Witaj, nieznajomy!

Wygląda na to, że jesteś tutaj nowy. Jeśli chcesz wziąć udział, należy kliknąć jeden z tych przycisków!

NPR jest OK?

14647495152141

Komentarz

  • Mogę wam obiecać, że niedługo zacznie się ukazywać w "Rodzinie Katolickiej" długaśny artykuł o NPR, podważający jego mity -- m.in. właśnie ascezę.
  • Przez ten wątek zrobiło sie. późno :cr:
  • :eq:
    dobrej nocy wszystkim wytrwałym...
    K:cr:
  • Wyjątek z dzisiejszej liturgii Mszy świętej
    PIERWSZE CZYTANIE
    Chrześcijanie
    powinni naśladować Chrystusa w łagodności
    Tt 3, 1-7

    Czytanie z Listu św. Pawła Apostoła do Tytusa. Najmilszy: Przypominaj wszystkim, że powinni podporządkować się zwierzchnim władzom, słuchać ich i okazywać gotowość do wszelkiego dobrego czynu: nikogo nie lżyć, unikać sporów, odznaczać się uprzejmością, okazywać każdemu człowiekowi wszelką łagodność.
    Miłej i udanej dyskusji z poszanowaniem zdania drugiego człowieka, życzy nprowiec :bigsmile:
  • A ponieważ bardzo lubicie cytaty to proszę: :bigsmile:
    Karol Wojtyła
    "Miłość i odpowiedzialność"

    Wstrzemięźliwość okresowa
    Metoda i interpretacje


    Z dotychczasowych rozważań wynika, że współżycie płciowe mężczyzny i kobiety w małżeństwie ma wartość miłości, czyli prawdziwie osobowego zjednoczenia tylko wówczas, kiedy oboje nie wykluczają pozytywnie możliwości prokreacji, kiedy w ich świadomości i woli towarzyszy temu współżyciu owo "mogę być ojcem", "mogę być matką". Jeśli tego brak, to mężczyzna i kobieta powinni zrezygnować ze współżycia. Tak, więc należy zrezygnować z niego, gdy "nie mogą" czy też "nie chcą", gdy "nie powinni" być ojcem i matką. Są przeróżne sytuacje, które mieszczą się w cudzysłowach. Ilekroć jednak wypada mężczyźnie i kobiecie zrezygnować ze współżycia małżeńskiego oraz z tych przeżyć miłosnych o charakterze zmysłowo-seksualnym, jakie mu towarzyszą, musi dojść do głosu wstrzemięźliwość, ona, bowiem warunkuje miłość, czyli takie odniesienie wzajemne mężczyzny i kobiety (zwłaszcza mężczyzny do kobiety), jakiego domaga się rzetelna afirmacja wartości osoby. Przypomnijmy, że problematyka wstrzemięźliwości była rozważana w rozdziale poprzednim w związku z cnotą umiarkowania - temperantia. Cnota ta jest na swój sposób trudna, wypada, bowiem opanować poruszenia zmysłowości, w których dochodzi do głosu potężny popęd, a także nieraz wrażliwość uczuciową, która pozostaje w bliskim związku z samą miłością mężczyzny i kobiety, jak to widzieliśmy w analizie tej miłości.

