[cite] Renata i Witek:[/cite]Jest jeden sposób npr, który można praktykować (za obopólną zgodą) nawet bez poważnych przyczyn zdrowotnych, np. dla ascezy: całkowita wstrzemięźliwość (1 Kor 7, 3-5). A w przypadku zagrożenia życia matki trudno sobie w ogóle wyobrazić inne postępowanie.
Moze i tak, ale to musi byc za codzienną zgoda obu zainteresowanych ascezą.
"Miłosierdzia pragne a nie krwawej ofiary"
Z męża czy żony. Ta ofiara krwawa.
Musieli Maciek , to tak jak ja się muszę przed wszystkimi tłumaczyć dlaczego miałam 4 cesarki. A i tak niektórzy ludzie nie wierzą ,myślą , że wymusiłam na lekarzu przystawiając mu pistolet do głowy.
Są sytuacje kiedy npr jest usprawiedliwione i ludzie wcale nie mają obowiązku się wszystkim z tego spowiadać.
Cały problem polega na tym, że narzeczonym się wmusza całą filozofię nprowską,że ono jest fundamentem małżeństwa a nie miłość. Straszy się ich konsekwencjami ,,nieuważania" tak jakby dziecko było jakimś kalectwem na skutek wypadku po spożyciu alkoholu.
[cite] Joa:[/cite]Widać jestem ciemna, ale ja mam często wrażenie że niektórzy wyznawcy wielodzietności nie zauważają, że w ogóle istnieją takie sytuacje.
A ponadto: nie jest w porządku irytować ludzi do tego stopnia, by usieli opowiadać swoje życie i choroby.
a ja mam wrażenie że mają pretensje do tych co przyszli godzinę przed fajrantem...
tak, chcieli, bo od tego momentu dyskusja przybrała trochę inny ton. Nie napisałam przecież nic nowego o sobie.
Po prostu wrzucanie wszystkich npr-owców do jednego worka, to tak jak obiegowa opinia, że wielodzietni to tylko patologia i margines, co się nie umie zabezpieczyć.
Na zgodę wirtualnie ślę knedle z truskawkami co je właśnie gotuję.
A wracając do kwestii- musieli czy nie?...
Nie musieli!
Jesteśmy wolnymi ludzmi i naprawdę nikomu nie musimy tłumaczyć się ze swoich wyborów. To my podejmujemy decyzje i to my będziemy rozliczeni z nich przed Bogiem...Nie przed ludźmi!
I naprawdę nie ma co tego rozważać. Raczej powinniśmy docenić to, że dziewczyna się przed nami otworzyła i publicznie złożyła świadectwo, choć nie musiała.
Zacznę od tego, że ciszę się, iż lektura dyskusji na forum www.wielodzietni.org dała mi powód do nowych przemyśleń. Jeszcze niedawno myślałem, że ludzi "totalnie otwartych na życie" (jak sami siebie nazywają) już nie ma - przynajmniej w społeczeństwach rozwiniętych cywilizacji zachodniej. I bardzo dobrze, że są. Jeszcze trochę wcześniej myślałem, że już cały Kościół pogrążył się w otchłaniach modernizmu - ale jednak jeszcze istnieją wierni walczący o zachowanie tradycji. Jedni są bardzo radykalni w działaniach, inni "myślą tradycyjnie", ale otwarty sprzeciw budzi wątpliwości. Jedno jest jasne â?? że żyjemy w czasach wielkiego zamieszania, kiedy można zwątpić w każdy autorytet i zastanawiać się, komu tu jeszcze można wierzyćâ??? Ostatecznie trzeba mieć własny rozum i pamiętać, że od wieków Kościół naucza, że w sprawach moralnych nie ma miejsca na kompromisy; a ostateczny głos ma zawsze własne sumienie (trzeba oczywiście dbać ażeby to było ZDROWE sumienie). W ocenie moralnej czynów człowieka zasadnicze znaczenie ma INTENCJA, czyli rzeczywisty powód działania (często głęboko ukrytyâ??) â?? i taka też jest nauka Kościoła: ten sam czyn może mieć różną ocenę moralną w zależności od powodów, jakimi się kierował człowiek. To z kolei jest uzależnione często od sytuacji, warunków i czasu, w jakim rzecz się dokonuje - no właśnieâ?? no właśnieâ?? â?? â??
