada gdzieś dziecko posłać.
Trafna uwaga, @Odrobinka. Myślę, że warto ją często "sprzedawać" w rozmowach - precyzować, CO jest ciężarem (co jest ciężkie). Bo ciężko jest, mimo tego, że niektóre z Was piszą, że generalnie ogarnianie dzieci 5+ i rzeczywistości dokoła to bułka z masłem. Ja napiszę, że bywa, i wtedy bardzo się cieszymy .
Takie ćwiczenie można sobie zrobić Ciężko jest mnie/ nam. gdy: - - - itd. I zobaczyć, co jest do zmiany, a co do akceptacji - choćby przejściowej (dni/ tydzień/ miesiąc/ inny interwał)
Co do zajęć dodatkowych - fakt, jest wyścig, które dziecko na co chodzi, ale mija przy 3 dziecku tak na oko. Bo już widać, co warto, a co nie. Plus dzieci rosną i starsze już same sobie "załatwiają" wyjście i przyjście.
To, co piszesz, to super - ale też wynika z takich rzeczy jak miejsce zamieszkania, pasje rodziców i ogólnie styl rodziny. Ja mam też wspomnienia fajnych wycieczek, choć zajęć dodatkowych miałam trochę (ale od wieku, gdzie byłam już samodzielna, czyli tak III-IV kl.).
............................................................................................................................................. Każda rodzina wypracowuje sobie własny styl - ale właśnie RODZINA. Rodzice prowadzą, a dzieci idą za nimi.
Rodzina to nie miejsce spełniania życzeń wszystkich osób, szczególnie "w tej chwili i natychmiast". Chociaż - jeśli te marzenia są wspólne i prowadzą do dobra, to jasne, niech się dzieje. Ale niekoniecznie "już".
Uczymy cierpliwości hojności wybaczania wyrozumiałości itd.
Rodzina ma być szkołą cnót. I niech będzie. Ale to nie jest łatwe zadanie dla nas, rodziców.
@Odrobinka dokładnie.... teraz sama zastanowiłam się nad swoim dzieciństwem i miło wspominam głównie te chwile z rodzicami spędzone, te prostsze i najtańsze. Ot zwykły niedzielny spacer czy wycieczki rowerowe...
U nas to była norma. Niedziela bez roweru nie istniała. Tata opracowywał trasę, rano Msza święta, wczesny obiad i na rower, często do wieczora. Trasy w przedziale od 20 do nawet 60 km. To były czasy..........
@Ojejuju unas w przedszkolu byla pogadanka pani psycholog ktora zajmuje sie trudnymi dziecmi i prowadzi terapie rodzinne i mowila wlasnie o agresji u dzieci (nie o zawyczajnych konfliktach co sie zawsze zdarzaja) ze ona jest zawsze wynikiem zaburzen w relacjach maz-zona bo ta relacja jest najwazniejsza dla rodziny
Kiedyś o. Meissner mówił, że szatan najbardziej zazdrości człowiekowi tego, czego sam nie potrafi. Rozmnażania się i pracy w sensie tworzenia. Dlatego też tak silnie uderza w te sfery, ośmiesza je, zniechęca. Druga połowa XX wieku jest czasem szczególnego ataku na płodność i życie seksualne. Wracając do sedna. Możliwość posiadania dzieci jest jednym z największych darów, jakie dał nam Bóg. A my ten dar często odrzucamy. Jakby ktoś nam dał milion dolarów, to byśmy brali, a nie rozkminiali godzinami, co z nimi zrobimy, jak je zabezpieczymy przed kradzieżą itp itd. Dziecko jest darem. Ale zarazem darem i zadaniem. Często niełatwym, ale kto powiedział, że będzie łatwo? Kto zna przyszłość, że jest władny decydować, czy ma być stworzony nowy człowiek, dla którego ziemia jest tylko przystankiem w drodze do wieczności? Podobno w niebie Bóg nam objawi, ilu ludzi odrzuciliśmy unikając poczęcia. Ilu ludziom zamknęliśmy na zawsze drogę do wiecznej radości.
