Ja jestem cichą spokojną osobą, która z miasta się przeniosła na wieś, i teraz wszystkie moje potomki będą głośne????? Ale numer... Nie no, najstarsze już siedzą, jak ja kiedyś, z nosem w książkach, to może nie będzie tak źle.
Jak dobrze zbudowany blok to się hałas tak nie niesie, byłam u znajomych i rano słyszałam zwykłe rozmowy przy śniadaniu sąsiadów z dołu. Jakieś papierowe stropy mają, japońska technologia chyba...Starsi teraz na komórkach owszem ale mniejsze dzieci to naprawdę są głośne. Różne czynniki się na to składają, część przygłucha bo migdał przerośnięty i czeka na wycięcie , naśladują treści i formę z kreskówek (jazgot i mowa kilku na raz, skierowana do widza a nie do postaci obok). Zaburzenia SI itp. Bo pokolenie rodziców wcale nie stało się jakieś głośne .
Jak bylam dzieckiem, a jestem jedynaczką, to mialam gluchą babcię. Wszyscy sie darlismy, bo babcia nie slyszala. Z wiekiem sie pogarszalo oczywiscie. Dziwne, ze ja wciąż dobrze slysze... Ale przyzwyczajenie do glosnego mowienia zostaje.
@sylwia1974 ,na pewno stosujesz dobre metody wychowawcze, nie przeczę, ale charakter dzieci też jest ważny. Strasznie mnie wkurzało, jak mnie i siostrę ludzie chwalili, a moja mam się puszyła, że to jej zasługa. Ciekawe, jakby jej poszło wychowanie mojego pierworodnego. Albo trzeciej córki. Każde dziecko jest inne i naprawdę są trudne i łatwe dzieci. Mniej lub bardziej. Są głośniejsze i cichsze. @Elunia , wiadomo, trzeba dzieci uczyć zasad, ale dać im czasem trochę luzu. Złoty środek. A jak się dziecko drze, a ja rozmawiam przez telefon, to je ignoruję, bo dobrze wie, ze jak rozmawiam, to się nie przerywa.
@Paprotka, ja bym wolała takiego sąsiada, co mu się dzieci drą, serio. Mniej stresu dla mnie i mojej głośnej rodziny. Z uczeniem zasad, to warto pamiętać, że wychowanie jest procesem i czasem na efekty trzeba trochę poczekać. A w międzyczasie dzieci jednak się drą, za to uprzejmi współobywatele zawsze chętnie rzucą cierpką uwagę czy przynajmniej spojrzenie spode łba. Ja tam się staram bliźnim dużo wybaczać i nie oburzać się o byle co, żeby nie odpłacono mi tym samym.
Zaczynam się zastanawiać czy zagająjąca rozmowę uwaga Sąsiada typu: "Zosiu, Ciebie najpierw słychać, potem widać!" to nie jest delikatna sugestia, że są nieco za głośno
Teraz, zimą, realia na naszej wsi są takie, że dzieci nie wychodzą z domu i nie krzyczą. Siedzą po domach i pewnie odrabiają lekcje. Latem dużo inaczej nie jest. Cisza spokój, dzieci ew. chwilę na trampolinie i do domu.
@sylwia1974 ,na pewno stosujesz dobre metody wychowawcze, nie przeczę, ale charakter dzieci też jest ważny. Strasznie mnie wkurzało, jak mnie i siostrę ludzie chwalili, a moja mam się puszyła, że to jej zasługa. Ciekawe, jakby jej poszło wychowanie mojego pierworodnego. Albo trzeciej córki. Każde dziecko jest inne i naprawdę są trudne i łatwe dzieci. Mniej lub bardziej. Są głośniejsze i cichsze. @Elunia , wiadomo, trzeba dzieci uczyć zasad, ale dać im czasem trochę luzu. Złoty środek. A jak się dziecko drze, a ja rozmawiam przez telefon, to je ignoruję, bo dobrze wie, ze jak rozmawiam, to się nie przerywa.