    Wstrzemięźliwość małżeńska jest o tyle trudniejsza od wstrzemięźliwości poza małżeństwem, że małżonkowie przyzwyczajają się do współżycia płciowego zgodnie z naturą stanu, który świadomie wybrali. Z chwilą, gdy rozpoczęli współżycie małżeńskie, tworzy się nawyk i stała skłonność, powstaje wzajemne zapotrzebowanie na to, aby współżyć. Zapotrzebowanie to jest normalnym przejawem miłości, i to bynajmniej nie tylko w znaczeniu zmysłowo-seksualnym, ale również w znaczeniu osobowym. Mężczyzna i kobieta w małżeństwie w szczególny sposób przynależą do siebie, są "jednym ciałem" (Rdz 2,24), a wzajemne zapotrzebowanie osoby na osobę wyraża się również w potrzebie współżycia płciowego. Wobec tego rezygnacja ze współżycia musi napotykać pewne opory i trudności. Z drugiej strony zaś, nie rezygnując ze współżycia małżeńskiego, mogą doprowadzić do nadmiernego rozrostu ilościowego swej rodziny. Problem jest nad wyraz aktualny. Na tle panujących dzisiaj stosunków obserwujemy, bowiem jakiś kryzys rodziny w znaczeniu dotychczasowym, tradycyjnym - rodziny licznej, opartej przede wszystkim na pracy zarobkowej ojca, od wewnątrz zaś podtrzymywanej przez matkę - serce rodziny. Konieczność czy choćby sama możliwość pracy zawodowej kobiet zamężnych zdaje się być głównym symptomem tego kryzysu, nie jest to oczywiście symptom wyizolowany od innych: na sytuację tę składa się wiele czynników różnej natury.
    Pomijając szersze omówienie tego problemu, który leży nieco opodal głównego tematu naszej książki, choć niewątpliwie bardzo z nim się łączy, trzeba tylko zaznaczyć, iż właśnie wobec wyżej wymienionych okoliczności postulat ograniczania potomstwa bywa stawiany z wielką natarczywością. Jak już wspomnieliśmy w rozdziale I, jest on związany z nazwiskiem T. Malthusa, autora książki pt. Prawo ludności, stąd mowa o maltuzjanizmie: względy ekonomiczne przemawiają za koniecznością ograniczania urodzin, środki utrzymania rosną bowiem w postępie arytmetycznym i dlatego nie nadążają za przyrostem naturalnym, który idzie w postępie geometrycznym74 . Sformułowany w ten sposób pogląd trafił na grunt umysłowości urabianej przez sensualistyczny empiryzm oraz związany z nim utylitaryzm i na tym gruncie wydał nowy owoc w postaci tzw. neo-maltuzjanizmu. Znamy z rozdziału I (punkt: Krytyka utylitaryzmu) ten pogląd, wedle, którego rozum ma człowiekowi służyć do wyliczenia możliwego w całym życiu maksimum przyjemności przy możliwym minimum przykrości, w tym, bowiem zawiera się synonim powierzchownie rozumianego "szczęścia". Skoro współżycie seksualne przynosi mężczyźnie i kobiecie tak wielką sumę przyjemności, wręcz rozkoszy, przeto należy znaleźć środki do tego, aby mogli z niego nie rezygnować także wówczas, gdy nie chcą potomstwa, gdy "nie mogą" być ojcem i matką (w znaczeniu określonym powyżej). Jesteśmy u początku wielu metod" neomaltuzjańskich. Rozum ludzki, bowiem orientując się w przebiegu całego procesu współżycia płciowego oraz związanej z nim rozrodczości, może istotnie znaleźć różne środki prowadzące pozytywnie do wykluczenia prokreacji. Neomaltuzjanizm wskazuje przede Wszystkim na środki takie, które w jakiś sposób naruszają normalny, "naturalny" przebieg całego procesu współżycia płciowego mężczyzny i kobiety.

    Rzecz jasna, iż znajdujemy się wtedy w konflikcie z zasadą wyprowadzoną w poprzednim punkcie tego rozdziału (Rozrodczość a rodzicielstwo). Współżycie płciowe mężczyzny i kobiety w małżeństwie znajduje się na poziomie osobowego zjednoczenia w miłości tylko pod tym warunkiem, że nie wykluczają oni pozytywnie możliwości prokreacji i rodzicielstwa. Kiedy pozytywnie wykluczyć owo "mogę być ojcem", "mogę być matką" w świadomości i woli mężczyzny i kobiety, wówczas w stosunku małżeńskim pozostaje (obiektywnie biorąc) samo używanie seksualne.
  • W takim razie osoba (np. x) staje się dla drugiej osoby (y) przedmiotem użycia, co sprzeciwia się normie personalistycznej. Człowiek posiada rozum nie po to przede wszystkim, aby mógł wyliczyć maksimum przyjemności w swym życiu, ale przede wszystkim po to, aby mógł poznać prawdę obiektywną, aby na tej prawdzie opierał zasady posiadające znaczenie bezwzględne (normy) i nimi się z kolei w życiu kierował. Wtedy żyje w sposób godny tego, kim jest - żyje w sposób "godziwy"75 . Moralność ludzka nie może opierać się na samej użyteczności, ale musi sięgać do godziwości. Godziwość zaś domaga się uznania ponad-użytkowej wartości osoby: w tym miejscu najwyraźniej "godziwość" jest przeciw samej "użyteczności". Zwłaszcza w dziedzinie seksualnej nie wystarczy stwierdzić, że dany sposób postępowania jest "użyteczny", trzeba stwierdzić, czy jest on "godziwy". Jeśli zaś mamy stać konsekwentnie na gruncie godziwości oraz związanej z nią normy personalistycznej, to jedyną "metodą" regulacji poczęć we współżyciu małżeńskim może być tylko wstrzemięźliwość. Kto nie chce skutku, unika przyczyny. Skoro przyczyną poczęcia w znaczeniu biologicznym jest stosunek płciowy małżonków, zatem jeśli wykluczają poczęcie, winni wykluczyć też sam stosunek, winni zeń zrezygnować. Zasada wstrzemięźliwości małżeńskiej jest pod względem etycznym przejrzysta, chodzi jeszcze o problem tzw. wstrzemięźliwości okresowej.