Gosiu z całego serca dziekuje Ci za ten wpis. Wiekokrotnie doswiadczalam ze te slowa sa prawda. Najbardziej boli uderzanie "swoich" - czyli braci w Chrystusie.... ale...
... slabi i ulomni jestesmy wszyscy. I wszystkim nam potrzeba miłosierdzia. Dlatego kto rozumie i kto to czuje niech bedzie błogosławiony by isc ta droga swiadectwa!
Kosciol nie potrzebuje aktywistow. Kosciol potrzebuje pokornych swiadkow. To wlasnie czesto jest naturalna lekcja w rodzinach wielodzietnych. Pokora dla duzych i malych. Doskonaly jest TYLKO BOG! My ci mozemy to robimy. Odwagi!
Tak myślę i myślę od wczoraj. Do czego mogłabym się przyczepić w relacji ja - mąż. Kurde, nie mogę nic wymyślić. A dzieciaki kłócą się jednak. Chyba podana wyżej teoria nie zawsze się sprawdza.
Myślę, że część osób wydaje tu pewne opinie na podstawie swoich doświadczeń, przeżyć, obserwacji i traktuje je jako jedynie słuszne, kompletnie nie dopuszczając do siebie tego, że nie u wszystkich będzie działało to tak samo.
rany, dzieci mogą się kłócić bo np. odreagowują spięcia szkolne, niekoniecznie rodziców, bo mają trudne charaktery, bo są stłoczone na małej przestrzeni i ciągle włażą sobie na głowę, bo po prostu trudno im się dogadać z rodzeństwem. różne mogą być powody. mam znajomych którzy mieszkają na 40m2 "tylko" z trójką dzieci, ale wszyscy źle znoszą tę ciasnotę i rzeczywiście dzieci ciągle się kłócą. szukają teraz większego mieszkania, a koleżanka mówi że gdyby na tym metrażu miałoby być czwarte dziecko to chyba skończyłaby w szpitalu z załamaniem nerwowym.
@mama_asia ale Ty tez traktujesz swoje doświadczenia jako jedyne słuszne i nie dopuszczasz myśli ze u innych może byc inaczej, ze się da, ze można miec więcej dzieci i nie zwariowac, ze można mimo trudow dnia codziennego i totalnego zap.dzielu nadal przyjmować kolejne dzieci - Ty w to nie wierzysz i piszesz o koloryzowaniu wielodzietnosci, na pewno to ściema bo tak się nie da.
Niestety część troli I nie-wielo przyjmuje te złe doświadczenia I ciemne strony wielodzietności jako jedyne słuszne, a reszta to gdybanie, wyidealizowany obraz. Albo ściema jak kto woli
Mieszkałam z czwórką na 36 m2 i mniej się klocily niż teraz na 110 m2. Poza tym to nie chodzi o kłótnie tylko o hałas i krzyczenie. Dzieci przejmują sposób klocenia się od rodziców a nie fakt. Kłóci się każdy od czasu do czasu. Ale nie każdy się drze przy tym na cały regulator. Ja mam w czterech literach czy moje się kłócą o bzdety. Wtrącam się tylko wtedy kiedy mnie to przeszkadza że względu na hałas.
U nas halas jest ogromny, bo my jestesmy glosna rodzina, nawet jak wolam na sniadanie to dre sie na caly dom z kuchni zeby mnie w pokojach na pietrze uslyszaly. I w sumie nie ma sie co dziwic, ze dzieci sa wrzeszczace... Jak one sie bawia i sa glosne a ja chce cos powiedziec to przekrzykuje. We Wloszech bysmy sie wtopili w tlum, zas tu wyglada to jak klotnia. ..
