A czy życie Jezusa było lekkie łatwe i przyjemne?
A przecież to On wyznaczył nam drogę
Celem życia człowieka nie jest sielanka tu i teraz ale zbawienie- a co za tym idzie- sielanka w wieczności.
Szczerze? Współczuję ludziom takich "problemów" i tego całego kombinowania.
Świetnie, że możesz ,,współczuć'' , bo jesteś taka ,,ponad''. Zawsze to współczucie ludziom ,,ich problemów'' (pewnie mniejszych niż ,,nasze'') bardzo pachnie mi poczuciem wyższości i pewnej pogardy dla drugiego.
Jednakowoż nie wiem, czy dopierdalanie sobie w doczesności ma przełożenie na tę wieczną sielankę - że niby im gorzej mi tu, tym lepiej tam. No jakoś trudno mi w takiego Boga wierzyć.
@Marcelina a kto mówi o dopierdalaniu sobie?
Pomiędzy życiem łatwym prostym i przyjemnym a dopierdalaniem sobie jest cos jeszcze.
A czy życie Jezusa było lekkie łatwe i przyjemne?
A przecież to On wyznaczył nam drogę
Celem życia człowieka nie jest sielanka tu i teraz ale zbawienie- a co za tym idzie- sielanka w wieczności.
Szczerze? Współczuję ludziom takich "problemów" i tego całego kombinowania.
Świetnie, że możesz ,,współczuć'' , bo jesteś taka ,,ponad''. Zawsze to współczucie ludziom ,,ich problemów'' (pewnie mniejszych niż ,,nasze'') bardzo pachnie mi poczuciem wyższości i pewnej pogardy dla drugiego.
Nie stawiam się po nad nikim.
Wspolczuje szczerze tych takich dylematów.
A czy życie Jezusa było lekkie łatwe i przyjemne?
A przecież to On wyznaczył nam drogę
Celem życia człowieka nie jest sielanka tu i teraz ale zbawienie- a co za tym idzie- sielanka w wieczności.
Szczerze? Współczuję ludziom takich "problemów" i tego całego kombinowania.
Świetnie, że możesz ,,współczuć'' , bo jesteś taka ,,ponad''. Zawsze to współczucie ludziom ,,ich problemów'' (pewnie mniejszych niż ,,nasze'') bardzo pachnie mi poczuciem wyższości i pewnej pogardy dla drugiego.
Nie stawiam się po nad nikim.
Wspolczuje szczerze tych takich dylematów.
Ja po prostu jestem uczulona na teksty w stylu ,, Współczuję ludziom tylko takich problemów'', itp. A tak w ogóle, Małgorzato32, bardzo Cię szanuję i wiem, że to, co się Wam przytrafiło niejednego, mniej wierzącego i pokornego serca złamałoby...
@beatak ty lepiej niż ja sama znasz moje intencje.
Napisałam, ze współczuje innym tych dylematów. Bo w mojej ocenie takie rozkminy muszą naprawdę być męczące.
Tyle.
Jednakowoż nie wiem, czy dopierdalanie sobie w doczesności ma przełożenie na tę wieczną sielankę - że niby im gorzej mi tu, tym lepiej tam. No jakoś trudno mi w takiego Boga wierzyć.
Kilka godzin temu sluchalam kazania ks. Grzegorza Sniadocha o wyzszosci dziewictwa i celibatu nad malzenstwem i stwierdza on tam, ze zasada jest, ze im trudniej, tym wieksza zasluga, takze ten.
A tak na marginesie nasunela mi sie historia babci znajomego, ktora to majac juz kilkoro dzieci (co najmniej piatke lub szostke - nie pamietam dokladnie) zmarla w wyniku nielegalnej aborcji ostatniego dziecka (Wlochy, lata chyba 70-te) . U tego znajomego byl to argument za legalizacja aborcji, bo przynajmniej kobiety nie umieraja teraz w wyniku "zabiegow" wykonanych przesz szarlatanow. Dla mnie za to byl to szok, ze majac juz tyle dzieci mozna az tak bardzo wyrzec sie kolejnego. Ale najwyrazniej niestety liczebnosc potomstwa nie zawsze swiadczy o otwartosci i o wolnym i radosnym przyjmowaniu kolejnych...