    Powszechnie wiadomo, że płodność biologiczna kobiety jest okresowa. Zachodzą u niej z natury okresy bezpłodności, które pozwalają się w sposób stosunkowo prosty oznaczyć. Trudności powstają, gdy chodzi o stosowanie ogólnych reguł dla poszczególnych kobiet. To sprawa osobna, w tej chwili jednak interesuje nas zagadnienie czysto etyczne: skoro kobieta i mężczyzna dostosowują swą wstrzemięźliwość małżeńską do wymienionych okresów bezpłodności w taki sposób, że współżyją po małżeńsku właśnie wówczas, gdy przewidują, iż na podstawie praw biologicznych nie będą rodzicami, czy można wówczas twierdzić, że we współżycie małżeńskie wnoszą gotowość rodzicielską, właśnie owo "mogę być ojcem", "mogę być matką"? Przecież współżyją po małżeńsku właśnie z tą myślą, aby nie być ojcem i matką, dlatego właśnie wybierają okres domniemanej bezpłodności kobiety. Czyż wówczas nie wykluczają "pozytywnie" możliwości prokreacji? Dlaczego metoda naturalna ma się pod względem moralnym różnić od metod sztucznych, skoro wszystkie prowadzą do tego samego celu: do wykluczenia prokreacji w życiu małżeńskim?

    Aby odpowiedzieć na to pytanie, trzeba przede wszystkim uwolnić się od wielu skojarzeń, które niesie z sobą wyrażenie "metoda"; mówiąc o metodzie naturalnej, stosuje się często ten sam punkt widzenia, co przy "metodach sztucznych", tzn. wyprowadza się ją z założeń utylitaryzmu.

    W tym ujęciu metoda naturalna byłaby również tylko jednym ze środków zmierzających do zapewnienia maksimum przyjemności, jedynie na innej drodze niż metody sztuczne. Tutaj właśnie leży zasadniczy błąd. Okazuje się, że nie wystarczy w tym wypadku mówić o metodzie, ale trzeba koniecznie dołączyć odpowiednią jej interpretację. Wówczas dopiero można odpowiedzieć na pytania postawione powyżej. Otóż wstrzemięźliwość okresowa jako sposób regulacji poczęć
    jest dopuszczalna z tej racji, że w niej zostają ocalone wymagania normy personalistycznej, a
    dopuszczalność jej obwarowana jest pewnymi zastrzeżeniami.

    Gdy chodzi o 1, wymagania normy personalistycznej, jak to już stwierdzono poprzednio, idą w parze z zachowaniem porządku natury we współżyciu małżeńskim. Metoda naturalna w odróżnieniu od metod sztucznych w dążeniu do regulacji poczęć wykorzystuje te okoliczności, w których poczęcie biologiczne z natury rzeczy nie może nastąpić. Wobec tego sama "naturalność" współżycia małżeńskiego nie zostają naruszona, metody sztuczne natomiast naruszają samą "naturalność" współżycia. Tutaj bezpłodność jest wyprowadzona z samych zasad płodności, tam zostaje narzucona wbrew naturze76 . Dodajmy, że zagadnienie to ściśle łączy się z problemem sprawiedliwości względem Stwórcy (problem ten zostanie jeszcze przeanalizowany, aby wydobyć jego sens personalistyczny). ??w personalistyczny walor wstrzemięźliwości okresowej jako metody regulacji poczęć uwydatnia się nie tyle jeszcze w, zachowaniu "naturalności" współżycia, ile w tym, że podstawą jej w woli zainteresowanych osób musi być odpowiednio dojrzała cnota. I tu właśnie ujawnia się znaczenie interpretacji: interpretacja utylitarystyczna wypacza istotę tego, co nazywamy "metodą naturalną". Istotą, bowiem tej metody jest, że opiera się ona na wstrzemięźliwości jako na cnocie, która - jak wykazano w rozdziale poprzednim - bardzo ściśle związana jest z miłością osoby.
  • Z istotą wstrzemięźliwości jako cnoty łączy się to przeświadczenie, że miłość mężczyzny i kobiety niczego nie traci na doraźnej rezygnacji z przeżyć miłosnych, wręcz przeciwnie - zyskuje: zjednoczenie osób staje się głębsze, ugruntowane w zasadniczej mierze na afirmacji wartości osoby, a nie tylko na samym przywiązaniu seksualnym. Wstrzemięźliwość jako cnota nie może być pojmowana jako "środek antykoncepcyjny".

