A dla mnie to nie jest zadręczanie, tylko zwrócenie uwagi na ISTNIEJĄCY realnie problem, który bagatelizują wszyscy. Bo lekarze (i często niestety siłą rzeczy także położne) tak bardzo są skoncentrowaniu na doszukiwaniu się patologii, że wolą zrobić cc, jeśli widzą najmniejszy problem. Nie ufają kobiecie, jej ciału i naturze. Przyśpieszają BEZ UZASADNIENIA porody, wywołują je kierując się często sztucznie wyliczoną datą. Bo NIE DA się urodzić naturalnie dziecka o wadze 4 kg, bo NIE DA się urodzić naturalnie dziecka ułożonego pośladkowo, bo pierwsza faza ma trwać tyle a tyle, a II to już w ogóle najlepiej, żeby pan doktór wypchnął dziecko łokciem przy drugim skurczu. A jak się nie da - to tniemy, wtedy pan doktor jest bohaterem. No bo przecież się nie przyzna, że ciężko pracował na to, żeby szansę naturalnego porodu zaprzepaścić.
Dla mnie ważne jest mówienie o tych nie zawsze "policzalnych" problemach mam i dzieci po cc, żeby potem takie dziewczyny, którym się wpycha na siłę cesarkę jako sposób na bezbolesne dla mamy i dziecka rodzenie, miały świadomość, że to nie zawsze jest optymalne, idealne wyjście.
Żeby nie było, jestem jak najbardziej za cc tam, gdzie jest ono faktycznie potrzebne. Sama swojego pierwszego porodu w wersji sn bym raczej nie przeżyła. Moje dziecko też nie.
Zgadzam się z Kerimą.
Dodam jeszcze że dla mnie ważne jest mówienie o tym też dlatego, że dzięki temu hmm... nie czuję się jakaś dziwna i pokręcona, że zamiast cieszyć się, że mam zdrowe dziecko miałam po cc żal do całego świata. Czasem tak po prostu jest, że się coś czuje i nie da się powiedzieć "nie czuj". Ja byłam zawiedziona i miałam poczucie porażki i nie pomagało mi takie mówienie, bo od niego jeszcze dodatkowo czułam się winna że niewdzięczna jestem... Uporanie się z tym trwało jakiś czas, ale jak czytam, że taka reakcja z mojej strony mieści się w granicach normy, to odczuwam ulgę
Mnie w ogóle denerwuje we wszystkich dziedzinach życia takie negowanie uczuć innych: "Nie możesz tak czuć, bo ja tak nie czuję" :devil: To tak jak lekarze mówiący w czasie badania, że nie może boleć, bo innych nie boli, to jak panią może boleć... Dziękuję Bogu, że mam wyrozumiałego męża
Dużo chyba zależy od nastawienia. Ja panicznie bałam się cesarki - bólu i tego, że po porodzie "nie będę sprawna i zależna od innych", ale przede wszystkim bólu, po po porodzie sn, ból szybko mija - przynajmniej u mnie, w godzinę po porodzie byłam gotowa chodzić.
Dziewczyny, ja cc nie przechodziłam wiecie o tym... Ale z zainteresowaniem czytam, co piszecie... I współczuję wszystkich trudnych przejść...
Jednak myślę sobie, że cokolwiek się wydarzyło - jest na tym Bóg, On może uleczyć absolutnie wszystko i z Nim żadna trauma nie straszna, czy to Wasza, czy Waszych dzieci.
Poza tym... To oczywiste, ale napiszę - przecież przy porodach sn i matki, i dzieciaczki nie raz są narażone na traumę, na poważne zranienia psychiczne...
Miłość rodziców, naturalna troskliwość, modlitwa w trudnych intencjach naprawdę działa cuda...!
Ważne, by wiedzieć - ale ważne też, by wszystko widzieć we właściwych proporcjach...
A te wszystkie złośliwe osoby, czy to lekarze, czy personel, czy nawet rodziny - niech im Bóg wybaczy...
Moja mama... ech stara historia, a pewnie wiele takich znacie... do końca w ciąży ze mną pracowała. Był listopad, zwozili liście buraczane, ciężżżżżkie okropnie... Potem sama na porodówkę jechała... Wszędzie sama była... Wyobrażacie to sobie...???