Ciąża, poród, dziecko to głównie trud kobiety. Okresowa wstrzemięźliwość (przy NPR) to głównie trud mężczyzny. Kobiety wymyśliły tę "otwartość" czy mężczyźni?
Jeśli mężczyzna myśli penisem to na pewno. Ale takie coś to chyba jakaś jednostka chorobowa...
..jakbyś posiedział trochę na forach dla kobiet doszedł byś do wniosku że to powszechna choroba mężczyzn
A i patologia jest wyznacznikiem... Ok... No to księża to pedofile :-)
Nie, jeszcze nie jest, ale zauważ że upowszechnienie pewnych zachowań z czasem powoduje ich normalizację w społeczeństwie....
Serio nie znacie ludzi, którzy są naprawdę wierzący, a ich ścieżka nie jest specjalnie kręta i stroma? Mają kilkoro dzieci, zdrowych, dobrą sytuację finansową, fajna pracę, przyjemne życie? Oczywiście pojawiają się problemy, ale całkiem przeciętne i do rozwiązania?
@Wanda Dlatego mając 1 dziecko też do nieba można wejść. Poza tym nie każdy w życiu ma tak bardzo pod gòrkę , niektòrzy mają łatwo, jeśli są dobrymi duszami to do nieba też trafią. Ważne aby przejść przez życie dobrze czyniąc a nie żyjąc sfrustrowanym i udręczonym. Nie o to chodzi.
A nie myślicie , że niektórzy z tych ułożonych ludzi bez większych problemów tak ma bo unika jakichś odpowiedzialności..... Bo ułatwia sobie wszystko ile się da, bo może wykorzystuje innych by mieć łatwiej ale nie widać tego gołym okiem? Bo ja znam takich ludzi i takie rodziny.....
Pan Bog daje każdemu tyle trudności ile ten ktos potrafi unieść. Dla jednego będzie to wiecej, dla innych mniej. Ale bardzo czesto tez ludzie sami sobie życie komplikują, podejmują głupie decyzje, albo nie podejmują ich tam, gdzie by trzeba było.
A nie myślicie , że niektórzy z tych ułożonych ludzi bez większych problemów tak ma bo unika jakichś odpowiedzialności..... Bo ułatwia sobie wszystko ile się da, bo może wykorzystuje innych by mieć łatwiej ale nie widać tego gołym okiem? Bo ja znam takich ludzi i takie rodziny.....
A nie myślicie , że niektórzy z tych ułożonych ludzi bez większych problemów tak ma bo unika jakichś odpowiedzialności..... Bo ułatwia sobie wszystko ile się da, bo może wykorzystuje innych by mieć łatwiej ale nie widać tego gołym okiem? Bo ja znam takich ludzi i takie rodziny.....
To brzmi jak syndrom psa ogrodnika, albo jakiś resentyment. Jak to fajnie mają inni, a ja się męczę, bo inaczej do nieba nie pójdę.
Ja obserwuję właśnie taki problem w środowiskach katolickich. Że ludzie się często męczą, nie odpowiada im jakaś sytuacja, ustalenia (czuję się pokrzywdzeni), ale w duchu miłości bliźniego godzą się na to. A potem mają pretensje, że inni tak nie robią, tylko asertywnie stawiają granice i nie godzą się na robienie czegoś, co jest skądinąd dobre, ale im może szkodzić (bo przekracza ich miarę).