Wiem...zrozumiałam to przy naszym piątym dziecku...nabrałam sporo pokory, bo prędzej z politowaniem patrzyłam na mamy, które sobie nie radzą...a potem zobaczyłam, że metody, które sprawdzały się książkowo u czwórki...u piątego ani ani...i nie raz wysłuchałam np od mojej mamy, że z piątym nam nie wyszło.
Charakter, brane leki, przewlekłe choroby...wpływ kolegów, starszego rodzeństwa...wiele rzeczy wpływa na całokształt...staram się nie puszyć i nie wymądrzać, że ogólnie nie mam źle z moimi dziećmi, tylko dziele się spostrzeżeniami...Jeśli tak zabrzmiałam - to nie miałam takiego celu...
@Agnieszka82 - mówiąc o chorujących dzieciach miałam na myśli to, co u nas było przez kilka lat. Od połowy września do połowy maja ZAWSZE przynajmniej jedno było chore (zwykle 3-4). Choroby typu silne zapalenie oskrzeli, ostre ucho z ropnym wyciekiem itd., nie przeziębionka i katarek. Zdarzało się, że przez wiele tygodni wychodziłam z domu tylko wtedy, gdy przychodził mąż z pracy (czyli np. o 20, biegiem do marketu, bo zamykają za 45 minut). Dzieci już się z grubsza wychorowały, choć w zeszłym roku w sezonie jesienno-zimowym miały po 37-50% obecności w szkole (z monitem o ewentualne zaliczenie roku). Nie wiem, czy to jest takie zabawne, że można po tym dostać głupawki. Mnie na przykład to raczej nie bawi...
@mamaa ja się nie smieje z chorób Twoich dzieci, tylko z Twojego argumentu jakoby to mogloby być powodem odlozenia poczecia kolejnego dziecka bo te co sa chorują. To przez to mam głupawkę. Serio, naprawdę, w dzisiejszych czasach gdzie naprawde mamy wszystkiego w bród, ulatwien co nie miara, zamiast po prostu żyć to można utrudniać sobie życie rozmieniajac je na drobne, dzieląc na czworo i debatując nad kazda rzeczą. I żeby bylo jasne - ja rozumiem jak to jest miec chorujace dzieci, mam na stanie 7 w wieku do 10 lat ale mnie ich choroby nie ruszają wcale. Co prawda moje do szkoły nie chodzą ale w zyciu nie przyszłoby mi do głowy zastanowić się nad takim jak Ty argumentem. To życie po prostu, dzieci chorują, maja gluty i takie tam inne smarki. Doprawdy trzeba się tego bac? Albo inaczej - wynajdywać sobie taki powód żeby nie przyjmować kolejnych dzieci?
U nad tez sezon jesienno zimowy jest taki ze tygodniami z dziećmi nie wychodzę tylko wtedy kiedy mąż jest. No jak nas ospa trafi to będzie ciekawie, się to rzuci na miesiące. Ale od tego się nie umiera, od niewychodzenia z domu, raczej można sobie tak czas zorganizować żeby samemu się przewietrzyc
@Agnieszka82 - toż ja nie mówiłam o przeziębionkach i katarkach wieku dziecięcego. Nawet nie o silniejszych infekcjach. Inaczej jest, jeśli to jest poziom wiecznych smarków, a inaczej jeśli dziecko ląduje trzy razy w szpitalu w przeciągu pół roku na kolejnych oddziałach diagnostycznych i jest badane w kierunku wszystkiego (od celiakii, poprzez mukowiscydozę, bloki metaboliczne, po zespoły braku odporności). I cieszysz że wychodzi z kilkoma zdiagnozowanymi chorobami typu astma, a przewlekłe zapalenie ucha jest wyleczone chirurgicznie do poziomu tego, że zaczyna słyszeć. I to jest jedno z kilkorga chorujących dzieci. Zamiast żartować, że nie rozumiesz, dziękuj Bogu, że tego nie doświadczasz i nie musisz rozumieć.
PS. W szpitalach napatrzyłyśmy się na dzieci nie tylko silnie cierpiące, ale wręcz mieszkające od miesięcy, a nawet lat na oddziale. I nie nagabywałabym ich matek na rzucenie npr-u...
