Jak chodzilam do przedszkola przynioslam karteczke ŻEBY ASIA NIE LEŻAKOWAŁA. MAMA. piekną, drukowana dziecieca kaligrafia. Tylko czemu te Panie tak sie smialy?
Wspomnienia z wczesnego dzieciństwa. Byłam nadzywyczaj dobrze wychowywaną dziewczynką. Mamusia, jak to mamusia żadnej okazji nie przepuściła, żeby się córeczką pochwalić. Nie pamiętam, jak z tym żyłam, ale po rodzinie krąży taka anegdota: Starsza pani sąsiadka przechodziła koło naszej furtki, a ja tam już czatowałam z głośnym i wyraźnym: "Dzień dobry!" Pani oczywiście pochwaliła dziecię i jeszcze bardziej niż trzeba, a słodka dzieweczka na to (lat około3): "Głupia baba!"
Kiedyś na wyjeździe rekolekcyjnym jakieś dziecko wpadło między ławeczki. Rozpłakało się, bo ugrzęzło. Matki obok nie było, więc natychmiast je wyjęłam. Dziewczynka ok. 2 lat. W podzięce usłyszałam z jadem w głosie: "Głupia baba!" @-) No, ale jak się potem okazało to była lajtowa odzywka w wersji tej małej. :P
Dojechałyśmy z koleżanką na zimowe rekolekcje do ośrodka jezuickiego, a to były czasy, gdy skakał Małysz i w ogóle rodacy zaczęli oglądać skoki. Byłam już skoncentrowana na tu i teraz, a koleżanka na tych skokach...i mówi, wiesz Austriak, biedny, młody złamał rękę, a ja...a to znajomy tych ojców...
Odbierałam kiedyś na uczelni nominację na jakąś funkcję i szłam w kierunku stołu prezydialnego, gdzie zasiadały ciała dziekańskie. Byłam na lekkim obcasie, ja 0 na obcasie? Ale tak czy inaczej w myślach powtarzałam idąc: nie potknąć się, nie potknąć się...Stół w auli jest na podwyższeniu i wchodzi się po kilku stopniach. I co...i oczywiście nominację odbierałam po lekkim potknięciu, więc u stóp dziekana, w przyklęku
Najgorsza gafa. Koleżanka przedstawia mi jakiegoś pana, ewidentnie sporo od niej starszego. Pytam to Twój tato? Ona: nie to rodzaj mojego narzeczonego...
Przeczytałam ten wątek i pary razy też rżałam dosłownie...
Pierwsze miejsca...Pokaż pani swojego fiutka...(o jeżu), pomylenie telefonu z termometrem, spacer bez psa; zostawiony pies przed sklepem; do zakonnicy, że ciągle w tych samych ciuchach...Pozdrowienie: ogniem i ...szczęść Boże!
Z życia przodków...Mój Tato miał 2 siostry, w tym jedną dużo młodszą. Biegnąc do liceum odprowadzał ją do przedszkola. Zimą przy użyciu sanek. I bardzo się śpieszył.
Rodzice pytają cioci: I jak Halinko, podoba ci się, jak cię Leszek wozi na sankach? H.: tak, tak, tylko nie lubię, jak sanki są na górze...
Dostało się mojemu Tacie
#-o
W rodzinie mamy jedli sałatę ze śmietaną. I mama jako kilkulatka: Sałatę to ja lubię, ale bez tych liści...
Z życia na uczelniach. Z konferencji...
Jedna pani do drugiej pani: Co pani sądzi o słowniku X? Druga Pani: Dno, dno, kompletne dno, tyle błędów...Pierwsza pani: moja koleżanka jest autorką...
W ogóle życie uczelniane obfituje w tego rodzaju sytuacje, ale nie pamiętam...
Starsza siostra Taty miała ukochaną lalkę, a było to w dawnych czasach, przed zalewem różnych dóbr. Zaś Tato przyszły inżynier przejawiał zapał do nauk eksperymentalnych i jakoś próbował, czy pod wpływem płomienia zrobi się coś z tą lalką...i zniszczył.
Kupił potem cioci jakąś książeczkę na przeprosiny i opatrzył znamienną dedykacją: Za spalony lalki nos...