Otóż ks. Śniadoch się absolutnie myli. Wielkość zasługi nie jest związana z wielkością trudności, ale z wielkością miłości. Niekiedy to idzie w parze (zdolność do pokonywania trudności wskazuje, że ktoś mocno kocha), a niekiedy nie. Dla mnie papierkiem lakmusowym jest jedno - miłość daje przyjemność i radość; a nie zgryźliwość i smutek. I chodzi tu o konkretne uczucia, ludzkie uczucia, a nie jakieś efemeryczne "duchowe" "wyższe" radości. Pierwsi chrześcijanie z radością szli na śmieć - bo naprawdę nie mogli się doczekać spotkania z Panem. Jak ktoś mi nakazuje być nieszczęśliwym na swoją modłę, to mogę tylko powiedzieć: takiego wała.
Żeby to jeszcze inaczej zobrazować. Myślę, że jedno z najbardziej "zasługujących" działań w tym życiu to kontemplacja. Taka karmelitanka, która sobie po prostu żyje i się modli. Jej życie może być absurdalnie proste, łatwe i przyjemne. Ona może totalnie nie tęsknić za niczym ze świata, bo "wybrała najlepszą cząstkę" i niby czemu miałaby być jej pozbawiona? A zasługa jest największa, bo najbardziej ukochała.
Pewien profesor, który spędził swe życie u boku Stygmatyka, przywołuje jedną z dyskusji, jaką miał okazję prowadzić z nim przed wieloma laty. Dotyczyła ona odpowiedzialności małżonków za udział w Bożym planie stworzenia. ? Grzechy przeciwko małżeństwu są tymi, które Bóg najtrudniej wybacza ? mówił wtedy Ojciec Pio. ? Wiesz dlaczego? Ponieważ Pan mógłby ciągle stwarzać mężczyzn i kobiety, tak jak Adama i Ewę. Wyrzekł się tego przywileju, dając mężczyźnie i kobiecie nakaz płodności i rozmnażania się. Ale tak jak postąpił Lucyfer, podobnie uczynili mężczyzna i kobieta, krzycząc swoje ?non serviam", nie chcemy Ci służyć, uniemożliwiając w ten sposób plan stworzenia dusz.
Wypowiedź o płodnej miłości małżonków zadziwia dojrzałością i głębią argumentacji. Ojciec Pio trafnie zauważa, że to właśnie Bóg, który stwarza i przekazuje życie, podzielił się tym darem z małżonkami, oczekując jedynie ich zgody. Co więcej, przez zrodzenie potomstwa ujawnia się stwórcza moc Boga, dzięki czemu mężczyzna i kobieta stają się czynnymi uczestnikami w dziele stworzenia. Właśnie dlatego Zakonnik będzie się sprzeciwiał wszelkim formom antykoncepcji, gdyż są one mówieniem Bogu: Nie! Nie chcę Ci służyć!
Wspomniany już profesor chciał również poznać opinię Ojca Pio na temat regulacji narodzin poprzez tzw. metodę naturalną. Usłyszał wtedy takie słowa: ? Okresowa wstrzemięźliwość jest do zaakceptowania jako środek regulacji narodzin, o ile poza zgodą pomiędzy mężem i żoną istnieje poważna racja, konkretny powód jej stosowania. Jeśli prawdą jest, że ?non sunt facienda mala ut veniant bona" (nie można posługiwać się złem dla osiągnięcia dobra), nie można również używać tej metody wyłącznie z racji wygody i egoizmu.
Dla mnie papierkiem lakmusowym jest jedno - miłość daje przyjemność i radość; a nie zgryźliwość i smutek. I chodzi tu o konkretne uczucia, ludzkie uczucia, a nie jakieś efemeryczne "duchowe" "wyższe" radości. Pierwsi chrześcijanie z radością szli na śmieć - bo naprawdę nie mogli się doczekać spotkania z Panem. Jak ktoś mi nakazuje być nieszczęśliwym na swoją modłę, to mogę tylko powiedzieć: takiego wała.
Jak ks. Ruotolo był przez dwadzieścia lat traktowany jak śmieć i pozbawiony przez Kościół dosłownie wszystkiego co miało jakąkolwiek dla niego wartość, a w pewnym momencie nawet możliwości przyjmowania Komunii Świętej to czuł przyjemność i emocjonalną radość? Serio?