Przepraszam bardzo, cytować mi się nie chce bo to ktoras strona w tyl byla z Twoim wpisem - pisałaś dokladnie o dzieciach które chorują, tak zwyczajnie, są w domu i zarażają inne dzieci. Nic nie bylo tam o żadnej hosptalizacji ani o ciężkich chorobach. Ja do takich chorób u dzieci o jakich teraz piszesz w ogóle się nie odnoszę. W przedostatnim wpisie tez piszesz o chorobach takich jak dzieci normalnie przechodzą - zap oskrzeli to tez przeziębienie i katar nawet jesli jest silne. Nic o hospitalizacji i ciężkich chorobach. Ja o takich się nie wypowiadałam i nie wypowiadam.
A ja myślę, że wątpliwości większości mam tutaj są innego typu niż "mi tak wygodnie, boję się tej służby". Gdyby tym się kierowały, nie miałyby gromadki dzieci. Dla mnie kwestią do przemyśleń jest dobro dzieci już urodzonych. Pomoc w lekcjach i innych rzeczach technicznych można jakoś załatać pomocą zewnętrzną. O ile pozwala na to kasa i ograniczone warunki w przestrzeni. Trudno załatwić kogoś do gromady chorych dzieci stłoczonych w jednym pokoju, zwłaszcza, gdy część z nich potrzebuje zabiegów medycznych lub/i pomocy w lekcjach (ze względu na stałe nieobecności w szkole). Jeszcze większy problem, gdy dzieci słabego zdrowia zarażają się od siebie. Im ich więcej, tym więcej źródeł zakażenia. Tego się nie przeskoczy, zwłaszcza na małym metrażu. Większy metraż daje tu jednak większe możliwości. I tu wątpliwość - czy widząc taką barierę można pozwolić sobie na kolejne dzieci rok po roku? Czy przypadkiem nie jest to już ten osławiony przypadek, w którym npr jest polecany przez Kościół?
Przy czym wiem, że nie ma na to jednoznacznej odpowiedzi (i broń Boże takowej nie oczekuję). Każda sytuacja jest inna, w każdej rozeznają się najlepiej sami małżonkowie, zwłaszcza, jeśli mają silną wiarę.
tu jest Twój wpis @mamaa - piszesz o zwykłych chorobach dzieci które są w domu,stloczonych w pokoju nie o szpitalu, hospitalizacji miesiącami i ciężkich chorobach. Do tego powyzszego wpisu się odnioslam w swoich wypowiedziach.
Moja znajoma , mimo otwartego na dzieci serca dwa porody odchorowała ciężką depresją...nie zdecydowała się na trzecie...mąż nie chciał jej na to narażać.
Moja siostra mimo wieloletnich starań nie doczekała się drugiego, a przez niektórych oceniana jest jako wygodnicka.
Ja przy pierwszym dziecku myślałam, że oszaleję, bo nawet jak już udało się ją uśpić ja i tak ciągle słyszałam jej wrzask...i serio zaczęłam rozumieć ( nie tłumaczyć, ale rozumieć) matki, które są w stanie zrobić krzywdę własnemu dziecku ze skrajnego zmęczenia i bezradności...psychika siada...
Czasem śmieszą mnie tłumaczenia, dlaczego ktoś nie decyduje się na więcej niż 1- 2 dzieci...ale staram się nie oceniać, bo powody są bardzo różne. Niektóre argumenty mnie zadziwiają i wydają się bez sensu...ale to moje odczucia, moje, tylko moje.
Jak ktoś żali się, że mu trudno, bo ma piątkę, nie mówię " Hej ja mam siódemkę i jest super!", bo po drodze zaliczyłam kryzysy macierzyństwa, raz po urodzeniu czwartego, a potem piątego dziecka.
Ostatecznie każdy ma sumienie, ale też tak po ludzku każdy ma jakąś wytrzymałość... Nigdy nie zdarzyło mi się namawiać nikogo na wielodzietność. Sama uważam ją za wielki dar , ale i ogromny trud.