A mnie moja mama - może już kiedyś pisałam - urodziła na jeżdżącym, wąskim łóżku "transportowym, w środku stanu wojennego, bez niczyjej asysty, bo jednocześnie zaczęły się akcje u trzech kobiet, młoda lekarka się rozpłakała ze stresu, więc mama jej powiedziała "ty się dziecko nie przejmuj, idź do tych młodszych, ja sobie dam radę"... Mama miała 37 lat, rodząc mnie - sporo jak na tamte czasy. I ja chyba trochę tego jej luzu dziedziczę, już pisałam. Żadna moja zasługa, najwyraźniej
Dla mnie akurat cc było lekcja pokory. Też miałam plany, porodu domowego. Ale teraz po prostu jestem wdzięczna, że takie coś jest, że nie jest to optimum, ale daje mi możliwośc bycia żywą matką zywych, zdrowych, nieuszkodzonych dzieci. Powoli przyjęłam, ze mam jakieś ograniczenie mojego ciała, coś pewnie, jak ludzie, którzy jeżdżą na wózku, a czują się szczęśliwi, spełnieni i cieszą się życiem. I wcale nie uważają się za kalekich. Nie zawsze ten M??J plan jest najważniejszy i jedyny, który musi się udać, bo inaczej dramat. Dziecko po cc można tak samo karmić piersią, tulić, nosić w chuście, przytulać, masować itd. Jedno, z czego się śmieję, to że moje dzieci się aseksualnie uświadamiają, no wyszły z brzuszka, pan doktor mamie przeciął, o tam, gdzie jest blizna... jeszcze nie doszli do pytania, skąd się w tym brzuchu znaleźli.
Dziewczyny,
no, to się Wam zwierzę
Otóż, wybierając się na "stare lata" na studia położnicze, podejmując ten trud i znosząc upokorzenia z tym związane :sad: cały czas miałam na uwadze, że łącząc psychologię (tak przez niektórych forumowiczów negatywnie ocenianą) z położnictwem będę mogła skutecznie służyć radą i pomocą kobietom, które w związku z ciążą, porodem, połogiem, czy opieką nad małym dzieckiem potrzebują wsparcia. Marzenia mam bardzo rozległe, co z nich wyjdzie, to się okaże. Marzy mi się, między innymi, uruchomienie poradnictwa psychologicznego dla kobiet po traumatycznym porodzie. Muszę się tylko troszkę doszkolić w zakresie terapii. Bardzo ważny aspekt tego przedsięwzięcia stanowi jednak kwestia finansowa. I nie chodzi o to, że to ja chciałabym na tym zarabiać kokosy (chwała Bogu, mąż jest w stanie nas utrzymać) ale raczej o to, by takie działania mogły być finansowane z NFZ. W ostatnich dniach zmieniają się pewne ważne przepisy dotyczące opieki okołoporodowej. Powstaje pewna nadzieja. Po powrocie do domu (chwilowo jestem na emigracji ) zamierzam wgryźć się głębiej w tę kwestię. A jak już się wgryzę, to będę potrzebować mądrych kobiet, które zechcą wraz ze mną "zaspamować" Ministerstwo Zdrowia stosownymi prośbami na piśmie, by uświadomić urzędnikom jakie są nasze oczekiwania i choć trochę przyspieszyć procesy.
@Aga - ale Twoja sytuacja, z perspektywy psychologicznej, jest zupełnie inna niż kobiety, która jest głęboko przekonana, że mogłaby urodzić naturalnie (i nie ma racjonalnych argumentów wskazujących na to, że by nie mogła) ale nie pozwolono jej na to z przyczyn "pozamerytorycznych" - np. wygoda lekarza, któremu nie chce się już dłużej czekać; nieuzasadnione procedury, czy wytyczne; podjęcie niepotrzebnych interwencji doprowadzających do komplikacji porodu itp.
[cite] ProMama:[/cite]Powiem jeszcze tak, nie chce wspolczucia! Chce rodzic naturalnie.
Asiu! Bogu dzieki ze sie pogodzilas, ja nie i znam wiele kobiet po terapiach przez cc wlasnie...
Pro Mamo... ja mam dwie znajome, którym nie zrobili cesarek..... obie rodziły sn w zamartwicy.....
Patrzę często na jedną z nich..... Dzieciątko takie słodkie...... a prawdopodobnie nigdy nie statnie na nóżkach.... może nawet nie usiądzie
Mama blada, czeluść w oczach....... akceptuje jak umie...... ale tak im trudno z tym, to widać gołym okiem.....