@mama_asia ale Ty tez traktujesz swoje doświadczenia jako jedyne słuszne i nie dopuszczasz myśli ze u innych może byc inaczej, ze się da, ze można miec więcej dzieci i nie zwariowac, ze można mimo trudow dnia codziennego i totalnego zap.dzielu nadal przyjmować kolejne dzieci - Ty w to nie wierzysz i piszesz o koloryzowaniu wielodzietnosci, na pewno to ściema bo tak się nie da.
A nawet przy mega trudnosciach i trudnych charakterach ktos przyjmuje dzieci i to jest taaaaaakie zgorszenie.
Chodzilo mj o.to ze wynika to co zawsze. Czyli - pieknie sie roznimy. Kazdy ma swoja droge. My rozeznalismy ze to nie nasza droga... itd
Czasami sie zastanawiam jak bysmy rragowali na kaplana ktory rozeznajac powolanie, wstepujac do seminarium, bedac po swieceniach NADAL sie zastanawial czy oby Pan Bog powoluje go do spowiadania w konfesjonale i chodzenia do chorych... bo on jakos tego nie czuje....
Ps. Stanac w prawdzie. Nie przyjmujemy dzieci w sytuacjach trudnych bo sie boimy. Nie dlatego ze Pan Bog nie chce bysmy przyjmowali. My jestesmy slabi. Ulomni. Grzeszni. Niedoskonali. Wiemy lepiej od Pana Boga co powinien. Pycha w kazdym z nas gra pierwsze skrzypce. Wiec.... unikanie poczecia wynika z naszej ulomnosci i strachu a nie z madrosci. I poniewaz Pan Bog nas zna. Doskonalej niz my siebie sami... mamy teraz NPR. I zawszr on nas powinien stawiac jednak w poczuciu skruchy. A nie dumy ze my to wiemy jak poboznie i odpowiedzialnie...
@ProMama, ale to właśnie Ty tak rozeznalas, że tylko pełna otwartość jest stanieciem w prawdzie. Natomiast inna postawa ,świadczy o grzeszności, a co najmniej o słabości i ułomności. Czytając tę same teksty, inaczej je rozumiemy. Według mnie ani papież Jan Paweł II, ani papież Franciszek nie nakłaniaja do maksymalnej płodności ,jako jedynej słusznej drogi. Szanuje taką postawę, jest to trudna, wazna droga. Ale dalej uważam, że nie jedyna godziwa.
Ba, nawet papiez Franciszek twierdzi, ze katolicy nie powinni romnazac sie jak króliki...wg papieza rodzicielstwo powinno byc odpowiedzialne, a optymalna liczba dzieci jest troje...
Komentarz
A talent objawił mi się natychmiast po pojawieniu się dzieci. Normalnie jak jakaś moc z Nieba.
Także przestrzegam wszystkich tych co twierdzą, że nie nadają się na rodziców:-)
@MonikaN ja strasznie sie balam reakcji dzieci - jak czasem bąkalam o braciszku czy siostrzytce to histeria doslownie byla. Ale jak sie dowiedzialy to radosc nieziemska, starsza przychodzi i codzienni pyta jaki dzidzius juz duzy jest i co robi - na swoje wytesknione urodziny tak nie czeka jak na tego dzidziusia. Ta jej troska i ciekawosc doprowadza mnie do placzu - ze szczescia ale i do refleksji ze ja w ciazy jak mnie wymioty pokladaja nie umiem sie tak szczerze cieszyc tym nowym zyciem jak ona
Dla mnie kwestią do przemyśleń jest dobro dzieci już urodzonych. Pomoc w lekcjach i innych rzeczach technicznych można jakoś załatać pomocą zewnętrzną. O ile pozwala na to kasa i ograniczone warunki w przestrzeni. Trudno załatwić kogoś do gromady chorych dzieci stłoczonych w jednym pokoju, zwłaszcza, gdy część z nich potrzebuje zabiegów medycznych lub/i pomocy w lekcjach (ze względu na stałe nieobecności w szkole). Jeszcze większy problem, gdy dzieci słabego zdrowia zarażają się od siebie. Im ich więcej, tym więcej źródeł zakażenia. Tego się nie przeskoczy, zwłaszcza na małym metrażu. Większy metraż daje tu jednak większe możliwości.