I mówiąc trud nie mam na myśli wyłącznie zmęczenia, ale to, że dzisiejszy świat próbuje nam do głowy wciskać, że to my - wielodzietni - robimy coś wręcz głupiego, nieodpowiedzialnego, bo narażamy dzieci na braki, traumy, niewygodę. Kiedyś za wszelką cenę próbowałam udowadniać, że nie jestem wielbłądem, teraz staram się pokazywać radość jaką czerpię z mojej rodziny. Ta druga opcja ma większą siłę przebicia.
Pisałam ogólnie o chorobach (choć przy tym wspominałam o zabiegach medycznych). A zapalenie oskrzeli, zawłaszcza jeżeli trwa z drobnymi przerwami 10 miesięcy to nie jest jednak katarek i przeziębionko. Rozumiem, że mówiłyśmy o czym innym. Przepraszam, ale nie mam czasu na dalszą dyskusję...
Rozeznawanie woli Bożej dla mnie osobiście raczej nie dotyczy pytania: "Panie Boże w tym miesiącu mamy się starać o dziecko?", "Boże czy teraz nie mamy mieć kolejnego dziecka?"
Ale raczej takiej postawy:
Mam kilkoro dzieci, chyba już nie dam rady, po ludzku mnie to przerasta, unikam współżycia w dniach płodnych...ale bądź wola Twoja ( żadnego dziecka nie nazwę pomyłką przy obliczeniach...)
lub
Bardzo pragnę dziecka, po ludzku robię wszystko, by się poczęło...ale bądź wola Twoja
albo
Poczęłam dziecko ( pragnęłam go / pojawiło się nie w czas) i po 6 tygodniach dochodzi do poronienia...bądź wola Twoja
Dostałam wolną wolę, Bóg nie chciał zrobić ze mnie niewolnika nawet niewolnika swojej woli...
mówiąc w różnych sytuacjach "bądź wola Twoja", odmawiając te słowa każdego dnia świadomie na modlitwie godzę się na Jego plan, nawet jeśli czegoś nie rozumiem i mając wiarę, że Bóg wie lepiej - nie buntuję się/nie boję się niczego
J2017 Nie pitol z predyspozycjami... Skąd ktoś może wiedzieć czy ma jak nie jest wielodzietny... A tak w ogóle to jest mega ciężka praca i ogrom łaski wyproszonej na kolanach żeby przyjąć a potem codziennie wychowywać i znosić niedogodności i jeszcze szyderstwa innych.....
"Błogosławieni jesteście gdy ludzie wam urągają i prześladują was...."
My tak z grubsza mamy, małe dzieci po 30/40rż (nie mając starszych). Cierpliwości na pewno więcej, i przypuszczalnie więcej wiedzy na starcie co się chce osiągnąć, wobec własnych postaw z wieku 20/30l. Ale sił diametralnie mniej i brak pomocy w gospodarstwie od starszych dzieci. Teraz nasze maluchy stają się coraz bardziej samodzielne i pomocne, łatwiej nam żyć. Wiedząc, że ten czas niesamodzielności kiedyś minie i będziemy czerpać tyle satysfakcji (a to jednak czasem trudno sobie wyobrazić przy braku doświadczenia), mimo braku sił (takich które obiektywnie mieliśmy w wieku 20/30l) przyjęlibyśmy więcej. Namawianie kogoś na dzieci, kojarzy mi się raczej z tymi dobrymi doświadczeniami, z obserwacją gromadki dzieci, które razem rosną i się wspierają (o kłótniach nie wspomnę hehe... ale to też życie... kłótnie i godzenie). Teraz to jest moim udziałem i o tym mówię jak bliskie Znajome dzielą się swoim oporem przed powiększeniem rodziny.