@Monia6 - ale cała sztuka polega na tym, że by zrobić cięcie wtedy, kiedy jest ono istotnie potrzebne a pozwolić urodzić naturalną drogą (i nie zaburzać naturalnego procesu) wtedy, kiedy interwencja nie jest potrzebna. Poza wszystkim - cc też nie gwarantuje, że dziecko urodzi się zdrowe :sad:
Katarzyna, z dzisiejszej perspektywy, tak, mam luz psychiczny. Ale nie zawsze tak było, bo w końcu z jakiegoś powodu Cię molestowałam o spotkanie, badanie itd.
Szczerze, to spokój wewnętrzny dałaś mi TY.
Dlaczego?
Przy pierwszym dziecku najpierw szokiem było, że muszę w ogóle do szpitala, a w dodatku do tego, do którego bardzo nie chcę. W szpitalu uznano, że nie ma najmniejszych przeszkód, żeby wywoływać. Podczas wywołania też nikt się nie zająknął. Ja więc sobie tkwiłam pod oksytocyną, czując, że nie jest tak, jak być powinno, ale bardziej szukając przeszkód w systemie szpitalnym i mojej odporności (czy braku takowej), a nie w mojej fisis. W końcu się rzeczywiście zapieniłam, że dośc eksperymentów na mnie i przede wszystkim na dziecku i mają ciąć, zanim mi córkę wykończą.
W drugiej ciąży zaraz na starcie skontaktowałam sie z domem narodzin. Mechanizm "ratujmy, co się da". Przy pierwszym porodzie "ja przetrzymam, ratujmy dziecko". przy drugim "jak nie dom własny, to chociaż dom obcy, a nie szpital znowu". W dn wysłali mnie momentalnie na drzewo, bo co im tu głowę zawracam świeżo po cesarce.
Jak mi w szpitalu zaproponowano poród pod zwiększonym dozorem ktg, to z kolei ja uznałam, niech druga strona się buja, wolę juz kolejne cc, ale bez wymęczenia przed. Na konsultacji przed tymże widać trafiłam wreszcie na lekarza bardziej kumatego, bo się pojawiło hasło niewspółmierności u mnie. Po drugim cc inny lekarz (rodziłam w innym szpitalu niz konsultowałam) powtórzył to. Niemniej to wszystko byli "ludzie systemu" i jak widać, coś się we mnie miotało, potrzebowałam kogoś z zewnątrz. Dowód niewiary - kiedy zaczęłam sama rodzić, uznałam, że warto spróbowac mimo wszystko, bo się nie opłaca kroić. Dopiero po naszym spotkaniu mi się psychika przełamała, żeby diagnozę przyjąć, a z kolei, jak to nastapiło, to mi dokładnie opadło ciśnienie w temacie. Nie będę kopać się z koniem, 5 cm sprzężnej brakuję, dziękuję, jasna sprawa. Ale decydujące było sprowadzenie sprawy do parteru przz niezależną instancję, bez tego bym nie miała spokoju wewnętrznego tak na 100%.
[cite] Katarzyna:[/cite]@Monia6 - ale cała sztuka polega na tym, że by zrobić cięcie wtedy, kiedy jest ono istotnie potrzebne a pozwolić urodzić naturalną drogą (i nie zaburzać naturalnego procesu) wtedy, kiedy interwencja nie jest potrzebna. Poza wszystkim - cc też nie gwarantuje, że dziecko urodzi się zdrowe :sad:
@Aga - myślę, że Twoje świadectwo jest bardzo ważne, bo pokazujesz na własnym przykładzie, że jak kobieta nie ma przekonania, że słusznie ją pokroili, to nie musi być jej z tym łatwo żyć. Co innego, gdy sama czuje, że to było najlepsze w jej sytuacji.
[cite] Agnieszka Barbara:[/cite]Mam traumę z cc związaną, ale odwrotnie niż większość z Was... Pierwsza córkę urodziłam bardzo młodo(chociaż nie skrajnie)... nikt nie traktował poważnie ani mnie, ani moich obaw, wątpliwości, informacji, których udzielałam lekarzom... Najpierw twierdzili, że wydaje mi się, że odchodza mi wody(32hbd) potem wrzeszczeli, że za późno zgłosiłam... Miałam infekcje wewnątrzmaciczną, nieregularne skurcze- raz "rozkręcane" raz powstrzymywane... Prosiłam o cc... Zrobili je po 2 tygodniach. Jak tętna małej nie było. Bo przeciez jestem mloda, to urodzę...
