pewnie, pewnie, ale jak sie nauczą współpracować w domu, to i wokół będą umieć - albo nie. Ja jestem szkolna (znaczy normalnie uczyłam sie w szkołach) i totalnie aspołeczna teraz.
--------- Zgadza się. Ja w szkole nie lubiłam pracy w grupie - i dalej nie lubię. I co najciekawsze - nikomu się z tego powodu krzywda nie dzieje.
Niektóre zawody wymagają współpracy, niektóre tylko bezkrytycznego wykonywania poleceń (do tego akurat polska szkoła świetnie przygotowuje ). Pytanie, czy tej osławionej pracy w grupie, bycia "team playerem" można się nauczyć, a już szczególnie przy tworzeniu "projektów".
dla mnie minus, bo na co komu uczeń ma się wykazywać umiejętnością pracy w grupie?
Może nie wykazać, ale ją przećwiczyć (jeśli faktycznie taki "projekt" jest w stanie do tego doprowadzić). Co w tym złego? ------------------------------ Złe jest to , że TRACI CZAS na bzdety. Pracę w grupie może sobie ćwiczyć w naturalnych warunkach z kim chce, jeżeli rodzice mu na to pozwalają, nie trzeba do tego projektu.
tak, mam monopol na wiedzę o swoich dzieciach, a co nie mogę mieć? ------- ależ oczywiście, że możesz mieć wiedzę o swoich dzieciach. Ba, zapewne ją masz. Tylko jakoś tak dziwnie odbieram z Twoich wpisów prawdy absolutne (choćby o chadzaniu do muzeów). No, ale to może moja wątroba mi przeszkadza, bo dokucza dziś straszliwie...
Przy czym, dzieck ow rodzinie wielodzietnej dużo czasu ćwiczy pracę w grupie i doskonali wyżej wspomniane umiejętności. -------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------- @Skatarzyna tak i nie. Po pierwsze w rodzinie są to zawsze te same osoby, oswojone, znane. W narzuconej z góry przez nauczyciela grupie już nie. Bywa np. prawie zupełnie nieznana koleżanka (mimo że się z nią 5 lat chodzi do klasy).
Dwa, moje dzieci są naprawdę zupełnie różne ale mimo różnic widać wyraźnie, że są że tak powiem z jednego kręgu kulturowego, językowego itp. W klasie, pracując w grupie muszą dogadać się z osobami z zupełnie różnych czasem i odległych od nas mentalnościowo domów (nie mówimy o patologii, na melinę ich nie puszczę). Dla niektórych to będzie wada i zagrożenie dla mnie plus. Patrzą, porównują, rozmawiają potem z nami, wyciągają wnioski. Często oczka się otwierają i dopiero doceniają to co mają. Czasem jest to dla nich okazja do dania świadectwa.
Trzy ile nawet na tym forum jest rodzin na tyle wielodzietnych żeby ta grupa była grupą a nie mikrogrupą? Niemowlaki i dzieci starsze co właściwie wyszły z domu jeśli nie fizycznie to mentalnie i czasowo odliczamy. To ile ta grupa najczęściej liczy 3?-4?-5? stale tych samych osób? Tak naprawdę to dopiero od Himalajów mogę się zgodzić z Twoim stwierdzeniem. Ale w Himalajach nie jest się od razu i w między czasie te starsze nie mają z kim ćwiczyć.
A to juz pewnie zalezy od projektu i nauczyciela kierujacego. Teoretycznie - wszystko mozna zawalic albo poprowadzic swietnie. Ani szkola, ani ED nie sa uniwersalnym i jedynie slusznym rozwiazaniem dla wszystkich - kazdy musi decydowac zaleznia od wlasnych uukladow i sytuacji i samodzielnie przeprowadzic rachunek zyskow i strat. jednym lepiej posluzy metoda ED, inni lepiej sie odnajda w szkole.
tak, mam monopol na wiedzę o swoich dzieciach, a co nie mogę mieć? ------- ależ oczywiście, że możesz mieć wiedzę o swoich dzieciach. Ba, zapewne ją masz. Tylko jakoś tak dziwnie odbieram z Twoich wpisów prawdy absolutne (choćby o chadzaniu do muzeów). No, ale to może moja wątroba mi przeszkadza, bo dokucza dziś straszliwie... ---------------------------------------- Tak, to są moje prawdy absolutne, bo zgodne z rzeczywistością jakiej doświadczyłam/doświadczam. Czy przeszkadza Ci to, że tutaj je wypisuję?