Jak rodzice przyjmują życie swojego chorego dziecka, wymagającego opieki 24h na dobę co pozbawia ich praktycznie jakiegokolwiek tzw. "życia osobistego" to czują przyjemnośc i emocjonalną radość? Tak uważasz?
Kiedy pierwsi chrześcijanie czekali w lochu, a potem wychodzili na arenę mając perspektywę rozszarpywania na żywca na oczach tłumu to czuli radośc tak po ludzku, emocjonalnie, na myśl o spotkaniu z Panem i oddaniu za Niego życia, a nie "duchową wyższą radość". Aha.
Porównanie problemów i relacji w życiu księżowskim (czytaj: w życiu singla), a życiu małżeńskim i rodzinnym... No sorry, ale jeśli chodzi o relacje małżeńskie, rodzinne, pracowe, szkolne, przyjacielskie (rodzic-rodzic, matka-matka, ojciec-ojciec) to prawie każdy ksiądz w dupie był i gówno widział.
Czasem po prostu ktoś ma łatwo i przyjemnie kosztem innych i wtedy to głupia decyzja i tyle..... Ale nie ma wiele wspólnego z posiadaniem potomstwa... Tyle...
Niech ludzie sie ciesza. Jak ktos ma zycie piekne, smukla sylwetke, 2 zdrowych, donoszonych dzieci, zero poronien, dobra prace, piekny dom czy mieszkanie, kochajacego wspolmalzonka, przyjaciol itd mnie nie pozostaje nic innego a cieszyc sie.
A kobieta po aborcji moze byc smutna przez 20 lat, moze zalowac cale zycie, moze miec problemy zdrowotne i to nie znaczy ze pojdzie do nieba przed nimi. Tego nie wiadomo. Chcialam napisac, ze cierpienie nie zawsze oznacza dobry wybor.
Uważam, że takich ludzi nie ma, którzy całe życie spędzają tak szczęśliwie. Takie szczęście może być chwilowe, to nie jest stałe. Może to tak wyglądać jak obserwuje się ktoś z zewnątrz, a potem jak wejdziesz w głębsza rozmowę to okazuje się że każdy niesie swój krzyż. Czasem na ulicy obcy ludzie mi mówią, jacy my wyglądamy szczęśliwi, a my np.mamy duże problemy ze zdrowiem. Jednak nikt z tych osób postronnych nie wie że już leżę w łóżku drugi tydzień i wyczynem jest dojście do toalety.
Chrześcijanin nie wybiera cierpienia. Wybiera osoby, wartości, cele, które mogą wiązać się z cierpieniem i ze względu na miłość Jezusa, to cierpienie przyjmuje. Cierpienie nie jest celem ani wartością samą w sobie, jest skutkiem ubocznym miłości, który może (ale nie musi) uświęcać.
Nigdy, ani przez moment nie wybrałam sobie cierpienia, wybrałam moje dzieci a cierpienie do naszej rodziny wniosła ich wcześniejsza historia. Nie ma żadnej zasługi w nocach przepłakanych z powodu kłamstw, oskarżeń, wezwań na policje czy do sądu. To nie zbawia samo w sobie. Zbawia dobro, którego nie porzuciło się, na przekór tym trudnościom.
Jeśli ktoś idzie drogą, na której dobro przychodzi mu łatwiej (bo np. jego dzieci nie oskarżyły go o zrzucanie ze schodów i duszenie), to tylko powód do radości. Jezus jest panem naszych dróg.
Komentarz
A tak na marginesie nasunela mi sie historia babci znajomego, ktora to majac juz kilkoro dzieci (co najmniej piatke lub szostke - nie pamietam dokladnie) zmarla w wyniku nielegalnej aborcji ostatniego dziecka (Wlochy, lata chyba 70-te) . U tego znajomego byl to argument za legalizacja aborcji, bo przynajmniej kobiety nie umieraja teraz w wyniku "zabiegow" wykonanych przesz szarlatanow. Dla mnie za to byl to szok, ze majac juz tyle dzieci mozna az tak bardzo wyrzec sie kolejnego. Ale najwyrazniej niestety liczebnosc potomstwa nie zawsze swiadczy o otwartosci i o wolnym i radosnym przyjmowaniu kolejnych...