Wniosek? Niezależnie od tego, czy świadoma tego, co się z nią dzieje kobieta poprosi o cc czyo sn- wszystko zalezy od "widzimisię" lekarza... czego byśmy jako pacjentki nie żądały, o co nie prosiły- jesteśmy głupie i się nie znamy...
.........:sad:
(tak na marginesie - Aga, odezwij sie, zniknął mi Twój numer z listy gg
[cite] Agnieszka Barbara:[/cite]Mam traumę z cc związaną, ale odwrotnie niż większość z Was... Pierwsza córkę urodziłam bardzo młodo(chociaż nie skrajnie)... nikt nie traktował poważnie ani mnie, ani moich obaw, wątpliwości, informacji, których udzielałam lekarzom... Najpierw twierdzili, że wydaje mi się, że odchodza mi wody(32hbd) potem wrzeszczeli, że za późno zgłosiłam... Miałam infekcje wewnątrzmaciczną, nieregularne skurcze- raz "rozkręcane" raz powstrzymywane... Prosiłam o cc... Zrobili je po 2 tygodniach. Jak tętna małej nie było. Bo przeciez jestem mloda, to urodzę...
Wniosek? Niezależnie od tego, czy świadoma tego, co się z nią dzieje kobieta poprosi o cc czyo sn- wszystko zalezy od "widzimisię" lekarza... czego byśmy jako pacjentki nie żądały, o co nie prosiły- jesteśmy głupie i się nie znamy...
Straszne... Brrrr... No, po prostu jestem w szoku... :sad:
Chyba jeszcze za krótko żyję, skoro się nadal dziwię...
Katarzyna, to jeszcze trochę inaczej. Np. po pierwszym porodzie czułam, że cc było dobre, bo dziecko zdrowe, bez streptokoka nawet, bez niedotlenienia, dla mnie się też koszmar skończył. Do sali operacyjnej nie dałam się zawieźć, tylko sama pobiegłam, bo wydawało mi się, że tak będzie z pół minuty szybciej, a na stole się wreszcie odprężyłam, bo po raz pierwszy od momentu wejścia do szpitala poczułam się bezpiecznie. Drugie cc też było dobre, bo szybka akcja uratowała małego (miałam zakażenie wewnątrzmaciczne, sama zresztą zresztą zwróciłaś uwagę, że mu punkty A. spadały po porodzie zamiast się podnosić).
Natomiast Twoja działalność przy moim brzuchu była dla mnie jak obiektywny wyrok. Lekarze dużo gadają, sprzecznie gadają, czasem z kolei gadają za mało, powstają jakieś luki, niewiedza, człowiek usiłuje się dowiadywać, trafia na innego z nową teorią. Do tego i każdy głupi pacjent wie, że szpitalne przepisy, czasem zwyczaje, a czasem rutyna, że się robi tak, a nie inaczej, bo lekarz nie wiem, zmianę kończy i mu się nie chce. Dla niego to jedna z kilku zmian w tygodniu, dla pacjenta być może jedyne takie wydarzenie w życiu.
Tak więc ja jednak wolałam zwalać na system niż własną niemoc. A Ty mi spokojnie wszystko wytłumaczyłaś, byłaś wiarygodna. Także uporałam się nie tyle z poczuciem niesłusznego pokrojenia (nie miałam go jako takiego), tylko poczuciem niepewnośći, skąd to się wzięło, dlaczego i przede wszystkim, na co się spalać, na co nie i co w przyszłości. Przestało być ważne, że lekarka młoda, a kafelki brzydkie zielone, że położna coś tam, że gorąco, że... to się wszystko pięknie zredukowało do 5 cm, obiektywnych i linijką odmierzalnych, a w tym momencie analogicznie zredukowała się moja niepewność, co powinnam robic w przyszłości, jakie działania podejmować, czy kopać się z kolei z koniem o imieniu procedury postępowania z pacjentką po dwóch cc itd.
Psychologiem nie jestem, natomiast jestem skłonna uwierzyć, że jeżeli u kogoś winny jest system, to też takie wskazanie jakiegoś konkretnego punktu może mieć działanie uspokajające czy wręcz lecznicze. Przestaje się chyba wtedy na nowo ciągle wszystko rozdrapywać.