Taki przykład socjalizacji w ED. Dzieci 6 i 4 lata. Bawią się z koleżanką, która straszliwie na nie pokrzykuje i próbuje wywrzeć presję. Czterolatka w końcu mówi: na nas tak nie wolno krzyczeć, idziemy do piaskownicy-jak przestaniesz to możesz przyjść. Śmiem twierdzić, że to dobra domowej jakości socjalizacja. Ale jak widać, ogranicza zdolność współdziałania w grupie, a przynajmniej ją warunkuje
Mrówka, a nie pracujesz wydajniej i efektywniej w grupie ludzi, których znasz niz z całkiem obcymi? Co jest finalnym owocem pracy oczekiwanym, integracja, czy solidnie zrobiony kawał czegoś?
W szkole praca zespołowa to było pozoranctwo. Najczęściej trzeba było odwalić samemu całą robotę, żeby było dobrze. Na studiach się wycwaniłam i pobierałam za swój wkład nad pracą "grupową" batoniki. A w pracy najlepiej współpracowało się (już tak naprawdę) z ludźmi, którzy mieli wykształcone CNOTY charakteru. Do tego jest potrzebne dobre wychowanie, niekoniecznie szkoła.
Mrówka, a nie pracujesz wydajniej i efektywniej w grupie ludzi, których znasz niz z całkiem obcymi? Co jest finalnym owocem pracy oczekiwanym, integracja, czy solidnie zrobiony kawał czegoś? ----------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------- Oczywiście masz rację, efektywniej ze znanymi. Ale najpierw trzeba ich poznać i umieć się dogadać nawet jak są zupełnie z innej bajki. Mało kto ma taki komfort żeby sobie samemu dobierać współpracowników.
Dlatego mnie się podoba, że nauczyciele mieszają te grupy i nie pozwalają żeby zawsze paczki pracowały razem. To rozwiązuje też problem outsiderów grupowych, których spontanicznie nikt by nie wybrał.
A cel pracy grupowej? Nie jest jeden. Mają i zrobić coś sensownego razem czyli się dogadać i czegoś się przy okazji nauczyć. Czasem od efektu końcowego ważniejszy jest sam proces powstawania. Przynajmniej na etapie nauki.
Tak, szybciej byłoby gdyby moja córka zrobiła plakat o Herbercie sama (mniej by CZASU zmarnowała ) Ale szkoła nie jest tylko od nauczania konkretów liczonych kilobajtami przyswojonej wiedzy na jednostkę czasu. Uczy wielu innych niemierzalnych zdolności i kompetencji przydatnych w przyszłości. Czy da się to również osiągnąć w ED? Pewnie tak, jeśli prowadzący je rodzic będzie miał to na uwadze (i uzna za przydatne swoim dzieciom bo przecież nie musi).
Ja nie uważam, że ED to zło wcielone i do niczego. I szkoła i ED mają swoje minusy i plusy z bardzo indywidualnie rozłożonymi akcentami. Zależy jaka szkoła, jakie dziecko, jaki rodzic "nauczający", jaka rodzina. Najlepiej chyba moje poglądy wyraziła gdzieś wyżej @Savia
Nie no, sorry, zaprzeć się, żeby wykonywać jakieś bezsensowne czynności typu dokumentacja projektu? Przecież nie o to chodzi w kształceniu dzieci, przynajmniej mnie nie o to chodzi. Wysiłek tak, ale na rzeczy które mają sens. Ja nie chcę sobie wychować jakiegoś niewolnika, a niestety obecny system szkolny do kształcenia takich niewolników prowadzi.
Zamiast tego projektu syn mógłby pokosić trawę, poczytać książkę, robić zadania z matematyki czy iść na trening. Ostatnio to nawet chciał zrezygnować z treningu piłki nożnej ze względu na dokończenie projektu, ale szybko wybiłam mu to z głowy.
Cieszyłam się , że wchodząc w Ed uciekniemy przed projektami, a tu weszło zarządzenie, że projekt ma być. To tez minus ED, ale to może w przypadku tylko naszego gimnazjum?
@Aniela A mój tata stoi na stanowisku, ze sport to strata czasu. I ciągle mi o tym przypomina... On uważa, ze tylko łopata, taczka i coś tam jeszcze kształtują mięśnie i charakter. Całe życie słyszę, ze bieganie za jedną piłką to strata czasu i energii. :P
(BTW jaki jest głębszy sens treningu piłkarskiego? Możnaby tę energie spożytkować lepiej, choćby w ogrodzie )
Wybacz, ale tak samo absurdalne są racje absolutne mego kochanego Taty (w tej konkretnej kwestii) jak i Twoje.