Bo ja znam takich ludzi i takie rodziny.....
A może Bóg ich mało kocha skoro tak lekko maja...Eh
Ale bardzo czesto tez ludzie sami sobie życie komplikują, podejmują głupie decyzje, albo nie podejmują ich tam, gdzie by trzeba było.
Klasyka gatunku
Ja obserwuję właśnie taki problem w środowiskach katolickich. Że ludzie się często męczą, nie odpowiada im jakaś sytuacja, ustalenia (czuję się pokrzywdzeni), ale w duchu miłości bliźniego godzą się na to. A potem mają pretensje, że inni tak nie robią, tylko asertywnie stawiają granice i nie godzą się na robienie czegoś, co jest skądinąd dobre, ale im może szkodzić (bo przekracza ich miarę).
Otóż ks. Śniadoch się absolutnie myli. Wielkość zasługi nie jest związana z wielkością trudności, ale z wielkością miłości. Niekiedy to idzie w parze (zdolność do pokonywania trudności wskazuje, że ktoś mocno kocha), a niekiedy nie. Dla mnie papierkiem lakmusowym jest jedno - miłość daje przyjemność i radość; a nie zgryźliwość i smutek. I chodzi tu o konkretne uczucia, ludzkie uczucia, a nie jakieś efemeryczne "duchowe" "wyższe" radości. Pierwsi chrześcijanie z radością szli na śmieć - bo naprawdę nie mogli się doczekać spotkania z Panem. Jak ktoś mi nakazuje być nieszczęśliwym na swoją modłę, to mogę tylko powiedzieć: takiego wała.
Pewien profesor, który spędził swe życie u boku Stygmatyka, przywołuje jedną z dyskusji, jaką miał okazję prowadzić z nim przed wieloma laty. Dotyczyła ona odpowiedzialności małżonków za udział w Bożym planie stworzenia.
? Grzechy przeciwko małżeństwu są tymi, które Bóg najtrudniej wybacza ? mówił wtedy Ojciec Pio. ? Wiesz dlaczego? Ponieważ Pan mógłby ciągle stwarzać mężczyzn i kobiety, tak jak Adama i Ewę. Wyrzekł się tego przywileju, dając mężczyźnie i kobiecie nakaz płodności i rozmnażania się. Ale tak jak postąpił Lucyfer, podobnie uczynili mężczyzna i kobieta, krzycząc swoje ?non serviam", nie chcemy Ci służyć, uniemożliwiając w ten sposób plan stworzenia dusz.
Wypowiedź o płodnej miłości małżonków zadziwia dojrzałością i głębią argumentacji. Ojciec Pio trafnie zauważa, że to właśnie Bóg, który stwarza i przekazuje życie, podzielił się tym darem z małżonkami, oczekując jedynie ich zgody. Co więcej, przez zrodzenie potomstwa ujawnia się stwórcza moc Boga, dzięki czemu mężczyzna i kobieta stają się czynnymi uczestnikami w dziele stworzenia. Właśnie dlatego Zakonnik będzie się sprzeciwiał wszelkim formom antykoncepcji, gdyż są one mówieniem Bogu: Nie! Nie chcę Ci służyć!
Wspomniany już profesor chciał również poznać opinię Ojca Pio na temat regulacji narodzin poprzez tzw. metodę naturalną. Usłyszał wtedy takie słowa: ? Okresowa wstrzemięźliwość jest do zaakceptowania jako środek regulacji narodzin, o ile poza zgodą pomiędzy mężem i żoną istnieje poważna racja, konkretny powód jej stosowania. Jeśli prawdą jest, że ?non sunt facienda mala ut veniant bona" (nie można posługiwać się złem dla osiągnięcia dobra), nie można również używać tej metody wyłącznie z racji wygody i egoizmu.
---
Np. przez 15-20 lat.
Tyle...