[cite] ProMama:[/cite]Kiedys ktos mi udowadnial ze dzieci po cc sa glupsze i wolniejsze i generalnie gorsze... Patrzac na grupe dzieci bawiacych sie. Moj syn sie wybijal, niebywala inteligencja, mowa, znajomoscia tekstow itd. Gdy okazalo sie ze jest moim dzieckiem urodzonym przez cc - mina rozmowcy [KARP] - BEZCENNA !!!!!!!! :df:
Wolniejsze i glupsze...
Patrząc na moje dzieci trudno by było powiedzieć, że są powolne i głupie. Chłopaki są jak żywe srebra, wszędzie ich pełno, nie usiedzą w miejscu. Najmłodszy wszędzie się wdrapie: siedział już na meblach (na samej górze), na pianinie, na oknie... są bystrzy i inteligentni. Córka jest spokojniejsza, ale nie powolna. A w szkole bardzo dobrze sobie radzi (chozi do I klasy) i nie muszę jej pomagać w lekcjach, bo sama odrabia
A wszystkie są z cesarek...
[cite] Aga:[/cite]Katarzyna, to jeszcze trochę inaczej. Np. po pierwszym porodzie czułam, że cc było dobre, bo dziecko zdrowe, bez streptokoka nawet, bez niedotlenienia, dla mnie się też koszmar skończył. Do sali operacyjnej nie dałam się zawieźć, tylko sama pobiegłam, bo wydawało mi się, że tak będzie z pół minuty szybciej, a na stole się wreszcie odprężyłam, bo po raz pierwszy od momentu wejścia do szpitala poczułam się bezpiecznie. Drugie cc też było dobre, bo szybka akcja uratowała małego (miałam zakażenie wewnątrzmaciczne, sama zresztą zresztą zwróciłaś uwagę, że mu punkty A. spadały po porodzie zamiast się podnosić).
Natomiast Twoja działalność przy moim brzuchu była dla mnie jak obiektywny wyrok. Lekarze dużo gadają, sprzecznie gadają, czasem z kolei gadają za mało, powstają jakieś luki, niewiedza, człowiek usiłuje się dowiadywać, trafia na innego z nową teorią. Do tego i każdy głupi pacjent wie, że szpitalne przepisy, czasem zwyczaje, a czasem rutyna, że się robi tak, a nie inaczej, bo lekarz nie wiem, zmianę kończy i mu się nie chce. Dla niego to jedna z kilku zmian w tygodniu, dla pacjenta być może jedyne takie wydarzenie w życiu.
Tak więc ja jednak wolałam zwalać na system niż własną niemoc. A Ty mi spokojnie wszystko wytłumaczyłaś, byłaś wiarygodna. Także uporałam się nie tyle z poczuciem niesłusznego pokrojenia (nie miałam go jako takiego), tylko poczuciem niepewnośći, skąd to się wzięło, dlaczego i przede wszystkim, na co się spalać, na co nie i co w przyszłości. Przestało być ważne, że lekarka młoda, a kafelki brzydkie zielone, że położna coś tam, że gorąco, że... to się wszystko pięknie zredukowało do 5 cm, obiektywnych i linijką odmierzalnych, a w tym momencie analogicznie zredukowała się moja niepewność, co powinnam robic w przyszłości, jakie działania podejmować, czy kopać się z kolei z koniem o imieniu procedury postępowania z pacjentką po dwóch cc itd.
Psychologiem nie jestem, natomiast jestem skłonna uwierzyć, że jeżeli u kogoś winny jest system, to też takie wskazanie jakiegoś konkretnego punktu może mieć działanie uspokajające czy wręcz lecznicze. Przestaje się chyba wtedy na nowo ciągle wszystko rozdrapywać.
no, ja takich sprzecznych teorii ze strony lekarzy doznałam w pierwszej ciąży. Tak się stało, że od koniec października trafiłam tak jak stałam na oddział do szpitala prosto ze zwykłej kontrolnej wizyty, bo córce spadało tętno. Niestety, mojego lekarza nie było, gdyż pojechał na szkolenia i miał wrócić na kilka dni przed moim terminem (a miałam na 26 lisotpada termin). "Obcy" lekarze nie wiedzieli co ze mną zrobić, co jeden przyszedł, to inaczej mówił: jeden żeby przyśpieszyć poród, drugi żeby czekać, trzeci robił lewatywę na wywołanie, czwarty masaż szyjki (które i tak ic nie dały)...