Najbardziej wkurzające jest w tym wszystkim brak zrozumienia i akceptacji, że ktoś może kroczyć inną drogą. I to, że te "prawdy absolutne" sa przekazywane z naciskiem, z wyraźnie odczuwalnym krytykanctwem.
Peem tak: pozdrowienia z wakacji, my już po egzaminach. A serio, to ED z małymi dziećmi jest dla mnie czystym funem, przyjemnością, imprezą i zupełnie naturalnym wyborem. Starszacy są bardzo różni, jeden nieśmiały i "kameralny", druga królowa życia. ED nie ma na te cechy wpływu, bytują sobie szczęśliwie, normy społeczne zachowują, są przyjaznymi i uprzejmymi dziećmi. Oczywiście, że wśród homeschoolersów jest nadreprezentacja dziwaków różnego sortu. Kłopoty z systemem, grupą itd. są częstym powodem przejścia na ed,. I dobrze, po co ma się dziecko męczyć, i tak się nie dostosuje - jako dorosły też nie. A może tak. Chodzi mi o to, że wskazywanie różnych cech u dzieci, które rzekomo kształtuje ED, może być myleniem przyczyny ze skutkiem. Nikt też nie patrzy na dzieci szkolne, doszukując się szczególnych cech, piętna systemu. Natomiast piętna homeschoolingu doszukują się ludzie odruchowo.
@Marcelina piętna systemu się co poniektórzy doszukują. Moja mama zawsze twierdziła że szkoła tłamsi i dostosowuje do szablonu. No ale fakt była wieloletnim nauczycielem i pedagogiem w PPP i ze szkołą miała wiele do czynienia. Z tym że o homeschoolingu pojęcia nie miała. Teraz jest trochę krytyczna w stosunku do tej formy edukacji ale do naszej wielodzietnosci też była i sie zmieniła.
@Savia - poniekąd zgadzam się z Twoim tatą. Też wolę, żeby mi chłopaki oczyścili i pogłębili przydomowy rów zamiast za piłką bez sensu biegać :-D A już siłownię uważam ze ekstremalny przykład bezsensownego wydatkowania energii. Dać by takim po widłach i posłać gnój wywalać. Kalorii by spalili nie mniej, a przynajmniej pożytek z tej pracy by jakiś był.
@Savia - toż napisałam, że poniekąd się zgadzam. Każde z moich dzieci w wieku szkolnym uprawia sport. Taki obowiązek narzucony przez opresyjnych rodziców ;-) Jeden strzela z łuku, dwaj grają w badmintona, jeden jeszcze w piłkę nożną, córka gra w nogę i ćwiczy gimnastykę artystyczną. Do tego wszyscy trenują szachy. Nie uważam czasu przeznaczonego na sport za zmarnowany, bo są z tego wszechstronne pożytki (także w zakresie uspołeczniania).
Czy ED zamyka drogę do nauki pracy w grupie? My realizujemy ją nie tylko przez życie rodzinne, ale również przez klub piłki nożnej (co jest dużym wyzwaniem dla mojego synka, bo nie lubi gier zespołowych) i przez zajęcia dla małych budowniczych w domu kultury - pani prowadzi je w taki sposób, by dzieci uczyły się współpracy w grupie, wybierają kierownika budowy, wspólnie robią projekt i go realizują przy użyciu kartonów, folii, patyków, sznurków i kleju. ED nie zamyka świata i możemy przecież korzystać ze wszyskich możliwości, jakie niesie życie.
@Eleonora ani ED nie zamyka świata ani szkoła nie zamyka drogi do świętości to są po prostu dwa różne sposoby na życie i jeśli Bóg jest na pierwszym miejscu, to wszystko jest ok.
Już prawie dwie dekady temu, gdy moje najstarsze chodziły do szkoły, nauczyciele polecali uczniom robić tzw. albumy, teraz to się nazywa "projekty". Zwracałam uwagę, że to jest bezsensu, bo niczego nie uczy, że to jest strata czasu. Głównym powodem zadawania tych projektów było to, aby uczeń, który miał prawie same negatywne oceny, mógł dostać jakąś pozytywną i aby nauczyciel miał uzasadnienie, że promuje tego ucznia do następnej klasy. Czyli oprócz starty czasu niesprawiedliwość i przyzwyczajanie do tej niesprawiedliwości uczniów.