Chciałam zauważyć, że dzięki tym którzy piszą o tym, że ich otwartość jest łaską życia, że te kolejne dzieci pomimo tego, że rodzice w jakimiś sensie umierają, to jednak dzięki temu otrzymują NOWE INNE ŻYCIE ( i to, nie tylko w tym sensie że nowe dziecko, ale duchowo inne życie) dają pewne światło, odwagę, że z BOGIEM SIĘ DA. Nie rozumiem dlaczego mają się tłumaczyć z tego, że oni są otwarci i zarzuca się im że mówiąc o tym, czego sami doświadczają, nie rozumieją jednocześnie tych ważnych powodów-lęków innych, którzy są w tym swoim strachu zamknięci. To jest ich świadectwo. Albo Ci to świadectwo pomoże zobaczyć, albo tylko potwierdzić to co już wiesz, że ZAUFANIE jest tą podstawą, albo będziesz porównywać które lęki są trudniejsze, ważniejsze itd... Każdy z nas się czegoś boi, bo jako ludzie mamy wiele różnych ograniczeń i wiele różnych doświadczeń. Jestem mamą tylko 5 dzieci, 6-te w drodze, ale jakoś nigdy nie poczułam się urażona, tym co piszą Ci Bardziej wielodzietni uchodzący tu czasem za ,,bezczelnych'' ;-)
Komentarz
Teraz wydziera się spiewajac operowo
Gdyby był jedynakiem wydzierałby się tak samo
Dziwne, ze ja wciąż dobrze slysze... Ale przyzwyczajenie do glosnego mowienia zostaje.
@Elunia , wiadomo, trzeba dzieci uczyć zasad, ale dać im czasem trochę luzu. Złoty środek.
A jak się dziecko drze, a ja rozmawiam przez telefon, to je ignoruję, bo dobrze wie, ze jak rozmawiam, to się nie przerywa.
Z uczeniem zasad, to warto pamiętać, że wychowanie jest procesem i czasem na efekty trzeba trochę poczekać. A w międzyczasie dzieci jednak się drą, za to uprzejmi współobywatele zawsze chętnie rzucą cierpką uwagę czy przynajmniej spojrzenie spode łba.
Ja tam się staram bliźnim dużo wybaczać i nie oburzać się o byle co, żeby nie odpłacono mi tym samym.
Teraz, zimą, realia na naszej wsi są takie, że dzieci nie wychodzą z domu i nie krzyczą. Siedzą po domach i pewnie odrabiają lekcje. Latem dużo inaczej nie jest. Cisza spokój, dzieci ew. chwilę na trampolinie i do domu.
Charakter, brane leki, przewlekłe choroby...wpływ kolegów, starszego rodzeństwa...wiele rzeczy wpływa na całokształt...staram się nie puszyć i nie wymądrzać, że ogólnie nie mam źle z moimi dziećmi, tylko dziele się spostrzeżeniami...Jeśli tak zabrzmiałam - to nie miałam takiego celu...
Dzieci już się z grubsza wychorowały, choć w zeszłym roku w sezonie jesienno-zimowym miały po 37-50% obecności w szkole (z monitem o ewentualne zaliczenie roku). Nie wiem, czy to jest takie zabawne, że można po tym dostać głupawki. Mnie na przykład to raczej nie bawi...
Zamiast żartować, że nie rozumiesz, dziękuj Bogu, że tego nie doświadczasz i nie musisz rozumieć.
PS. W szpitalach napatrzyłyśmy się na dzieci nie tylko silnie cierpiące, ale wręcz mieszkające od miesięcy, a nawet lat na oddziale. I nie nagabywałabym ich matek na rzucenie npr-u...
Moja siostra mimo wieloletnich starań nie doczekała się drugiego, a przez niektórych oceniana jest jako wygodnicka.
Ja przy pierwszym dziecku myślałam, że oszaleję, bo nawet jak już udało się ją uśpić ja i tak ciągle słyszałam jej wrzask...i serio zaczęłam rozumieć ( nie tłumaczyć, ale rozumieć) matki, które są w stanie zrobić krzywdę własnemu dziecku ze skrajnego zmęczenia i bezradności...psychika siada...
Czasem śmieszą mnie tłumaczenia, dlaczego ktoś nie decyduje się na więcej niż 1- 2 dzieci...ale staram się nie oceniać, bo powody są bardzo różne. Niektóre argumenty mnie zadziwiają i wydają się bez sensu...ale to moje odczucia, moje, tylko moje.