    Praktykujący ją małżonkowie gotowi są rezygnować ze współżycia seksualnego również z innych motywów (np. religijnych), nie tylko w tym celu, aby uniknąć potomstwa. Wstrzemięźliwość interesowna, wstrzemięźliwość "z wyliczenia", budzi wątpliwości. Winna ona tak jak każda inna cnota być bezinteresowna, skoncentrowana na samej "godziwości", nie tylko "użyteczności". Bez tego nie znajdzie miejsca w prawdziwej miłości osób. Jak długo wstrzemięźliwość nie jest cnotą, tak długo wobec miłości występuje jako "byt obcy". Miłość mężczyzny i kobiety musi dojrzeć do wstrzemięźliwości, a wstrzemięźliwość - nabrać dla nich znaczenia konstruktywnego jako czynnik kształtujący miłość. Dopiero wówczas "metoda naturalna" znajduje pokrycie w osobach, tajemnica jej, bowiem, leży w praktykowaniu cnoty, sama "technika" niczego, tutaj nie rozwiązuje.

    Zaznaczono powyżej, (2), iż metoda naturalna może być dopuszczona tylko z pewnymi zastrzeżeniami. Chodzi mianowicie, o stosunek do rodzicielstwa. Jeśli wstrzemięźliwość ma być cnotą, a nie tylko "metodą" w znaczeniu utylitarystycznym, to nie może przyczyniać się do zniszczenia samej gotowości rodzicielskiej u mężczyzny i kobiety, którzy jako małżonkowie współżyją ze sobą "po małżeńsku". Owo bowiem "mogę być ojcem", "mogę być matką" usprawiedliwia fakt współżycia małżeńskiego, stawia go na wysokości prawdziwego zjednoczenia osób. I dlatego nie można mówić o wstrzemięźliwości jako cnocie wówczas, gdy małżonkowie wykorzystują okresy biologicznej bezpłodności jedynie w tym celu, aby w ogóle nie mieć dzieci, gdy dla swej wygody współżyją tylko i wyłącznie w tych okresach. Byłoby to stosowanie "metody naturalnej" wbrew naturze - zarówno obiektywny porządek natury, jak i sama istota miłości sprzeciwiają się takiemu postawieniu sprawy77 .

    Dlatego też o ile można wstrzemięźliwość okresową traktować, jaka "metodę" w tej dziedzinie, to tylko i wyłącznie jako metodę regulacji poczęć, a nie jako metodę unikania rodziny. Bez zrozumienia istoty rodziny nie sposób pojąć etycznej prawidłowości tego zagadnienia. Instytucja rodziny jest ściśle związana z rodzicielstwem mężczyzny i kobiety, współ-żyjących z sobą po małżeńsku. Rodzina jest społecznością naturalną, która w swym istnieniu i działaniu pozostaje bezpośrednio w zależności od rodziców. Rodzice tworzą rodzinę jako dopełnienie i rozszerzenie swej miłości. Stworzyć rodzinę to znaczy stworzyć społeczność, rodzina bowiem: z natury jest społecznością, owszem - społeczeństwem, a jeśli nie jest społeczeństwem, nie jest sobą.
  • Do tego zaś, aby być społeczeństwem, potrzebuje rodzina pewnej liczebności. Okazuje się to najbardziej, gdy chodzi o wychowanie dzieci. Rodzina jest, bowiem instytucją wychowawczą, w ramach, której nowy człowiek kształtuje swą osobowość. Dla prawidłowego ukształtowania tej osobowości jest rzeczą bardzo ważną, aby nie był sam, ale by tkwił w naturalnej społeczności. Mówi się czasem, że "łatwiej wychować kilkoro niż jedynaka", i mówi się też, że "dwoje to jeszcze nie społeczność, to dwójka jedynaków". Rodzice obejmują w wychowaniu rolę kierowniczą, pod tym kierownictwem jednak dzieci wychowują się same, przez to zwłaszcza, że tkwią i rozwijają się w ramach społeczności dziecięcej - w gromadce rodzeństwa.

    Ten moment musi być brany przede wszystkim pod uwagę przy regulacji poczęć. Wszelkie społeczeństwo - państwo, naród, w którym rodzinie wypada bytować - winno zabiegać o to, aby rodzina naprawdę mogła być społecznością. Równocześnie zaś sami rodzice winni dbać o to, aby przez ograniczanie poczęć nie wyrządzić krzywdy własnej rodzinie i społeczeństwu. Przecież ono również zainteresowane jest w odpowiedniej liczebności rodziny. Minimalistyczna postawa małżonków, zasada życia ułatwionego, musi przynosić szkody moralne zarówno ich rodzinie, jak i całemu społeczeństwu. W każdym razie ograniczanie poczęć w życiu małżeńskim nie może być równoznaczne z przekreślaniem postawy rodzicielskiej. Z punktu widzenia rodziny wstrzemięźliwość okresowa jako metoda regulacji poczęć jest dopuszczalna o tyle, o ile nie kłóci się z rzetelną postawą rodzicielską.