Komentarz
umieć - albo nie. Ja jestem szkolna (znaczy normalnie uczyłam sie w
szkołach) i totalnie aspołeczna teraz.
---------
Zgadza się. Ja w szkole nie lubiłam pracy w grupie - i dalej nie lubię. I co najciekawsze - nikomu się z tego powodu krzywda nie dzieje.
dla mnie minus, bo na co komu uczeń ma się wykazywać umiejętnością pracy w grupie?
------------------------------
Złe jest to , że TRACI CZAS na bzdety. Pracę w grupie może sobie ćwiczyć w naturalnych warunkach z kim chce, jeżeli rodzice mu na to pozwalają, nie trzeba do tego projektu.
Inna sprawa, że szkolne uczenie pracy w grupie to najczęściej takie typowe działanie pozorowane.
-------
ależ oczywiście, że możesz mieć wiedzę o swoich dzieciach. Ba, zapewne ją masz. Tylko jakoś tak dziwnie odbieram z Twoich wpisów prawdy absolutne (choćby o chadzaniu do muzeów). No, ale to może moja wątroba mi przeszkadza, bo dokucza dziś straszliwie...
--------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
@Skatarzyna tak i nie. Po pierwsze w rodzinie są to zawsze te same osoby, oswojone, znane. W narzuconej z góry przez nauczyciela grupie już nie. Bywa np. prawie zupełnie nieznana koleżanka (mimo że się z nią 5 lat chodzi do klasy).
Dwa, moje dzieci są naprawdę zupełnie różne ale mimo różnic widać wyraźnie, że są że tak powiem z jednego kręgu kulturowego, językowego itp. W klasie, pracując w grupie muszą dogadać się z osobami z zupełnie różnych czasem i odległych od nas mentalnościowo domów (nie mówimy o patologii, na melinę ich nie puszczę). Dla niektórych to będzie wada i zagrożenie dla mnie plus. Patrzą, porównują, rozmawiają potem z nami, wyciągają wnioski. Często oczka się otwierają i dopiero doceniają to co mają. Czasem jest to dla nich okazja do dania świadectwa.
Trzy ile nawet na tym forum jest rodzin na tyle wielodzietnych żeby ta grupa była grupą a nie mikrogrupą? Niemowlaki i dzieci starsze co właściwie wyszły z domu jeśli nie fizycznie to mentalnie i czasowo odliczamy. To ile ta grupa najczęściej liczy 3?-4?-5? stale tych samych osób? Tak naprawdę to dopiero od Himalajów mogę się zgodzić z Twoim stwierdzeniem. Ale w Himalajach nie jest się od razu i w między czasie te starsze nie mają z kim ćwiczyć.
-------
ależ
oczywiście, że możesz mieć wiedzę o swoich dzieciach. Ba, zapewne ją
masz. Tylko jakoś tak dziwnie odbieram z Twoich wpisów prawdy absolutne
(choćby o chadzaniu do muzeów). No, ale to może moja wątroba mi
przeszkadza, bo dokucza dziś straszliwie...
----------------------------------------
Tak, to są moje prawdy absolutne, bo zgodne z rzeczywistością jakiej doświadczyłam/doświadczam. Czy przeszkadza Ci to, że tutaj je wypisuję?
Śmiem twierdzić, że to dobra domowej jakości socjalizacja. Ale jak widać, ogranicza zdolność współdziałania w grupie, a przynajmniej ją warunkuje
Co jest finalnym owocem pracy oczekiwanym, integracja, czy solidnie zrobiony kawał czegoś?
Na studiach się wycwaniłam i pobierałam za swój wkład nad pracą "grupową" batoniki.
A w pracy najlepiej współpracowało się (już tak naprawdę) z ludźmi, którzy mieli wykształcone CNOTY charakteru. Do tego jest potrzebne dobre wychowanie, niekoniecznie szkoła.
Co jest finalnym owocem pracy oczekiwanym, integracja, czy solidnie zrobiony kawał czegoś?
-----------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Oczywiście masz rację, efektywniej ze znanymi. Ale najpierw trzeba ich poznać i umieć się dogadać nawet jak są zupełnie z innej bajki. Mało kto ma taki komfort żeby sobie samemu dobierać współpracowników.