Jak ktoś żali się, że mu trudno, bo ma piątkę, nie mówię " Hej ja mam siódemkę i jest super!", bo po drodze zaliczyłam kryzysy macierzyństwa, raz po urodzeniu czwartego, a potem piątego dziecka.
Ostatecznie każdy ma sumienie, ale też tak po ludzku każdy ma jakąś wytrzymałość...
Nigdy nie zdarzyło mi się namawiać nikogo na wielodzietność. Sama uważam ją za wielki dar , ale i ogromny trud.
I mówiąc trud nie mam na myśli wyłącznie zmęczenia, ale to, że dzisiejszy świat próbuje nam do głowy wciskać, że to my - wielodzietni - robimy coś wręcz głupiego, nieodpowiedzialnego, bo narażamy dzieci na braki, traumy, niewygodę. Kiedyś za wszelką cenę próbowałam udowadniać, że nie jestem wielbłądem, teraz staram się pokazywać radość jaką czerpię z mojej rodziny. Ta druga opcja ma większą siłę przebicia.
Rozeznawanie woli Bożej dla mnie osobiście raczej nie dotyczy pytania:
"Panie Boże w tym miesiącu mamy się starać o dziecko?", "Boże czy teraz nie mamy mieć kolejnego dziecka?"
Ale raczej takiej postawy:
Mam kilkoro dzieci, chyba już nie dam rady, po ludzku mnie to przerasta, unikam współżycia w dniach płodnych...ale bądź wola Twoja ( żadnego dziecka nie nazwę pomyłką przy obliczeniach...)
lub
Bardzo pragnę dziecka, po ludzku robię wszystko, by się poczęło...ale bądź wola Twoja
albo
Poczęłam dziecko ( pragnęłam go / pojawiło się nie w czas) i po 6 tygodniach dochodzi do poronienia...bądź wola Twoja
Dostałam wolną wolę, Bóg nie chciał zrobić ze mnie niewolnika nawet niewolnika swojej woli...
mówiąc w różnych sytuacjach "bądź wola Twoja", odmawiając te słowa każdego dnia świadomie na modlitwie godzę się na Jego plan, nawet jeśli czegoś nie rozumiem i mając wiarę, że Bóg wie lepiej - nie buntuję się/nie boję się niczego
Nie pitol z predyspozycjami...
Skąd ktoś może wiedzieć czy ma jak nie jest wielodzietny...
A tak w ogóle to jest mega ciężka praca i ogrom łaski wyproszonej na kolanach żeby przyjąć a potem codziennie wychowywać i znosić niedogodności i jeszcze szyderstwa innych.....
"Błogosławieni jesteście gdy ludzie wam urągają i prześladują was...."
Wiedząc, że ten czas niesamodzielności kiedyś minie i będziemy czerpać tyle satysfakcji (a to jednak czasem trudno sobie wyobrazić przy braku doświadczenia), mimo braku sił (takich które obiektywnie mieliśmy w wieku 20/30l) przyjęlibyśmy więcej.
Namawianie kogoś na dzieci, kojarzy mi się raczej z tymi dobrymi doświadczeniami, z obserwacją gromadki dzieci, które razem rosną i się wspierają (o kłótniach nie wspomnę hehe... ale to też życie... kłótnie i godzenie). Teraz to jest moim udziałem i o tym mówię jak bliskie Znajome dzielą się swoim oporem przed powiększeniem rodziny.
Albo Ci to świadectwo pomoże zobaczyć, albo tylko potwierdzić to co już wiesz, że ZAUFANIE jest tą podstawą, albo będziesz porównywać które lęki są trudniejsze, ważniejsze itd... Każdy z nas się czegoś boi, bo jako ludzie mamy wiele różnych ograniczeń i wiele różnych doświadczeń.
Jestem mamą tylko 5 dzieci, 6-te w drodze, ale jakoś nigdy nie poczułam się urażona, tym co piszą Ci Bardziej wielodzietni uchodzący tu czasem za ,,bezczelnych'' ;-)