Tutaj dochodzimy do szczegółu, który jest dla mnie taką "fałszywą nutką" w wielu wypowiedziach wielodzietnych tradycjonalistów - mianowicie nie chcą przyjąć do wiadomości, że naprawdę czasy się zmieniły i sytuacja życiowa wielu (większości?) naprawdę bardzo się zmieniła. Myślę, że również z tego powodu stanowisko i metody działania Kościoła również się zmieniły (kwestia rewolucji liturgicznej i agentury masońskiej w hierarchii kościelnej to szerszy problem â?? powiązany, ale nie tożsamy â?? więc proszę nie mącić).
Zaprzeczanie zmianom niewiele ma wspólnego z rozumem i przy takim podejściu dyskusja się urywaâ?? ups!
Zmiany warunków, w jakich żyjemy i w jakich funkcjonuje Kościół następują coraz szybciej i są niestety w większości niekorzystne; i tutaj jest dobre miejsce na dygresje techniczną: na przestrzeni mniej więcej jednego wieku ludzkość przeszła rozwój cywilizacyjny od furmanek do wahadłowców kosmicznych, od gęsiego pióra do systemów rozpoznawania mowy/pisma, od kartki z ołówkiem do komputera, itd. - można by długo wyliczaćâ?? Niestety nadmiar techniki jest częściej przyczyną złego niż dobrego. Patrząc na wartości duchowe, to naprawdę lepiej byłoby dla ludzkości, gdyby nie było żadnej cywilizacji. A co jest uważane za najtragiczniejszy w skutkach wynalazek? Wielu pewnie się zdziwi (ja za pierwszym razem też się mocno zdziwiłem), ale jest to: DRUK.
Ale niech ktoś spróbuje, to powiedzieć na jakimś szerszym forum, to pogratuluję odwagi! Przecież to podstawa naszej cywilizacji, kultury, wolności, demokracji, i czego tam by tylkoâ??. Tymczasem prawda jest taka, że dla naszego zbawienia, dla znakomitej większości, byłoby lepiej gdyby nie było druku i wszystkiego, co z tym związane, gdyby nie było masy szkodliwych książek i milionów ludzi, którzy je czytają, polecają, rozpowszechniają iâ?? zatruwają umysły. Lepiej było dawniej, kiedy duszpasterze czytali Pismo Święte i kilka innych pobożnych książek i nauczali prosty lud, który miał do nich zaufanie i WIERZYŁ. Teraz zaś każdy sam sobie czyta i tłumaczy jak chce, a najczęściej to czyta jakieś bzdury i wydawnictwa pełne fałszywych, szkodliwych ideologii, aż dochodzi do takiego stopnia zaczadzenia intelektualnego i duchowego, że ręce opadająâ?? a potem wybuchają rewolucje, wojny, potem oddają władzę bezbożnikom i napawają się satysfakcją, że wpłynęli na losy świata. Żałosne i tragiczne (aż chciałoby się powiedzieć "żałosne wykształciuchy" ;-) ).
A czy teraz Kościół może ogłosić, że druk to przeklęty wynalazek i każdy wierny powinien przestać z niego korzystać? â??NIE, bo niestety czasy się zmieniły, nie da się tego cofnąć! A czy zmienia to sytuację, w jakiej żyjemy? - Odpowiedź jest chyba oczywista.
Przez pewien czas istniał "Indeks ksiąg zakazanych" â?? Kościół próbował jakoś hamować rozprzestrzenianie się tego drukowanego tałatajstwa, ale obecnie to już przerosło wszelkie oczekiwania i granice. Sytuacja uległa zmianie i obecnie Kościół stara się przeciwdziałać poprzez drukowanie i polecanie dobrej literatury i podkreślanie, które są szczególnie wartościowe i zgodne z jego nauką.
Dawniej uważano (i słusznie), że zwykłemu człowiekowi niepotrzebna jest umiejętność czytania i pisania; jeszcze długo później uważano, że kształcenie córek/kobiet nie ma sensu, bo po co innego Pan Bóg je stworzył â?? i też mieli rację â?? ale czy dziś można nadal trzymać się tej zasady? Bardzo mi się nie podoba, że aż tak się zmieniło i kobiety zostały oderwane od dzieci, wygonione do fabryk, itd., ale świat się zmienił â?? świat tak się zmienił, że trudno uniknąć tego, co kiedyś było uważane za absurdalne. Jan Paweł II też kiedyś powiedział, że "praca kobiet poza domem to patologia, którą powinno się zlikwidować" â?? ale czy znalazł na to jakąś praktyczna radę??? â??no i tutaj dochodzimy to tego nieszczęsnego NPR-u.