I tu wątpliwość - czy widząc taką barierę można pozwolić sobie na kolejne dzieci rok po roku? Czy przypadkiem nie jest to już ten osławiony przypadek, w którym npr jest polecany przez Kościół?
Przy czym wiem, że nie ma na to jednoznacznej odpowiedzi (i broń Boże takowej nie oczekuję). Każda sytuacja jest inna, w każdej rozeznają się najlepiej sami małżonkowie, zwłaszcza, jeśli mają silną wiarę.
I pajdokracji mowimy nie.
My, jako rodzice bardzo czesto rezygnujemy z siebie-tzn.dajac dzieciom bardzo wiele, a czasem wszystko, bo niekiedy- tak trzeba (i 7 osob w obłędzie lata, żeby 1 miała super-np.urzadzajac impreze-niespodziankę).
Chcemy, aby nasze dzieci byly w szczesliwe-teraz, i w przyszlosci, wiec przygotowujemy je takze na to, ze beda umialy podarować cos innym, ze nie beda myslaly tylko o sobie.
To kiedy maja poznac smak tego, ze dobra jest tez rezygnacja z dobrych rzeczy, zeby innym bylo dobrze?
Kolejny turniej pilki noznej w weekend
Wyjscie z kumplami do parku
Odwiedziny z noclegiem
Dodatkowy trening w innym terminie
Zbiorka 'alarmowa', juz
Zostanie po lekcjach, bo jest kolejne 'kolko'
Itd,itp, niech sobie kazdy dopisze.
Nie oczekuje, ze mnie zrozumiesz, a smucisz sie nie musisz.
Moja rodzina (a raczej nasza, bo z mężem), moja odpowiedzialnosc-i przed nimi, i przed Bogiem. Przed forum chyba nie.
Ale to moze byc kolejny argument, zeby nie miec więcej dzieci-bo nie będą mogły uczestniczyc w zajęciach dodatkowych. Juz on padl wcześniej-ze wykształcić sie nie da, zagwarantowac tego i owego.
Można swoje lęki podsycac cale życie -człowiek żyje jak chce. I tylko sami możemy powiedziec: nie chcę tak żyć!
Ale jak chce, to co komu do tego.
K.
I ze nie ma przytulkow, podrzucilabym tam jakieś smutne dzieci, które nie mogą pójść na zajęcia dodatkowe.
Środki i sposoby dobieramy tak, jak uważamy za sluszne, natomiast nie można pomijać tego ostatecznego horyzontu-bo on jest kluczowy.
Trzeba pamietac, ze czlowiek jest jednością, i wychowujemy dbajac o każda ze sfer: intelektualną, duchową, zwiazana z wola, uczuciami, cialem.
Warto przyjrzeć sie, czy rzeczywiscie pamietamy o wszystkich - i tam, gdzie kulejemy, poprawic starania.
Dopiero 'pelny czlowiek' (integralny/spojny wewnetrznie) bedzie naprawdę szczesliwy, i bedzie mogl dojrzale kochać.
Dobrze sie tez sobie przyjrzec, co u nas samych kuleje- problem z 'jednoscia' jest powszechny.
Bo ciężko jest, mimo tego, że niektóre z Was piszą, że generalnie ogarnianie dzieci 5+ i rzeczywistości dokoła to bułka z masłem.
Ja napiszę, że bywa, i wtedy bardzo się cieszymy .
Takie ćwiczenie można sobie zrobić
Ciężko jest mnie/ nam. gdy:
-
-
- itd.
I zobaczyć, co jest do zmiany, a co do akceptacji - choćby przejściowej (dni/ tydzień/ miesiąc/ inny interwał)
Co do zajęć dodatkowych - fakt, jest wyścig, które dziecko na co chodzi, ale mija przy 3 dziecku tak na oko. Bo już widać, co warto, a co nie. Plus dzieci rosną i starsze już same sobie "załatwiają" wyjście i przyjście.