Do tego miałam już skurcze. Jak skurcze się nasilały to ekspresem zwozili mnie na porodówkę, jak były słabsze to odwozili z powrotem na oddział, wkurzeni, że się nic nie dzieje I tak to trwało przez prawie 3 tygodnie...
Aż w końcu córcia sama postanowiła się urodzić dziesięc dni przed terminem. Także mój lekarz nie zdążył wrócić, a ja najadłam się nerwów z powodu całej sytuacji i tego ciągłego kursowania pomiędzy oddziałem a porodówką, i tego, że coś się stanie mojemu dziecku...
Chm.... ze strony pochwy to chyba raczej pozytyw (jak u nigdy nie rodzącej)... macica, jasne.... ale ja sie ciesze ze dzieki bliznie czuje dziecko juz w 13 tyg....
ProMamo, napisałas dobitnie, ale ja nie rozumiem nadal.... a chcialabym Ci jakos pomoc.... :ir:
Ja mimo, że cc nigdy nie miałam, to rozumiem o co Pro Mamie chodzi. Bo ja sobie nie wyobrażam nawet, że mogłabym urodzić inaczej niż sn, a cc byłoby moją osobistą porażką. Ale to tylko gdybanie. Faktem jest, że miałam podobne odczucia, kiedy urodziłam synka w 28tc. Wydawało mi się (i jakoś do tej pory wydaje mi się), że zwiodłąm w pewym sensie, że naraziłam go na ból, zabiegi, kilka miesięcy w szpitalu... I w sumie że mogłam może temu zapobiec, ale wciąż nie wiem jak... Obecna ciąża jest przez to ogromnym stresem, choć już teraz mniej, bo już 36tc.
No właśnie cesarka ma ta dobrą stronę, że gdy dzieci pytają jak się urodziły, nie trzeba nic kombinować tylko można powiedzieć całą prawdę bez krępacji.:bigsmile:
Komentarz
Bo lekarze (i często niestety siłą rzeczy także położne) tak bardzo są skoncentrowaniu na doszukiwaniu się patologii, że wolą zrobić cc, jeśli widzą najmniejszy problem. Nie ufają kobiecie, jej ciału i naturze. Przyśpieszają BEZ UZASADNIENIA porody, wywołują je kierując się często sztucznie wyliczoną datą. Bo NIE DA się urodzić naturalnie dziecka o wadze 4 kg, bo NIE DA się urodzić naturalnie dziecka ułożonego pośladkowo, bo pierwsza faza ma trwać tyle a tyle, a II to już w ogóle najlepiej, żeby pan doktór wypchnął dziecko łokciem przy drugim skurczu. A jak się nie da - to tniemy, wtedy pan doktor jest bohaterem. No bo przecież się nie przyzna, że ciężko pracował na to, żeby szansę naturalnego porodu zaprzepaścić.
Dla mnie ważne jest mówienie o tych nie zawsze "policzalnych" problemach mam i dzieci po cc, żeby potem takie dziewczyny, którym się wpycha na siłę cesarkę jako sposób na bezbolesne dla mamy i dziecka rodzenie, miały świadomość, że to nie zawsze jest optymalne, idealne wyjście.
Żeby nie było, jestem jak najbardziej za cc tam, gdzie jest ono faktycznie potrzebne. Sama swojego pierwszego porodu w wersji sn bym raczej nie przeżyła. Moje dziecko też nie.
Dodam jeszcze że dla mnie ważne jest mówienie o tym też dlatego, że dzięki temu hmm... nie czuję się jakaś dziwna i pokręcona, że zamiast cieszyć się, że mam zdrowe dziecko miałam po cc żal do całego świata. Czasem tak po prostu jest, że się coś czuje i nie da się powiedzieć "nie czuj". Ja byłam zawiedziona i miałam poczucie porażki i nie pomagało mi takie mówienie, bo od niego jeszcze dodatkowo czułam się winna że niewdzięczna jestem... Uporanie się z tym trwało jakiś czas, ale jak czytam, że taka reakcja z mojej strony mieści się w granicach normy, to odczuwam ulgę
To tak jak lekarze mówiący w czasie badania, że nie może boleć, bo innych nie boli, to jak panią może boleć...