Dlatego mnie się podoba, że nauczyciele mieszają te grupy i nie pozwalają żeby zawsze paczki pracowały razem. To rozwiązuje też problem outsiderów grupowych, których spontanicznie nikt by nie wybrał.
A cel pracy grupowej? Nie jest jeden. Mają i zrobić coś sensownego razem czyli się dogadać i czegoś się przy okazji nauczyć. Czasem od efektu końcowego ważniejszy jest sam proces powstawania. Przynajmniej na etapie nauki.
Tak, szybciej byłoby gdyby moja córka zrobiła plakat o Herbercie sama (mniej by CZASU zmarnowała ) Ale szkoła nie jest tylko od nauczania konkretów liczonych kilobajtami przyswojonej wiedzy na jednostkę czasu. Uczy wielu innych niemierzalnych zdolności i kompetencji przydatnych w przyszłości. Czy da się to również osiągnąć w ED? Pewnie tak, jeśli prowadzący je rodzic będzie miał to na uwadze (i uzna za przydatne swoim dzieciom bo przecież nie musi).
Ja nie uważam, że ED to zło wcielone i do niczego. I szkoła i ED mają swoje minusy i plusy z bardzo indywidualnie rozłożonymi akcentami. Zależy jaka szkoła, jakie dziecko, jaki rodzic "nauczający", jaka rodzina. Najlepiej chyba moje poglądy wyraziła gdzieś wyżej @Savia
Uważam, ze jeśli coś wymaga wysiłku,samozaparcia od dziecka, to juz przez ten sam fakt, marnowaniem czasu być nie może.
(BTW jaki jest głębszy sens treningu piłkarskiego? Możnaby tę energie spożytkować lepiej, choćby w ogrodzie )
Wybacz, ale tak samo absurdalne są racje absolutne mego kochanego Taty (w tej konkretnej kwestii) jak i Twoje.
Najbardziej wkurzające jest w tym wszystkim brak zrozumienia i akceptacji, że ktoś może kroczyć inną drogą. I to, że te "prawdy absolutne" sa przekazywane z naciskiem, z wyraźnie odczuwalnym krytykanctwem.
A serio, to ED z małymi dziećmi jest dla mnie czystym funem, przyjemnością, imprezą i zupełnie naturalnym wyborem. Starszacy są bardzo różni, jeden nieśmiały i "kameralny", druga królowa życia. ED nie ma na te cechy wpływu, bytują sobie szczęśliwie, normy społeczne zachowują, są przyjaznymi i uprzejmymi dziećmi.
Oczywiście, że wśród homeschoolersów jest nadreprezentacja dziwaków różnego sortu. Kłopoty z systemem, grupą itd. są częstym powodem przejścia na ed,. I dobrze, po co ma się dziecko męczyć, i tak się nie dostosuje - jako dorosły też nie. A może tak.
Chodzi mi o to, że wskazywanie różnych cech u dzieci, które rzekomo kształtuje ED, może być myleniem przyczyny ze skutkiem. Nikt też nie patrzy na dzieci szkolne, doszukując się szczególnych cech, piętna systemu. Natomiast piętna homeschoolingu doszukują się ludzie odruchowo.
A już siłownię uważam ze ekstremalny przykład bezsensownego wydatkowania energii. Dać by takim po widłach i posłać gnój wywalać. Kalorii by spalili nie mniej, a przynajmniej pożytek z tej pracy by jakiś był.
Każde z moich dzieci w wieku szkolnym uprawia sport. Taki obowiązek narzucony przez opresyjnych rodziców ;-) Jeden strzela z łuku, dwaj grają w badmintona, jeden jeszcze w piłkę nożną, córka gra w nogę i ćwiczy gimnastykę artystyczną. Do tego wszyscy trenują szachy. Nie uważam czasu przeznaczonego na sport za zmarnowany, bo są z tego wszechstronne pożytki (także w zakresie uspołeczniania).
Dalszy ciąg mojej wypowiedzi dotyczył poprzednich dyskusji.
ani ED nie zamyka świata
ani szkoła nie zamyka drogi do świętości
to są po prostu dwa różne sposoby na życie i jeśli Bóg jest na pierwszym miejscu, to wszystko jest ok.
Głównym powodem zadawania tych projektów było to, aby uczeń, który miał prawie same negatywne oceny, mógł dostać jakąś pozytywną i aby nauczyciel miał uzasadnienie, że promuje tego ucznia do następnej klasy. Czyli oprócz starty czasu niesprawiedliwość i przyzwyczajanie do tej niesprawiedliwości uczniów.