To, co piszesz, to super - ale też wynika z takich rzeczy jak miejsce zamieszkania, pasje rodziców i ogólnie styl rodziny.
Ja mam też wspomnienia fajnych wycieczek, choć zajęć dodatkowych miałam trochę (ale od wieku, gdzie byłam już samodzielna, czyli tak III-IV kl.).
.............................................................................................................................................
Każda rodzina wypracowuje sobie własny styl - ale właśnie RODZINA. Rodzice prowadzą, a dzieci idą za nimi.
Rodzina to nie miejsce spełniania życzeń wszystkich osób, szczególnie "w tej chwili i natychmiast". Chociaż - jeśli te marzenia są wspólne i prowadzą do dobra, to jasne, niech się dzieje. Ale niekoniecznie "już".
Uczymy cierpliwości
hojności
wybaczania
wyrozumiałości
itd.
Rodzina ma być szkołą cnót.
I niech będzie.
Ale to nie jest łatwe zadanie dla nas, rodziców.
https://opoka.org.pl/biblioteka/W/WP/jan_pawel_ii/adhortacje/familiaris.html
A artykułów o rodzinie jako szkole cnót jest sporo.
np.
http://gosc.pl/doc/1171610.Papiez-zycie-rodzinne-to-szkola-cnot
plus wszystkie katechezy "O rodzinie" papieża Franciszka. Jak ktoś ma link pod ręką, niech wklei. Dzięki
http://wydawnictwojut.pl/produkty/inne/nadeslane/papiez-franciszek-rodzina-uratuje-swiat/
Najbardziej boli uderzanie "swoich" - czyli braci w Chrystusie.... ale...
... slabi i ulomni jestesmy wszyscy. I wszystkim nam potrzeba miłosierdzia.
Dlatego kto rozumie i kto to czuje niech bedzie błogosławiony by isc ta droga swiadectwa!
Kosciol nie potrzebuje aktywistow. Kosciol potrzebuje pokornych swiadkow.
To wlasnie czesto jest naturalna lekcja w rodzinach wielodzietnych. Pokora dla duzych i malych. Doskonaly jest TYLKO BOG! My ci mozemy to robimy.
Odwagi!
Do czego mogłabym się przyczepić w relacji ja - mąż.
Kurde, nie mogę nic wymyślić.
A dzieciaki kłócą się jednak.
Chyba podana wyżej teoria nie zawsze się sprawdza.
I niepotrzebnie zwracam uwagę na pierdoły.
Czasami sie zastanawiam jak bysmy rragowali na kaplana ktory rozeznajac powolanie, wstepujac do seminarium, bedac po swieceniach NADAL sie zastanawial czy oby Pan Bog powoluje go do spowiadania w konfesjonale i chodzenia do chorych... bo on jakos tego nie czuje....
Ps. Stanac w prawdzie. Nie przyjmujemy dzieci w sytuacjach trudnych bo sie boimy. Nie dlatego ze Pan Bog nie chce bysmy przyjmowali.
My jestesmy slabi. Ulomni. Grzeszni. Niedoskonali. Wiemy lepiej od Pana Boga co powinien. Pycha w kazdym z nas gra pierwsze skrzypce. Wiec.... unikanie poczecia wynika z naszej ulomnosci i strachu a nie z madrosci.
I poniewaz Pan Bog nas zna. Doskonalej niz my siebie sami... mamy teraz NPR. I zawszr on nas powinien stawiac jednak w poczuciu skruchy. A nie dumy ze my to wiemy jak poboznie i odpowiedzialnie...
Czytając tę same teksty, inaczej je rozumiemy. Według mnie ani papież Jan Paweł II, ani papież Franciszek nie nakłaniaja do maksymalnej płodności ,jako jedynej słusznej drogi.
Szanuje taką postawę, jest to trudna, wazna droga. Ale dalej uważam, że nie jedyna godziwa.