    Zachodzą wszakże takie okoliczności, w których właśnie postawa ta domaga się rezygnacji z rodzicielstwa, a dalsze powiększanie rodziny byłoby niezgodne z tą postawą. Mężczyzna i kobieta, kierując się prawdziwą troską o dobro swej rodziny i pełnym poczuciem odpowiedzialności za rodzenie, utrzymywanie i wychowywanie swych dzieci, ograniczają wówczas swe współżycie małżeńskie, rezygnują z niego w tych okresach, w których mogłoby ono przynieść nowe poczęcie, w konkretnych warunkach bytowania małżeństwa i rodziny niewskazane78 .

    Gotowość rodzicielska wyraża się również w tym, że małżonkowie nie usiłują uniknąć poczęcia za wszelką cenę - gotowi są je przyjąć, jeśli wbrew przewidywaniom nastąpi. Owa gotowość, "mogę być ojcem", "mogę być matką" przenika ich świadomość i wolę nawet wówczas, gdy nie życzą sobie poczęcia, gdy decydują się na współżycie właśnie w okresie, w którym można przewidywać, że ono nie nastąpi.

    Ta gotowość w skali konkretnego aktu małżeńskiego w połączeniu z ogólnym (tj. w skali całego małżeństwa) nastawieniem rodzicielskim przesądza o wartości moralnej "metody" okresowej wstrzemięźliwości. Nie można wówczas mówić o jakimś zakłamaniu, zafałszowaniu prawdziwej intencji, nie można twierdzić, iż mężczyzna i kobieta wbrew Stwórcy nie chcą być ojcem i matką, skoro niczego takiego sami nie czynią, co by tę możliwość z ich strony pozytywnie wykluczało (wiadomo zaś, że mogliby to uczynić). W tym wypadku nie stosują wszelkich środków prowadzących do danego celu, tych mianowicie, które wyraźnie kłócą się z postawą rodzicielską, a przeto odbierają współżyciu małżeńskiemu wartość miłości, pozostawiając tylko wartość "używania".
  • Miłej lektury na początek dnia:bigsmile:
  • Czyli akceptacja NPR wynika z motywacji neomaltuzjanistych? A to ci dopiero!
  • Intrygujące jest też ciągłe powoływanie się Autora na "normę personalistyczną", jakby to była jakaś prawda objawiona. Jednocześnie brakuje odniesień do Pisma Świętego i nauczania Kościoła na temat małżeństwa, które istniało wcześniej.
  • Macku: ty się nie irytuj. Dla mnie to kolejny dowód, iż posoborowie to raczej jednak jakiś inny "Kościół"
  • Od poczatku swiata, az do zalania KK przez NPR, dzieci poczynaly sie przez glupote czlowieka i jego seksoholizm. Teraz sie poczynaja Godnie i przy pelnej pracy rodzicow, rekami i nogami... [tak?]
  • Mnie najbardziej poruszył ten fragment ze grozi nam przeludnienie i trzeba ograniczać liczbę urodzen :confused:
    I zgadzam się z ProMama - co w takim razie z ludźmi (katolikami) zyjacymi przed XX w i przed pojawieniem się tych idei ? Rozmnazali się w sposób niegodny ?
  • [cite] Madika:[/cite]Rozmnazali się w sposób niegodny ?
    No pewnie. Byli nieodpowiedzialni, seksoholizm był normą, itp...
  • "Intrygujące jest też ciągłe powoływanie się Autora na "normę personalistyczną", jakby to była jakaś prawda objawiona"

    "Przykazanie miłości a norma personalistyczna
    Sformułowane w Ewangelii przykazanie domaga się od człowieka miłości do innych ludzi, bliźnich, w pełnym zaś swoim brzmieniu domaga się miłości do osób. Bóg bowiem, którego przykazanie miłości wymienia na pierwszym miejscu, jest najdoskonalszym Bytem osobowym. Cały świat osób stworzonych czerpie swą odrębność i naturalną nadrzędność w stosunku do świata rzeczy (nie-osób) ze szczególniejszego podobieństwa do Boga. Przykazanie sformułowane w Ewangelii, domagając się miłości w stosunku do osób, pozostaje pośrednio w opozycji do zasady utylitaryzmu, ta bowiem - jak wykazano w poprzedniej analizie - nie jest zdolna zapewnić miłości w odniesieniu człowieka do człowieka, osoby do osoby. Opozycja pomiędzy przykazaniem ewangelicznym a zasadą utylitaryzmu jest pośrednia o tyle, że przykazanie miłości nie formułuje samej zasady, na podstawie której urzeczywistnianie tej miłości w stosunkach między osobami jest możliwe. Przykazanie Chrystusa leży jednakże jakby na innym poziomie niż zasada utylitaryzmu, jest normą innego stopnia. Nie dotyczy ono bezpośrednio tej samej rzeczy: przykazanie mówi o miłości względem osób, a zasada utylitaryzmu wskazuje na przyjemność jako podstawę nie tylko działania, ale także normowania działań ludzkich. Stwierdziliśmy jednak w krytyce utylitaryzmu, że wychodząc z tej podstawy normowania, jaką kierunek ten przyjmuje, nie zdołamy nigdy dojść do miłości. Zawsze bowiem na drodze do niej stanie sama zasada "używania", czyli traktowania osoby jako środka do celu, i to jeszcze do celu, którym jest przyjemność - maksymalizacja przyjemności.

    Opozycja pomiędzy zasadą utylitaryzmu a przykazaniem miłości wynika więc stąd, że na gruncie tej zasady przykazanie miłości traci po prostu sens. Z zasadą utylitaryzmu łączy się oczywiście pewna aksjologia; przyjemność jest według niej jedyną albo najwyższą wartością. Tego jednakże możemy nawet w tej chwili dalej już nie analizować. Jasne się staje natomiast, że jeśli przykazanie miłości i miłość, która jest przedmiotem tego przykazania, mają posiadać sens, to musimy je oprzeć na innej zasadzie niż zasada utylitaryzmu, na innej aksjologii i na innej normie zasadniczej. Będzie to w danym przypadku zasada i norma personalistyczna. Norma ta jako zasada o treści negatywnej stwierdza, że osoba jest takim dobrem, z którym nie godzi się używanie, które nie może być traktowane jako przedmiot użycia i w tej formie jako środek do celu. W parze z tym idzie treść pozytywna normy personalistycznej: osoba jest takim dobrem, że właściwe i pełnowartościowe odniesienie do niej stanowi tylko miłość. I tę właśnie pozytywną treść normy personalistycznej eksponuje przykazanie miłości.

    Czy wobec tego można powiedzieć, że przykazanie miłości jest normą personalistyczną? Ściśle biorąc, przykazanie miłości tylko opiera się na normie personalistycznej jako na zasadzie zawierającej treść negatywną i pozytywną, a zatem - w ścisłym tego słowa znaczeniu - normą personalistyczną nie jest, wyrasta z niej tylko jako z zasady (normy zasadniczej) stanowiącej właściwy grunt dla przykazania miłości, tak jak zasada utylitaryzmu gruntu tego nie stanowi. Owego gruntu dla przykazania miłości należy też szukać w innej aksjologii, w innym systemie wartości niż system utylitaryzmu - musi to być właśnie aksjologia personalistyczna, w ramach której wartość osoby jest zawsze wyższa niż wartość przyjemności, (dlatego też osoba nie może jej być podporządkowywana, nie może stanowić środka do celu, którym jest przyjemność). O ile więc ściśle biorąc, przykazanie miłości nie utożsamia się z normą personalistyczną, ale tylko ją zakłada, podobnie jak personalistyczną aksjologię, to natomiast biorąc szerzej, można powiedzieć, że przykazanie miłości jest normą personalistyczną. Ściśle biorąc, przykazanie mówi: "Miłuj osoby", a norma personalistyczna jako zasada mówi: "Osoba jest takim bytem, że właściwe i pełnowartościowe odniesienie do niej stanowi miłość". Norma personalistyczna jest, jak widać, uzasadnieniem przykazania Ewangelii. Gdy więc bierzemy przykazanie wraz z tym uzasadnieniem, wówczas możemy powiedzieć, iż jest ono normą personalistyczną.

    Norma ta jako przykazanie określa i zaleca pewien sposób odniesienia do Boga i ludzi, pewną względem nich postawę. Ten sposób odniesienia, ta postawa są zgodne z tym, czym osoba jest, z wartością, jaką reprezentuje, i stąd są godziwe. Godziwość przewyższa samą tylko użyteczność (którą jedynie dostrzega zasada utylitaryzmu), chociaż jej nie przekreśla, tylko podporządkowuje: wszystko, co jest godziwie użyteczne w stosunku do osoby, zawiera się w zasięgu przykazania miłości.

    Określając i zalecając pewien sposób odniesienia do istot, które są osobami, pewną postawę względem nich, norma personalistyczna jako przykazanie miłości zakłada nie tylko godziwość takiego odniesienia i takiej postawy, ale także jej sprawiedliwość. Sprawiedliwe jest bowiem zawsze to, co się komuś słusznie należy. Osobie należy się słusznie, aby była traktowana jako przedmiot miłości, nie zaś jako przedmiot użycia. W pewnym sensie można więc powiedzieć, że miłość jest wymaganiem sprawiedliwości, tak jak używanie osoby w roli środka byłoby tej sprawiedliwości przeciwne. Istotnie porządek sprawiedliwości jest bardziej podstawowy niż porządek miłości - i w pewnej mierze nawet go zawiera - o tyle, o ile miłość może być wymaganiem sprawiedliwości. Na pewno przecież kochać człowieka lub Boga, miłować osobę, jest czymś sprawiedliwym. Równocześnie jednak miłość - o ile wziąć pod uwagę samą jej istotę - jest czymś poza sprawiedliwością i ponad nią; inna jest po prostu istota miłości, a inna sprawiedliwości. Sprawiedliwość dotyczy rzeczy (dóbr materialnych czy też moralnych, np. dobrego imienia) ze względu na osoby, osób więc dotyczy raczej pośrednio, miłość natomiast dotyczy osób wprost i bezpośrednio; zawiera się w jej istocie afirmacja wartości osoby jako takiej. I jeśli słusznie możemy powiedzieć, że ten, kto miłuje osobę, jest przez to względem niej sprawiedliwy, to już nie będzie prawdą stwierdzenie, że miłość osoby polega na tym, aby być względem niej tylko sprawiedliwym. W dalszym ciągu książki postaramy się są osobno szerzej przeanalizować, na czym polega miłość osoby. Jak dotąd, wydobyliśmy jedno, to mianowicie, że miłość osoby musi polegać na afirmowaniu jej ponad-rzeczowej i ponad-konsumpcyjnej (ponad-użytkowej) wartości. Kto miłuje, ten będzie się starał to uwydatniać w całym postępowaniu. I nie ulega wątpliwości, że przez to będzie też dla osoby jako takiej sprawiedliwy20 .

    Ten aspekt zagadnienia, to stykanie się na gruncie normy personalistycznej miłości ze sprawiedliwością jest bardzo ważne dla całokształtu naszych dociekań, które mają za przedmiot moralność seksualną. Właśnie tutaj podstawowym zadaniem jest wypracowanie pojęcia miłości sprawiedliwej dla osoby, czyli miłości gotowej zawsze oddać każdemu człowiekowi to, co mu się słusznie należy z tej racji, że jest osobą. W kontekście seksualnym bowiem to, co bywa określane jako "miłość", bardzo łatwo może być aż niesprawiedliwe dla osoby. Dzieje się zaś tak nie dlatego, że w kształtowaniu się owej miłości pomiędzy osobami różnej płci bierze szczególny udział zmysłowość i uczuciowość (co także osobno zanalizujemy), ale raczej dlatego, że częściowo mimowiednie, a częściowo może wręcz świadomie dopuszcza się dla miłości w jej kontekście seksualnym interpretację opartą na zasadzie utylitarystycznej.

    Interpretacja taka sama poniekąd wdziera się do tej miłości, wykorzystując naturalne ciążenie zmysłowo-uczuciowych czynników w niej zawartych w stronę przyjemności. Od przeżywania przyjemności łatwo przejść nie tylko do jej szukania czy wręcz szukania jej dla niej samej, lecz i do uznawania jej za nadrzędną wartość i właściwą podstawę normy. I na tym polega sama istota tych wypaczeń, jakie zachodzą w miłości pomiędzy kobietą a mężczyzną.

    Ponieważ więc dziedzina seksualna tak łatwo bywa kojarzona z pojęciem "miłość", a równocześnie jest ona terenem ustawicznego ścierania się dwóch zasadniczo różnych sposobów wartościowania i dwóch zasadniczo też różnych sposobów normowania: personalistycznego i utylitarystycznego, trzeba przeto dla przejrzystości całej sprawy wyraźnie stwierdzić, że ta miłość, która jest treścią przykazania w Ewangelii, łączy się tylko z normą personalistyczną, a nie z utylitarystyczną. Dlatego też w obrębie normy personalistycznej trzeba szukać właściwych rozwiązań dla moralności seksualnej, jeśli mają to być rozwiązania chrześcijańskie. Muszą się one opierać na przykazaniu miłości. Jakkolwiek bowiem przykazanie miłości w jego pełnym brzmieniu ewangelicznym realizuje człowiek w całej pełni przez nadprzyrodzoną miłość do Boga i bliźnich, to jednak miłość ta nie pozostaje w sprzeczności z normą personalistyczną ani też nie realizuje się w oderwaniu od niej.

    Warto może przy końcu tych rozważań przypomnieć rozróżnienie św. Augustyna pomiędzy uti a frui. Św. Augustyn w ten sposób odróżnił dwie postawy: jedną, która zmierza do samej przyjemności bez względu na przedmiot - to właśnie uti, drugą, która znajduje radość w pełnowartościowym odniesieniu do przedmiotu właśnie dzięki temu, że odniesienie owo jest takie, jakiego domaga się natura tego przedmiotu, i tę nazwał frui. Przykazanie miłości wskazuje drogę do owego frui również we wzajemnym obcowaniu osób różnej płci tak w małżeństwie, jak i poza nim."
  • Ale co do cnoty wstrzemieźliwości to się zgadzam - to wielka wartość.

    W rodzinie gdzie jest co najmniej kilkoro dzieci cwiczymy się w tej cnocie nieustannie!

    Albo wszyscy chorzy, albo połowa chora, albo któryś lunatykuje w nocy albo ktoś się boi sam spać, albo padały z mężem na twarz ze zmęczenia - naprawdę na współżycie mimo szczerych chęci to nam niewiele nocy w miesiącu zostaje :bigsmile:
  • Myślę, że warto dodać kontekst historyczny powstania tekstu, który wkleiła Aśka. W latach 50. i 60. ubiegłego stulecia w Kościele szukano sposobów do włączenia elementów doktryny oświeceniowej w katolicyzm. Myślę, że bp Wojtyła dążył w swoich pracach do podobnego przetworzenia filozofii planowania rodziny, która wychodziła z pozycji niechrześcijańskich. Pytanie, na ile jest to obowiązujące dla wszystkich katolików. Czy nie jest to raczej "wersja brzegowa" dla osób skażonych myśleniem liberalnym, które - jak wiele osób wcześniej wskazywało - nie potrafią jednym krokiem przejść na pozycje katolickie.
  • No i właśnie, czym się różni taka wstrzemięźliwość, o której pisze Madika, od tej npr-owskiej? Ta wymuszona i ta.
    Witek, z chęcią przeczytam :cool:
  • @ Aśka - Czy z tego tekstu wynika, że norma personalistyczna to synonim przykazania miłości?
  • A ja jednak wolę perełki tego wątku, jak np. świadectwo Cart&Pud, a nie takie akademickie dyskusje o normach personalistycznych i różnych takich. Z przeintelektualizowanym UW mi się kojarzy.
    Świadectwo C&P mnie przekonuje, potwierdza to, co i mnie Pan Bóg ostatnio jasno pokazuje. Dla Was mogę być i "głubią npr-ówą z badziewiem we łbie" (pisownia oryginalna), a to nieprawda. Bo jestem Ukochaną Córką Najwyższego. Królewską Córką. I najpierw trzeba mi być tą Córką, żeby w ogóle próbować być dobrą matką. Bo z jednej strony poznaję wtedy Miłość, a z drugiej strony - przecież miłujący Ojciec nie zostawia Córki samej sobie, nie rzuca jej kłód pod nogi (i niech się uczy twardego życia ;))! On jest zawsze przy swojej Córce. Obdarowuje. Pozwala jej dojrzeć. Pozwala jej czuć się bezpiecznie.
    A to poważny konkret, który wytrąca mi z ręki argumenty, że dziecko to może jeszcze nie...
  • [cite] Marcelina:[/cite]No i właśnie, czym się różni taka wstrzemięźliwość, o której pisze Madika, od tej npr-owskiej? Ta wymuszona i ta.
    Wstrzemięźliwość npr-owa jest zwykle w czasie płodnym; ta o której pisze Madika jakimś cudem zazwyczaj w czasie niepłodnym :en:
  • Masz racje Bóg jest cierpliwy...i bedzie czekał, gdzieś nawet usłyszałam, że jest wyluzowany...
    Ja też jestem -piszę to kolejny raz-za konkretem/
  • A mnie cały czas w tych cytowanych artykułach brak tego co najważniejsze - KTO daje to życie i że nie jesdt to żaden złośliwy starzec ale prawdziwie kochający Ojciec, przed którym trzeba się bronić bo na złość wciśnie nam kolejną gębę do wykarmienia...
  • Toteż popieram tezę Maćka iż >jest to raczej "wersja brzegowa" dla osób skażonych myśleniem liberalnym (...)<
  • [cite] Marcelina:[/cite]No i właśnie, czym się różni taka wstrzemięźliwość, o której pisze Madika, od tej npr-owskiej? Ta wymuszona i ta.
    Witek, z chęcią przeczytam :cool:
    Już linkowałem w języku an(g)ielskim... ale na duzychrodznach, w tym miejscu.
  • [cite] knrdsk1:[/cite]Toteż popieram tezę Maćka iż >jest to raczej "wersja brzegowa" dla osób skażonych myśleniem liberalnym (...)<
    Jakby napisałem to wcześniej innymi słowy.... ech ta intuicja
  • [cite] Gregorius:[/cite]Macku: ty się nie irytuj. Dla mnie to kolejny dowód, iż posoborowie to raczej jednak jakiś inny "Kościół"

    Czyli że część z nas jest w "lepszym" Kościele, a część w "gorszym"?
  • [cite] Aśka:[/cite]
    Czyli że część z nas jest w "lepszym" Kościele, a część w "gorszym"?
    To jest Twój (fałszywy) wniosek.
  • ja nie stwierdziłam tylko zapytałam
Ta dyskusja została zamknięta.