Mój mąż ma mnóstwo takich wpadek, w dodatku często "nie czuje bazy", a jak próbuje poprawić, to wychodzi gorzej. Np. często, gdy robi coś nie tak, albo chcę zwrócić na coś jego uwagę, daję mu oczami znamienne znaki (on wie, że te znaki oznaczają, że nie mogę powiedzieć głośno). A mimo to, zawsze wtedy robi minę "o so chozi" i mówi tak, że zwraca wszystkich uwagę: - No ale że co?!?
Opowiada mi o swojej pracy, czasem nie są to opowieści optymistyczne, niektórzy pracownicy są niekumaci. Mój mąż sfrustrowany. Przedwczoraj odwiedziłam go w jego pracy, bo jesteśmy na wakacjach tu, gdzie on pracuje. Więc on mnie przedstawia i przedstawia mi tych pracowników: - To jest TEN X... - A to jest TA SŁYNNA Y... - A to jest właśnie nasz ostatni nabytek (pani) Z... NIe mogłam mu dać znać oczami, ale przed biurem zjechałam go równo za wyczucie...
edit: no muszę uzupełnić, że "słynna" Y nazywa się Kijanka
Moja siostra cioteczna miała na zbiórkę harcerską uszyć lniany woreczek na buty czy coś. A była wtedy nastolatką, więc człek się przejmuje tym, co pomyślą rówieśnicy.
Rozmawiała właśnie z druhną przez telefon. A przechodząca przez przedpokój ciocia: Jak będziesz tak długo przez telefon gadała, to ci nigdy tego woreczka nie skończę, nie uszyję....
Syn miał ok. 2 lat. Poszliśmy do sklepu, gdzie część była samoobsługowa, część podawał pracownik, młodziutki chłopak. Sprzedawca stał do nas tyłem. Mówię do syna" Kochanie, podaj mi gazetę" (była na stojaku samoobsługowym) i odwróciłam się przodem do pana. Syn nie był widoczny zza lady, więc pan myślał, że mówię tak do niego. Zamrugał oczami ze zdumienia i prawie przysiadł. Widziałam, jak odetchnął, jak zobaczył syna maszerującego z gazetą...
Kolega był kiedyś w związku cywilnym. Potem po kilku latach od rozpadu tego związku zawierał sakramentalny związek z inną niewiastą. Jedna z osób składających życzenia (choć znała Jego historię) bez zastanowienia, widząc, że nowożeniec się denerwuje wypaliła w życzeniach: to dlatego, że pierwszy raz... :-B
Mąż miał chyba kilka lat 4? 5? jak się zgubił. Mama szukała go po całym osiedlu, jeżdżąc nawet radiowozem z ówczesną milicją. W tym czasie wrócił do domu, gdzie czekali na Niego dziadkowie. Bał się bardzo Mamy i zanim wróciła, schował się pod łóżko.
EDIT: teraz poprawia, że nie bał się Mamy, tylko milicji obywatelskiej...
Dawne czasy...powiedzmy druga połowa lat 80tych...koleżanka studiowała, nosiła długą spódnicę i automatyczną parasolkę...Przy wsiadaniu do wagonu tramwajowego nastąpiła na spódnicę, więc znalazła się na kolanach, a jednocześnie otworzyła Jej się parasolka...znalazła się więc w tramwaju na kolanach z rozpiętą parasolką...
W ogóle sytuacje komunikacyjne obfitują w takie różne zdarzenia. Mama męża miała kiedyś długi czerwony płaszcz i kozaczki na szpilce. Też stanęła na płaszczu przy wysiadaniu, ludzie się rozstąpili, wypadła z autobusu i złamała rękę.
Ta sama koleżanka co powyżej. Wracała kiedyś z Tygodnia modlitw o jedność chrześcijan z drugą koleżanką do akademika. Stały samotnie na przystanku czekając na jakiś późny tramwaj. Zagadały się. I każda wsiadła do innego wagonu. Jednocześnie rozmawiały. Jedna, do koleżanki, której nie było (w innym wagonie) i wiesz Gosiu...
Z serii katastrof ubraniowych...pamiętam jak były modne staniki tzw. bardotki podtrzymujące biust drutami...i pamiętam, jak na spotkaniu modlitewnym jednej pani taki drut wyszedł...