Dziękuję Bogu, że mam wyrozumiałego męża
Jednak myślę sobie, że cokolwiek się wydarzyło - jest na tym Bóg, On może uleczyć absolutnie wszystko i z Nim żadna trauma nie straszna, czy to Wasza, czy Waszych dzieci.
Poza tym... To oczywiste, ale napiszę - przecież przy porodach sn i matki, i dzieciaczki nie raz są narażone na traumę, na poważne zranienia psychiczne...
Miłość rodziców, naturalna troskliwość, modlitwa w trudnych intencjach naprawdę działa cuda...!
Ważne, by wiedzieć - ale ważne też, by wszystko widzieć we właściwych proporcjach...
A te wszystkie złośliwe osoby, czy to lekarze, czy personel, czy nawet rodziny - niech im Bóg wybaczy...
I ja chyba trochę tego jej luzu dziedziczę, już pisałam. Żadna moja zasługa, najwyraźniej
Ja uważam, że masz prawo... Ale, widać, nie zaliczasz mnie do znajomych psychologów...
no, to się Wam zwierzę
Otóż, wybierając się na "stare lata" na studia położnicze, podejmując ten trud i znosząc upokorzenia z tym związane :sad: cały czas miałam na uwadze, że łącząc psychologię (tak przez niektórych forumowiczów negatywnie ocenianą) z położnictwem będę mogła skutecznie służyć radą i pomocą kobietom, które w związku z ciążą, porodem, połogiem, czy opieką nad małym dzieckiem potrzebują wsparcia. Marzenia mam bardzo rozległe, co z nich wyjdzie, to się okaże. Marzy mi się, między innymi, uruchomienie poradnictwa psychologicznego dla kobiet po traumatycznym porodzie. Muszę się tylko troszkę doszkolić w zakresie terapii. Bardzo ważny aspekt tego przedsięwzięcia stanowi jednak kwestia finansowa. I nie chodzi o to, że to ja chciałabym na tym zarabiać kokosy (chwała Bogu, mąż jest w stanie nas utrzymać) ale raczej o to, by takie działania mogły być finansowane z NFZ. W ostatnich dniach zmieniają się pewne ważne przepisy dotyczące opieki okołoporodowej. Powstaje pewna nadzieja. Po powrocie do domu (chwilowo jestem na emigracji ) zamierzam wgryźć się głębiej w tę kwestię. A jak już się wgryzę, to będę potrzebować mądrych kobiet, które zechcą wraz ze mną "zaspamować" Ministerstwo Zdrowia stosownymi prośbami na piśmie, by uświadomić urzędnikom jakie są nasze oczekiwania i choć trochę przyspieszyć procesy.
Patrzę często na jedną z nich..... Dzieciątko takie słodkie...... a prawdopodobnie nigdy nie statnie na nóżkach.... może nawet nie usiądzie
Mama blada, czeluść w oczach....... akceptuje jak umie...... ale tak im trudno z tym, to widać gołym okiem.....
Szczerze, to spokój wewnętrzny dałaś mi TY.
Dlaczego?
Przy pierwszym dziecku najpierw szokiem było, że muszę w ogóle do szpitala, a w dodatku do tego, do którego bardzo nie chcę. W szpitalu uznano, że nie ma najmniejszych przeszkód, żeby wywoływać. Podczas wywołania też nikt się nie zająknął. Ja więc sobie tkwiłam pod oksytocyną, czując, że nie jest tak, jak być powinno, ale bardziej szukając przeszkód w systemie szpitalnym i mojej odporności (czy braku takowej), a nie w mojej fisis. W końcu się rzeczywiście zapieniłam, że dośc eksperymentów na mnie i przede wszystkim na dziecku i mają ciąć, zanim mi córkę wykończą.
W drugiej ciąży zaraz na starcie skontaktowałam sie z domem narodzin. Mechanizm "ratujmy, co się da". Przy pierwszym porodzie "ja przetrzymam, ratujmy dziecko". przy drugim "jak nie dom własny, to chociaż dom obcy, a nie szpital znowu". W dn wysłali mnie momentalnie na drzewo, bo co im tu głowę zawracam świeżo po cesarce.