Czy ktoś obecnie ma odwagę, być tak radykalnie tradycyjnym, że nie da wykształcenia córkom, synów nie nauczy czytać (bo to niebezpieczne dla duszy)? Chciałbym poznać takiego, który ma taką odwagę. A pytam o to, ponieważ ma to istotne konsekwencje dla omawianego problemu. Mianowicie, dawniej wielodzietność była powszechna, ponieważ (oczywiście nie TYLKO dlatego) wychowanie dzieci było prostsze i tańsze. W dużym skrócie: córkę wystarczyło ubrać, nakarmić, nauczyć prac domowych i wydać za mąż (po latach kilkunastu) i wychowanie córki "z głowy"; syna wystarczyło posłać na praktykę do jakiegoś np. kowala, bednarza albo przyuczyć do prowadzenia rodzinnego gospodarstwa i też "załatwione". I nikt się nie dziwił, że dzieci od kwietnia do października latały boso, w połatanej koszuli; moi rodzice jeszcze tak się wychowywali, tylko do Kościoła w niedzielę dostawali buty. A obecnie jak jest? Gdyby ktoś zobaczył bose dzieci, to zaraz miałbym na głowie pracownika socjalnego i podejrzenia o patologię, że sobie nie radzę i może należałoby odebrać dzieci. Już nawet w Polsce mieliśmy przypadki odbierania dzieci, uzasadniane tym, że niby rodzice są za biedni, za starzy i w ogóle "nie radzą sobie". A będzie coraz gorzejâ?? zapewniam. Ja nie mam najmniejszej ochoty ryzykować, że nie pozwolą mi osobiście wychować moich dzieci.
I czy trzeba tłumaczyć ile kosztuje wykształcenie dzieci? Dla większości przeciętnych polskich rodzin dwójka dzieci na studiach to naprawdę ciężka sytuacja, a kształci się wszystkie dzieci â?? i naprawdę przykro byłoby im odmówić prawa do edukacji z braku pieniędzy; również córkom (wprawdzie wystarczyłby dobrze ustawiony mąż â?? najlepiej lekarz, prawnik, informatyk â?? ale żeby takiego znaleźć, to najlepiejâ?? pójść na studia!!! :-D ).
W każdym razie, chcąc/nie chcąc jesteśmy postawieni przed faktem dokonanym: musimy tolerować to, że nasze córki są coraz częściej zmuszone do wchodzenia w męskie role i w związku z tym studiują, pracują i wszystko, co z tym związane. Nie mam wpływu na to, że z dużym prawdopodobieństwem moje córki będą musiały pracować, tak jak duża część współczesnych kobiet jest ZMUSZONA to robić (oczywiście nie wszystkie, ale omawiam regułę, nie o wyjątki). A skoro już kobieta została postawiona w takiej sytuacji, to musi wypełniać swoje obowiązki w jakiś sensowny, odpowiedzialny sposób. Zatem jeśli pracuje, to nie może sobie zachodzić w ciążę zupełnie kiedy chce - no niestety (!) mało która ma tak wyrozumiałego szefa, że potrafiłby to znieść. Musi przynajmniej jakoś PLANOWAĆ swoje działania, i w tej sytuacji niestety "totalne otwarcie" odpada ?? Jedynym wyjściem jest wtedy ANTYKONCEPCJA, ABORCJA â?? dla bezbożników â?? a dla katolikówâ?? NPR.
I Bogu dziękować, że Ojciec Święty zdaje sobie sprawę z realiów życia rodzin w XX/XXI wieku i może "niechętnie" ale "zezwala" â?? ze względu na czasy w jakich żyjemy. Oczywiście wszelkie normy moralne są tu nadal aktualne i zezwolenie dotyczy osób, które naprawdę są przymuszeni sytuacją, ale zaznaczam: obiektywna różnica polega na tym, że współcześnie takich ludzi jest znacznie, znacznie więcej.
Wspomniana na początku "fałszywa nutka" polega właśnie na udawaniu, że taka różnica zwyczajnie nie istnieje.
Pierwsza myśl - wszystko się zgadza.
Kolejna - czy to nie przez właśnie takie myślenie mamy taką a nie inną sytuację obecnie?
Zgadzamy się na coraz więcej, mówiąc sobie "Trudno, takie czasy..."
Nie mnie osądzać nikogo. Mam dzieci poczęte naturalnie i naturalnie urodzone bez problemów, już o tym pisałam. Jednak tęsknię do radykalizmu.
Takiego radykalnego-radykalnego radykalizmu.
Do powrotu do źródeł. Do sensowności życia.
Bóg i teraz jest nad tym wszystkim, jak był 50 i 100 lat temu. Czemu nie ufać Jemu...?
Podziwiam Małgorzatę. I chciałabym mieć taką rodzinę jak ona. A jednak nie mam. Czy to nie dziwne...?
Komentarz
Na usługach Stwórcy. Wiązanka myśli dla katolickich nowożeńców i małżonków
Moze i tak, ale to musi byc za codzienną zgoda obu zainteresowanych ascezą.
"Miłosierdzia pragne a nie krwawej ofiary"
Z męża czy żony. Ta ofiara krwawa.
To byloby nieludzkie
a tak, faktycznie tak wyglądało, już zmienione:eb:
Widać jestem ciemna, ale ja mam często wrażenie że niektórzy wyznawcy wielodzietności nie zauważają, że w ogóle istnieją takie sytuacje.
Wiem, wiem.
Powiedzmy: poczuli się zobligowani.
Są sytuacje kiedy npr jest usprawiedliwione i ludzie wcale nie mają obowiązku się wszystkim z tego spowiadać.
Cały problem polega na tym, że narzeczonym się wmusza całą filozofię nprowską,że ono jest fundamentem małżeństwa a nie miłość. Straszy się ich konsekwencjami ,,nieuważania" tak jakby dziecko było jakimś kalectwem na skutek wypadku po spożyciu alkoholu.
Jak często, nie rozumiem Twojego dowcipu.:sad:
Po prostu wrzucanie wszystkich npr-owców do jednego worka, to tak jak obiegowa opinia, że wielodzietni to tylko patologia i margines, co się nie umie zabezpieczyć.
Na zgodę wirtualnie ślę knedle z truskawkami co je właśnie gotuję.
:iq::iq::iq:
Sama się zatkaj...
Ot, cały dowcip
Nie.
Każdy ma krzyż skrojony na swoją miarę.
dawno się tak nie uśmiałam
wiem, wiem, to pewnie dlatego że rzadko jem pierogi
Nie musieli!
Jesteśmy wolnymi ludzmi i naprawdę nikomu nie musimy tłumaczyć się ze swoich wyborów. To my podejmujemy decyzje i to my będziemy rozliczeni z nich przed Bogiem...Nie przed ludźmi!
I naprawdę nie ma co tego rozważać. Raczej powinniśmy docenić to, że dziewczyna się przed nami otworzyła i publicznie złożyła świadectwo, choć nie musiała.
To ważny głos w dyskusji...
Dobrze, że jesteś.
Wywołaliście wilka z lasu i teraz mi ciężko...
Tutaj dochodzimy do szczegółu, który jest dla mnie taką "fałszywą nutką" w wielu wypowiedziach wielodzietnych tradycjonalistów - mianowicie nie chcą przyjąć do wiadomości, że naprawdę czasy się zmieniły i sytuacja życiowa wielu (większości?) naprawdę bardzo się zmieniła. Myślę, że również z tego powodu stanowisko i metody działania Kościoła również się zmieniły (kwestia rewolucji liturgicznej i agentury masońskiej w hierarchii kościelnej to szerszy problem â?? powiązany, ale nie tożsamy â?? więc proszę nie mącić).
Zaprzeczanie zmianom niewiele ma wspólnego z rozumem i przy takim podejściu dyskusja się urywaâ?? ups!
Zmiany warunków, w jakich żyjemy i w jakich funkcjonuje Kościół następują coraz szybciej i są niestety w większości niekorzystne; i tutaj jest dobre miejsce na dygresje techniczną: na przestrzeni mniej więcej jednego wieku ludzkość przeszła rozwój cywilizacyjny od furmanek do wahadłowców kosmicznych, od gęsiego pióra do systemów rozpoznawania mowy/pisma, od kartki z ołówkiem do komputera, itd. - można by długo wyliczaćâ?? Niestety nadmiar techniki jest częściej przyczyną złego niż dobrego. Patrząc na wartości duchowe, to naprawdę lepiej byłoby dla ludzkości, gdyby nie było żadnej cywilizacji. A co jest uważane za najtragiczniejszy w skutkach wynalazek? Wielu pewnie się zdziwi (ja za pierwszym razem też się mocno zdziwiłem), ale jest to: DRUK.
Ale niech ktoś spróbuje, to powiedzieć na jakimś szerszym forum, to pogratuluję odwagi! Przecież to podstawa naszej cywilizacji, kultury, wolności, demokracji, i czego tam by tylkoâ??. Tymczasem prawda jest taka, że dla naszego zbawienia, dla znakomitej większości, byłoby lepiej gdyby nie było druku i wszystkiego, co z tym związane, gdyby nie było masy szkodliwych książek i milionów ludzi, którzy je czytają, polecają, rozpowszechniają iâ?? zatruwają umysły. Lepiej było dawniej, kiedy duszpasterze czytali Pismo Święte i kilka innych pobożnych książek i nauczali prosty lud, który miał do nich zaufanie i WIERZYŁ. Teraz zaś każdy sam sobie czyta i tłumaczy jak chce, a najczęściej to czyta jakieś bzdury i wydawnictwa pełne fałszywych, szkodliwych ideologii, aż dochodzi do takiego stopnia zaczadzenia intelektualnego i duchowego, że ręce opadająâ?? a potem wybuchają rewolucje, wojny, potem oddają władzę bezbożnikom i napawają się satysfakcją, że wpłynęli na losy świata. Żałosne i tragiczne (aż chciałoby się powiedzieć "żałosne wykształciuchy" ;-) ).
A czy teraz Kościół może ogłosić, że druk to przeklęty wynalazek i każdy wierny powinien przestać z niego korzystać? â??NIE, bo niestety czasy się zmieniły, nie da się tego cofnąć! A czy zmienia to sytuację, w jakiej żyjemy? - Odpowiedź jest chyba oczywista.
Przez pewien czas istniał "Indeks ksiąg zakazanych" â?? Kościół próbował jakoś hamować rozprzestrzenianie się tego drukowanego tałatajstwa, ale obecnie to już przerosło wszelkie oczekiwania i granice. Sytuacja uległa zmianie i obecnie Kościół stara się przeciwdziałać poprzez drukowanie i polecanie dobrej literatury i podkreślanie, które są szczególnie wartościowe i zgodne z jego nauką.
Dawniej uważano (i słusznie), że zwykłemu człowiekowi niepotrzebna jest umiejętność czytania i pisania; jeszcze długo później uważano, że kształcenie córek/kobiet nie ma sensu, bo po co innego Pan Bóg je stworzył â?? i też mieli rację â?? ale czy dziś można nadal trzymać się tej zasady? Bardzo mi się nie podoba, że aż tak się zmieniło i kobiety zostały oderwane od dzieci, wygonione do fabryk, itd., ale świat się zmienił â?? świat tak się zmienił, że trudno uniknąć tego, co kiedyś było uważane za absurdalne. Jan Paweł II też kiedyś powiedział, że "praca kobiet poza domem to patologia, którą powinno się zlikwidować" â?? ale czy znalazł na to jakąś praktyczna radę??? â??no i tutaj dochodzimy to tego nieszczęsnego NPR-u.
Czy ktoś obecnie ma odwagę, być tak radykalnie tradycyjnym, że nie da wykształcenia córkom, synów nie nauczy czytać (bo to niebezpieczne dla duszy)? Chciałbym poznać takiego, który ma taką odwagę. A pytam o to, ponieważ ma to istotne konsekwencje dla omawianego problemu. Mianowicie, dawniej wielodzietność była powszechna, ponieważ (oczywiście nie TYLKO dlatego) wychowanie dzieci było prostsze i tańsze. W dużym skrócie: córkę wystarczyło ubrać, nakarmić, nauczyć prac domowych i wydać za mąż (po latach kilkunastu) i wychowanie córki "z głowy"; syna wystarczyło posłać na praktykę do jakiegoś np. kowala, bednarza albo przyuczyć do prowadzenia rodzinnego gospodarstwa i też "załatwione". I nikt się nie dziwił, że dzieci od kwietnia do października latały boso, w połatanej koszuli; moi rodzice jeszcze tak się wychowywali, tylko do Kościoła w niedzielę dostawali buty. A obecnie jak jest? Gdyby ktoś zobaczył bose dzieci, to zaraz miałbym na głowie pracownika socjalnego i podejrzenia o patologię, że sobie nie radzę i może należałoby odebrać dzieci. Już nawet w Polsce mieliśmy przypadki odbierania dzieci, uzasadniane tym, że niby rodzice są za biedni, za starzy i w ogóle "nie radzą sobie". A będzie coraz gorzejâ?? zapewniam. Ja nie mam najmniejszej ochoty ryzykować, że nie pozwolą mi osobiście wychować moich dzieci.
I czy trzeba tłumaczyć ile kosztuje wykształcenie dzieci? Dla większości przeciętnych polskich rodzin dwójka dzieci na studiach to naprawdę ciężka sytuacja, a kształci się wszystkie dzieci â?? i naprawdę przykro byłoby im odmówić prawa do edukacji z braku pieniędzy; również córkom (wprawdzie wystarczyłby dobrze ustawiony mąż â?? najlepiej lekarz, prawnik, informatyk â?? ale żeby takiego znaleźć, to najlepiejâ?? pójść na studia!!! :-D ).
W każdym razie, chcąc/nie chcąc jesteśmy postawieni przed faktem dokonanym: musimy tolerować to, że nasze córki są coraz częściej zmuszone do wchodzenia w męskie role i w związku z tym studiują, pracują i wszystko, co z tym związane. Nie mam wpływu na to, że z dużym prawdopodobieństwem moje córki będą musiały pracować, tak jak duża część współczesnych kobiet jest ZMUSZONA to robić (oczywiście nie wszystkie, ale omawiam regułę, nie o wyjątki). A skoro już kobieta została postawiona w takiej sytuacji, to musi wypełniać swoje obowiązki w jakiś sensowny, odpowiedzialny sposób. Zatem jeśli pracuje, to nie może sobie zachodzić w ciążę zupełnie kiedy chce - no niestety (!) mało która ma tak wyrozumiałego szefa, że potrafiłby to znieść. Musi przynajmniej jakoś PLANOWAĆ swoje działania, i w tej sytuacji niestety "totalne otwarcie" odpada ?? Jedynym wyjściem jest wtedy ANTYKONCEPCJA, ABORCJA â?? dla bezbożników â?? a dla katolikówâ?? NPR.
I Bogu dziękować, że Ojciec Święty zdaje sobie sprawę z realiów życia rodzin w XX/XXI wieku i może "niechętnie" ale "zezwala" â?? ze względu na czasy w jakich żyjemy. Oczywiście wszelkie normy moralne są tu nadal aktualne i zezwolenie dotyczy osób, które naprawdę są przymuszeni sytuacją, ale zaznaczam: obiektywna różnica polega na tym, że współcześnie takich ludzi jest znacznie, znacznie więcej.
Wspomniana na początku "fałszywa nutka" polega właśnie na udawaniu, że taka różnica zwyczajnie nie istnieje.
Kolejna - czy to nie przez właśnie takie myślenie mamy taką a nie inną sytuację obecnie?
Zgadzamy się na coraz więcej, mówiąc sobie "Trudno, takie czasy..."
Nie mnie osądzać nikogo. Mam dzieci poczęte naturalnie i naturalnie urodzone bez problemów, już o tym pisałam. Jednak tęsknię do radykalizmu.
Takiego radykalnego-radykalnego radykalizmu.
Do powrotu do źródeł. Do sensowności życia.
Bóg i teraz jest nad tym wszystkim, jak był 50 i 100 lat temu. Czemu nie ufać Jemu...?
Podziwiam Małgorzatę. I chciałabym mieć taką rodzinę jak ona. A jednak nie mam. Czy to nie dziwne...?
nic dodać, nic ująć
@kosher free: gdzieś w tym twoim, logicznym zresztą wywodzie, jakoś mi Boga zabrakło, i jego możliwości interwencji w nasze życie...