A my się ostatnio bawiliśmy w Roszpunkę, tę z "Zaplątanych". Roszpunka siedziała na parapecie, my wołaliśmy "Rospzunko, spuść swe włooosyyy!" tonem Gertrudy. Kto widział, ten wie. Dzwonek do drzwi. Ponieważ czekałam na koleżankę, zbiegam we frywolnym nastroju ze schodów, wykrzykując nadal tonem Gertrudy "Chwileczkę, nadchooodzęę! Roszpunko, spuść swe włooosyyy!". Otwieram, a tam krótko ostrzyżony pan listonosz. Z rozpędu powiedziałam "Dzień dooobryyy" też tonem Gertrudy, a potem już normalnie "... tak poza tym wszyscy zdrowi...". Uchichotaliśmy się oboje setnie.
mój mąż zawsze czegoś szuka - jak wychodzi do pracy - wtedy jest pospiech adrenalina- gdzie klucze od samochodu itp... wszyscy szukają i wszystko na mnie.....musze szukac bo jak nie to nie pojedzie i nie zarobi i nie utrzyma rodziny:) i inne świętości... kiedyś szukał torby - obszukaliśmy cały dom - oczywiście nie obyło się bez wskazania winowajcy - schował sobie za firankę:)
Przypomniało mi się coś i opowiedziałam mężowi parę dni temu z zamiarem, że tu napiszę i mąż wyjechany, a ja za nic nie mogę sobie przypomnieć co to było za zdarzenie...
Komentarz
Kiedyś na wyjeździe rekolekcyjnym jakieś dziecko wpadło między ławeczki. Rozpłakało się, bo ugrzęzło. Matki obok nie było, więc natychmiast je wyjęłam. Dziewczynka ok. 2 lat. W podzięce usłyszałam z jadem w głosie: "Głupia baba!" @-) No, ale jak się potem okazało to była lajtowa odzywka w wersji tej małej. :P
wiedziałam żeby lepiej tu nie wchodzić po się człowiek spłacze :-))
Elunia, ojejuju mistrzostwo!
- Kurczę, jest 1:1
A ja
- A dla kogo?
(chciałam spytać, kto z kim gra)
- No ale że co?!?
Opowiada mi o swojej pracy, czasem nie są to opowieści optymistyczne, niektórzy pracownicy są niekumaci. Mój mąż sfrustrowany. Przedwczoraj odwiedziłam go w jego pracy, bo jesteśmy na wakacjach tu, gdzie on pracuje. Więc on mnie przedstawia i przedstawia mi tych pracowników:
- To jest TEN X...
- A to jest TA SŁYNNA Y...
- A to jest właśnie nasz ostatni nabytek (pani) Z...
NIe mogłam mu dać znać oczami, ale przed biurem zjechałam go równo za wyczucie...
edit: no muszę uzupełnić, że "słynna" Y nazywa się Kijanka
Przypomniała mi się jednak akcja.
Dzwonię do knajpy z chińskim jedzeniem i zamawiam na wynos z odbiorem we wlasnym zakresie:
wołowina z warzywami, ryz smażony z warzywami i zupa soczewicowa.
Pani mnie pyta jaka zupa?
Mówię krabowa oczywiście!
Pani prosi o powtórzenie, więc mowię: wołowina z warzywami, ryż smażony i zupa soczewicowa.
Pani znów mówi krabowa
i już lejemy ze śmiechu ja i ona.
Wchodzę odebrać pakunki z jedzeniem, a Pani, to zamówione było:
wołowina z warzywami, ryż smażony i w tym momencie wchodzę Jej w zdanie i mówie i zupa, zupa jeszcze była
i co powiedziałam?
SOCZEWICOWA!!!!!!!
Dzwonek do drzwi. Ponieważ czekałam na koleżankę, zbiegam we frywolnym nastroju ze schodów, wykrzykując nadal tonem Gertrudy "Chwileczkę, nadchooodzęę! Roszpunko, spuść swe włooosyyy!".
Otwieram, a tam krótko ostrzyżony pan listonosz.
Z rozpędu powiedziałam "Dzień dooobryyy" też tonem Gertrudy, a potem już normalnie "... tak poza tym wszyscy zdrowi...".
Uchichotaliśmy się oboje setnie.