Jak mi w szpitalu zaproponowano poród pod zwiększonym dozorem ktg, to z kolei ja uznałam, niech druga strona się buja, wolę juz kolejne cc, ale bez wymęczenia przed. Na konsultacji przed tymże widać trafiłam wreszcie na lekarza bardziej kumatego, bo się pojawiło hasło niewspółmierności u mnie. Po drugim cc inny lekarz (rodziłam w innym szpitalu niz konsultowałam) powtórzył to. Niemniej to wszystko byli "ludzie systemu" i jak widać, coś się we mnie miotało, potrzebowałam kogoś z zewnątrz. Dowód niewiary - kiedy zaczęłam sama rodzić, uznałam, że warto spróbowac mimo wszystko, bo się nie opłaca kroić. Dopiero po naszym spotkaniu mi się psychika przełamała, żeby diagnozę przyjąć, a z kolei, jak to nastapiło, to mi dokładnie opadło ciśnienie w temacie. Nie będę kopać się z koniem, 5 cm sprzężnej brakuję, dziękuję, jasna sprawa. Ale decydujące było sprowadzenie sprawy do parteru przz niezależną instancję, bez tego bym nie miała spokoju wewnętrznego tak na 100%.
(tak na marginesie - Aga, odezwij sie, zniknął mi Twój numer z listy gg
Straszne... Brrrr... No, po prostu jestem w szoku... :sad:
Chyba jeszcze za krótko żyję, skoro się nadal dziwię...
Natomiast Twoja działalność przy moim brzuchu była dla mnie jak obiektywny wyrok. Lekarze dużo gadają, sprzecznie gadają, czasem z kolei gadają za mało, powstają jakieś luki, niewiedza, człowiek usiłuje się dowiadywać, trafia na innego z nową teorią. Do tego i każdy głupi pacjent wie, że szpitalne przepisy, czasem zwyczaje, a czasem rutyna, że się robi tak, a nie inaczej, bo lekarz nie wiem, zmianę kończy i mu się nie chce. Dla niego to jedna z kilku zmian w tygodniu, dla pacjenta być może jedyne takie wydarzenie w życiu.
Tak więc ja jednak wolałam zwalać na system niż własną niemoc. A Ty mi spokojnie wszystko wytłumaczyłaś, byłaś wiarygodna. Także uporałam się nie tyle z poczuciem niesłusznego pokrojenia (nie miałam go jako takiego), tylko poczuciem niepewnośći, skąd to się wzięło, dlaczego i przede wszystkim, na co się spalać, na co nie i co w przyszłości. Przestało być ważne, że lekarka młoda, a kafelki brzydkie zielone, że położna coś tam, że gorąco, że... to się wszystko pięknie zredukowało do 5 cm, obiektywnych i linijką odmierzalnych, a w tym momencie analogicznie zredukowała się moja niepewność, co powinnam robic w przyszłości, jakie działania podejmować, czy kopać się z kolei z koniem o imieniu procedury postępowania z pacjentką po dwóch cc itd.
Psychologiem nie jestem, natomiast jestem skłonna uwierzyć, że jeżeli u kogoś winny jest system, to też takie wskazanie jakiegoś konkretnego punktu może mieć działanie uspokajające czy wręcz lecznicze. Przestaje się chyba wtedy na nowo ciągle wszystko rozdrapywać.
Patrząc na moje dzieci trudno by było powiedzieć, że są powolne i głupie. Chłopaki są jak żywe srebra, wszędzie ich pełno, nie usiedzą w miejscu. Najmłodszy wszędzie się wdrapie: siedział już na meblach (na samej górze), na pianinie, na oknie... są bystrzy i inteligentni. Córka jest spokojniejsza, ale nie powolna. A w szkole bardzo dobrze sobie radzi (chozi do I klasy) i nie muszę jej pomagać w lekcjach, bo sama odrabia
A wszystkie są z cesarek...
Do tego miałam już skurcze. Jak skurcze się nasilały to ekspresem zwozili mnie na porodówkę, jak były słabsze to odwozili z powrotem na oddział, wkurzeni, że się nic nie dzieje I tak to trwało przez prawie 3 tygodnie...
Aż w końcu córcia sama postanowiła się urodzić dziesięc dni przed terminem. Także mój lekarz nie zdążył wrócić, a ja najadłam się nerwów z powodu całej sytuacji i tego ciągłego kursowania pomiędzy oddziałem a porodówką, i tego, że coś się stanie mojemu dziecku...
ProMamo, napisałas dobitnie, ale ja nie rozumiem nadal.... a chcialabym Ci jakos pomoc.... :ir: